Chapter 24

Garderoba Krzysztofa przypadła do gustu Kubie tak bardzo, jakby co najmniej była luksusowym apartamentem w pięciogwiazdkowym hotelu, a nie składowiskiem ubrań. Pomimo cichych protestów Karoliny, Krzysztof przytaszczył ze schowka dwuosobowy materac dmuchany, śpiwór i latarkę turystyczną. Potem dorzucił od siebie słuchawki bezprzewodowe i stare komiksy. Wszystkie te rzeczy sprawiły, że Jakub poczuł się największym szczęściarzem w całej galaktyce. Poleżał chwilę na wznak z wyrazem bezbrzeżnej euforii na twarzy, a potem zdecydował się na kontemplację swej radości w samotności, zamknął więc drzwi do garderoby, pozostawiając ich w kompletnej ciszy.

Karolina nie wyglądała najlepiej. Pierwszy raz widział ją taką. Słabą, kruchą, odartą z godności i charakterystycznej buńczuczności. Zgaszoną, zapadniętą w sobie i kompletnie zrezygnowaną. Przyciskała do policzka kompres lodowy, zawinięty w ręcznik kuchenny, który przyniósł dla niej, żeby złagodzić ból po uderzeniu. Siedziała skulona na jego łóżku, z kolanami podciągniętymi wysoko pod brodę. Miał wrażenie, że starała się zabarykadować nimi dostęp do miękkości żołądka, która teraz w sposób zbyt oczywisty rzucała się w oczy. Nigdy do tej pory nie było mu dane patrzeć na kogoś tak słabego i bezbronnego. Zerknął ukradkiem w kierunku garderoby i upewniwszy się, że światło podręcznej latarki, wyzierające przez wąską szparę pod drzwiami, zgasło, zajął miejsce obok niej. Nie mógł nie zauważyć, jak dyskretnie pociąga nosem i pozwala łzom wsiąkać w materiał swoich jeansów.

Westchnął, objął ją ramieniem i ze zdziwieniem poczuł, jak jej drobniutka postać przywiera szczelnie do jego klatki piersiowej, a ręce oplatają go trochę powyżej pasa. Choć walczyła ze sobą z całych sił, czuł, jak dyskretnie przelana łza zmienia się w spazmatyczny, bezskutecznie tłumiony, szloch. Przycisnął ją do siebie mocno, przywarł ustami do czubka jej głowy i kołysał jak małe dziecko, pozwalając wszystkim tłumionym emocjom wypłynąć razem ze łzami. Nie pocieszał, nie uciszał, po prostu był. Cokolwiek chciał w tamtej chwili powiedzieć, wydawało mu się puste i pozbawione sensu, więc milczał. Kiedy wreszcie po paru długich minutach z trudem uspokoiła oddech, spojrzała mu w oczy.

- Przepraszam - wydusiła z trudem.

- Wybaczam. Ty też mi wybacz, i już sobie więcej tego nie róbmy, okej?
Wtuliła się w niego tak mocno, że niemal czuł jak wsiąka wgłąb jego ciała.

- Krzysiu... - wydusiła po chwili drżącym, zachrypniętym głosem - Czy mógłbyś... nikomu o tym nie mówić?

- Obiecuję - skinął głową, odgarnąwszy jej mokry od łez kosmyk włosów - Wtedy, te siniaki... To on...? - zapytał z wahaniem po chwili milczenia, przeciągając palcami po zagłębieniu pod obojczykiem. Nie potrafił wyrzucić z głowy wspomnienia noża ukrytego pod jej poduszką. Ostrożnie skinęła głową - Czy kiedykolwiek...

- Nie - odpowiedziała szybko, jakby domyślając się, o co chce zapytać - Raz próbował, ale nie przypadło mu do gustu tłumaczenie, kiedy go szyli na nocnym dyżurze, jak to się stało, że się sam nadział na nóż. Więcej się nie zapędzał. Chyba doszedł do wniosku, że nie warto ryzykować, bo albo go zabiję, albo go w końcu zamkną.

- Dźgnęłaś go? - westchnął na wpół z podziwem, na wpół z niedowierzaniem, mając przed oczami nóż kuchenny, który przez przypadek znalazł pod jej poduszką.

- Drasnęłam - zmarszczyła nos.

- O mój Boże! Chciałaś zabić człowieka! - roześmiał się, wbrew przekazowi.

- Nie człowieka, tylko bydle - poprawiła go cicho, odruchowo podciągając kolana pod brodę - Poza tym, on chciał zabić mnie pierwszy - wymruczała.

- Wiesz, może to śmieszne - złapał palcami nasadę nosa i faktycznie się roześmiał - ale myślałem do tej pory, że jednego z twoich klientów za bardzo poniosło i stąd te sińce i rana...

- Czekaj, co? Myślałeś, że... CO? - przerwała mu, przyglądając się mu z niedowierzaniem.

- No, tak właśnie myślałem - wzruszył ramionami i uśmiechnął się krzywo - Jednak to, jak się nosisz i co nosisz odbiega trochę od twoich warunków bytowych. Za coś musiałaś kupować te wszystkie łachy od projektantów, więc pomyślałem, że dorabiasz na kamerkach, albo masz jakiegoś sponsora.

- Sponsora! - prychnęła i przewróciła oczami - Siedmiu od razu.

- Louboutiny potwierdzałyby teorię o siedmiu - powiedział spokojnie, ale zauważyła, że ciągle się uśmiecha.

- Louboutiny mam z ciucholandu. Kupiłam, bo myślałam, że to podróba. Z resztą chyba każdy, kto je mijał tak myślał, bo trzy dni stały na wystawce, zanim się na nie zdecydowałam. Wszystko kupuję w szmateksach. Jak widać, można tam wyhaczyć naprawdę fajne rzeczy. Część zostawiam dla siebie, ale jak dramatycznie słabo stoję z kasą, to opycham coś na allegro, żeby podreperować budżet. Ej - popatrzyła na niego, jakby dopiero teraz dotarły do niej jego słowa - Myślałeś, że jestem dziwką i mimo to chciałeś się ze mną spotykać?

- Po pierwsze, nigdy nie myślałem o tobie w taki sposób. A po drugie, umawiałem się z tobą w celach czysto naukowych - skłamał gładko, ale roześmiał się ponownie, widząc jej wzrok pełen sceptycyzmu - Poza tym - dodał już całkiem poważnie - skoro ty mnie nie rozliczasz z mojej przeszłości, ja nie mam prawa rozliczać cię z twojej. Byłoby to lekko absurdalne, biorąc pod uwagę okoliczności.

Ich wzrok spotkał się na dłuższą chwilę. W przytłumionym świetle nocnej lampki, wydawała mu się jeszcze drobniejsza i delikatniejsza. Wyraz jej oczu sprawił, że poczuł falę gorąca, rozpierającą jego klatkę piersiową. Kochał ją. Całym sobą, z każdym oddechem coraz bardziej, z każdym dotykiem silniej. Chciał jej o tym powiedzieć, chciał wykrzyczeć to na głos, poczuć tę ulgę płynącą z wyznania, ale słowa uwięzły mu gdzieś w zaciśniętej krtani. Im dłużej milczał, tym atmosfera stawała się gęstsza, wręcz naelektryzowana wewnętrznym napięciem, które rosło teraz z sekundy na sekundę.

Jej oczy miały w sobie więcej blasku, zapach był bardziej pobudzający, a świat wirował mu przed oczami od feromonów i nadmiaru endorfin. Nie odrywając od niej wzroku ani na chwilę, zbliżył twarz w jej kierunku, a potem zatrzymał się nagle, ostudzony nieco krzykiem głosu rozsądku. Nie przestał jednak wpatrywać się w jej źrenice. Przepastne, hipnotyzujące, wciągające jak najsilniejszy nałóg. Sama niespodziewana powaga chwili, cisza i oczekiwanie stawały się nie do zniesienia.

Pocałowała go. Nagle i bezceremonialnie. Jej usta desperacko wpijały się w jego wargi, jakby były one ostatecznym ratunkiem i lekiem na całe zło. Wplotła palce w jego przydługie włosy i prawie brutalnie zacisnęła je w swoich pięściach. Jęknął. Nie spodziewał się ani tego pocałunku, ani gwałtowności jej reakcji. Pociągnął ją na siebie tak, że objęła go szczelnie udami. Pocałunki stawały się coraz intensywniejsze, a pieszczoty śmielsze. Jednym ruchem zrzuciła z siebie sweter, a on pomógł jej rozpiąć stanik. Fala gorąca odebrała mu rozum, kiedy znowu zobaczył jej piersi. Oderwał na chwilę wzrok od jej wdzięków i specjalnie przedłużając napięcie panujące miedzy nimi, dotknął delikatnie opuszkami palców jej skroni. Ujął jej warkocz i zaczął powoli rozplatać jej długie włosy, niby przypadkiem wierzchem dłoni muskając jej piersi. Widział, że drży.

Wszystkie emocje, które miała w sobie, skumulowały się w jedną - pożądała go, tego był pewien. Jej włosy opadły bezładnie na jego ramiona, kiedy złapał ją za pośladki i zmusił, żeby podniosła się na kolana. Klęczała nad nim, a on niespiesznie, tonąc w kaskadach jej włosów, od których zapachu kręciło mu się w głowie, delektował się dotykiem jej piersi na swojej twarzy. Całował je, pieścił, zamykał w dłoniach, kciukami drażniąc nabrzmiałe brodawki. Widząc wyraz przyjemności na jej twarzy, sięgnął do zamka jej spodni, rozpiął go i zdjął z jej małą pomocą. Ciągle to ona dyktowała warunki i tempo. Wciąż klęczała nad nim i całowała go zapamiętale, pozwalając swoim dłoniom coraz śmielej błądzić po jego ciele. Wyszarpała jego podkoszulek ze spodni i rozpięła je. Jej palce skupiły się na ciemnej, wąskiej linii, ciągnącej się od pępka w dół. On, nie czekając aż ośmieli się na więcej, zaczął dotykać wnętrza jej ud. Delikatnie, lecz zdecydowanie pieścił ją, z satysfakcją obserwując, jak porusza biodrami w rytm ruchu jego dłoni. Nie protestowała, kiedy zsuwał z niej bieliznę, a jego usta wędrowały coraz niżej. Pieścił ją coraz śmielej, a ona pozwalała mu na coraz więcej. Nie musiał czekać długo na ciało wygięte w łuk, wstrząsane niekontrolowanymi spazmami. Uśmiechnął się z zadowoleniem do siebie, kiedy zauważył, że przyciska do twarzy poduszkę, aby wygłuszyć własny krzyk. Podciągnął się i położył obok niej, nie przestając delikatnie muskać jej ciała opuszkami palców. Całował ją chciwie i zaborczo. Westchnął z lubością, czując jak wplata palce w jego włosy na karku.

Oddawała mu pocałunki z taką samą mocą i pasją. Pomógł jej zdjąć swoją koszulkę i rozkoszował się jej pieszczotami. Dotyk jej dłoni sprawiał, że świat wirował mu przed oczami. Patrzyła na niego spod półprzymkniętych powiek, gdy przestawał na krótkie chwile całować jej nabrzmiałe usta. Jego serce szamotało się chaotycznie w piersi, kiedy co jakiś czas docierało do niego jak przez mgłę, że to, co się działo nie było senną imaginacją. Całował jej usta, szyję, dekolt. Jej spontaniczne i szczere reakcje na jego pieszczoty sprawiały mu dziką satysfakcję. Nigdy wcześniej czyjaś przyjemność nie liczyła się dla niego bardziej niż własna. Nigdy wcześniej nie pragnął czyjejś bliskości tak rozpaczliwie i zachłannie.

- Kochaj się ze mną - wyszeptała mu wprost do ucha, wyraźnie zniecierpliwiona jego opieszałością.

- Wiesz, że aby się z kimś kochać, trzeba go najpierw... kochać? - wychrypiał z trudem, nie mogąc sobie darować przytoczenia wypowiedzianych przez nią słów - Karolino, czy w ten pokrętny sposób próbujesz mi o czymś powiedzieć?
Nie odpowiedziała, wbiła za to paznokcie w jego pośladki

- Muszę wiedzieć - naciskał, starając się zapanować nad emocjami – Powiedz mi. Będziemy się kochać, czy tylko pieprzyć?
Czuł, jak jej drobne dłonie zsuwają mu w dół spodnie razem z bielizną.

- Będziemy się kochać - potwierdziła śmielej, całując jego szyję.

- Jesteś pewna? - zapytał, ledwo powstrzymując się przed tym, żeby bezwzględnie się jej podporządkować - Karolina... - mówił cicho, z trudem porządkując sobie w myślach to, co chciał powiedzieć - Musisz być pewna. Bo z mojej strony... to nie będzie tylko seks. To nie będzie mechaniczne.

- Ani z mojej - westchnęła cicho. Wychwycił drżenie w jej głosie - Chcę się z tobą kochać, nie pieprzyć. Nie mechanicznie. A teraz... czy mógłbyś....? - wyszeptała zniecierpliwiona.
Usłuchał.

Zaczął poruszać się z wyczuciem. Powoli, miarowo i spokojnie, choć z trudem powstrzymywał się od gwałtowności. Zauważył, że sprawia jej ból, ale nie pozwoliła mu przerwać, przyciągając go do siebie zachłannie.

- Wszystko ok? - zapytał z nieukrywaną troską. Zwolnił na moment, ale ciągle czuł jej palce wbijające się w jego pośladki i poruszające się rytmicznie biodra - Pamiętaj, że... w każdej chwili... możemy... przerwać, nie chcę, żebyś... czuła się... niekomfortowo... - wyrzucał z siebie strzępki zdań, bo myślenie i mówienie wymagały od niego coraz większego wysiłku.

- Mój Boże! Czy mógłbyś wreszcie się zamknąć i zacząć robić swoje? - wyjęczała, zasłaniając mu usta dłonią.

Roześmiał się szczerze i poddał jej woli. Raz. Potem drugi. Aż w końcu padł wycieńczony i zasnął snem sprawiedliwych, zanim jego głowa na dobre dotknęła poduszki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top