Rozdział 16. Potęga gromu.

Elizabeth wzbiła się lecąc w stronę chłopaka który wzleciał wyżej, aż zniknął w mroku chmur które wchłonęły również kobietę. Przez chwilę unosząc się w miejscu skupiła swoją uwagę na błyskach piorunów wokół, obracając się się wystawiła dłoń która powstrzymała atak Diako. Od uderzenia rozgrzał huk jakby sam piorun uderzył w jej dłoń, zauważyła że jego oczy zmieniły odcień na blado niebieski. Odskoczyli w momencie gdy piorun uderzył między nimi, teraz wiedzieli że żarty się skończyły i czas zacząć prawdziwy pojedynek.

- Szybki jesteś, zobaczmy czy nadążysz.

Stwierdziła ruszając w stronę chłopaka, ten jednak nie był jej dłużny, po serii błyskawicznie szybkich ataków kobiety przeszedł do kontrataku uderzając jej brzuch, lecz ta zanim odleciała lekko w tył zdążyła wykonać silne kopnięcie w jego twarz a z jego wargi poleciała kropla krwi. Bez wachania ruszyli do kolejnych ataków, teraz wcześniejsze słowa Diako nabrały znaczenia "taniec wśród piorunów", walka nie opierała się wyłącznie na skupieniu w walce i unikaniu ataków lecz również na unikaniu szalejąc rozładowań wokół nich, gdyby któreś z nich dało się uderzyć tej burzy to jej koniec mógłby być bardzo przewidywalny. Jak się okazało Elizabeth była wymagającym przeciwnikiem, a każdy kolejny atak był coraz bardziej wyczerpujący.

*  *  *
Tymczasem w osadzie

"Diako... Co się tu dzieje? Wracaj jak najszybciej i uciekajmy stąd." Myślała Lucy, gdy nagle poczuła czyjąś rękę na ramieniu. Był to jeden z tych oblechów śliniących się na widok Elizabeth, wyraźnie nie był zadowolony i patrzył na nią wściekle. Po chwili odezwał się surowym tonem:

- Módl się lepiej żeby naszej mistrzyni nic się nie stało, - wskazał na nią palcem i kontynuował groźbę. - bo jeśli spadnie jej chociaż włos z głowy to my zajmiemy się tobą.

Teraz uśmiechnął się złowieszczo, a banda za nim zaczęła coś wesoło szeptać do siebie obserwując dziewczynę. Lucy odepchnęła jego dłoń i krzyknęła mu w twarz.

- A kim wy niby jesteście co !? Banda frajerów którzy mózgi mają między nogami, a ta wasza szmata mogłaby się nie pchać z łapami do...

Oprych uderzył ją w twarz i złapał za koszulkę i podniósł rękę.

- Nikt, w żadnym wypadku nie będzie obraża pani Elizabeth!!!

*  *  *

Walka była zacięta, w końcu Diako udało się zdobyć przewagę. Trzymał teraz przeciwniczkę za krtań zaciskając coraz bardziej, kobieta już ledwo trzymała oddech."Źle ją wcześniej oceniłem, jest nadzwyczaj silna i muszę to jak najszybciej... Lucy." Ku jej zdziwieniu nagle puścił i odleciał w stronę ziemi. "Uderz ją jeszcze raz, a będziesz błagał o śmierć." Wściekły chłopaka wleciał idealnie między Lucy i jej napastnika, jednocześnie uderzając jego rękę i odrywając ją od reszty ciała. Krzyk padającego na ziemię mężczyzny był potworny, chłopak w tym czasie groźnie spojrzał na resztę grupy. Nie trwało to jednak długo gdyż po chwili poczuł łuskowaną dłoń na swojej głowie, wbiła go w ziemię i jeździła po niej twarzą chłopaka. Elizabeth złapała jego rękę, położyła mu na plecach i stanęła na niej mocno kierując na nią ciężar ciała. Jej ręce były w łuskach, a jej kły się odrobinę wydłużyły, całe jej ciało spowijały błyskawice.

- P-pani Elizabeth?

- Żaden Doraigon który mi odmówił nie przeżył, a tym bardziej że masz czelność podnosić na mnie rękę. Muszę przyznać że nieźle walczysz, popełniasz jeden drastyczny błąd. - Elizabeth spojrzała na Lucy. - Jest wasza, miłej zabawy. A ty - postawiła chłopaka na kolanach w stronę Lucy. - będziesz na to patrzył. Widząc jak te oprychy dobierają się do dziewczyny nie miał wyboru, czas pokazać że nie jest byle kim.

- Zakończmy to... Raz na zawsze, żebym nie musiał nigdy więcej oglądać waszych mord.

Wszyscy patrzyli teraz tylko na niego, Elizabeth po chwili gdzieś odleciała, a Diako stanął z piorunami wokół, a jego skrzydła były błyskawicami, co milisekundowe rozładowania dokładniej odległości tworzyły kształt smoczych skrzydeł. "Wybuch energii ją na chwilę oddalił, muszę to zakończyć jednym uderzeniem... Mam nadzieję że przeżyję..." W trakcie kilku sekund wszyscy chłopi leżeli na ziemi, Diako wziął Lucy na ręce i uderzył w nich piorun,a po chwili byli w innym miejscu.

- Jak to zrob...

- Zostań tu.

I tak poprostu zniknął, zostawiając ją samo przy jakiejś drodze. "Uważaj na siebie Diako." Pomyślała dziewczyna przypominając sobie co się że Elizabeth była wściekła i nawet on miał z nią problemy.

- Masz powody do zmartwień, Elizabeth nie odpuści. A przynajmniej nie bez walki. - wtedy Lucy ujrzała kto do niej mówił, podarte szaty, twarzy nie było widać jego dłonie wychudzone i sine. - Znalazłem waszego wilka.

Wtedy Leila podbiegła wesoło do Lucy która wtuliła się w jej sierść.

- To ona.

- Bez znaczenia. Chodź, i o nic nie pytaj.

Mężczyzna odwrócił się i ruszył przed siebie idąc ścieżką, dziewczyna miała wątpliwości co do tego czy może ufać nieznajomemu, ale Leila spojrzała na nią i poszła za nim, więc zrobiła to samo. Pytanie tylko brzmiało, gdzie ją zaprowadzi?

*  *  *

Diako pojawił się nad osadą, zdeterminowany z wściekłym wzrokiem, był gotowy na najgorszy scenariusz, ale wiedział o co walczy... Nie, nie mógł zginąć, obiecał rodzinie że powróci i nie ważne przez co będzie musiał przejść dotrzyma obietnicy.

- I co chłoptasiu!? Wróciłeś pokazać swoją moc!? TO POKAŻ NA CO CIĘ STAĆ, MY PRZECIWKO TOBIE JEDNEMU!!!

- Czy możesz... - aura chłopaka zaczęła przytłaczać wszystkich na ziemi, dokładnie odczuwali jakie pokłady mocy ma. - ZAMKNĄĆ TEN NIEWYPAŻONY PYSK!!!

Energia uwolniła się z jego ciała powodując odpychający wybuch i wywołując jeszcze potężniejszą burzę, jego dłonie obrosły łuski, kręgosłup wydłużył się ukazując smoczy ogon a oczy całe świeciły kolorami piorunów które zresztą delikatnie z nich wychodzi. Szaleńczo zaczął padać deszcz, to był moment w którym mógł pokazać jedną z części swoich możliwości i nie mógł się wahać, to była chwila która miała sprawdzić jak silny jest. On naprzeciw tej całej bandzie, w której co kolejny używał swego draigonu wszystkie pięć żywiołów licznych w dziesiątkach każdy przeciwko jego piorunom.

- Pokażcie co potraficie skurwysyny!!!

- NA NIEGOO!!!

Wszyscy którzy posiadali skrzydła wzbili się w powietrze, a reszta będąc na ziemi głównie starała się trafić go swym płomieniem lub rzucali głazami. Zaczął się prawdziwy tanie błyskawic, które co chwilę uderzały w ziemię w czasie bitwy o jednym zakończeniu, on albo oni. Chłopak z błyskawiczną prędkością zmieniał przeciwników zadając każdemu przynajmniej jedno uderzenie, nie było czasu na więcej, za dużo ich więc musiał osłabić ich jak najwięcej. Sił naziemne były atakowane przez padające z niebios błyskawice, a powietrznymi musiał zajmować się sam, robił wszystko co mógł by ich powstrzymać, ale ich liczba znacznie go przewyższała i z czasem on również zaczął obrywać. Dodatkowo używał ogromnych ilości energii by dać sobie z nimi radę, co z tego że jedni padali martwi na ziemię skoro od razu byli kolejni i w końcu musiało do tego dojść... Diako został przytrzymany przez jednego i obrócony w stronę ziemi skąd zbliżały się płomienie, któryś z Doraigonów wzmocnił je jeszcze żywiołem wiatru. W jednej chwili ogień pochłonął chłopaka, a w drugiej Elizabeth wzmacniając pięść błyskawicami uderzyła w jego plecy. Diako natychmiast został wbity w ziemię, leżąc chwilę wypluł z siebie krew myśląc co dalej, było ich jeszcze od cholery a on miał połamane żebra, z czego ich odłamki przebiły mu jedno płuco, rany cięte od pazurów, cały poobijany i na skraju wyczerpania przez co wrócił do człowieczej formy.

- Ooo, czyżby chłoptaś nie miał już ochoty się bawić? - kpiła z niego Elizabeth. - Trzeba było wcześniej się nie sprzeciwiać. Ale dam ci jeszcze jedną szansę, wystarczy że klękniesz przede mną i przeprosisz w odpowiedni sposób a ci daruję.

- Jak niby miałbym przeprosić za to co zrobiłem? - spojrzał na nią pogardliwie.

- Wystarczy ładnie przeprosić, - odpowiedziała z uśmiechem oblizując wargę i prezentując przed chłopakiem swoje ciało. - a potem zrobić o co cię poproszę.

- Skoro tak, - chłopak wstał trzymając się za obolałe żebra po prawej lewej stronie tułowia. Zbliżył się do kobiety kładąc rękę na jej kroczu. - czy tego właśnie chciałaś? - zapytał uśmiechnięty.

- Z uśmiechem ci o wiele bardziej do twarzy. - stwierdziła wesoło obejmując jego kark. - zaraz sprowadzimy cię do porządku i się zabawimy.

- Wolę teraz, dam ci dużo porażających emocji... - powiedział zbliża zając się do jej ucha dokończył szeptem. - Szmato.

Zdziwiona kobieta spojrzała na chłopaka, którego twarz  natychmiast nabrała innego wyrazu, chciała odskoczyć ale chłopak mocno ją ścisnął.

- Powiedziałem przecież że dostarczę ci porażających emocji, - chłopak był ewidentnie zadowolony z sytuacji. - a ja zawsze dotrzymuje słowa.

Wokół jego ręki wytworzyły się błyskawice które kierowały się do dłoni, a po chwili przeszywały ciało Elizabeth. Jej krzyk roznosił się po okolicy, a napięcie w ciele miała takie że chyba wszystkie żyły było widać, Diako szybko zwiększył siłę i skóra zaczęła jej pękać. Gdy ją puścił padła na ziemię we krwi i zapachu spalenizny, kurczowo trzymając się krocza spojrzała nienawistnie na chłopaka i z uderzeniem pioruna zniknęła. Był otoczony, jednak nikt nie ważył się podejść od razu, to dało chłopakowi chwilkę by na jakiś czas zatamować krwotok wiązką energii. Widział coraz mniejsze szanse na wyjście w jednym kawałku z tej walki, ale nadal pamiętał to jak musiał odejść z wyspy, widok swojej rodziny, oraz słowa które im powiedział. Zamknął oczy i wziął jeden porządny wdech, w tym czasie ktoś do niego podbiegł ale wraz z wydechem skręcił mu kark. Spojrzał w górę i pomyślał przez chwilę, "Taka burza musi mi wystarczyć.". Ponownie uwolnił swojego draigona, jednak tym razem jego aura była jeszcze potężniejsza, kilkanaście kobiet z mężczyznami rzuciło się na niego, jednak od również nie zamierzał się obijać. Uśmiechnął się i ruszył na nich, co chwilę dołączali się kolejni między którymi szybko przemykał chłopak. Teraz otoczyło go pięciu na ziemi a kolejnych pięciu miał nad głową. Wszyscy wzięli potężny wdech i zionęli płomieniem każdy innym, Diako w ostatniej sekundzie użył pioruna do ucieczki, po złączeniu się płomieni powstał nie mały wybuch. Był teraz pod ogromną, czarna chmurą burza na chwilę ustała, wtedy w chmurze coś zabłysło i ukazała się para stworzonych z błyskawic oczu, rozbrzmiał smoczy ryk. Wszyscy patrzyli przerażeni w niebo gdzie podtrzymywał się chłopak, a nad nim te smocze ślepia. Niebo jakby się otwierało, aż ukazał się smoczy pysk który pożarł Diako i ukazywała się reszta smoczego ciała stworzonego z błyskawic, nie był szczególnie duży wyglądał na młodego. Leciał wściekle ku ziemi, wszyscy Draigonowie zaczęli uciekać ale czy ktoś da radę prześcignąć "Smoczą Błyskawicę"? Przy uderzeniu wytworzył się ogromny wybuch który rozległ się na co najmniej dwa kilometry od miejsca uderzenia.

*  *  *

- Co to było? - zapytała Lucy.

- Zapewne twój przyjaciel. Ma duże pokłady energii, ale wątpię by wyszedł z tego cało.

Lucy spojrzała przerażona na nieznajomego.

- Jak to? On nie mógłby umrzeć.

- Wyczuwam siłę jaką ma ten wybuch, i wątpię...

- Wybuch!? Musimy tam wracać! Napewno potrzebuje pomocy.

- Niestety nie możemy. - zaczął jej tłumaczyć. - To co się tam działo napewno zwróciło uwagę zakonu. Z pewnością już idą w jego stronę, a ja nie mam wystarczająco mocy by ich powstrzymać. Twój przyjaciel również, są na tym świecie ludzie jak i Draigonowie którzy przewyższają swoją siłą nawet takich jak ja i on.

- Ale musimy mu pomóc!! Jest mi bliski i nie mogę go tak poprostu zostawić.

Lucy przystanęła ze smutną twarzą trzymając rękę na sercu i patrząc w ziemię.

- Pomożemy. - odpowiedział, odwracając się do niej. - Ale nie sami, to byłoby samobójstwo. Znam kilka osób którym udało się uciec z celi śmierci, jeśli zgodzą się nam pomóc będziemy w stanie go odbić.

- Skąd wiesz, że do tego czasu go nie zabiją...?

- Jest wyjątkowy, takich nigdy nie zabijają od razu. - widząc że Lucy otwiera usta powiedział. - Lepiej żebyś nie wiedziała dlaczego, mogę tylko zagwarantować że od jutra mamy najmniej tydzień by go odbić, najwięcej dwa. A teraz chodźmy, nie marnujmy czasu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top