Chapter 16
- Igor! - zawołała i zapukała z werwą w drzwi. Nie chciała tu być, czuła się z tym podle, wiedziała jednak, że nie ma wyjścia - Igi, proszę! Otwórz mi. Potrzebuję cię!
Drzwi w końcu otworzyły się z wolna, a na progu stanął chudy, dwudziestoparoletni dryblas.
- O, Karolinka. Szmat czasu. Miło cię widzieć - uśmiechnął się krzywo, przeczesując nerwowo włosy.
- To świetnie - odpowiedziała, ignorując jego kwaśną minę - Bo chciałabym, żebyś coś dla mnie zrobił - i nie pytając o zgodę, weszła do jego mieszkania, dość mocno trącając go przy tej okazji barkiem. Była niemal pewna, że zastanie Igora samego w mieszkaniu i nie pomyliła się. Jego rodzice większość życia spędzali na dyżurach w karetce, a Igor, jak wielopokoleniowa tradycja rodzinna nakazywała, szedł w ich ślady i był obecnie na drugim roku medycyny.
- Cóż ja, uniżony sługa, mogę zrobić dla królowej? - skłonił się płytko, zatrzasnął za sobą drzwi i skrzyżował ramiona, w dalszym ciągu patrząc na nią w napięciu.
- Pozszywaj mnie - zażądała tak, jakby należało jej się coś tak oczywistego, jak szklanka wody i pajda chleba po długim dniu ciężkiej pracy. Bez tracenia czasu na zbędne konwenanse i wstyd, już na przedpokoju zrzuciła kurtkę i zaczęła rozpinać drobne guziki koszuli. Zatoczyła się przy tym delikatnie, ale na tyle wyraźnie, że Igor postanowił przyjść jej z pomocą i podtrzymał, przyciskając ją do siebie.
- Piłaś? - zapytał zaskoczony, odsuwając się na tyle, żeby badawczo zlustrować jej twarz.
- Nie, ale być może wzięłam odrobinę za dużo środków przeciwbólowych - odpowiedziała beztrosko.
- A ile to jest "odrobinę za dużo"? - próbował uściślić, bo na jego oko zachowanie Karoliny znacznie odbiegało od normy.
- Jakoś z... osiem pigułek w ciągu ostatniej godziny? - liczyła na palcach, po czym machnęła na to ręką - Albo o kilka więcej, nie pamiętam już dokładnie.
- Zwariowałaś? Chcesz się otruć? - mruknął niezadowolony.
- Nie chcę. Dlatego brałam po kilka z różnymi substancjami czynnymi. Głupia nie jestem. Coś tam pamiętam z tego, czego mnie uczyłeś. A... nie jesteś ciekawy, dlaczego je brałam? - przekrzywiła zalotnie głowę i odchyliła koszulę.
Wreszcie zauważył. Zwinięty w kulkę, zakrwawiony kawałek materiału, zabezpieczony woreczkiem foliowym i przyklejony do ciała biurową, przezroczystą taśmą klejącą.
- Matko i córko, cóż za innowacyjny opatrunek! - gwizdnął z udawanym podziwem - Kto cię tak na drogę zabezpieczył?
- Nina - jęknęła i przytknęła dłoń do żeber.
- No tak, Nina - powtórzył za nią i uśmiechnął się na samo wspomnienie o niej - Ta pyskata, stara sąsiadka z góry.
- Nie taka znowu stara - zganiła go zmęczonym spojrzeniem.
Nina była starszą, stateczną panią, która pomimo okoliczności dbała o to, żeby żyć na względnym poziomie i trzymać fason, dlatego w środowisku była nazywana Markizą. Cieszyła się szacunkiem również z powodu swojego dobrego serca i niezwykle ciętej, acz trafnej riposty. To do niej Karolina zwracała się z wszystkimi problemami i to Karolinę Nina upodobała sobie najbardziej i traktowała jak własną córkę, której nigdy nie miała. Niezliczoną ilość razy ofiarowywała jej schronienie, gdy wraz z bratem uciekali przez okno w środku nocy, kiedy rodzice wypili za dużo i robiło się niebezpiecznie. Wspierała finansowo, pomagała w nauce i zajmowała się młodym. Bywało, że tygodniami pomieszkiwali u Niny, własny dom omijając szerokim łukiem.
- Coś to znowu narobiła? - mruknął, delikatnie podważając taśmę opuszkiem palca - Nadziałaś się na drut kolczasty?
- Matka mnie dźgnęła nożyczkami. Przypadkiem - dodała szybko, bo zauważyła, że Igor zdążył znieruchomieć na kilka sekund.
- Przypadkiem? Kurwa, Karola! Sto razy ci mówiłem, żebyś się gdzieś zgłosiła. Już dawno powinnaś się stamtąd zawinąć. Byle jaki ośrodek opiekuńczy byłby o niebo lepszy od tej twojej nory.
- A ja ci sto razy odpowiadałam, że w tej mojej norze mieszka jeszcze jedno zwierzątko. I nie będę ryzykować, że mnie z nim rozdzielą.
- Są rodzinne domy dziecka, pogotowia opiekuńcze, rodziny zastępcze - wyliczał, ostrożnie odklejając taśmę z drugiej strony - O rany, ostrzegaj! - sapnął, bo kiedy odsunął materiał, ze świeżej rany zaczęła sączyć się krew.
- Ostrzegałam przecież. Pytałam, czy mnie zszyjesz, a nie, czy nakleisz plasterek - skrzywiła się, zgarniając krew otwartą dłonią.
- Nie miałyście gazy, albo bandaża? - zerknął z dezaprobatą na zwinięty w kulkę, materiał.
- Jakoś nie miałyśmy - jęknęła zniecierpliwiona.
- Może na pogotowie cię zawiozę, co? Tam się tobą dobrze zajmą - zaproponował nieśmiało.
- Żeby się musieć tłumaczyć skąd mam ślady nożyczek na żebrach? Przecież doskonale wiesz, jak to by się skończyło. Przyszłam do ciebie, bo ci ufam. No i dlatego, że jesteś na medycznych. Tam was chyba uczą szyć ludzi? - ni to zapytała, ni stwierdziła.
- Ano, czegoś tam nas uczą - przytaknął i pomógł jej położyć się na łóżku, które wcześniej zabezpieczył czystym ręcznikiem - Leż tu, a ja idę do apteczki po jakieś środki odkażające i bandaż. Może ogarniemy to paskami.
- Paskami? - zapytała ze zdziwieniem - Nici szukaj.
- Poszukam, jak paski zawiodą - mruknął i zniknął w kuchni. Po chwili niósł sporych rozmiarów pudło, robiące za domową apteczkę.
- Dobra, pokaż to i nie ruszaj się w miarę możliwości, ok? - wymruczał w skupieniu. Pochylił się nad raną. Zaklął raz, potem drugi, bo paski nie chciały się trzymać mokrej od krwi skóry.
- Głębokie to masz - cmoknął z niezadowoleniem - Żebro ci widać.
- Niejedno - westchnęła zniecierpliwiona - jestem chuda, to mi wyłażą. Szyjesz?
- Ja mówię o kości. Widać ją. Poza tym, przecież nie dam ci znieczulenia - ponownie potrząsnął głową i spojrzał na nią poważnie - Mocno sugeruję pogotowie.
- A ja jeszcze mocniej sugeruję szycie bez znieczulenia. No dawaj, bo nie mam czasu. Muszę jeszcze Jakuba z przedszkola odebrać, a potem mam ful roboty. Przecież to nie jest rozległa rana wojenna. Szyj pan!
- Na twoją odpowiedzialność - westchnął ciężko. Wciągnął rękawiczki, spryskał ranę środkiem odkażającym i sięgnął po igłę - Jak skończę, to mi karteczkę podpiszesz, że jak umrzesz na sepsę, to nie będziesz rościła sobie żadnych praw do odszkodowania, oraz nie wniesiesz skarg i zażaleń.
- Jak - mam - to - zrobić - skoro - będę - trupem? - cedziła przez zęby, robiąc co chwila krótkie pauzy z powodu bólu, jaki sprawiała jej wbijana w ciało igła.
- Jak chcesz mieć ładną bliznę, to się nie ruszaj z łaski swojej - upomniał ją, kiedy drgnęła gwałtownie, gdy zakładał ostatni szew.
- Blizna to blizna. Blizny zawsze są brzydkie - podniosła głowę i wbiła wzrok w ścianę za sobą, byle tylko nie patrzeć na to, co Igor robił z jej ciałem.
- Naprawiłem - odetchnął w końcu - Posmaruję to jeszcze maścią i założę opatrunek, żeby ci się nie paprało, ale pamiętaj, że przy pierwszych objawach podobnych do grypowych, gorączki, dreszczy, czy nasilającego się bólu, biegniesz do lekarza, jasne? I pamiętaj, że ja nim nie jestem. Antybiotyku ci nie wypiszę. Co najwyżej mogę podrzucić cię na SOR. Myj to normalnie szarym mydłem, jak masz. Albo psikaj tym - podał jej białą buteleczkę z atomizerem.
- Dzięki Igi - Usiadła z lekkim trudem, trzymając się za opatrunek. Igor ukląkł przed nią i zaczął zapinać guziki jej koszuli. Czekała spokojnie, aż skończy, po czym wstała asekurowana przez jego pomocne ramiona. Weszła do łazienki, umyła zakrwawione dłonie, wytarła je pobieżnie i sięgnęła po kurtkę - Wiedziałam, że zawsze mogę na ciebie liczyć.
- Szkoda, że nie można tego samego powiedzieć o tobie - wyrwało mu się.
Karolina zatrzymała się wpół kroku i popatrzyła na niego z wyrzutem.
- Jesteś niesprawiedliwy - westchnęła wyraźnie urażona - Pomogłabym ci w razie draki i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Ale nie pozwolę się tak traktować. Nawet nie próbuj wywoływać we mnie wyrzutów sumienia i obarczać mnie winą za coś, co sam koncertowo spierdoliłeś. Ale... - machnęła lekceważąco ręką - zrobiłeś, co zrobiłeś. Trudno, życie. Mówi się trudno. Nie każdy musi być zdecydowany w kwestii wyboru.
- Byłem zdecydowany - potrząsnął stanowczo głową, próbując jakoś wybrnąć z sytuacji - Nadal jestem - dodał z o wiele mniejszą śmiałością.
- Aż strach pomyśleć, co by się działo, gdybyś nie był. Ciekawe ile wtedy miałbyś dziewczyn. NA RAZ - prychnęła ze złością.
- Nie chciałem tego. Tłumaczyłem ci już, że to nie ja, tylko ona. Gdybyś wtedy zechciała ze mną porozmawiać jak człowiek, a nie od razu wyciągała błędne wnioski...
- Błędne, to ty miałeś spojrzenie, jak was przyłapałam - przerwała mu kolejnym złośliwym prychnięciem - Daj spokój Igi. Tylko się pogrążasz.
- Karo... - zawahał się - Naprawdę żałuję tego, że tak wyszło. Pamiętaj, że gdybyś jednak zdecydowała się wysłuchać mojej wersji wydarzeń, to...
- Nie, dziękuję. Byłam tam. Nie potrzebna mi twoja wersja, skoro mam własną - włożyła już buty i wygładziła poły kurtki, krzywiąc się z bólu.
- Ja tu jestem. I będę czekać. Nie tylko po to, żeby cię zszywać i ratować ci życie. I... ja też będę miał kiedyś pieniądze. Jestem w końcu na medycynie.
Zmarszczyła brwi i zlustrowała uważnie jego twarz.
- Czekaj, chwila. Co ty powiedziałeś? - zapytała ostrożnie, doskonale wiedząc, skąd to nagłe wyznanie.
- Nic, tak tylko - zmieszał się wyraźnie - żebyś wiedziała, że...
- Dlaczego pomyślałeś, że to ma dla mnie jakieś znaczenie? - przerwała mu.
- Nie miałem nic konkretnego na myśli, po prostu przypadkiem mi się wyrwało - próbował się wywinąć.
- Pół życia się znamy, nic ci się nigdy przypadkiem nie wyrywa. Gadaj!
- No nic, naprawdę.
- Mów w tej chwili, albo już nigdy się do ciebie nie odezwę! - nie dawała za wygraną.
Westchnął zrezygnowany, sięgnął do kieszeni po telefon, odblokował go, znalazł to, czego szukał, a potem odwrócił aparat ekranem w jej stronę. Patrzyła teraz na zdjęcie swojej bielizny, leżącej na podłodze, w kącie sypialni Krzysztofa. To było dokładnie to samo zdjęcie, które zrobił Dębski.
- Pomyślałem, że skoro spotykasz się z KIMŚ TAKIM, nie może chodzić o nic innego...
- Wiesz co? Wolę jednak, jak nie myślisz - warknęła, zastanawiając się, czy bardziej jest wściekła na Igora, czy na siebie samą.
- Okej. Na przyszłość sobie zapamiętam: mniej myśleć, więcej szyć - mruknął z miną skrzywdzonego szczeniaczka.
- Znowu to robisz! Znowu wywołujesz we mnie poczucie winy! - zmierzyła go wściekle, z trudem zapinając kurtkę. Rana, choć zszyta, dalej bolała jak cholera.
- Nie miałem takiego zamiaru - burknął, ale przestał patrzeć na nią tak, jakby wyrwała mu serce i rzuciła bezdomnym psom na pożarcie.
- Nieważne, czy miałeś, czy nie, za każdym razem świetnie ci się to udaje.
- Czyli, że jak mam to widzieć? - niezadowolony z rozmowy, która nie poszła po jego myśli, znowu próbował odwrócić kota ogonem - Zakochałaś się w nim? Planujecie wspólną przyszłość?
- Czyli, że masz zamknąć oczy i w ogóle tego nie widzieć. Udawać, że nie wiesz, albo, że tego nie było - już miała wyjść, ale zawahała się i zatrzymała w progu - Kto ci to wysłał? Bo na pewno nie Dębski. Nawet się nie znacie.
- Nie pamiętam - skłamał gładko, ale dokładnie tego się po nim spodziewała.
- To Judyta, prawda? - popatrzyła mu głęboko w oczy i mimo, że nie odpowiedział, była niemal pewna, że ma rację - Pozdrów ją ode mnie. Mam nadzieję, że dalej jesteście w tak... - tu zrobiła pełną znaczenia pauzę - bliskim kontakcie, jak wcześniej.
Odwróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami, które sama z impetem zatrzasnęła za sobą.
Igor otworzył je ponownie i wychylił głowę na klatkę schodową.
- Nie rozmawiam z nią! Przez ciebie!
- I ma mi być z tego powodu przykro? - roześmiała się szczerze - Sorry, ale nie jest! Było nie próbować działać na dwa fronty!
- A! I nie ma za co! - zawołał za nią, oczekując reakcji, ale zawiódł się, bo rytm jej kroków nie zmienił się ani na sekundę.
- Przecież podziękowałam! - krzyknęła - Na twoim miejscu nie spodziewałabym się wylewniejszych wyrazów wdzięczności - rzuciła za siebie i wybiegła z klatki.
Igor zaklął. Stał chwile oparty o poręcz schodów, a kiedy wreszcie dotarło do niego, że czeka na coś, co i tak nie nastąpi, wrócił do mieszkania.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top