Chapter 3
Zamiast pokręcić się trochę po okolicy, jak to miał w zwyczaju, skierował się od razu do domu. Był rozkojarzony, rozbity i dziwnie poddenerwowany. Od momentu, kiedy pierwszy raz usiadł za kółkiem uważał się za dobrego kierowcę, ale musiał przyznać z bólem serca, że dzisiaj jeździł jak skończona łajza. Jeszcze mu się nie zdarzyło przejechać na czerwonym świetle, nie ustąpić pierwszeństwa, czy o mały włos wkomponować przechodnia w maskę samochodu.
Dopiero kiedy zaparkował wóz w garażu, poczuł się odrobinę spokojniejszy. Gdy tylko przekroczył próg domu i zrzucił buty, do jego nozdrzy dotarła wyśmienita woń przygotowanego posiłku. Bez większych ceregieli wrzucił plecak na półpiętro i skierował swoje kroki do kuchni. Z żalem zauważył, że Anetka zdążyła się już ubrać, ojciec natomiast wyglądał tak, jakby od siódmej rano ani razu nie odkleił się od krzesła.
Przepraszam za wścibstwo - skrzywił się brzydko ojciec, patrząc wymownie na zegarek - ale czy ty nie powinieneś być w tej chwili na pływalni?
- Powinienem - mruknął Krzyś, starając się wyglądać na jak najbardziej wyluzowanego. Odsunął krzesło i usiadł przy stole na przeciwko - Zważając jednak na dość ciekawe... okoliczności przyrody i scenę, której stałem się mimowolnym świadkiem, wolałem sobie dzisiaj darować publiczne rozbieranie się.
- Możesz trochę jaśniej, synu? - ojciec oderwał oczy od laptopa i przyjrzał mu się uważnie.
- Mogę, a jakże - kiwnął głową i popatrzył z wdzięcznością na Anetkę, stawiającą przed nim talerz z obiadem - Widziałem dzisiaj nago moją koleżankę z klasy.
- Nie rozumiem - ojciec popatrzył na niego z ukosa - I to jest powód, żeby nie pływać? - Skrzywił się sceptycznie. Zamknął laptopa, odsunął go na bok i z równą wdzięcznością przyjął posiłek z rąk uśmiechniętej Anetki.
- To jest powód, żeby się nie rozbierać – wymruczał między jednym kęsem a drugim, uśmiechając się wymownie - Ona jest naprawdę niezła, tato. Mógłbym mieć potem problem z dopięciem spodni. Do teraz czuję, jak mnie wszystko uwiera - dokończył z rozbrajającą szczerością, poprawił się na krześle jakby potwierdzając prawdziwość swoich słów i włożył sobie kolejny kawałek pieczeni do ust - Wyśmienite! - wybełkotał niewyraźnie, uważając temat za wyczerpany i zamknięty.
Ojciec westchnął ciężko, ale nie prawił kazań i nie poruszał więcej kwestii opuszczenia zajęć. Najwidoczniej ugiął się pod siłą argumentu, który wyraźnie do niego przemawiał, bo w milczeniu dokończył obiad, podziękował, wziął laptopa pod pachę i poszedł do swojego gabinetu.
Zostali z Anetką sami. Usiadła na krześle blisko niego, wsparła brodę na dłoni i milczała, przypatrując mu się wnikliwie. Jadł niespiesznie, łapiąc międzyczasie jej powłóczyste, uwodzicielskie spojrzenia rzucane spod półprzymkniętych powiek i firanki czarnych, sztucznie przedłużanych rzęs. Uśmiechał się półgębkiem, nie przestając delektować się obiadem. Znał schemat jej zachowań już na tyle dobrze, żeby bez trudu przewidzieć, co za chwilę nastąpi. Nie zawiódł się.
- A propos twojej dzisiejszej... przygody i przypadłości z nią związanej... - poczuł jak jej ubrana w pończoszkę stopa dotyka delikatnie jego łydki, przesuwa się pewnie w górę, aby zakończyć wędrówkę na zapięciu jego spodni - Poradzisz sobie sam, czy mogę ci jakoś w tym pomóc?
- Możesz pomóc - zgodził się łaskawie Krzyś oblizując poplamione sosem opuszki palców. Podniósł szklankę z sokiem pomarańczowym w górę w taki sposób, jakby wznosił toast - Z jakiegoś powodu cię w końcu sponsoruję.
- Twój ojciec mnie sponsoruje - posłała mu ostrzegawcze spojrzenie i poczuł jak jej stopa napiera mocniej na jego krocze.
- Owszem - zgodził się posłusznie, zdejmując powoli jej stopę ze swojego krocza - Przy pomocy moich pieniędzy.
- A, to się akurat zgadza - uśmiechnęła się do niego promiennie.
Wstał, podszedł do zlewu, opłukał talerz i włożył go do zmywarki.
- Ta twoja koleżanka - zawiesiła na chwilę głos, nadając całej wypowiedzi odrobinę sztucznej dramaturgii - jest lepsza ode mnie?
- Jest, o pani, wiele pięknych kobiet na świecie, ale ty jesteś spośród nich najpiękniejsza - zacytował kwestię zaczarowanego lusterka z Królewny Śnieżki. Nie zdążył się dobrze odwrócić, kiedy poczuł jej wprawne ręce rozpinające pasek jego spodni.
- Mam nadzieję - wymruczała, zadzierając głowę wysoko w górę, jakby spodziewała się pocałunku.
- Oszalałaś? - złapał ją za nadgarstki i spojrzał jej poważnie prosto w oczy - Ojciec nas w końcu przyłapie...
- To już nie chcesz, żeby nas przyłapał? - zdziwiła się z lekkim uśmiechem i nie zważając na jego dalsze protesty kontynuowała to, co zaczęła. Kiedy tylko poczuł pieszczotę jej dłoni i ciepłe, delikatne usta w okolicach pępka, nagle stracił zainteresowanie czymkolwiek innym. Nie potrafił jednak zrozumieć dlaczego za każdym razem gdy zamykał powieki, widział przed sobą wpatrzoną w niego z uwielbieniem parę przepastnych, ciemnobrązowych oczu.
***
Kiedy zaparkował pod szkołą następnego dnia czuł jakiś dziwny, irracjonalny strach. Sam przed sobą nie chciał się do tego przyznać, ale cholernie bał się spotkania z Karoliną. Znowu przyjechał dość wcześnie i do dzwonka na przerwę zostało z dobre dwadzieścia minut. Zszedł schodami do szatni i zatrzymał się gwałtownie.
Była tam. Siedziała samotnie na ławeczce na przeciwko boksów z kurtkami. Oczy miała zamknięte, a głowę wspartą o ścianę. Przez chwilę zastanawiał się, czy po prostu nie odwrócić się na pięcie i udać, że go tam w ogóle nie było, ale rozmyślił się.
Nie chciał zachowywać się jak tchórz. Skoro nawarzył sobie piwa, musiał go teraz wypić do dna, zachowując choć odrobinę dziwnie pojętej przyzwoitości. Wziął głęboki oddech, poprawił plecak, podszedł powoli i usiadł obok niej. Ławeczka ugięła się delikatnie pod jego ciężarem, ale Karolina nie odwróciła się nawet w jego kierunku.
- Cześć - powiedział cicho. Nie zareagowała. W dalszym ciągu siedziała sztywno z obojętnym wyrazem twarzy. Przez chwilę zastanawiał się, czy w ogóle zauważyła, że to właśnie on usiadł koło niej, ale zdradził ją delikatny rumieniec, który wkradł się na jej policzki - Karolina...
- Po co tu przyszedłeś? - wyrzuciła z siebie i zacisnęła usta w wąską kreskę. Nie poruszyła głową, nie otworzyła oczu, zauważył jednak jej zaciśnięte w pięści dłonie i ściągnięte gniewnie brwi - Czy ja ci w jakiś sposób dałam do zrozumienia, że życzę sobie twojego towarzystwa? W jakikolwiek?
- Karolina... - spróbował jeszcze raz. Nie potrafił wymyślić niczego sensownego na swoje usprawiedliwienie. Miał totalną pustkę w głowie i czuł, jak serce znowu zaczyna mu bić zdecydowanie zbyt szybko.
- Idź sobie. Nie chcę z tobą rozmawiać. Uwierz mi, nie masz mi do powiedzenia nic, czego chciałabym w tej chwili słuchać! Zostaw mnie w spokoju raz na zawsze. Mało ci upokarzania mnie?
- Nie chciałem cię upokorzyć - powiedział szybko. W ustach mu zaschło i czuł, że grunt usuwa mu się spod stóp.
- Nie? A czego chciałeś? Pogapić się na moje cycki? - wycedziła przez zaciśnięte zęby - Podobało ci się? To może chciałbyś sobie popatrzeć jeszcze raz? - wyrzuciła z siebie szyderczo i patrząc mu z wściekłością prosto w oczy rozpięła sweter - Za mały efekt? Poczekaj, ściągnę stanik! - sięgnęła do zapięcia z tyłu.
- Przestań - poderwał się i odciągnął jej dłonie od zapięcia - Nie histeryzuj. Przecież naprawdę nic takiego się nie stało.
- Nic takiego się nie stało! - wysyczała przez zęby. Wydawało mu się wcześniej, że gorzej być już nie może, ale jego antytalent do zjednywania sobie ludzi ujawnił się teraz w całej swojej okazałości - Skoro to nic takiego, rozbieraj się! - szarpnęła go za pasek spodni i zaczęła rozpinać jego jeansy.
- Karolina, przestań - złapał ją za nadgarstki i unieruchomił na moment.
- Nie histeryzuj! Przecież nic takiego się nie dzieje - powtórzyła jego słowa z udawanym rozbawieniem, zadzierając głowę tak wysoko, że jej twarz znalazła się bardzo blisko jego własnej.
- Założę się, że masz świetne ciało! - dodała kpiąco.
- Przepraszam... - wydusił z trudem. Stał tak blisko, że czuł słodki zapach jej szamponu do włosów. Patrzył na jej zmieniający się, wściekły wyraz twarzy i z zaskoczeniem odkrył, że mówił szczerze. Oddałby teraz wszystko, żeby cofnąć czas i zachować się inaczej. Co do diabła sobie wtedy myślał?
- W dupę sobie wsadź to swoje egzaltowane przepraszam! - wyrzuciła z siebie ze złością, wyrwała nadgarstki z jego uścisku i cofnęła się o krok. Już miała odejść, ale rozmyśliła się. Odwróciła się jeszcze w jego stronę i popatrzyła na niego kpiąco - Wiesz co jest najzabawniejsze w tej całej sytuacji? Podobałeś mi się, Krzysiu! Gdybyś parę razy się ze mną spotkał i odpowiednio rozegrał sprawę, pewnie prędzej czy później sama dałabym ci się pogapić na moje cycki - ostatni raz posłała mu pełne pogardy spojrzenie, złapała plecak i podtrzymując poły rozpiętego w dalszym ciągu swetra, szybkim krokiem skierowała się do wyjścia. Dogonił ją, złapał za ramiona i odwrócił twarzą do siebie. Znieruchomiał. Sam nie wiedział, co chciał w ten sposób osiągnąć, ale zamiast szukać kolejnych wymówek dla swojego nagannego zachowania stanął jak wryty, wpatrując się w jej dekolt.
- Co to jest? - wydusił z trudem, zauważając na jej piersiach ślady siniaków i małych, krwistych wybroczyn, które starała się ukryć pod grubą warstwą pudru.
- Nie twój zasrany interes! - warknęła przez zaciśnięte zęby i próbowała wyswobodzić się z jego uścisku, Krzysztof jednak trzymał ją mocno - Puszczaj!
- Co to jest? - powtórzył jeszcze raz, czując jak zalewa go fala wściekłości - Mów!
Szarpnęła się znowu wyrywając w końcu z jego uścisku i uderzyła go na odlew w twarz.
- Nigdy więcej mnie nie dotykaj! - syknęła wściekle i wymierzyła w niego palcem wskazującym tak, jakby był w tej chwili bronią największego kalibru - Nigdy więcej, rozumiesz?
Wbiegła na schody. Czerwone podeszwy jej markowych butów mignęły mu na ostatnim schodku.
- Powiedz mi! - nalegał, zrównując się z nią krokiem - Proszę powiedz mi, co się stało!
- A co się mogło stać? - przystanęła poirytowana jego natarczywością - Najwidoczniej nie tylko tobie spodobały się moje cycki - dokończyła ze złością i odwróciła głowę w drugą stronę, jakby zdając sobie sprawę z tego, że chyba powiedziała za dużo, a potem szybkim krokiem skierowała się w stronę łazienki dziewczyn na parterze, tam, gdzie jeszcze niedawno całowała go z taką pasją i gdzie czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Patrzył jak odchodząc przeciera policzki wierzchem dłoni i w pośpiechu zapina guziczki swetra.
Brawo, Krzysiu, brawo! - pomyślał zaciskając szczęki – Spisałeś się! Mistrzu dialogu! Geniuszu konwersacji! Debilu ty! Gratulacje!
Mimowolnie dotknął piekącego policzka i ze świstem wypuścił powietrze z płuc. I dobrze mu tak. Miał ochotę sam sobie przywalić.
Drzwi do łazienki trzasnęły głośno, odbijając się echem w jego uszach jak odgłos wystrzału. Nie pamiętał kiedy ostatnio był na siebie bardziej wściekły.
***
- Zauważyłaś, że Krzyś jest całkiem przystojny? - zapytała cicho Amelka podsuwając Eli telefon pod nos. Najwidoczniej pokazywała jej jakieś zdjęcie, które zamieścił kiedyś na swoim profilu.
- Całkiem? - Ela łypnęła zdziwiona to na zdjęcie, to na Krzysia - upewniając się, że na pewno nie podsłuchuje, to znów na Amelkę – Całkiem to może jest ten twój crush z maturalnej. A Krzyś... - westchnęła rozmarzona – Krzyś jest po prostu boski!
Krzyś podniósł dyskretnie głowę i poruszył się niespokojnie. Poprawił słuchawki w uszach, które w obecnej chwili spełniały funkcję czysto dekoracyjną. To był jego stały numer, który zapewniał mu komfort pozornego odcięcia od rzeczywistości i chronił go od wchodzenia w niepożądane interakcje międzyludzkie. Wystarczyło tylko, że kiwał się w określonym rytmie i każdy z góry zakładał, że słucha muzyki i można dzięki temu bezkarnie mówić o Krzysiu przy Krzysiu.
Musiał przyznać, że dowiedział się w ten sposób naprawdę wielu ciekawych rzeczy. Tym razem przysłuchiwał się rozmowie koleżanek z klasy i robił to już od dobrych parunastu minut. Specjalnie został w klasie na długiej przerwie, żeby móc swobodnie zasięgać informacji i gapić na Karolinę. Siedziała teraz w przedostatniej ławce w środkowym rzędzie pochylona nad zeszytem z biologii. Sprawiała wrażenie bardzo skupionej i pochłoniętej pracą, ale Krzyś zdawał sobie sprawę z tego, że udaje. Robiła dokładnie to samo co on, wpychający sobie słuchawki w małżowiny.
- Zakładacie fanklub? - zapytała Judyta i zerknęła na niego w taki sposób jakby doskonale wiedziała, że bezczelnie podsłuchuje.
Amelka odwróciła się niepewnie, sprawdzając, czy przypadkiem nie docierają do niego jakieś strzępki rozmowy, lecz Krzyś zakołysał głową w takt melodii, której nie słyszał, usypiając tym samym jej czujność po raz wtóry.
- Tylko nie mów, że tobie się on nie podoba - powiedziała cicho z pretensją w głosie i zerknęła w jego stronę jeszcze raz - przystojny jak sam diabeł, wysoki - wyliczała z przejęciem - wysportowany i bogaty. I tył ma za-je-bis-ty - zawiesiła głos i poruszyła znacząco brwiami.
- Ty, Karola. A ty co myślisz? - zapytała przesadnie głośno Judyta. Krzyś był teraz na sto procent pewny, że go przejrzała. Po co inaczej robiłaby ze zwykłej rozmowy takie przedstawienie?
- Myślę, że jest głupi jak but u lewej nogi - wyrzuciła jednym tchem Karolina, nawet nie podnosząc głowy znad zeszytu - I że niemyty szympans z buszu jest zdecydowanie lepszym rozpłodowcem, niż ten bananiak.
- No coś ty? - zdziwiła się Amelka - Nie podoba ci się?
- Nie - ucięła krótko, jakby nie miała zamiaru dłużej ciągnąć tego wątku.
- Oj, złotko - Judyta prychnęła złośliwie - Mówisz tak bo wiesz, że on by w życiu nawet na ciebie nie spojrzał. Za wysokie progi...
Widział, jak Karolina rzuca zeszyt na ławkę i wychodzi z sali. Miał ochotę wstać i pójść za nią, ale postanowił siedzieć twardo na miejscu i udawać, że niczego nie słyszał. Wlepił pytający wzrok w Judytę, lecz ta nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi. Śmiejąc się z nieukrywanym zadowoleniem, westchnęła znacząco, a potem wybiegła za koleżanką.
***
Pani Obramska weszła do klasy równo z dzwonkiem, usiadła, sprawdziła obecność i ze spokojem godnym Buddy, odczytała oceny z ostatniego sprawdzianu. Były tylko trzy oceny pozytywne i wśród tych bożych wybrańców nie znalazła się ani Karolina, ani on sam.
- Proszę pani, a co ze mną? - zapytała zaniepokojona Karolina.
- A, no właśnie - Obramska uśmiechnęła się tak, jakby tylko na to czekała - Chciałabym poprosić ciebie i pana Szymańskiego o pozostanie w klasie po lekcji. Muszę z wami porozmawiać.
- Przepraszam, czy coś się stało? - poruszyła się niespokojnie w ławce.
- Nic, czego nie dałoby się wyjaśnić PO LEKCJI - uśmiechnęła się uroczo. Nie miała zamiaru tracić więcej cennego czasu na tłumaczenie czegokolwiek więcej. Odwróciła się plecami do klasy, zapisała temat i zaczęła wykładać proste rzeczy w taki sposób że obliczanie ciągu Fibonacciego od tyłu wydawało się dziecięcą igraszką.
***
- Tak się akurat bardzo niefortunnie złożyło - pani Obramska obdarzyła ich serdecznym, prawie czułym uśmiechem - że otrzymaliście oboje czwórki z testu - patrzyła na nich w taki sposób, że skończony idiota połapałby się, że coś jest bardzo nie tak.
- Nie rozumiem - potrząsnęła głową Karolina - To chyba dobrze?
- To bardzo dobrze - potwierdziła Obramska z nieukrywanym zadowoleniem - ale byłoby jeszcze lepiej, gdybyście nie otrzymali tej samej liczby punktów, robiąc przy tym tej samej ilości tych samych błędów w tych samych miejscach... Nasuwa mi się z tej przyczyny przypuszczenie, że najprawdopodobniej ktoś tu od kogoś ściągał... Mogłabym wpisać wam od razu po niedostatecznej i byłoby po krzyku. Mogłabym też kazać wam obojgu pisać jeszcze raz ten sam test, ale mam dzisiaj bardzo dobry humor i pójdę wam na rękę. Ten, kto się przyzna, zostanie teraz w klasie i napisze sprawdzian jeszcze raz, bez żadnych konsekwencji. Co wy na to?
Krzyś popatrzył w stronę Karoliny, ona jednak w dalszym ciągu ignorowała jego obecność, ani razu nie zaszczycając go swoim spojrzeniem. Utkwiła wzrok w czubkach swoich butów, zamknęła na moment oczy i zacisnęła pięści. Przez chwilę miał wrażenie, że obmyśla plan szybkiego morderstwa, ona jednak westchnęła, podniosła głowę, popatrzyła Obramskiej prosto w oczy.
- Przepraszam pani profesor. To ja ściągałam... - wyrzuciła z siebie bez zająknięcia.
Nawet jeżeli odpowiedz Karoliny zaskoczyła Obramską, to kompletnie nie dała tego po sobie poznać. Bez słowa wręczyła jej kartkę z zadaniami, a Krzysia gestem dłoni grzecznie wyprosiła za drzwi.
***
Stał przy oknie od dobrych piętnastu minut. Kręcił się niespokojnie, poprawiał słuchawki w uszach, stukał palcami o parapet, żałując, że nie może teraz swobodnie zapalić i zerkał co chwilę w stronę zamkniętej pracowni matematycznej. Drzwi w końcu otworzyły się z rozmachem, ale tak, jak się spodziewał, Karolina udawała, że go nie widzi.
- Jak ci poszło? - dogonił ją bez większego trudu.
- Naprawdę cię to obchodzi? - prychnęła z niedowierzaniem. Wpadła do szatni, błyskawicznie przebrała buty, narzuciła płaszcz i wbiegła na schody, prowadzące do wyjścia.
- Dlaczego to zrobiłaś? - dogonił ją ponownie, w pośpiechu naciągając na siebie kurtkę.
- Bo w przeciwieństwie do ciebie umiem liczyć i myśleć logicznie? - zmierzyła go pogardliwym spojrzeniem - Moje oceny są świetne. Ty masz same banie. Kolejna wcale by ci nie pomogła. Poza tym, pamiętam materiał i bez problemu, od ręki, mogłam napisać ten sprawdzian jeszcze raz. Ty byś tego nie zrobił.
- Dziękuję - wyjąkał z trudem - Gdybym dostał kolejną bombę, ojciec pewnie znowu odebrałby mi kluczyki...
- Kluczyki! - parsknęła oburzona - To się w tej chwili liczy dla ciebie najbardziej? Kluczyki! Jeżeli Obramska wniesie na mnie skargę do dyrekcji, mogą mi cofnąć stypendium, a twoim największym zmartwieniem jest to, że będziesz jeździł do szkoły autobusem? Naprawdę?
- Oj już nie przesadzaj - przewrócił oczami - Przeżywasz, jakby ci mieli zająć dorobek życia. Ile tego stypendium dostajesz? Trzysta złotych? Twoje Louboutiny kosztowały pewnie ze trzy razy tyle.
- Odwal się w końcu ode mnie bogaty, rozpuszczony DUPKU! - przystanęła w końcu i po dziecięcemu tupnęła nóżką. Strasznie irytowało ją to, że nie daje jej spokoju.
- Bogaty dupku? - zaśmiał jej się prosto w twarz - Dziwnie się słucha takich inwektyw od kogoś, kto do szkoły biega w La-Manii, Versace i Pradzie! Już nie wspomnę o - ruchem głowy wskazał na charakterystyczne szpilki z czerwoną podeszwą.
- Krzysztof... - uśmiechnęła się z politowaniem. Był przekonany, że chciała powiedzieć coś jeszcze, ale w porę ugryzła się w język - Wybacz, że cię opuszczę, ale jestem przez ciebie spóźniona i muszę biec na jakikolwiek autobus i odebrać młodego z przedszkola - próbowała go minąć, ale zastawił jej drogę.
- To czekaj, podwiozę cię - zaproponował spontanicznie puszczając w zapomnienie nazywanie go dupkiem - Chociaż w ten sposób się odwdzięczę za to, co dla mnie zrobiłaś...
Zawahała się. Widział, że chciała odmówić i w normalnych warunkach na pewno by to zrobiła, teraz niestety nie mogła pozwolić sobie na taki luksus. Bez słowa zaprowadził ją na parking i chcąc być szarmanckim, otworzył jej drzwi od strony pasażera. Zmierzyła go gniewnie, wsiadła bez słowa i zapięła pasy. Odwróciła głowę w stronę okna i siedziała w zupełnym milczeniu.
- Gdzie mam jechać? - zapytał odpalając samochód.
- Jedź na centrum, potem cię pokieruję - rzuciła zdawkowo, prawie przytulając twarz do szyby. Ruszył. Jechał w milczeniu, zerkając na nią co chwilę. Zauważyła to. Posłała mu serię ostrzegawczych spojrzeń, a potem postawiła kołnierz płaszcza, zasłaniając połowę twarzy.
- Patrz na drogę, ok? Nie chcę, żeby mnie zeskrobywali z tylnej szyby innego samochodu.
Postanowił spełnić jej prośbę i przez chwilę bardzo się starał zachowywać jak człowiek. Zacisnął palce na kierownicy i próbował przestać myśleć o niej, o tym co dla niego zrobiła i to w dodatku po tym, co parokrotnie odstawił w przeciągu kilku dni.
- Mówiłaś, że martwisz się o stypendium. Potrzebujesz kasy? - nie wytrzymał - Może mógłbym ci jakoś pomoc?
- Jak? - warknęła, nie odwracając głowy w jego kierunku - Będziesz mi płacił za pokazywanie cycków?
- Za naukę - powiedział szybko, nie dając się zbić z tropu - Udzielisz mi korepetycji z matmy, a ja ci za to zapłacę. To chyba uczciwy układ, co?
- Krzysiu... - zaśmiała się złośliwie - Wierz mi, po tym numerze, który odwaliłeś musiałbyś mi naprawdę słono zapłacić, żebym się zgodziła w ogóle oddychać z tobą tym samym powietrzem - prychnęła z wyższością.
- Ile to jest słono? - od zawsze był uparty i tym razem też nie miał zamiaru rezygnować z czegoś, na czym mu zależało.
- Słono to jest "nie stać cię na mnie" - zacisnęła wargi, próbując bezskutecznie uciąć temat.
- Czyli konkretnie ile? Podaj cenę. Zapłacę.
- Śmiem wątpić - prychnęła i obdarzyła go pogardliwym spojrzeniem.
- Serio? - popatrzył na nią, jakby była tworem z obcej planety - Czy umknęło może twojej uwadze, że siedzisz w najdroższej, sportowej wersji Porsche Panamera? Myślisz, że kogoś, kto jeździ TAKIM autem nie stać na korepetycje?
- Nie rozśmieszaj mnie Krzysiu - rzuciła beznamiętnie - U mnie szpan na kasę, furę i komórę nie przechodzi. Mam wyższe wymagania i standardy, którym ty niestety nie jesteś w stanie dorównać. Dla mnie jesteś tylko kolejnym rozpieszczonym gówniarzem, który pożycza samochód od starego, żeby się popisać przed kolegami.
- Mój stary jeździ BMW M6, Panamera jest moja! - roześmiał się nerwowo, jakby nie dowierzając temu, że musi się tłumaczyć ze statusu majątkowego.
- Yhm - uśmiechnęła się do niego z ironią - Będzie twoja, jak sobie za nią zapłacisz własnymi, ciężko zarobionymi pieniędzmi! Nie sztuką jest dobrze się urodzić. Sztuką jest dojść do wszystkiego samemu. Od zera. Poza tym, co ty sobie wyobrażasz? Że błyśniesz mi w oczy złotówkami, a ja zatańczę jak mi zagrasz? Mnie nie kupisz. Nie ma szans. Znajdź sobie kogoś innego, kto będzie chętny męczyć się z tobą i marnować swój czas w zamian za pieniążki tatusia. Powodzenia życzę - wyrzuciła z siebie jednym tchem i w momencie, w którym stał na środkowym pasie największego skrzyżowania w mieście i czekał, aż światło zmieni się na zielone, szarpnęła za klamkę, wysiadła błyskawicznie, zatrzasnęła z impetem drzwi i nie zważając na trąbienie klaksonów, przebiegła przez dwa pasy jezdni, kierując się w stronę przystanku autobusowego.
***
Wrócił do domu koło godziny osiemnastej. Rzucił zdawkowe "cześć" w głąb mieszkania, a kiedy nie usłyszał odpowiedzi, z czystym sumieniem zaszył się w swoim pokoju. Nie zadał sobie nawet trudu, żeby zapalić światło. Opadł bezładnie na łóżko, zamknął oczy i narzucając sobie poduszkę na głowę. Co się z nim działo? Dlaczego zaczęło go nagle tak bardzo interesować co myśli o nim jakaś cholerna małolata? Był wściekły. Na siebie. Na cały świat. To jego wina, że urodził się w bogatej rodzinie? Że nie musiał się o nic martwić? Co w tym złego, że dostawał to, czego chciał? Rozpieszczony gówniarz. Bogaty dupek. Tylko tyle w nim widziała? Naprawdę tym dla niej był? Nie znał bardziej pokręconej laski. Zranił ją, a ona mu pomogła. Pomógł jej, a ona zwyzywała go od najgorszych i uciekła z samochodu na środku skrzyżowania. Cholera, co było nie tak z tą dziewczyną?
- Krzysiu... - usłyszał pukanie do drzwi i delikatny, uwodzicielski głos.
- Jestem zajęty! - powiedział tonem nieznającym sprzeciwu i nie zadał sobie nawet najmniejszego trudu, żeby się podnieść. Mimo jasnego komunikatu drzwi uchyliły się bezszelestnie i do jego pokoju wślizgnęła się, jak zawsze niekompletnie ubrana Anetka.
- Nie wyglądasz na zajętego - uśmiechnęła się słodko. Weszła na łózko, usiadła na nim okrakiem i zdjęła mu poduszkę z twarzy. Krzyś nie zmienił pozycji. Dalej leżał na plecach z rękami pod głową i gapił się w sufit - Starego nie będzie jeszcze ze dwie godziny. Może mogłabym coś dla ciebie zrobić? Masz jakieś konkretne życzenia? - zawiesiła w napięciu głos, opierając się dłońmi o jego klatkę piersiową.
- Nie jestem w nastroju - burknął, złapał ją za ramiona i odsunął od siebie stanowczo.
- Krzysiu - zaśmiała się z politowaniem - Masz osiemnaście lat. Dopóki nie przekroczysz pięćdziesiątki zawsze będziesz w nastroju.
- Nie dziś - uciął krótko i zacisnął szczęki.
- Czy to ma coś wspólnego z tą koleżanką, o której ostatnio wspominałeś? - przekrzywiła główkę, patrząc na niego z najwyższym zainteresowaniem - Mój mały chłopczyk dorasta? Uważaj, bo jeszcze będę zazdrosna...
- Nie gadaj głupot - burknął. Złapał ją za biodra i przycisnął mocno do swoich - Ty zazdrosna? Jakbyś miała o co... - odwrócił się nagle, kładąc się na niej. Przygniótł ją ciężarem swojego ciała i ugryzł boleśnie w sutek, schowany jeszcze pod cieniutkim materiałem. Krzyknęła. Sięgnęła do paska jego spodni i rozpięła je. Bez zbędnych ceregieli pociągnęła za materiał bokserek i zdjęła je jednym, wprawnym ruchem. W pośpiechu pomógł jej pozbyć się reszty ubrania. Nie udawała nawet, że nie dostrzega brutalności jego ruchów.
- Jesteś zły? - wymruczała mu prosto do ucha, oplatając jego nagie biodra swoimi długimi, zgrabnymi nogami.
- Jestem wściekły! - sprecyzował, nie przerywając pieszczot.
- Wściekły... - jęknęła, czując jak jego gwałtowność nabiera na sile wzmagając jej pożądanie - Pokaż mi... Pokaż mi, jak bardzo...
***
Długo w nocy nie potrafił zasnąć zastanawiając się, co właściwie robi ze swoim życiem. Przewracał się z boku na bok, ciągle zerkając na szafkę nad łóżkiem. Nie musiał jej otwierać, żeby wiedzieć, że gdzieś tam, wciśnięte w kąt, leży natychmiastowe rozwiązanie jego wszelkich problemów. Zastanawiał się, czy nie znalazł się przypadkiem w tym punkcie swojego życia, w którym należałoby zrealizować powzięte wcześniej plany. Lubił stałość i jednostajność. Lubił czuć się ciągle tak samo. Bez wzlotów, po których następowały tylko bolesne upadki, bez perturbacji i zawirowań. Im wyżej się wzbijał, tym bardziej bolał go późniejszy upadek.
Lubił czuć się źle. Jeszcze przed śmiercią matki uroił sobie w swojej chorej głowie, że musi czuć się źle, bo i ona tak się czuła. Jakikolwiek dobry nastrój owocował ogromnymi wyrzutami sumienia, dlatego utrzymywanie się w permanentnym przygnębieniu sprawiało, że paradoksalnie czuł się lepiej. Po jej śmierci zdziczał kompletnie. Przestał rozmawiać z ludźmi, jeść, odczuwać. Popadł w swoisty rodzaj katatonii, porzucany tylko na krótkie, rzadkie chwile gdy odwiedzali go dawni przyjaciele. Na początku udawał, że radzi sobie ze wszystkim. Później postarał się o to, żeby nie było już przed kim udawać. Świadomie odsunął się od ludzi, zerwał kontakty, wygasił przyjaźnie. Wszystko po to, żeby kiedy przyjdzie odpowiednia chwila, nikt za nim nie tęsknił, nie wspominał i nie odczuwał jego braku.
Budził się codziennie rano, ubierał i automatycznie wykonywał to, czego się od niego w danej chwili oczekiwało. Codziennie wstawało mu się odrobinę lżej. Z każdym kolejnym dniem mniej myślał o przeszłości. Aż dotarło do niego, że robi źle. Zapominanie o przeszłości było powolnym wyrzekaniem się JEJ. A on chciał pamiętać. Wystarczyło, że wszyscy inni o Niej zapomnieli.
Paradoksalnie, z powodu ulgi, którą mimowolnie poczuł po Jej śmierci, nie potrafił stłumić kolosalnych wyrzutów sumienia. Odczuwał je kiedy słońce przyjemnie łaskotało jego skórę, kiedy słyszał śpiew ptaków, dotykał pościeli. Nie opuściły go nawet wtedy, gdy łykał całe fiolki pozostałych po Niej tabletek, bo co to za śmierć - taka bez bólu i w ciszy?
Teraz czuł się jak nieoswojone zwierzątko, trzymane samotnie w klatce trochę dłużej, niż tego potrzebowało. Wystudził emocje, schował je głęboko do pudełka pod łóżkiem, z obojętnością bawił się w niegrzecznego chłopca nie mając przy tym nawet najmniejszych wyrzutów sumienia.
Skąd więc nagle te skrupuły? Już zdążył sobie zrobić porządek w życiu, posprzątać i posegregować priorytety w jego małym świecie pozbawionym jakichkolwiek świętości. Wyzuł się z emocji, połamał i przewrócił do góry nogami dawniej poukładany etos, w który wierzył bezgranicznie. Zrozumiał kiedyś, że niektóre cnoty są tylko wytworem wyobraźni obłąkanych umysłów. Dawny ideał sięgnął bruku, a on razem z nim. Nie podobało mu się teraz, że ktoś potrafił bez słów i zbędnego wysiłku zakraść się do jego umysłu i zacząć majstrować przy jego hierarchii wartości. Wiedział, że musi z tym skończyć. Jak najprędzej i za wszelką cenę.
***
- Przemyślałaś już kwestię tych korepetycji? - zagadnął nieśmiało Krzyś, jak tylko usiadł w ławce obok Karoliny. Pół nocy obiecywał sobie, że tego nie zrobi i starał się wyperswadować sobie ten głupi pomysł z głowy, jednakże jak tylko ją zobaczył cały jego rozsądek i solennie składane samemu sobie obietnice, wyparowały jak kamfora.
- Tak - powiedziała krótko, nie podnosząc nawet głowy znad zeszytu.
- I... zgadzasz się? - podpowiedział z nadzieją w głosie.
- Nie - ucięła krótko.
- Dlaczego nie? - był nieprzyjemnie zaskoczony jej odmową - Przecież wczoraj mi pomogłaś!
- Do ciebie serio nie dociera, że "nie", naprawdę może oznaczać NIE? Nie "może", nie "później", nie "zastanowię się". Ja jestem prostą dziewczyną, nieskomplikowaną. Jak ja mówię nie, to ty masz słyszeć "nie", nic więcej! Im szybciej dla własnego dobra przyjmiesz do wiadomości, że w prawdziwym życiu nie zawsze dostaniesz to, czego chcesz, tym lepiej dla ciebie. Mniej cię spotka zawodu. Wczoraj działałam pod wpływem emocji. Wszystko sobie jednak przemyślałam i doszłam do wniosku, że im szybciej wylecisz z budy, tym krócej będę musiała na ciebie patrzeć. A teraz przesiądź się z łaski swojej. Nie mam ochoty dzisiaj przebywać blisko ciebie dłużej, niż jest to konieczne.
- Nie mam gdzie - wzruszył ramionami - Nowa zajęła mi miejsce.
- To usiądź grzecznie na krzesełku obok. Twoje bogate dupsko od tego nie spuchnie. Ale są plusy. Będziesz mógł pogapić się na jej cycki. Mam ogromną nadzieję, że spodobają ci się bardziej niż moje.
Krzyś zacisnął szczęki, zabrał swój plecak i bezceremonialnie, robiąc tyle zamieszania ile się tylko dało, przysiadł się do Nowej.
Na pierwszy rzut oka widać było, że jest wystraszona i dość przybita. Krzyś miał swoje problemy na głowie i nie obchodziło go w tej chwili nic poza nimi. Wcisnął więc słuchawki głęboko w uszy i swoim zwyczajem zaczął udawać, że słucha muzyki. Przysunęła mu zeszyt otwarty na ostatniej stronie, gdzie ołówkiem napisała tylko jedno słowo - "cześć".
Krzyś ostentacyjnie zabrał jej zeszyt, sprawdził znajdujące się w nim treści, charakter pisma i ocenił jej przyszłą przydatność do odpisywania lekcji, zwrócił jej zeszyt z napisanym "cześć" pod jej równie mało wylewnym powitaniem. Uśmiechnęła się do niego. Krzyś odwrócił się na krótką chwilę, złapał wzrok Karoliny, a potem zgarnął na powrót zeszyt tej nowej i wpisał lakoniczne "Krzyś Szymański" na górze kartki. Po chwili jego oczom ukazał się napis, głoszący że nowa nazywa się Agata Szyszkowska. Śmieszne nazwisko - pomyślał i w myślach już przezwał ją Szyszką. Jak każdy z resztą przed nim i po nim. Nowa była ładna. Miała typową słowiańską urodę bez cienia najmniejszej skazy. Jasne włosy, niebieskie, ogromne oczy, mały, kształtny nos i wydatne zmysłowo usta. Nie było w niej ani jednej cechy, którą mógł uznać choćby za przeciętną. Ideał - pomyślał z zadowoleniem. Wystarczy tylko, że załapie z nią dobry kontakt i wzbudzi zazdrość Karoliny. Po chwili uśmiechnął się do siebie zrezygnowany i potrząsnął głową.
Dlaczego u diabła pomyślał, że Karolina w ogóle byłaby o niego zazdrosna?
- Przepraszam bardzo – jak tylko Nowa skończyła streszczać kolejnemu nauczycielowi historię swojego pochodzenia, Judyta podniosła rękę z wyraźnym zniecierpliwieniem malującym się na jej zmanierowanej twarzyczce - Czy my to będziemy mieli na testach końcowych? Albo na maturze? Nie? Bo śmiało mogę powiedzieć, że wszyscy już chyba znają życiorys Tej Nowej lepiej niż swoje własne...
- Niech mówi - westchnął rozmarzony Konrad, zupełnie nie czekając na odpowiedz nauczyciela. Od dziesięciu minut siedział nieruchomo, z głową wspartą na łokciu, wpatrzony w profil Nowej, jak w obrazek - Ona tak pięknie mówi...
- Błagam... - jęknęła Judyta ostentacyjnie przewracając oczami i zmierzyła Konrada nienawistnym spojrzeniem.
- Czy oni wiedzą, że ja tu jestem? - wyszeptała cicho nowa, patrząc z ukosa na Krzysia. Krzyś wzruszył ramionami i z czystej grzeczności wyjął jedną słuchawkę z ucha. Dyskretnie podniósł z ławki komórkę i spojrzał na martwy wyświetlacz. Zobaczył w nim, wyraźnie jak w lusterku, siedzącą dwie ławki za nim pozornie zajętą pisaniem notatek, Karolinę.
Yup – pomyślał z nieukrywanym zadowoleniem – Będzie zazdrosna. Jak cholera.
***
Nowa była chodzącą kontrowersją roku. Nie dość, że urodą przyćmiewała wszystkie hollywoodzkie piękności, to intelektualnie plasowała się mocno powyżej progu przynależności do Mensy. Nie było zadania, którego nie umiałaby rozwiązać, odpowiedzi, której by nie znała, czy szczegółu, który by jej umknął. Fizycznie nie do zdarcia (co udowodniła, pokonując najlepsze zawodniczki z drużyny pływackiej).
Na pierwszy rzut oka drobna i wątła, ale pod jej dziewczęcymi fatałaszkami skrywała tak wyrzeźbiony układ mięśniowy, jakby jego tworzeniem zajmował się sam Leonardo Da Vinci. Nie zdradziła się do tej pory z żadną wadą, najmniejszą słabością, nie popełniła najdrobniejszego błędu. Była przy tym skromną, nieśmiałą i niezaprzeczalnie urokliwą osóbką. Za każdym razem, kiedy przechodziła przez próg sali, dało się odczuć w niemal namacalny sposób, ze wzbudza zupełnie skrajne emocje pośród obu płci. Nie dało się nie słyszeć cmokania i cichych męskich westchnień, ani prychnięć damskiego grona. Kiedy kończyły się lekcje i nowa opuszczała klasę, dziewczyny nie robiły nic innego, poza snuciem teorii spiskowych. Judyta, ze stałym już, wyrazem niezadowolenia na twarzy, zajmowała swoje ulubione miejsce pod oknem.
- Coś taka na nią cięta? - usłyszał zniecierpliwiony głos Amelii, której już dawno przestała podobać się wystudiowana wrogość w kierunku Tej Nowej.
- Ty tak na serio? - skrzywiła się brzydko – Nie zauważyłaś z kim już zdążyła się zaprzyjaźnić?
Amelka milczała. Wcale nie musiała zgadywać ani niczego się domyślać. Wystarczyło, żeby wychyliła głowę z klasy i spojrzała w głąb korytarza. Nie dało się przeoczyć dwóch najpopularniejszych chłopaków z klasy maturalnej, beztrosko przekomarzających się z Nową na każdej przerwie. Na nieszczęście dla Nowej jednym z nich był budzący spontaniczne emocje wśród żeńskiego grona, były chłopak Judyty.
- Podobno zupełnym przypadkiem - wydęła usta i zakreśliła w powietrzu znak cudzysłowowa – wpadła na Roberta pod gabinetem dyrektorki. Przypadkiem, jasne! - prychnęła - Ździra. I pewnie teraz też, czystym przypadkiem, wisi na nim jakby straciła władzę w nogach - dodała cedząc przez zaciśnięte zęby.
- Umknęło ci, jak dziesięć razy powtarzała, że Szklarski to jej kuzyn?
- A co mnie Szklarski interesuje? Nie widzisz, że to na Roberta leci?
- Gdybyś tylko widziała, jak on na nią patrzył... - westchnęła Marta.
- No, ciekawe kto na kogo patrzył! - fuknęła ze złością Judyta - przecież ona się na niego rzuciła jak jakaś wygłodniała suka na kawał mięsa! Nic tylko zęby do niego suszy, warszawianka zasrana.
- Przesadzasz - machnął ręką Mati - Musisz przyznać, że jest w pytę. Aryjskie geny rządzą - westchnął z podziwem.
- Sam jesteś kurwa aryjski gen. Nie zauważyłeś, że to tlenione kudły?
- Zbyt zdrowe jak na tlenione - powiedziała z namysłem Marta.
- A widziałaś jej oczy? - westchnął znowu Mati - Takie soczyście ciemnoniebieskie...
- Pewnie soczewki nosi - poruszyła się niespokojnie Marta. Od dawna było wiadomo, że kocha się w Mateuszu bez wzajemności - Makijaż, farbowane włosy, paznokcie... Sztuczna lalka Barbie.
- Za małe cycki ma, jak na lalkę Barbie - wydęła szyderczo usta Judyta i ostentacyjnie wypchnęła swój biust do przodu - Karolina? - zawołała melodyjnie. Karolina drgnęła i podniosła nieprzytomny wzrok znad podręcznika do chemii rozszerzonej - W skali od jeden do stu, jak bardzo nienawidzisz tej nowej?
Sama Karolina nie potrafiła jednoznacznie określić swojego stosunku do Agaty. Z jednej strony mocno ją irytowało to, że we wszystkim okazywała się być o niebo lepsza nawet od niej samej, ale z drugiej strony fakt, iż mocno działała na nerwy Judycie i jej przyjaciółeczkom, znacznie przechylał szalę na korzyść Szyszkowskiej.
- Czemu mam jej nienawidzić? Nie znam jej. Nie wypowiadam się - rzuciła lakonicznie i wróciła do poprzedniego zajęcia.
- To może powiesz nam, jak to jest stracić tytuły najpiękniejszej i najmądrzejszej w ciągu tego samego dnia?
- Nie wiem. Jak stracę to ci powiem - wzruszyła obojętnie ramionami. Starała się puszczać debilne uwagi Judyty mimo uszu, w głębi ducha nie mogła jednak powstrzymać się przed przyznaniem jej racji.
- Jak ci przepadnie przez nią stypendium to tez będziesz wstrzymywała się od zabierania głosu?
- Jak mi przepadnie, to się znacznę więcej uczyć. Poza tym mam jeszcze stypendium sportowe prezydenta miasta, więc z głodu nie umrę – prychnęła z lekceważeniem.
- A jak ci Krzysia sprzątnie sprzed nosa...?
- Chwała jej za to! Niech go sobie sprząta. Co mnie on obchodzi? - założyła nogę na nogę i podniosła książkę bliżej oczu, dając tym samym do zrozumienia, że temat uznaje za wyczerpany. Interesował ją. Bardzo. Na jej nieszczęście, nie tylko ona sama była tego świadoma.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top