Rozdział 17. Przykuty.

Nieznajomy poprowadził Lucy i wilczycę do chatki w głębi lasu, wyglądała na opuszczoną, była cała obrośnięta bluszczem i mchem. Gdzie nie gdzie była popękana, brakowało desek a okna ledwie trzymały się na zawiasach. Podchodząc do drzwi nieznajomy chciał łapiąc za klamkę je otworzyć, jednak klamka została w jego dłoni, same drzwi padły na ziemię, spróchniałe deski z których były zrobione rozpadły się a w powietrzu uniósł się drażniący pył. Weszli do środka, wnętrze było zdemolowane, jakby ktoś napadł na dom zanim pochłonął go las. Krzesła były w kawałkach przy popękanych ścianach, szafki poprzewracane. Idąc na piętro Lucy widziała kilka obrazów, były podniszczone ale można było zauważyć że są to portrety rodzinne. Była na nich rodzina, szczęśliwie małżeństwo, około pięcio letnia dziewczynka o brązowych włosach i szarych oczach, ma obrazach było widać jeszcze jedną postać ale Lucy nie mogła rozpoznać kim była, postać była cała rozmazana.

Gdy już byli na piętrze weszli do ostatniego na korytarzu pokoju, był on ciut lepiej zadbany, jednakże jedynym przedmiotem w stanie idealnym było duże lustro wiszące na ścianie. Nieznajomy podszedł do niego patrząc głęboko w jego odbicie które po chwili zaczęło się przekształcać, rozmazywać aż lustro zrobiło się czarne, obrócił się do dziewczyny pytając czy idzie z nim.

- A dokąd chcesz mnie zabrać? - zapytała zmartwiona.

- Do miejsca gdzie będziemy bezpieczni i będziemy mogli pomyśleć co zrobić z...

- Z Diako? Pomożemy mu?

- Tak, ale będę musiał odnowić kilka kontaktów. Dlatego musimy się śpieszyć, chciałbym to zrobić do zmroku abyśmy mogli wypocząć.

Lucy podeszła do lustra i stając jeszcze chwilę przed nim spojrzała na nieznajomego, wystawiła rękę która przenikła przez przedmiot, przełknęła ślinę a następnie przeszła przez portal, za nią Leila wskoczyła bez wachania. Wylądowały w pomieszczeniu całkowicie innym niż tamten dom, było tu skromnie aczkolwiek bardzo schludnie. W pokoju znajdowało się jedno łóżko, stolik nocny z półką pod blatem, jedna nie duża szafa oraz lustro podobne do tego przez które przeszła. Po chwili w pokoju pojawił się nieznajomy, odrazu podszedł do drzwi, otwierając je spojrzał na Lucy czekając aż wstanie. Idąc pustymi korytarzami dziewczyna chciała zaprzestać towarzyszącej im ciszy.

- Przepraszam, mogę cię o coś zapytać?

- Słucham.

- Znasz może tę rodzinę że zdjęć?

- Owszem, a właściwie... - jego głos wydał się smutniejszy. - to znałem. Mieszkali kiedyś w tamtym domu, byli szczęśliwi ludźmi którzy utrzymywali się z handlu leśnych ziół. Ojciec, głowa rodziny był niezwykle uzdolnionym zielarzem, potrafił z ziół znalezionych w lesie tworzyć naprawdę niesamowite wywary na każdą dolegliwość. Krążyły plotki że zajmował się alchemią. Jego małżonka była kobietą zajmująca się domem, zawsze dbała o ciepłą atmosferę, dziewczynka to ich córka, zawsze wesoła, a ten rozmazany to ich syn...

- Wydaje się, że ich lubiłeś, tak miłe o nich mówisz. Utrzymujesz z nimi jeszcze kontakt? - zapytała.

- Oni... Nie żyją. - dziewczynę zamurowało. - Rodzice oraz siostra tego chłopaka zostali zamordowani z zimną krwią w ich własnym domu, on sam długo nie wytrzymał, i wbił w swoje serce sztylet.

Lucy nie wiedziała co powiedzieć, ostatnio odkrywała coraz więcej okrucieństw tego świata i myśląc że w czasie tego wszystkiego ona żyła bezpieczna w willi ojca nie wiedziała czy te życie było prawdziwe. Jej przemyślenia przerwało pytanie towarzysza.

- A chcesz wiedzieć czemu zginęli? - spojrzała jedynie przerażona na niego z szklanymi oczami. - Zostali zamordowani przez Smokobójców, ich syn był odmieńcem, Draigonem. Gdy zakon się o tym dowiedział nie wahali się nawet chwili, napadli ich dom w czasie obiadu, nie wiadomo gdzie był ten chłopak. Ale gdy wrócił, zobaczył dom w takim stanie jak my, tyle że we krwi i wnętrznościach swoich bliskich. Załamał się tym, wiedział że przyszli po niego, pamiętam jak wypalał i rozpuszczał siebie na każdym zdjęciu. Pewnego dnia odwiedzając go zobaczyłem jak martwy leżał na podłodze w swoim pokoju.

- To straszne...

- Taki jest ten świat, odmieńcy są tępieni, niestety działa to z obydwu stron. Ale koniec rozmów jesteśmy na miejscu.

Otworzył drzwi po lewej stronie wszedł razem z dziewczyną, było tam pięciu kolejnych zakapturzonych, stali wokół sześciokątnego stołu na których znajdowała się jakaś mapa. Od razu odwrócili się w stronę gości, jeden z nich podszedł do nich podał rękę towarzyszowi dziewczyny, a ten zrobił to samo lekko ściskając dłoń przyjaciela.

- Dobrze cię widzieć Ajced, dawno cię nie było.

- Ciebie również Reisen, to jest Lucy. - przedstawił dziewczynę i przeszedł do konkretów. - Jej przyjaciel jest jednym z nas, ma go zakon i chciałbym byście pomogli mi go odbić.

- Rzadko nas prosisz o pomoc, coś się stało? - zaciekawił się Reisen.

- Lucy, mogłabyś iść do pokoju obok? Musimy porozmawiać o czymś ważnym.

Dziewczyna wiedziała że nie ma wyboru i poszła do pokoju który wskazał jej Ajced, idącą za nią Leila położyła się w kąciku ucinając sobie drzemkę, a ona usiadła przy stole czekając na aż rozmowy się skończą, czasem starała się wyłapać o czym rozmawiają ale nie dużo udało się jej wyłapać. Czekała tak z pół godziny, by drzwi w końcu się otworzyły, a Ajced poprosił by do nich dołączyła. Nie chcąc budzić wilczycy powoli wyszła i zebrali się wokół stołu, teraz Lucy widziała że leżała na nim mapa okolicznych krain, była nawet ta w której ona mieszkała. Jeden z rady patrząc na dziewczynę zaczął mówić.

- Razem z Radą Uśpienia postanowiliśmy, że pomożemy ci odbić przyjaciela. Wszyscy wiemy jaki jest zakon i ile mamy czasu, jednakże musisz nam coś obiecać.

Leila weszła do pomieszczenia gdzie rozmawiali i ziewnęła pokazując swoje białe kły, podczas krótkiej drogi do Lucy skupiła uwagę wszystkich przy stole. Przysiadła obok dziewczyny i czekała.

- A co ja mogę dla was zrobić? Jestem tylko zwyczajną dziewczyną.

- Fakt że ty nie możesz dla nas dużo zrobić, ale twój przyjaciel owszem. Ajced jednak powiedział nam iż ma na swój sposób ciężki charakter. Chciałabym byś z nim porozmawiała o tymczasowej współpracy z nami. Potem nasze drogi się rozejdą i każdy pójdzie swoją drogą.

- Ale nic mu nie zrobicie? - zapytała niepewnie. - Skąd mogę mieć pewność, że nie dacie mu jakiegoś zadania z jednym zakończeniem. Albo nie będziecie chcieli na siłę z niego wyciągnąć?

- Możesz nam wierzyć, że dla nas również nie jest to komfortowa sytuacja. - odezwała kobieta stojąca obok. - Zaufanie komukolwiek z poza  naszego kręgu jest dla nas śmiertelnie ryzykowne, ale nie mamy wyboru. W sumie podobnie jak ty, albo my albo Smokobójcy. A oni zabiją go napewno.

Lucy przerażona spojrzała na Leilę, lecz wzrok wilczycy był chyba tak zakłopotany jak ona sama. Tak poważna decyzja, nie była przyzwyczajona do takich sytuacji, gdzie ona się w ogóle znajduje? Stoi między nieznajomymi i od niej zależy teraz czyjeś życie, i to kogoś bliskiego. Tak jak powiedziała zakapturzona kobieta, nie ma wyboru jeśli chciała uratować Diako. Zgodziła się, następnie rada poprosiła Ajceda by zaprowadził ich gości do wolnego pokoju i wrócił, gdyż muszą porozmawiać o jakiejś taktyce. I tak zrobił, w pokoju była już gotowa kolacja jakby wiedzieli, że ktoś tam będzie.

JAKIŚ CZAS PÓŹNIEJ.

- No to chyba wszystko mamy już ustalone.

- Ajced, myślisz że nam pomoże? - zapytała Tiara. - Bo po tym co mówiłeś to zaczynam wątpić o sile tego układu.

- Mówiłem, pewności też nie mam, jednak to szansa na którą czekaliście. Ja tylko wam dostarczam informacji, a ten chłopak włada czymś więcej niż siły żywiołów. Nie wiem jeszcze co to jest, ale wyczuwam w nim coś podobnego do mocy którą posługuje się "On".

- Skoro tak to może być równie niebezpieczna, czy dobrze robimy ratując go? - stwierdził Nianir.

- Dosyć tych dyskusji! - podniósł głos Adyriel. - Faktem jest, że nie mamy pewności co do niczego związanego z tym chłopakiem. Lecz jeśli jego zdolności mogą być dla nas użyteczne musimy zaryzykować. Jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko żeby "Go" dorwać, a teraz póki jest osłabiony mamy szansę zniszczyć go raz na zawsze. Mimo swojego stanu znacznie nas przewyższa, ale możemy to wykorzystać na naszą korzyść. - Zapadła niezręczna cisza, a Adyriel spojrzał raz jeszcze na mapę po czym podniósł wzrok. - Na dziś zarządzam koniec zebrania rady. Wypocznijcie, a rano przygotujcie się na podróż, zbierzcie również kilka zaufanych osób. Miłej nocy.

I wszyscy zaczęli wychodzić kierując się do swoich pokoi, Ajced jeszcze wpadł do Lucy by zobaczyć jak się ma. Zastał dziewczynę już śpiąca pod kołdrą, więc zabrał jedynie tacę po kolacji i wyszedł. Skierował się do kuchni gdzie położył ją do misy z ciepłą wodą, która dotknął opuszkiem palca. Natychmiast stała się lodowata i pokryła się cieniutką warstwą lodu.

- Jebana kontrola, mam już dosyć tych emocji. Źle to na mnie wpływa.

* * *

NASTĘPNEGO DNIA, WCZESNY RANEK W ZAMKU SKRYTOBÓJCÓW.

W czasie gdy Lucy i Rada Uśpienia Diako wybudzał się w jakimś przesiąkniętym magią pomieszczeniu, było w nim strasznie jasno, blask bieli lekko go oślepiał całkowicie zasłaniając rozmazany dla jego oczu obraz. Czuł przeszywający jego ciało ból i osłabienie, chcąc się ruszyć poczuł że jest przykuty, jednakże nie usłyszał brzdęku łańcucha, nie czuł też żadnych lin na rękach czy nogach, ale wiedział że coś krępuje jego ruchy. Po chwili usłuchał czyjeś głosy i ujrzał trzy rozmazane postaci.

- Widzę już się przebudził, - odezwał się młody mężczyzna. - przystępujemy do procedur mistrzu?

- Jeszcze nie, jest zbyt osłabiony. Wymuszając przebudzenie możemy go zabić, odczekamy. - odpowiedział mu twardszym tonem ktoś obok.

- Więc co z nim zrobimy? - zapytała młoda kobieta. - Nie może tu być zbyt długo.

- Wręcz przeciwnie, może i tu zostanie. - stwierdził twardszy głos. - Zobaczymy ile jest w stanie wytrzymać.

- Mistrzu, jego stan podchodzi pod krytyczny. A ta sala zabijała Draigonów o pełnych siłach w ciągu kilku dni, w jego stanie zajmie jej to góra dwa, może trzy jeśli jest dość silny. - odpowiedział zmartwiony młodszy mężczyzna.

- Zgadzam się z bratem Josephem ( czyt. Dżozef ). - poparła kobieta. - Zostawimy go tutaj na pewną śmierć?

- To jest rozkaz, odmaszerować! - młodsze towarzystwo skierowało się do drzwi. - A z tobą jeszcze porozmawiam... - ostatniego wypowiedzianego słowa Diako nie dosłyszał tracąc przytomność, a "mistrz" razem z towarzyszącymi mu rycerzami wyszli z sali.

KILKA GODZIN PÓŹNIEJ.

Diako ponownie się przebudził, teraz jednak czuł się trochę lepiej, obraz przed jego oczyma był spójny, ból lekko odpuścił mu męki ale nadal się utrzymywał, wyczerpany organizm dawał o sobie znać prawie uniemożliwiając chłopakowi jakikolwiek ruch. Jakaś nieznajoma mu energia nadal trzymała go między czterema filarami podtrzymującymi nie duży dach nad nim. Klęcząc na śnieżno białych kaflach rozglądał się po pomieszczeniu, w sumie to prawie nic w nim nie było, była to ogromna sala wypełniona bielą, padające prze okna światło odbijało jasne kolory znajdujące się wewnątrz. Klęcząc tak przez kilkanaście minut doczekał się czyjegoś wejścia, przed jego oczyma pojawiła się dwójka osób wchodzących do sali. Drzwi się zamknęły, a w stronę chłopaka skierował się starszy mężczyzna w ciężkiej pozłacanej zbroi, po lewej stronie pasa miał dwa miecze schowane w pochwach, a na plecach nosił tarczę. Miał ostre rysy twarzy, błękitne oczy oraz siwe włosy wraz z wąsem pod nosem, a towarzyszyła mu młoda kobieta trochę starsza od Diako. Miała blond włosy oraz niebieskie oczy, drobne usta i nosek, podobnie jak jej starszy towarzysz była odziana w zbroję, tyle że srebrną i posiadała tylko jeden miecz. Oboje na napierśnikach posiadali symbol blisko serca ukazujący smoczej czaszki przebitej ostrzem, trzymając dłonie na pochwach mieczy podeszli pod filary między którymi klęczał chłopak.

- Nareszcie, zapewne się dobrze wyspałeś skoro tyle ci zajęło dojście do siebie.

- Gdzie ja jestem? I kim wy jesteście? - warknął Diako na mężczyznę.

- Hm? No tak musiałeś nie dosłyszeć tego co wcześniej powiedziałem. - dziewczyna spojrzała zainteresowana. - Znajdujesz się w fortecy naszego zakonu, jam jest jego Wielkim Mistrzem, a ta młoda dama to moja prawa ręka, Victoria Fioppe. Zwana również Żelazną Sprawiedliwością. Trafiłeś tu ze względu na swoje wynaturzenie, i mam obowiązek, pozbawić cię życia.

Witam wszystkich czytelników, jeśli jeszcze ktoś pamięta to na początku gdy pisałem wstawiłem po obrazku do rozdziału i chciałbym do tego wrócić ale z waszą pomocą :D jeśli wśród was jest ktoś kto lubi rysować i byłby chętny prosiłbym o wysyłanie do mnie swoich rysunków ;) być może właśnie wasz będzie w którymś rozdziale :) trzymajcie się i do następnego rozdziału

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top