Chapter 6
Nie ufał jej. Jakaś część jego podświadomości podpowiadała mu scenariusze pełne grozy i dantejskich scen. Coś wyczuwał. W sposobie, w jaki na niego patrzyła, w sztuczności uśmiechu, w nerwowości drobnych gestów. Nie powiedział jednak ani słowa. Dał się porwać chwili, poprowadzić w nieznane, oddać bezgranicznie jej dowodzeniu. Instynkt podpowiadał mu, że Karolina nie przebacza tak prędko i że cała ta sytuacja była tylko bardzo pozornym zawieszeniem broni.
Z dość zatłoczonego parkingu, przeszli do wiekowego budynku, wyglądającego prawie jak antyczny twór, w środku jednak było całkiem elegancko i przytulnie. Bez słowa szedł pół kroku za Karoliną, niosąc jej torbę z przyborami. Wyczuwał napięcie, które starała się skrzętnie przed nim ukryć i zastanawiał się jednocześnie, czego ono mogło dotyczyć. Idąc długim korytarzem, minęli kilka osób, które przyglądały im się ciekawie. Wyglądało na to, że wszyscy znali się dosyć dobrze i interesowała ich tylko i wyłącznie jego osoba. Uśmiechał się zatem nieśmiało i kiwał delikatnie głową na znak powitania. Na tyle wyraźnie, żeby mijane osoby zauważyły w tym pozdrowienie, a jednocześnie tak dyskretnie, żeby nie wyjść na durnia, w przypadku, kiedy nikt witać się z nim nie miałby zamiaru. W końcu weszli do przestronnej, dobrze oświetlonej sali, gdzie poza stanowiskami pracy przy sztalugach i dość ciekawie zorganizowanego podium, znajdowało się naprawdę niewiele rzeczy.
Karolina odebrała swoją torbę i zrobiła rundkę po sali, witając się ze wszystkimi w sposób nader, jak na nią, wylewny. Krzyś w tym czasie wsparł się barkiem o jeden z cokołów, stojących obok wejścia i czekał, jak posłuszne dziecko, aż skończy. Sala powoli napełniała się ludźmi, którzy zajmowali swoje miejsca. W końcu, kiedy pustych miejsc zostało już tylko kilka, Karolina podeszła do niego, rzuciła zdawkowe "za chwilkę zaczynamy", odwróciła się plecami do niego i powędrowała w kierunku ostatniego już, wolnego stanowiska. Oderwał się leniwie od cokołu i podążył za nią, czując na sobie zbyt wiele ciekawskich spojrzeń. Karolina usiadła z wrodzoną gracją, wygładzając fałdki spódnicy, a on rozejrzał się niepewnie dookoła.
- Nie rozumiem - pochylił się nad nią, lustrując ją od stóp do głów - Mówiłaś, że mam ci pomóc w zajęciach. Możesz mi powiedzieć w jaki sposób mam to zrobić?
- Spokojnie. Zaraz będziesz mógł się wykazać - popatrzyła na niego bezczelnie, przekrzywiając figlarnie główkę w bok. Nie dało się nie zauważyć podejrzanych iskierek skrajnego rozbawienia w jej oczach. Głosik w jego głowie, który zazwyczaj dyskretnie ostrzegał go w przypadkach zagrożenia, darł się teraz wniebogłosy - W sumie to możesz już powoli zacząć zajmować swoje miejsce.
- Tak? - zdziwił się sztucznie. Nie wiedząc czemu poczuł, że pocą mu się dłonie - A mogłabyś mi je wskazać?
- Oczywiście - połaskotała paluszkiem powietrze gdzieś przed swoim nosem. Podążył wzrokiem za jej palcem. Cały świat zawirował gwałtownie w chwili, w której przyszło zrozumienie. Nie docenił jej. Tak bardzo okrutnie, wręcz bestialsko nisko oszacował jej wysublimowaną finezję w przypadku zemsty. Oko za oko. Ząb za ząb. Nagość... za nagość. Mimowolnie zrobił krok do tyłu. Chciał wiać. Ulotnić się. Teraz. Zaraz. Natychmiast. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy poświęcanie swojej godności w imię dziwnie pojętego wyrównywania rachunków. Mimo, że jedną nogą był już w samochodzie, ani na chwilę nie oderwał wzroku od chmurnych, orzechowych oczu, jawnie rzucających mu wyzwanie.
Tego chciała. Dokładnie takiego zachowania oczekiwała. Była pewna, że się wycofa, że ucieknie z podkulonym ogonem jak bezpański, wystraszony kundel. Nie miał najmniejszego zamiaru dawać jej, choć zalążka tej satysfakcji na jaką czekała.
Po moim trupie - pomyślał, zacisnął szczęki, wziął głęboki oddech, obdarzył ją spojrzeniem, mówiącym wszystko i bez najmniejszego wahania podszedł do podwyższenia, swoistego rodzaju sceny, gdzie za wyjątkiem starego fotela i udrapowanego na nim artystycznie, białego prześcieradła, nie znajdowało się zupełnie nic. Wysłuchał kilku uwag od profesora prowadzącego i stosując się do jego szczegółowych zaleceń, nie zadając sobie nawet najmniejszego trudu pójścia do przebieralni, zrzucił z siebie wszystkie ubrania na oczach zgromadzonych, wszedł na podwyższenie i położywszy dłoń na oparciu fotela, stanął przed publiką w pełniej krasie tak, jak go Pan Bóg stworzył. Wyprostował się dumnie, zastygł w bezruchu, wgapiając się w ścianę, ponad głowami wszystkich. Opanowanie przede wszystkim. Oddychał głęboko i miarowo, starając się nie rozwodzić nad ekstremalnie krępującą sytuacją, w jakiej przyszło mu się teraz znaleźć. Postanowił karę, jaką wymierzyła mu Karolina znieść z godnością. Przynajmniej z jej resztkami.
Sprawczyni zaistniałej sytuacji najwidoczniej czuła znaczny niedosyt i uznała, że sama nagość i wystawienie jej na widok publiczny, nie jest jeszcze tym wymiarem upokorzenia, który chciała mu zaserwować. Kiedy bowiem zerknął w jej stronę zauważył, że rozpuściła włosy, a guziki bluzeczki rozpięła tak głęboko, że z łatwością dostrzegł jej bladoróżowy stanik i krągłość piersi. Patrzyła na niego z rozanieloną miną, przygryzając dolną wargę, niby przypadkiem przeciągając szczupłymi palcami po kształtnej szyi, dekolcie, biuście...
Poczuł tym samym, jak jego młody, zdrowy organizm zaczyna spontanicznie reagować na te nader przyjemne bodźce wizualne. Wciągał powietrze w płuca ze zdwojoną szybkością, a na usta wkradł mu się prawie niedostrzegalny grymas zażenowania. Kpił z siebie w myślach, jednocześnie starając się skierować swoją własną uwagę na inne tory. Przypominał sobie najbardziej obrzydliwe, obleśne i odpychające sceny z wszystkich filmów, jakie udało mu się do tej pory zobaczyć, ale dopiero zafiksowanie się na kreskówkach przyniosło oczekiwany rezultat.
Czas dłużył się w nieskończoność. Krzyś starał się nawet nie myśleć o Karolinie, ale wyobraźnia sama gnała w kierunku średniowiecznych tortur i obmyślania najbardziej okrutnej zemsty, jaką do tej pory widziała Matka Ziemia. W końcu udało mu się w jakiś sposób zaprzestać roztrząsania swojego wstydu, a jego myśli powędrowały na zupełnie inne tory.
Stracił rachubę czasu i zdziwił się, kiedy z zamyślenia wyrwał go szmer porządkowania stanowisk pracy. Zajęcia dobiegły końca. Prowadzący miał na tyle taktu, że przyszedł podziękować mu i uścisnąć jego dłoń w momencie, kiedy zdążył wciągnąć na siebie ostatnią część garderoby. Wysłuchał paru komplementów odnośnie jego profesjonalizmu, odrzucił grzecznie propozycję stałej współpracy, rzucił zdawkowe "nie ma za co", a potem odnalazł Karolinę, czekającą na niego tuż przy samych drzwiach. Dopiero kiedy podszedł do niej naprawdę blisko, a ona buńczucznie zadarła brodę, zauważył, że na jej twarzy maluje się skrajne rozbawienie. Zasłoniła usta dłonią, starając się nie roześmiać w głos, ale z marnym skutkiem. Miał ochotę udusić ją gołymi rękami, ale zamiast tego zaczął śmiać się razem z nią. Śmiała się tak bardzo, że po policzkach płynęły jej łzy.
- Jeden - jeden - zmierzyła go spod półprzymkniętych z przyjemności powiek, kiedy w końcu, na chwilę, przestała się śmiać.
- Jeden - jeden - przyznał ponuro. Podniósł głowę wysoko w górę i przeczesał włosy palcami. Trzeba było jej oddać sprawiedliwość. Takiego numeru nie spodziewałby się nigdy w życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top