Chapter 4
- Karolina! - zawołał Krzyś podrywając się z miejsca. Czekał na nią przy głównym wyjściu ze szkoły od ładnych paru minut. Widział jak przewraca oczami, naciąga kaptur na głowę i skręca gwałtownie w przeciwnym kierunku. Westchnął zrezygnowany i podbiegł do niej. Po raz kolejny schował dumę do kieszeni i zacisnął zęby. Starał się zachowywać swobodnie, naturalnie i spontanicznie. Zupełnie tak, jakby nie spędził całego dzisiejszego dnia na układaniu w głowie setek scenariuszy tej jednej rozmowy. Dogonił ją dość szybko, ale kiedy w ogóle nie zareagowała na jego obecność, wyprzedził ją o krok i zagrodził jej drogę swoim ciałem. Westchnęła zniecierpliwiona próbując go wyminąć, ale skutecznie jej to uniemożliwił - Może cię podwiozę, co? - zagadnął nieśmiało po raz kolejny tarasując jej przejście.
- Dzisiaj nie jestem spóźniona - rzuciła rzeczowo, nie uraczywszy go nawet jednym spojrzeniem. Utkwiła wzrok na wysokości jego klatki piersiowej, starając się jak najszybciej od niego uwolnić. Zrobiła energicznie krok w bok i w końcu udało jej się przejść obok niego. Poprawiła plecak na ramieniu, przytrzymała zsuwający się z włosów kaptur i przyspieszyła.
- Przecież mogę cię podwieźć bez względu na to czy jesteś spóźniona, czy nie... - nie dawał za wygraną.
- Nie, nie możesz - zacisnęła usta - Gdzie twój super drogi wóz?
- Na parkingu pod szkołą... - odpowiedział machinalnie i zatrzymał się. Przez chwilę miał nadzieję, że zdecyduje się jednak zawrócić i pojechać z nim, ale nawet nie zwolniła kroku.
- To wracaj tam. Nie możesz przecież tyle chodzić piechotą, bo ci serce stanie... albo co innego, jak się znowu zagalopujesz z podglądaniem... Miłego dnia! - rzuciła melodyjnym głosem i pomachała mu na do widzenia ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- Czy ty dla wszystkich jesteś taka wredna i upierdliwa? - jęknął zniecierpliwiony.
- Tylko dla ciebie - zawołała, nie zaszczycając go nawet spojrzeniem przez ramię.
Krzyś stał przyglądając się bezradnie, jak oddala się od niego.
- Ty mi nigdy nie wybaczysz, co? - zawołał za nią zrezygnowany, nerwowo przeczesując palcami włosy.
- O! Zrozumiałeś wreszcie! - usłyszał w odpowiedzi jej pewny i silny głos - Czyli jednak coś do ciebie dociera.
Zaklął cicho. W pierwszym odruchu sięgnął po papierosy i odpalił jednego. Chciał wrócić po samochód, ale rozmyślił się. Nie po to czekał cały dzień na chwilę rozmowy z nią, żeby teraz dać się zbyć zwykłym "nie". Zaciągnął się mocno i nie zadając sobie nawet trudu zgaszenia papierosa, wyrzucił go daleko za siebie. Widział, jak Karolina znika za rogiem i puścił się biegiem w tamtym kierunku.
Kiedy był na tyle blisko, że bez trudu mógł wyłowić jej znajomą sylwetkę spośród dziesiątek innych, zwolnił nieznacznie zachowując bezpieczną odległość. Wystarczyło, że miał ją w zasięgu wzroku. Doskonale wiedział dokąd zmierza. Nie do końca był pewien po co za nią lezie, ale nie potrafił odmówić sobie przyjemności pogapienia się na jej plecy. Widział, jak wsiada do autobusu i zdążył wbiec do niego dosłownie w ostatniej chwili. Narobił trochę zamieszania, ale na szczęście nie przyciągnął jej uwagi. Była zbyt zajęta szukaniem czegoś w plecaku, żeby zauważyć, że jakiś idiota o mało co nie został zgnieciony przez tylne drzwi. Usiadł na jednym z ostatnich siedzeń i zsunął się na tyle, na ile pozwalały mu jego długie nogi. Bycie wielkim facetem miało wiele zalet, ale w tej chwili okazało się nie lada przeszkodą i groziło rychłym zdemaskowaniem. Naciągnął kaptur na głowę i odwrócił twarz w stronę okna. Obserwował ją teraz bezkarnie w odbiciu szyby. Widział, jak jakiś czarnowłosy chłopiec ustąpił jej miejsca. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, podziękowała i usiadła. Krzyś nie potrafił przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek zdarzyło jej się uśmiechnąć do niego w tak serdeczny sposób, a potem ze smutkiem stwierdził, że chyba nie miała ku temu powodu.
Obserwował jak wyjmuje książkę, rozsiada się wygodnie na siedzeniu i zaczyna czytać. Po jakichś piętnastu minutach wstała, niedbale wrzuciła lekturę do plecaka i nacisnęła guziczek stopu. Rozejrzała się. Krzyś znieruchomiał i skurczył się na tyle, na ile pozwalała mu ciasna przestrzeń miejskiego autobusu. Zauważył, że przywitała się z kimś grzecznie, zamieniła parę słów i wysiadła. Odczekał trochę obawiając się, że w końcu go zauważy, a potem wysiadł za nią. Schował się za przystankiem, czując się jak psychopata, który śledził swoją ofiarę w drodze do domu. Wyjął telefon i udał, że coś sprawdza. Potem podszedł do rozkładu jazdy i wlepił wzrok w tablicę przed nim, nie patrząc wcale na rząd literek i cyfr. Gapił się bezmyślnie w przestrzeń tuż przed jego nosem, modląc się w duchu, żeby Karolina nie odeszła zbyt daleko. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że zachowywał się jak niedojrzały szczeniak. Westchnął i pokręcił głową. Co on znowu wyprawiał?
Karolina wyprzedziła go już o dobre trzydzieści metrów. Wcześniej mówiła mu, że nie jest spóźniona, ale teraz wyraźnie się spieszyła. Widział jak podbiega co parę metrów, przyciskając mocno plecak do boku. Ruszył za nią ostrożnie, zachowując odpowiednio bezpieczny dystans. Bał się trochę, że zgubi ją z zasięgu wzroku, bo znaleźli się teraz na terenie o dość gęstej zabudowie. Mijała w pośpiechu małe, osiedlowe sklepiki, nie patrząc nawet na ich kolorowe, gdzieniegdzie ustrojone świątecznie okna wystawowe. Potem skręciła gwałtownie i wbiegła w wąską alejkę, prowadzącą do pomarańczowego, schludnego budynku. Na froncie zauważył czerwoną tabliczkę na której widniał napis "Publiczne Przedszkole numer 6". Niewiele myśląc obszedł placówkę i upewniwszy się, że jest z niego tylko jedno, uczęszczane wyjście, stanął z boku tak aby jak najmniej rzucać się w oczy.
Zapalił papierosa. Ręce mu się trzęsły. Modlił się w duchu, żeby nikt nie powiadomił policji, że koło terenu przedszkola kręci się jakiś podejrzany typ. Nie zdążył dopalić papierosa do połowy, kiedy na progu zauważył Karolinę, trzymającą za rękę na oko pięcioletniego szkraba. Krzyś zaklął w duchu i w ostatnim momencie zdążył uskoczyć za róg ogrodzenia. Przez chwilę bał się, że został zauważony, ale odetchnął z ulgą. Była tak pochłonięta rozmową z chłopcem, którego prowadziła teraz za rękę, że prawie nie podnosiła głowy. Minęła go, zupełnie nieświadoma jego obecności. Maluch podskakiwał radośnie, co jakiś czas rzucał się na Karolinę przytulając ją mocno i spontanicznie, zupełnie tak, jakby od ostatniego spotkania upłynęły długie tygodnie, a nie zaledwie parę godzin. Krzyś stał bez ruchu, trzymając w dłoni zapomnianego, tlącego się wciąż papierosa. Uśmiechał się bezwiednie, obserwując z fascynacją osobliwą więź, która ich łączyła. Ona też się uśmiechała. Z wyraźnym zainteresowaniem patrzyła w stronę chłopca, wysłuchując opowieści o nowych bajkach, zabawkach, kolegach i zupie ogórkowej.
- Śnieg! Karolina! Śnieg pada! - zawołał maluch. Puścił jej rękę i z nieopisaną radością zaczął biegać w koło niej - Będziemy lepić bałwana! I chodzić na sanki! I turlać się z górek!
Karolina zatrzymała się, zadarła głowę i zamknęła oczy. Puszyste płatki śniegu opadały na jej drobną twarz, topniały natychmiast w kontakcie z ciepłą skórą, zostawiając za sobą wilgotne, błyszczące w świetle ulicznych latarni, kropelki. Wyjęła ręce z kieszeni i wyciągnęła przed siebie, odwracając dłonie tak, jakby chciała nałapać w nie jak najwięcej drobnych płatków. Nie potrafił jednoznacznie określić, czy to magia chwili, czy przedziwna atmosfera tego miejsca, ale był pewny, że coś poczuł. Nikłe, zupełnie niejasne uczucie ciepła i łaskotania w okolicy splotu słonecznego. To przecież niemożliwe... Przecież chciał tylko... Właściwie sam zaczynał powoli gubić się w tym, czego chciał.
Może pragnął po prostu pobyć chwilę dłużej obok niej. Widział jak malec radośnie podbiega do niej, bierze ją za rękę i prowadzi w sobie tylko znanym kierunku, a ona szła za nim bez oporów. Krzyś poczuł się bardzo nieswojo, kiedy uświadomił sobie, że trochę temu malcowi zazdrości. Sam wiele dałby za to, żeby z taką samą swobodą ująć jej dłoń i poprowadzić w nieznane. Szedł za nimi niespiesznie starając się pozostać niezauważonym. Wciąż zastanawiał się nad sensem tego, co robił. Dowie się, gdzie mieszka. I... co dalej? Zapuka do jej drzwi i powie "Cześć! Śledziłem cię. Mogę wejść?". Po co do ciężkiej cholery łaził za nią po mieście? Nie łatwiej było po prostu zakosić dziennik z klasy i spisać adres? Rozejrzał się i ze zdziwieniem stwierdził, że jeszcze nigdy nie był w tej części miasta. Im dłużej podążał za Karoliną, tym krajobraz stawał się coraz bardziej ponury, a mury brudne i zaniedbane. Stare, nieszczelne okna aż prosiły się o wymianę, elewacja natomiast sprawiała wrażenie pamiętającej czasy pierwszej wojny światowej.
Od Karoliny dzielił go dystans około pięćdziesięciu metrów, więc kiedy skręciła gwałtownie w bramę prowadzącą w głąb jednego z obskurnych podwórzy, całkowicie zniknęła mu z oczu. Krzyś zawahał się, nie wiedząc, czy iść dalej. Przecież nie mogła mieszkać TU. Wszędzie, ale nie w jakiejś podmiejskiej melinie... Przeszedł jednak przez bramę i westchnął mimowolnie. Nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że przeniósł się do innego świata.
Budynki wyglądały tak, jakby miały się zawalić lada dzień. Nawet na pierwszy rzut oka ich stan techniczny pozostawiał naprawdę wiele do życzenia. Tynk pękał i obsypywał się ze starości, ukazując w całej okazałości spodnią warstwę równie spękanych cegieł. Na sznurach rozpostartych pomiędzy balkonami suszyło się pranie, a na podwórku koło kontenerów na śmieci, bawiły się umorusane błotem dzieciaki. Biegały beztrosko pomiędzy lnianymi workami i posegregowanym, poukładanym równiutko złomem. Odgłosy ich zabawy odbijały się echem we wnętrzu podwórza. Wszędzie walał się gruz, rozsypany pewnie z myślą o tym, aby ułatwić przechodzącym przeprawę przez błoto i mokry piasek. Zabieg ten niestety nie przyniósł pożądanego rezultatu, bo zauważył jak jego nowe, bielutkie adidasy grzęzną w ciemnej brei i wzdrygnął się na samą myśl o zeskrobywaniu tego syfu z podeszw, zanim znajdzie się na powrót we wnętrzu Panamery.
- Zabłądziłeś, szefie? - usłyszał męski, zachrypnięty głos dochodzących z wnętrza jednego ze starych zsypów na węgiel. Parę sekund później na schodach prowadzących do piwnic pojawił się łysy, na oko trzydziestoletni jegomość, prezentując dość znaczne braki w uzębieniu. Krzyś nie był pewien, czy facet uśmiechał się do niego, czy po prostu ostrzegawczo szczerzył kły.
- Nie, ja... - Krzyś jeszcze raz omiótł wzrokiem podwórze. Stał wyprostowany, a głowę trzymał wysoko. Starał się wyglądać na rozluźnionego i pewnego siebie - szukam Karoliny Rostowskiej. Widziałem jak wchodziła w tę bramę.
- Karoliny? - zdziwił się sztucznie i potrząsnął głową - Nie znam żadnej Karoliny... ale może jakbyś fajką poczęstował, to bym sobie przypomniał, czy ktoś taki tędy przechodził...
A więc tak to działa - pomyślał Krzyś i uśmiechnął się krzywo.
- A za dwie? - zapytał rzeczowo dotykając tylnej kieszeni spodni.
- Za dwie to sobie na pewno przypomnę - entuzjastycznie pokiwał głową szczerbaty facet.
- Zaprowadzisz mnie do niej za pół paczki? - targował się dalej.
- Nie, ale za całą powiem ci dokładnie gdzie mieszka - uśmiechnął się zachęcająco, strasząc pustymi przestrzeniami po wyrwanych zębach.
- Nie mam całej. Dwie już zdążyłem wypalić - przeciągnął otwartą dłonią po włosach. Zastanawiał się, czy po drodze przypadkiem nie mijał jakiegoś kiosku ruchu. Wyjął paczkę z kieszeni i zaprezentował uszczerbek w zawartości.
- Ej, Malboraski! - ucieszył się łysy - Jak firmówki to może być nawet niepełna paczka - sięgnął po papierosy i od razu włożył sobie jednego do ust. Ruchem głowy wskazał Krzysiowi drogę - Wejdziesz w te drzwi. Rostowska mieszka na parterze. Ostatnie drzwi po lewej. Ognia masz?
Krzyś sięgnął do kieszeni i wyciągnął zapalniczkę Zippo z limitowanej kolekcji. Była to dokładnie ta sama zapalniczka, którą kupił sobie od razu po tym, jak ojciec oficjalnie zabronił mu palić.
- Trzymaj - rzucił zapalniczkę w kierunku łysego. Odwrócił się i ruszył we wskazanym kierunku, nie licząc nawet na to, że zapalniczka kiedykolwiek do niego wróci. Przebiegł podwórko, próbując nie zaliczyć żadnej z większych kałuż i pewnie wszedł do kamienicy. W pierwszej chwili pomyślał, że szczerbaty go okłamał.
Wnętrze nie wyglądało wcale na nadające się do zamieszkania przez kogokolwiek. Cofnął się automatycznie i rozejrzał zdezorientowany. Klatka cuchnęła kocimi szczynami, pleśnią i denaturatem. Ściany pokryte były niewybrednymi napisami, a tam gdzie jeszcze farba nie zdążyła do końca się złuszczyć widać było ślady po starym graffiti. Mimo oporów wszedł głębiej i ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że łysy jednak mówił prawdę. Podszedł niepewnie do ostatnich drzwi po lewej i zapukał cicho. Cisza. Zapukał drugi raz, potem trzeci. Kiedy podniósł rękę, żeby zapukać po raz czwarty, drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich nieogolony, niewątpliwie pijany mężczyzna.
- Czego kurwa budzisz ludzi? - wybełkotał z wyraźną pretensją w głosie.
- Ja... przyszedłem do Karoliny - wyjąkał zbity z tropu Krzyś. Był pewny, że pomylił drzwi.
- A pół litra masz? - zapytał pochylając się w jego kierunku. Krzyś wzdrygnął się. Był pewien, że stężenie alkoholu w wydychanym przez mężczyznę powietrzu, na pewno przekraczało wszelkie możliwe normy.
- Nie mam, proszę pana – machinalnie zrobił krok w tył.
- To następnym razem miej - pijany mężczyzna zatoczył się i zniżył głos - Za pół litra to ci ją nawet na noc wypożyczę - dokończył, a potem bez ceregieli zatrzasnął mu drzwi przed nosem.
Krzyś stał bez ruchu, zastanawiając się czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, czy było tylko jakimś przedziwnym snem. Z wrażenia zapomniał nawet, jak się oddycha. Znowu rozejrzał się uważnie i już miał odejść, kiedy zauważył, że klamka bezszelestnie poruszyła się w dół, a drzwi uchyliły po raz kolejny. W niewielkiej przestrzeni między drzwiami, a framugą ukazała się dziecięca buzia. Malec patrzył na niego z żywym zainteresowaniem, nie mówiąc przy tym ani słowa. Krzyś znowu poczuł się nieswojo, zwłaszcza gdy zdał sobie sprawę z tego, że przeszywające go spojrzenie pary ciemno-orzechowych oczu było mu tak bardzo znajome.
- Karoliny nie ma - wyszeptał chłopczyk i zerknął w głąb mieszkania, jakby upewniając się, że nikt nie zauważył, że podszedł do drzwi.
- Aha - kiwnął niepewnie głową Krzyś i cofnął się w głąb korytarza - To ja pójdę w takim razie.
- Możesz na nią poczekać. Zaraz powinna wrócić. Wyszła tylko na chwilę do sąsiadki z góry - chłopczyk otworzył szerzej drzwi, ciągle patrząc w głąb mieszkania. Odsunął się na tyle, żeby zrobić Krzysiowi miejsce i położył palec na ustach.
Krzyś wszedł posłusznie w niemym przerażeniu przyglądając się zdewastowanemu mieszkaniu. Przedpokój wyglądał jakby nie był remontowany od dobrych parunastu lat. Leżący na podłodze dywan strzępił się, tapeta odchodziła swobodnie od ścian, a zalany niezliczoną ilość razy sufit pożółkł miejscami i wybrzuszył się znacznie. W pośpiechu zdjął buty i podążył za chłopcem.
Pokoik do którego został zaproszony był mały, ale dość przytulny. Stały w nim dwa łóżka, szafa i biurko - każdy mebel z innego kompletu. Na ścianie nad biurkiem wisiała stara mapa Polski i starannie wykonane ołówkiem szkice przedstawiające znajome mu miejsca i ludzi. Niektóre z nich wykonane były z taką precyzją, że przypominały mu raczej czarno-białe fotografie niż zwykłe szkice. Bez trudu rozpoznał twarze paru wspólnych znajomych. Stał oniemiały, nie potrafiąc oderwać oczu od kolejnych portretów.
- Ty jesteś Krzyś - wyrwał go z zamyślenia głos malucha. Krzyś zauważył, że to nie było pytanie.
- Tak - odpowiedział z lekkim wahaniem. Spojrzał na malca i ściągnął brwi - Skąd wiesz?
- Już cię kiedyś widziałem - odpowiedział rezolutnie i uśmiechnął się. Siedział dumnie wyprostowany na swoim łóżeczku i przyglądał się Krzysiowi z ogromnym zaciekawieniem - Chodzisz z Karoliną do klasy - dodał, jakby chciał utrzymać go w pewności, że naprawdę wie z kim rozmawia.
- Tak - Krzyś usiadł naprzeciwko i uśmiechnął się z zadowoleniem - a ty jesteś bratem Karoliny - powiedział z taką samą pewnością w głosie. Malec kiwnął głową i wziął do ręki starego, wytartego misia - Jak masz na imię?
- Kuba - powiedział cicho. Potem wstał, jakby zdał sobie sprawę z tego, że powinien się przedstawić jak dorosły. Podszedł do Krzysia i podał mu rękę. Krzyś zrobił to samo, nie potrafiąc ukryć rozbawienia. Kuba nie wrócił na swoje łóżko. Stał obok Krzysia, który zajął na powrót swoje miejsce i w dalszym ciągu przyglądał mu się ciekawie.
- Karolina ci o mnie opowiadała? Co mówiła? - Krzyś nie mógł powstrzymać się przed zadaniem tego pytania.
- Nic dobrego - skrzywił się malec i przycupnął obok Krzysia.
- No tak - westchnął zrezygnowany i roześmiał się. Kiedy zadaje się pytania pięciolatkowi, trzeba liczyć się z uzyskaniem szczerych, niekoniecznie łaskoczących ego, odpowiedzi - Mogłem się tego domyślić.
- Lubisz ją? - Kuba łypnął na niego spode łba.
- Bardzo - skinął pewnie głową - Słuchaj... - poruszył się z niepokojem - Kto to był? Ten pan, który otworzył mi drzwi za pierwszym razem?
- Mój tata - odpowiedział bez zastanowienia z lekką dozą zażenowania.
- Karoliny też? - Krzysiowi nie umknęło słowo "mój" w miejscu, gdzie powinien usłyszeć "nasz".
- Nie - potrząsnął głową - Tata Karoliny nie żyje...
- A on... Twój tata... Często tak próbuje sprzedać ją za wódkę? - zapytał zaniepokojony.
- Często - westchnął malec i oparł się plecami o ścianę - Ale Karolina jest niemiła i nikt jej nie chce kupić - dokończył szczerze.
Krzyś wybuchnął śmiechem. Naprawdę polubił tego malucha. Ze zdziwieniem zauważył, że dużo lepiej rozmawiało mu się z pięciolatkiem niż z większością dorosłych ludzi z jego otoczenia.
- Po co przyszedłeś? - zapytał bezceremonialnie Kuba i wbrew dość obcesowej treści nie było w tym pytaniu nic nieodpowiedniego - Chcesz się z nią ożenić?
- Tego jeszcze nie wiem - uśmiechnął się Krzyś z lekkim rozbawieniem - Na razie chcę ją poprosić o to, żeby dawała mi korepetycje.
- A ona to ma? Bo jak nie ma to chyba ci nie da... - wytłumaczył spokojnie Kuba, zupełnie tak jakby chciał oszczędzić Krzysiowi zawodu.
- Korepetycje to takie lekcje. Chciałbym namówić ją, żeby pouczyła mnie trochę z matematyki. Bo wiesz... jak ona mi nie pomoże, to chyba znowu nie zdam.
- Aha - kiwnął roztropnie głową. W tym samym momencie usłyszeli trzask zamykanych drzwi i poruszenie w korytarzu. Parę sekund później w progu pokoju stanęła Karolina. Kiedy tylko go zauważyła zamarła w bezruchu w trakcie zdejmowania kurtki.
- Co ty tu, do ciężkiej cholery, robisz? Przylazłeś tu za mną? - wydusiła z trudem i zamiast zdjąć kurtkę, ubrała ją na powrót, zupełnie jakby szykowała się do ewakuacji z mieszkania. Zaniepokojona odwróciła się na chwilę w stronę stołowego pokoju, potem weszła do własnego i dyskretnie zamknęła za sobą drzwi. Krzyś nie podniósł się. Wiedział, że powinien, ale bał się, że jak tylko wstanie z łóżka, Karolinie będzie znacznie łatwiej wypchnąć go na korytarz i wyrzucić z mieszkania. Kuba podszedł do kompletnie zbitej z tropu siostry i objął ją w pasie.
- To ja go zaprosiłem. Nie gniewaj się - wymamrotał w jej sweter.
- Czego chcesz? - fuknęła, przytulając malca do siebie. Rozejrzała się po pokoju, podeszła do biurka, zgarnęła z niego jakieś papiery, zgniotła i wyrzuciła do kosza na śmieci.
- Chciałem... wiesz... poprosić cię o te korki - przeciągnął otwartą dłonią po włosach. Znowu czuł się jak skończony idiota.
- Już rozmawialiśmy na ten temat i moja odpowiedź pozostaje bez zmian! - zdjęła w końcu kurtkę i powiesiła ją na krześle - Nic ci nie da śledzenie i nachodzenie mnie do domu, jasne? Niepotrzebnie się fatygowałeś - powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu i stanęła obok drzwi w każdej chwili gotowa je otworzyć i ułatwić mu wyjście. Krzyś nie ruszył się z miejsca.
- Pomóż mu, Karola... - poprosił malec siadając na powrót koło Krzysia - Bo jak ty mu nie pomożesz to on nie zda! - dokładnie powtórzył to, co wcześniej usłyszał.
- I bardzo dobrze! Jak jest głupi to niech nie zdaje! Nie każdy musi mieć średnie wykształcenie! - potrząsnęła głową. Nie podobało jej się, że jej własny brat wziął w obronę kogoś, kto tak bardzo się jej w ostatnim czasie naraził.
- Karolina, bądź człowiekiem! - burknął malec, doprowadzając Krzysia do niepohamowanego ataku śmiechu.
- Karolina, bądź człowiekiem! - powtórzył prosząco, nie potrafiąc ukryć rozbawienia. Z zadowoleniem zauważył, że jej wyraz twarzy łagodnieje. Zamknęła oczy i znowu potrząsnęła głową. Z całych sił starała się zachować powagę, ale na nieszczęście dla niej z marnym rezultatem.
- Dlaczego tak się uparłeś właśnie na mnie? - westchnęła zrezygnowana. Usiadła sztywno na krześle, zaplatając ręce na piersi - Nie możesz wynająć sobie kogoś innego? Nagle zabrakło korepetytorów w mieście?
- Chcę ciebie - powiedział stanowczo. Miał straszną ochotę objąć ją i przycisnąć do siebie, ale powstrzymał się z wielkim trudem. Kuba nie miał takich oporów. Podszedł do niej bezceremonialnie i wdrapał się jej na kolana. Przytuliła go mocno, a on cmoknął ją w policzek
- Ty mnie rozumiesz, prawda? - popatrzył na malca, szukając w nim wsparcia. Nie zawiódł się.
- Rozumiem - pokiwał główką, zaplótł rączki na szyi Karoliny i zawisł na niej - Ja też bym nie chciał innej siostry.
Karolina wyglądała na kompletnie pokonaną.
- Krzysiu... Przecież sam widzisz, że tu nie ma warunków do przyjmowania gości. I mam masę własnych obowiązków. Muszę odbierać Kubę z przedszkola, a potem się nim zająć i jakoś zorganizować mu czas. Rodzice praktycznie nie istnieją. To ja tu jestem matką i ojcem. Nie mogę zostawić Młodego samego w domu. Nie mam czasu na nic oprócz tego, co robię teraz. Poza tym nie bardzo cię lubię i nie mam najmniejszej ochoty pomagać ci w czymkolwiek – dodała taksując go z pogardą.
Krzyś wziął głęboki oddech i postanowił zignorować ten ostatni argument.
- Nie mogłabyś chociaż spróbować? Ten jeden jedyny raz? Jutro możemy razem odebrać Kubę z przedszkola - zaproponował patrząc na malca, który uśmiechał się radośnie - Pojedziemy do mnie, zjemy obiad, a potem trochę mnie pouczysz. Hmm? Co ty na to? - uśmiechnął się zachęcająco, jednocześnie starając sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej zależało mu na czymś tak bardzo i czy o coś walczył z równą determinacją.
- A masz zabawki? - zapytał rzeczowo pięciolatek. Jego pytanie sprawiło, że roześmiali się oboje z Karoliną.
- Może ciężko w to uwierzyć, ale też miałem kiedyś pięć lat. Połowa strychu w moim domu zasypana jest starymi zabawkami - wyjaśnił, sprawiając tym maluchowi wyraźną radość.
- A... - zawahał się - będę mógł się nimi pobawić?
- Oczywiście - potwierdził spokojnie - Jeżeli coś spodoba ci się szczególnie, pozwolę ci to nawet zabrać do domu.
- Naprawdę? - westchnął z zachwytu - To się zgadzamy! - powiedział stanowczo. Po chwili jednak zerknął niepewnie w stronę Karoliny - Zgadzamy się... prawda?
- Nie wiem, muszę to przemyśleć. W każdym razie jutro i tak odpada. Mam już... inne plany - powiedziała wymijająco, unikając wzroku Krzysia.
- Karolina... ja... ja naprawdę nie chciałem - powiedział ściszonym głosem. Poczuł się nagle tak, jakby ktoś wytłoczył z niego całe powietrze. Coś podpowiadało mu, że nie powinien do tego wracać, nie mógł się jednak powstrzymać. Omiótł spojrzeniem jej twarz i utwierdził się w przekonaniu, że doskonale wie, o czym mówi - Nie przyszło mi nawet do głowy, że... Przepraszam za tamto...
Nie odpowiedziała. Wbiła wzrok w dywan i zacisnęła usta w wąską kreskę. Widział, jak kiwnęła parę razy głową, dając mu do zrozumienia, że przyjmuje przeprosiny. Kuba zinterpretował to jak zgodę i przytulił ją mocno.
- Idź już - powiedziała cicho. Wstała, otworzyła drzwi i zaplotła ręce na piersiach. Nie uszło jego uwadze, że ani razu nie podniosła wzroku. Wstał posłusznie, zabierając ze sobą swoje rzeczy i uścisnął dłoń rozradowanego malca.
- Do zobaczenia niebawem - mrugnął do niego. Schylił się, ubrał ubłocone buty i wyszedł na klatkę. Karolina nie odezwała się. Jak tylko znalazł się poza mieszkaniem natychmiast zamknęła drzwi - Do widzenia, Karolino - rzucił cicho w kierunku wizjera i odwrócił się w stronę wyjścia.
Nie uszedł paru kroków, kiedy ostatnie drzwi po lewej otworzyły się znowu. Widział, jak malec wystawia głowę na zewnątrz, jakby badając teren, a potem wybiega za nim na bosaka. Dogonił go szybko i wyciągnął przed siebie rączki, w których trzymał zwiniętą w kulkę kartkę papieru.
- To dla ciebie - powiedział konspiracyjnym szeptem - I nie przejmuj się. Ona tylko udaje, że cię nie lubi.
Kiedy tylko Krzyś przyjął z jego rączek ten dziwny, osobliwy prezent, Kuba odwrócił się i bez pożegnania pognał z powrotem w kierunku mieszkania. Pomachał mu na do widzenia, a potem zamknął drzwi. Krzyś nie potrafił przestać się uśmiechać. Wyszedł na ulicę i zadzwonił po taryfę. Nie miał ochoty tłuc się z powrotem pod szkołę autobusem. Dopiero kiedy rozsiadł się wygodnie na tylnej kanapie taksówki, ostrożnie rozprostował zmięty kawałek papieru, który ciągle trzymał w dłoniach. Nagle zalała go fala nieopisanej radości. Uśmiechnął się do siebie. Miał wrażenie, że unosi się metr ponad ziemią. Na pomiętej, naddartej kartce dostrzegł bowiem swoją własną, naszkicowaną z ogromną dbałością o szczegóły, twarz. Gdyby nie zachowanie jednostajnej gamy szarości, Krzyś miałby wrażenie, że patrzy w lustro. Namalowała go. Jego!
- Dobry dzień, co? - zagadnął do niego taksówkarz, obserwujący go z uwaga w lusterku.
- Na to wygląda - kiwnął głową. Dopiero teraz dotarło do niego, że musi wyglądać dość dziwacznie, z tym szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy, ale w tamtej chwili była to ostatnia rzecz, którą mógłby się przejąć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top