Rozdział 3. Draigon.
Kilka minut później, byli na zielonej polanie niedaleko strumyka i bardzo gęstego lasu. Po za delikantym szelestem drzew i dźwiękiem płynącej wody panowała tu idealna cisza. Diako rozglądał się po okolicy. Zamknąłwszy oczy wsłuchiwał się w to co się dzieje wokół. Kiedy otworzył oczy zobaczył chichocząca Lucy.
-Co cię tak bawi?
-Ciekawie wyglądasz gdy się tak wsłuchujesz w otoczenie. - odpowiedziała z chichotem.
Przysiedli sobie nad strumykiem, którego woda była tak czysta, że było widać przepływajace w nim rybki. Przesiedzieli tam do wieczora, słońce już zniknęło pozostawiając jeszcze niewielki kolorowy skrawek nieba. Kiedy mieli już wracać zaczął wiać straszliwy wiatr, a Diako dorwało przedziwne uczucie. Jeszcze przez chwilę z poważną i niepewną miną spoglądał na niebo w oddali, gdy nagle niespokojny złapał rękę Lucy i zaczął biec z nią przez las w stronę miasta. Mimo ciągłych pytań typu "co się stało?", chłopak biegł i nie odpowiadając na żadne pozostawał w niepokojącym milczeniu. Las stał się dziwnie ciemny i mroczny, a nimi było słychać potężne trzepotanie skrzydłami. Lucy spoglądając w górę zobaczyła parę ogromnych skrzydeł i ciało całe w łuskach." Smoki...", pomyślała przerażona. "Ale skąd on o nich wiedział?". W pewnym momęcie do jej głowy wpadł widok co może stać się z jej ojcem i zaczęła biec mniej więcej równym tępem co Diako. Gdy dotarli do granic miasta, zobaczyli je całe w ogniu. Lucy widząc zniszczoną i płonącą rezydencję ojca ruszyła w jej stronę. Diako już miał pobiec za nią kiedy przez jego ciało przeszedł dreszcz tak silny że stanął dęba.
" Ta siła...nadchodzi...", pomyślał spoglądając w ciemne niebo po czym ruszając przez miasto biegł do rezydencji. Ciągłe krzyki sprawiały że Diako znowu dostawał dreszczy. Co dla niego było kompletnie nowe...nigdy nie miał dreszczy i prawie nigdy się nie bał, a w tamtym momęcie bał się... Nie o siebie, a o Lucy i to co może się jej stać gdy Chronos przyleci.
W końcu dobiegł do rezydencji gdzie Lucy stała przy swym ojcu wyraźnie go o coś prosząc.
-Tato, nie...błagam cię... - mówiła z płaczem.
-Diako! W końcu jesteś, zabierz Lucy i uciekajcie! NATYCHMIAST!!! - rozkazał chłopakowi jej ojciec.
-A może jakoś pomogę? - zaproponował chłopak.
-Chłopcze...może nie znamy się zbyt długo, a naprawde cię polubiłem. - mówił generał podchodząc do Diako, gdy stanął z nim twarzą w twarz kontynuował. - Wiem że bywam surowy, ale nie jestem złym chłowiekiem... Bładam zaopiekuj się moją córeczką...Ufam ci...
Diako przez chwilę jeszcze patrzył w zatroskane oczy mężczyzny którego oczy zawsze były poważne i stanowcze. Chłopak tylko ukazał że się zgadza, a generał uśmiechnął się dziękując. Lecz kiedy Diako złapał Lucy za rękę i chciał z nią odbiec na miasto spadł ogromny smok, był dwa razy większy od reszty, jego łuski wyglądały jak ze stali, ale były o wiele twardsze, z jego oczu można było wyczytać co się zaraz stanie, zęby białe i ostre jak brzytwa, pazury podchodzące ze srebra pod biel, a błona w skrzydłach wyglądała ja ogromne płaty srebra. W czasie kiedy smok zauważył generała nie wachał się nawet chwili, w ułamku sekundy wytrzelił w jego stronę był coraż bliżej, aż już stawał z generałem twarzą w twarz, a generał...było widać że był gotowy na to co się zaraz wydarzy.
-Tatooo... - płaczliwy krzyk Lucy zostać stłumiony przez smoczy ryk.
I nagle... Smok leżał powalony na drugim końcu miasta. Lucy, jej ojciec i wszyscy żołnierze wokół patrzyli tylko na jedną osobę... na Diako. Chłopak stał z pięścią wyciągniętą do uderzenia metr przed generałem. Po chwili jego ręka opadła, Diako obróciwszy głowę do generała spytał:
-Nic panu nie jest?
Głos Diako był suchy i bezlitosny, a jego oczy nie były już takie same. Ukazały się przepiękne smocze oczy o cyjanowym kolorze, jakby ducha. Nikt nie był w stanie nic wyksztusić, przez tę chwilę zapanowała kompletna cisza, którą zaburzył smoczy krzyk.
-Diakooo!!! - ryczał powalony smok z głosem jakby z piekieł, a chłopak tylko spojrzał smokowi w oczy wzrokiem równie przenikliwym co stwór. Gdy smok stał już na nogach oboje się nie wachali. Wokół Diako zaczęła krążyć aura tak potężna że można było ją zobaczyć gołym okiem, gdy zderzyli się ze sobą... Niesamowite, jeszcze żaden draigon nie odbił smoczego ciosu, a wtedy zaciśnięte w pięści łapa smoka i dłoń Diako zcierały się z ogromną siłą. Ostatecznie atak chłopaka został odepchnięty i przeleciwszy pół miasta wbił się w zniszczoną rezydencję. W miejscu uderzenia rezydencji stworzyła się chmura pyłu, a z nich było widać tylko parę smoczyk ślepi. W czasie kilku sekund Diako znów stał przed Lucy i jej ojcem.
-Nie pozwole ci zniszczyć tego miasta... - mówił z głową opuszczoną w dół. - ani skrzywdzić tych niewinnych ludzi...
-Czy naprawde myślisz że jesteś w stanie mnie powstrzymać? Jesteś nikim!!! Zwykły mutant, nie człowiek, nie smok...nigdzie nie pasujesz gówniarzu!!!
Głowa chłopca nadal była opuszczona ku ziemi, bez słowa stał naprzeciw ogromnemu jaszczurowi.
-Nie prawda! - krzyknęła Lucy.
-Hę? - zdziwił się Chronos.
-Diako to dobry człowiek. A już napewno jest lepszy od ciebie ty przerośnięta jaszczurko!
Na pysku Chronosa malował się gniew, i już miał ruszyć w stronę dziewczyny kiedy Diako zaczął mówić:
-Jeżeli ją skrzywdzisz... - zaczął delikatnie podnosząc głowę i złowrogo spoglądając na Chronosa. - ...możesz pożegnać się z życiem.
-Już to kiedyś słyszałem i dobrze wiesz jak to się skończyło. - odpowiedział surowo smok.
-Ta, pamiętam ....ale teraz nikt nie zdoła mnie powstrzymać!
Wtedy energia okrążająca Diako stała się o wielę silniejsza, była tak silna że powietrze wokół zaczęło niewiarygodnie szaleć, kamienne płyty chodnikowe zaczęły pękać. Nawet resztki rezydencji pękały do tego stopnia że całkowicie się rozpadły. Lucy z ojciem i żołnierzami poprzez tak ogromną siłę zostali przyszpileni do pękających pod nimi płyt, nie potrafili się ruszyć. Po chwili wszystko ucichło, Lucy powoli wstając spojrzała na Diako z zaciekawieniem, ale to co zobaczyła jeszcze bardziej zaostrzyło jej ciekawość. Jej oczom okazał się prawdziwy Draigon, słuszała o wielu Draigonach i ich przemianach, ale nigdy nie słyszała o Draigonie który wywołał takie zniszczenia samym uwolnieniem z siebie energii. Wszystko wokół było zniszczone, Diako nawet nie ruszył się z miejsca, a za to trochę się zmienił. Na barkach miał teraz parę cyjanowych skrzydeł, z palców wysuwały się pazury, a jego uzębienie stało się strasznie wyostrzone.
Wzbił się w powietrzy machając ogromnymi skrzydłami. Jego poza była istnie heroiczna gdy wisiał w powietrzu niszcząc Chronosa wzrokiem. Mimo swoich rozmiarów i potęgi w oczach Chronosa zagościł widoczny niepokój podczas gdy Diako na niego spoglądał. Niewyobrażalnie silny huk pochłonął miasto kiedy Draigon jednym uderzeniem wbił smoka w ziemię. Ale Chronos nie pozostawał bezczynnie i w mgnieniu oka przeszedł do kontrataku. Cios smoka wybił teraz bezwładnie lecącego w kierunku nocnego nieba chłopaka. Gdy jednak już złapał równowagę zobaczył lecącego w jego stronę Chronosa przygotowanego do ataku, ale Diako jednym płynnym ruchem ominął wyostrzene kły i szpony swojego wroga wydając mu kilka ciosów w podbrzusze. Przy ostatnim ciosie smok zdąrzył jeszcze wykonać uderze ogonem w młodego Draigona. Ich walka trwała jeszcze kilkanaście minut podczas gdy mieszkańcy miasta i smoki które przybyły z Chronosem przyglądali się ich powietrznemu starciu, a Lucy z przerażonym wzrokiem wpatrywała się w ich walkę. Bała się o to żeby Diako wyszedł z tego cało, mimo że nie powiedział kim naprawde jest i była na niego zła, chciała żeby wygrał te starcie. Niebo zabłysło na srebrno a następnie na jasny cyjan, blask ten był spowodowany zderzeniem ognia który odepchnął od siebie przeciwników.
Walka nagle ustała. Chronos i Diako byli teraz na dwóch powietrznych końcach miasta wpatrując się w siebie. Zamykając oczy oboje wzięli jeden głęboki oddech i w momęcie kiedy otworzyli oczy z paszczy Chronosa i ust Diako wyszedł ogromny strumień ognia. Ogień chronosa był czysto srebrny, a Diako zionął ogniem jasno cyjanowym. Niespodziewanie ogień który wyzionął Diako zaczął górować nad ogniem Chronosa. Zdesperowany smok próbował wyzionąć jeszcze większy strumień lecz nie dało to żadnego efekty. Srebrny płonień był "wypalany" przez płomienie które wyzionął chłopak. W końcu ogień Chronosa został całkowicie zgaszony, a on sam został wchłonięty przez ogromną falę duchowych płomieni. Gdy zgasła, smok ledwo trzymając się w powietrzu z potwornymi oparzeniami próbował dostrzec swojego przeciwnika, ale młodego Draigona nigdzie nie było. I ni stąd ni z owąt coś śniągało go ku ziemi, a kiedy spojrzał w dół zobaczył trzymającego go za ogon Diako. Gdy już byli kilka chwil przed zderzeniem się z podłożem Diako ściągnął Chronosa pod siebie lądując z niewarygodną siłą na klatce piersiowej smoka. Chronos splunął krwią ze straszliwym jękiem.
-Czas to zakończyć. - szepnął pogardliwie do powalonego jaszczura.
Wzbiwszy się w powietrze jeszcze bardziej przyszpilił obolałego smoka w ziemię. Kiedy był już na wysokości ich walki powietrznej zaczął pikować w kierunku Chronosa podczas gdy jego prawa dłoń całkowicie się przemieniła w smoczą łapę, całą w łuskach i z pazurami które aż przerażały wyglądem. Chronos patrzył z przerażeniem na pikującego Diako, a gdy ten wyciągnął swoją prawą dłoń, smok mimo chęci ucieczki nie był w stanie przez przeszywający go ból. Kiedy Diako już był kilka metrów nad Chronosem, zobaczył otoczonych przez większość smoków z którymi przybył Chronos, Lucy , jej rodziców i grupę żołnierzy. Przed pyskiem smoka została tylko delikatna smuga w kolorze aury Diako i pojawił się przed Lucy i innymi chowając ich pod swoimi skrzydłami. Błony skrzydłowe pod wpływem ognia zaczęły wyglądać inaczej, z każdej strony mieniły się innymi kolorami. Skrzydła zaczęły się powoli wypalać, a Diako z bólu zamknął oczy i zagryzał zęby. Gdy płomień wydychany przez grupę smoków ustał Diako usłuszał czyjiś głos. Na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech, jego skrzydła się wyprostowały. Otwierając oczy wzbił się w powietrze mimo że jego skrzydła ledwie go unosiły, teraz był już na wysokości klatki piersiowej każdego ze smoków.
-Karion... - zaczął składając ze sobą ręce, a jego ciało zaczęła otaczać lazurowa aura. - Toji. - skończył rozkładając ręce na boki.
Aura wokół jego ciała wybuchła na obszar połowy miasta... A mimo to nie został naruszony nawet jego kawałek i nikomu po za grupą smoków która została odepchnięta po za miasto nic się nie stało. Chronos natychmiast nakazał odwrót, a Diako tylko patrzył na grupę odlatujących smoków. "Dziękuje że powiedziałeś mi kiedy uderzyć... Ojcze. Jeszcze spotkamy się w innych okolicznościach." pomyślał nadal obserwując odlatujące smoki. Diako delikatnie wylądował na dworze zniszczonej rezydencji i po chwili usłyszał oburzony głos ojca Lucy.
-Co to ma wszystko znaczyć!?
-Zaraz panu wszystko wytłumacze.
-Otoczyć go i związać!
Po chwili chłopaka otoczyli przerażeni żołnierze. Jednak żaden z nich nie odważył się podejść i związać młodego Draigona, lecz po chwili Diako odezwał się do otaczającej go straży.
-Nie bójcie się... Nie zamierzam z wami walczyć... Możecie mnie związać...
Żołnierze jeszcze przez chwilę stali nie wiedząc co mają zrobić, ale do działania zmusił ich wzburzony krzyk ojca Lucy. Podczas gdy żołnierze obwiązywali Diako, Lucy stała i patrzyła na jego smutną minę. Sama nie wiedziała co czuje...złość bo ją okłamał, czy jednak współczucie bo mimo tego że walczył za miasto i je uratował jest teraz obwiązany jak największy zdrajca... Ojciec wydał rozkaz zamknięcia go za miastem i pilnowania do dnia aż wezwie go na przesłuchanie. I dopóki go nie wezwie Diako musi przesiedzeć ten czas w leśnym lochu. Diako wraz ze strażnikami szli zimną nocą przez ciemny las znajdujący się daleko za miastem. Po jakimś czasie zaszli do czegoś w rodzaju kaplicy i weszli do środka. Gdy straż pilnująca chłopca zatrzymała się oczom Diako ukazała się pięciokątna kamienna płyta leżąca wśród pięciu okrązających ją drzew. Kazano stanąć mu na środku płyty, i tak też zrobił. Zauważył że do każdego z drzew jest doczepiony jeden bezbarwny kryształ. Kiedy strażnicy się odsunęli każdy z kryształów zaczął mienić się innym kolorem. Kryształ przed nim świedził ognistą czerwienią, dwa kryształy po bokach na ziemno brązowy i eletro złoty, a dwa ostatnie za nim na lśniący biały i oceaniczny niebieski. Po chwili wokół kamiennej płyty pokazała się bariera mieniąca się wszystkimi kolorami kryształów. Diako usiadł spokojnie na środku płyty i zamknął oczy. Jego smocze ręce i skrzydła zniknęły, a chłopak udał się w głęboki sen. Dnia następnego o świcie do strażników przybył posłaniec z listem. Gdy jeden ze stażników go przeczytał rozkazał zdjąć barierę. Zaczęli budzić chłopca, Diako obudziwszy się wstał i czekał aż go zakują. Jak już to zrobili to ruszyli w drogę. Około południa dotarli do miasta, gdzie tłum ludzi wykrzykiwał na młodego Draigon... Mimo tego, że uratował ich przed gniewem Chronosa... Wśród ludzi Diako zobaczył Garego. Chłopak stał wśród tych wszystkich ludzi i jako jedyny nie miał na twarzy gniewu i odrazy. Jego mina pokazywała współczucie i...zrozumienie?
Po przejściu przez miasto Diako stanął przed ojcem Lucy, po jego prawej była jego żona, a po lewej córka. Jedyna której wyraźnie się ta sytuacja nie podobała. Stojąc na dworze rezydencji pełnym straży Diako nadal był spokojny, mimo że zaraz najprawdopodobniej skażą go na śmierć.
-Kiedy ze mną rozmawiasz prosiłbym o dezaktywowanie draigona.
-Nie mogę tego zrobić...
-Ty bezczelny gówniarzu !!! Masz natychmiast...
-Powiedziałem, że nie mogę. - przerwał mu chłopak. - Mojego draigonu nie da się dezaktywować. Mam go od czasów mi jeszcze nie pamiętnych.
-A twoje wcześniejsze oczy? - spytał z pogardą.
-Jedna z moim zdolności...ale jest jednorazowa, więc po pokazaniu draigonu nie mogę ponownie użyć tamtych oczu. A przynajmniej nie od razu.
-Powiedzmy że ci wierzę... - powiedział mężczyzna wrogo się uśmiechając. Pstryknąłwszy palcami sprawił że dziewięciu żołnierzy przystawiło włócznie do gardła Diako. - Ale wolę mieć pewność, że nic głupiego nie zrobisz.
-A więc o co chce pan zapytać?
-Po pierwsze, czemu ukrywałeś swoją formę Draigona?
-Jesteście w stanie wojny...więc gdybym wam powiedział uznalibyście mnie za wroga. A to doprowadziłoby do walki między nami, a tego nie chciałem.
-Jesteśmy? A ciebie ta wojna niby nie dotyczy!? - wściekł się mężczyzna.
-Owszem, mnie to nie dotyczy. Nie stoję po niczyjej stronie, mam swój cel i nic po za tym. - odpowiedział nadal spokojny chłopak.
-Jesteś jednym z mieszańców...więc ciebie też dotyczy ta wojna. - na dworze zagościła idealna cisza, a po chwili ojciec Lucy kontynuował. - Ale nie będę sobie tobą zapszątał głowy... Wysłałem list do Smokobójców, powinni tu przybyć po zmierzchu...a przed tym będziesz siedział za barierą. Wyprowadzić go.
-Tak jest.
-Żołnierzu. Pomęczcie go jeszcze zanim przyjdą.
-Tato!
-Nie wtrącaj się Lucy.
Dziewczyna nie mogła nic zrobić, mimo że chciała pomóc to była bezsilna. Patrzyła tylko jak żołnierze ojca odchodzą z chłopakiem. Gdy Diako znów został zamknięty chciał znowu udać się w sen, ale nagle poczuł ogromny ból z tyłu głowy i zemdlał. Obudził się późnym wieczorem kiedy nastawał zmierzch z dziwną, kryształową obrożą na szyji. Miała ona pięć małych kryształków ułożonych w pięciokąt jeśli by się je chciało połączyć. Po chwili zorientował się że przy kryształach tworzących barierę stoi po jednej zakapturzonej osobie. "Magowie?", wpadła mu pierwsza myśl o tych ludziach. Każda tajemnicza postać skierowała dłoń ku kryształowi przy którym stała. Kryształy zaczęły emitować jaśniej i bardziej intensywnym kolorem, a po chwili kryształy na obroży również zaczęły poświtywać. " Kurwa.", szepnął przerażony. Smocze źrenice zaczęły się zwężać pod wływem emitowanego światła i strachu młodego Draigona. Moment później przez jego ciało przepłynęła ogromna ilość energii wyniszczająca mu ogranizm, światło rozjaśniło ciemny las i rozległ się przerażając krzyk potępieńca. Przez jakiś czas Diako starał się leczyć, ale potem nie miał już sił. Jego ciało z każdym momentem tortur stawało się coraz bardziej bezwładne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top