Rozdział 12. Osada Draigonów.
-... Od tamtej pory przemieszczałem się pomiędzy mniejszymi wyspami, jednak każdy widząc moje oczy albo bał się zbliżyć, albo mnie atakował. Aż pewnego dnia lecąc straciłem przytomność i obudziłem się w twoim domu.
-Przykro mi... - odpowiedziała smutno Lucy.
Diako nadal wpatrywał się w ognisko, a na jego twarzy widniał smutek, który po chwili przerodził się w niepokój.
-Coś jeszcze cię martwi?
-Że pokonałem Chronosa...
-To źle?
-Raczej niepokojące. Chronos jest ode mnie o wiele silniejszy, nawet bez pomocy tego czegoś. Ale z każdym spotkaniem, Chronos robi się słabszy i bez tego Cienia nie potrafi utrzymać swojego poziomu mocy. No i, tym razem nigdzie tego nie było, a braki w jego duszy były większe niż ostatnio. - przerwał wpatrując się w płomienie. - Chodźmy spać, jutro musimy być chodź trochę wypoczęci.
-A zwierzęta? Jesteśmy w środku lasu.
-Tym się nie martw.
Lucy zdziwiona obserwowała jak Diako wyciąga dłoń do ognia, po chwili wyciągnął ją trzymając w nie ognień. Jego ręka nie płonęła, on poprostu trzymał w niej płomienie, które po chwili zmieniły kolor na te należące do Diako. Płomień podzielił się na cztery mniejsze języczki ognia, a następnie rozproszyły się one w cztery kierunki świata na dziesięć metrów od ogniska i zniknęły.
-Jeśli cokolwiek będzie chciało nas zaatakować, one nas obronią.
Lucy nie wiedziała co to było, i jak miały ich obronić płomienie, których już nie było. Ale ufała chłopakowi, sama nie wiedziała co sprawia, że tak bardzo wierzy w jego słowa, ale gdy patrzyła w jego oczy widziała coś co czego nie umiała opisać, ale te oczy ją uspokajały. Nawet w historię jego przeszłości uwierzyła bez żadnych wątpliwości, a dość trudno było sprawić aby ktokolwiek inny uwierzył w to, że smok zajął się ludzkim dzieckiem... Zwłaszcza w dzisiejszych czasach.
Zaśnięcie nie sprawiło im żadnego problemu, sami nie zorientowali się kiedy zasnęli. Noc minęła spokojnie, blask wschodzącego słońca zaczął wybudzać chłopaka, gdy ten otwierał oczy oślepił go deszcz promieni przenikających przez drzewa. Budząc się odczuł niewielki nacisk na klatce piersiowej. Spoglądają na nią, zobaczył wtuloną w niego Lucy, wyglądała uroczo. Diako sam nie wiedział czemu, ale na jego twarzy zagościł uśmiech. Oglądając wszystko wokół wyciągnął rękę otwierając dłoń, do której po chwili przybyły trzy płomyki. "Są trzy, czyli coś tu grasowało. Ehh... Będę musiał je uwolnić." pomyślał zamykając dłoń, a gdy ponownie ją otworzył ogniste języczki zniknęły. Moment później, odczuł delikatny ruch, to Lucy się obudziła i właśnie przecierała oczy. Jednak przez oślepiające promienie obróciła się twarzą do torsu Diako i jeszcze bardziej się wtuliła. Padające światło nagle osłabło oraz zmieniło kolor, po ponownym obrocie zamiast zamiast padających na nią promyków ujrzała wielkie smocze skrzydło osłaniające ją przed brutalnym słońcem. Chłopak śmiał się cicho pod nosem. Kiedy Lucy zrozumiała, że na nim leży i, że najpewniej tak spała to natychmiast usiadła obok zaczerwieniona i patrzyła w każdą inną stronę, byle nie na chłopaka. Ten nadal śmiejąc się patrząc na nią.
-Jesteś urocza wiesz?
Ona nie odezwała się, ciągle spoglądając w przeciwną stronę. Chłopak zaśmiał się lekko ostatni raz i podpierając się na swoim prawym kolanie stał i udał się w kierunku głębi lasu.
-Gdzie idziesz? - spytała jeszcze lekko zarumieniona.
-Nie daleko, zjedz coś i poczekaj na mnie. Zaraz wróce.
I ruszył w las. Po kilku minutach podróży dotarł w miejsce gdzie wyczuwał resztki swojej aury. Leżało tam ciało, zwierzę żyło, było poprostu sparaliżowane. Diako wyciągnął dłoń i położył ją w miejscu gdzie znajdowało się serce zwierzęcia myśląc "Tyle mnie nie atakuj, nie chcę zrobić ci krzywdy.". Blisko dwadzieścia minut później wrócił do Lucy, która gwałtownie zareagowała najego widok.
-Diako, twoja ręka.
Podbiegła do niego łapiąc jego lewą rękę i oglądając przedramię. Było zalane krwią, która ulewała się z ran ugryzienia. Zza chłopaka powoli wyszedł szaro-brązowy wilk, z lekko zakrwawionym pyszczkiem. Lucy odskoczyła ciągnąc chłopaka ze sobą i złapała niedopalony kij z ogniska.
-Mogłabyś puścić moja rękę? Trochę boli jak ją uciskasz.
Dziewczyna bez słowa puściła jego rękę i oburęcznie złapała swą "broń". Zaczęła wymachiwać nią przed pyskiem wilka, którego coraz bardziej to drażniło i z chwilą zaczął powarkiwać na dziewczynę.
-Uspokójcie się proszę. - Lucy spojrzała na Diako, który podszedł do zwierzęcia i podrapał je za uchem. - Jest nie groźna, nic nam nie zrobi.
-A twoja ręka?
-Wystraszyła się mnie, to nic nadzwyczajnego. Po za tym szybko się zagoi.
Wilczyca widocznie polubiła chłopaka, gdy odchodzili postanowiła wybrać się z nimi. Mimo kilku prób zgóbienia zwierzęcia, wilczyca zawsze podąrzała za nimi. Pogodzili się z tym, że nie odpuści i maja nowego towarzysza podróży. Mimo ciężkiego początku Lucy i Leila bardzo się polubiły, to ona wybrała jej imię. Leila pomagała podczas polowań, tropiła zwierzynę, a czasem sama przynosiła jakiegoś króliczka albo dwa. Diako i Lucy strasznie przywiązali się do zwierzęcia, i na odwrót, Leila nie odstępowała ich na odległość większą niż sto metrów, bo taka odległość wystarczała jej aby złapać coś na ząb oraz mieć przyjaciół w zasięgu wzroku.
Minęło kilka dni wędrówki, wszyscy się do siebie niesamowicie przywiązali. Pewnego dnia, idąc leśną ścieżką trójka towarzyszy zobaczyła zniszczony wóz i klęczącą przy nim, zakapturzoną postać, po sylwetce Diako stwierdził, że to kobieta.Chyba próbowała naprawić swój środek transportu, ale nie umiała. Diako wraz z Lucy oczywiście ruszyli w jej stronę, jednak Leila nie miała zamiaru się ruszyć. Diako podszedł do niej i drapiąc za uchem rzekł:
-Dobrze, ale nie oddalaj się zbytnio.
Teraz z Lucy ruszyli w stronę kobiety, a Leila usiadła i obserwowała ich co jakiś czas patrząc na drzewa wokół. Gdy dwójka dotarła do zniszczonego wozu, Diako chcąc złapać nieznaną za ramię spytał:
-Możemy jakoś po...
Łapiąc Lucy za ramię odskoczył w tył, ostatnim momencie przed jego twarzą przeleciał sztylet, z zielonym płynem na ostrzach. Bacznie obserwując postać pokazał Lucy, że ma się za nim schować. Ta posłuchała się go, ale trochę inaczej niż tego chciał, oparła się swoimi plecami o jego wyciągając chłopakowi krzemienny nóż z pochwy którą zrobił ze skóry zwierzęcej.
-Co do diaska robisz? - spytał ostro Diako.
-Spójrz.
Kątem oka dostrzegł trzech mężczyzn stojących przed Lucy. Nie byli jakoś specjalnie uzbrojeni, tak właściwie to wogóle nie byli uzbrojeni. Ale czemu? Napadać na kogoś bez uzbrojenia? Przecież to bez sensu, co gdyby trafili na kogoś kto jest dobrze uzbrojonymi żołnierzami? Ale po chwili wszystko się wyjaśniło.
-Całkiem szybki jesteś chłoptasiu.
Odezwała się kobieta wstając i wpatrują w chłopaka swe ślepia, smocze ślepia. Była to zielono oka brunetka ubrana w jeansowe spodenki, dość krótką czerwoną koszulke oraz płaszcz z kapturem. Oczy mężczyzn naprzeciw Lucy również się zmieniły, teraz wiadome czemu nie potrzebne było im jakie kolwiek uzbrojenie. Wszyscy byli Draigonami, więc w zależności od poziomu, w którym kontrolowali swoją moc, wystarczyło na tyle by napadać z zaskoczenia.
-Widzę, że jesteś taki jak my. Czemu więc trzymasz się z tą szmatą?
-Lucy... Idź do Leili... - poprosił chłopak opuszczając głowę.
-Myślisz, że ją przepuścimy? - odezwał się jeden z facetów. - Takie świeże mięsko, aż miło by się je wypróbowało.
-Szczerze? To nie macie wyboru, a jeśli któryś ją tknie, to nie ręcze za siebie. - po chwili ciszy dodał. - Idź Lucy.
Dziewczyna dość zaniepokojona zaczęła kierować się w kierunku Leili.
Kiedy przechodziła obok jednego z nich, ten bez chwili wahania wyciągnął po nią łapy, ale od razu tego żałował. Diako trzymając dłoń przeciwnika powstrzymał jego "atak" na Lucy. Lewa ręka przemieniła się i zaczął ją co chwilę zaciskać, krzyki mężczyzny rozprzestrzeniały się pomiędzy drzewami, a trzask kości w jego dłoni powstrzymywał pozostałą dwójkę. Podczas gdy Diako zajmował się napastnikiem Lucy, w jej głowie mimo ulgi tkwiło pytanie "Jak on się tak szybko przemieścił?". Te samo pytanie zadawała sobie kobieta patrząc z niedowierzaniem na chłopaka, lecz po chwili zaskoczenie zmieniło się w zainteresowanie nim. Oblizując wargę już zastanawiała się jak to zrobić, jednak przerwał jej głos przywódczyni:
-Nawet o tym nie myśl Karmillo, - ostrzegła ją postać przysiadająca na wozie. - on jest mój.
-Czy ty zawsze musisz brać to co najlepsze? Co Elizabeth?
Czerwono włosa uśmiechnęła się szeroko i zeskoczyła z wozu podchodząc do zajścia między Diako, a jej sługami.
-Mógłbyś zakończyć tę zabawe? On będzie mi jeszcze potrzebny.
Chłopak jednak nie przestał i nadal ściskał dłoń mężczyzny. Czerwono włosej wyraźnie się to nie podobało, i użyła swojego draigona. Jej niebieskie oczy nabrały teraz głębi koloru, źrenice się wydłużyły, z jej pleców wyrosła para błękitnych skrzydeł, które rozerwały jej białą bluzkę. Dwójka której chłopak nie zaatakował straciła zainteresowanie towarzyszem i gapiła się na nią jakby nigdy kobiety w staniku nie widzeli, podczas gdy trzeci darł się z bólu. "Ma duże zasoby energii, styl pioruna i wody, poziom kontroli draigona nie jest mistrzowski, ale sprawiałby niewielki problem... walka z nią wywoła tylko niepotrzebne zainteresowanie ludzi z okolicy." pomyślał Diako puszczając dłoń męczennika, który natychmiast podbiegł do swojej wybawczyni klęknął przed nią i zaczął dziękować. Ta jednak nie zwracała na niego uwagi bardziej interesował ją sam chłopak niż stan tego typa, ona patrzyła na niego z zainteresowaniem, on jednak z zimną niczym lód twarzą.
-Coś taki zimny chłopczyku?
"Ja ci kurwa dam chłopczyka..." zagryzał szczękę patrząc jak skrzydła kobiety znikają, a aura którą uwolniła uspokaja się. Mimo chłodnego wzroku chłopaka, Elizabeth była uśmiechnięta.
-Wybacz im tę napaść, - zaczęła. - nie zawsze są tacy okrzesani jak powinni, ale nie są źli.
-Z tym ostatnim bym się kłócił, bezpodstawny atak po wyraźnej groźbie nie jest zły?
-Nie o to mi chodziło. - po chwili zastanawień Elizabeth znów się odezwała. - Wyglądacie na podróżnych, może w ramach przeprosin damy wam nocleg? Na wybrany czas, wypoczniecie, uzupełnicie zapasy. Co wy na to?
-Nie potrzebujem...
-Diako, - wtrąciła się Lucy. - przyda nam się chwila odpoczynku, a nie mamy pojęcia kiedy dojdziemy do jakiego kolwiek miasta.
Lucy niestety miała rację, odpoczynek dobrze im zrobi, ale nie ufał grupie Draigonów. Tym bardziej, że mieli iść na dobrze znane im tereny, zaś on i Lucy kompletnie ich nie znali. Mimo to zgodził się na propozycję nieznajomej, głównie ze względu na Lucy. Kobieta była ewidentnie usatysfakcjonowana tą sytuacją, jej zachowanie było dziwne. Podczas drogi prowadzącej do ich siedliska Elizabeth przedstawiła swą koleżankę oraz siebie, ale o pozostałej trójce nie wspomniała słowem. Po pół godzinnej drodze dotarli do niewielkiej osady otoczonej ze wsząd lasem.
-Czujcie się jak u siebie.
Gdy weszliśmy w głąb osady zawołała jednego z chłopaków stojących przy podłużnym, białym budynku i kazała zabrać tego ze zmiażdżoną dłonią, a pozostała dwójka poprostu sobie odeszła. Elizabeth zaprowadziła nas do jednego z niewielkich budynków w środku osady, był to drewniany domek, nic wielkiego.
-Oto wasze lokum, jest tylko jedno łóżko. Niestety nie mamy awaryjnych.
- powiedziała już zaniepokojona Elizabeth i spojrzała na Lucy.
-Jasne... - odpowiedział podejżliwie Diako.
Pierwszą rzeczą jaką chcieli zrobić gdy weszli do środka była kąpiel, w końcu opłukanie się w jakiejś rzeczce nie porównuje się do odprężającej, gorącej kąpieli. Jako pierwsza tej przyjemności doświadczyła Lucy, która natychmiast udała się do łazienki. Diako natomiast patrząc przez okno rozmyślał, coś mu tu nie pasowało. Kiedy przechodzili przez osadę napotkał wiele wrogich spojrzeń, a Elizabeth i Karmilla były milutkie. Chciaż ich zachowanie było niepokojące, ciągle obserwowały chłopaka, dokładnie mu się przyglądały. Domek który został im powierzony również był dość dziwny, wszystko tu było, prowiant, ubrania dla niego i Lucy, w łazience były wszelkie balsamy i tego typu rzeczy. Prościej mówiąc cały dom był wyposażony jakby ktoś tu mieszkał, dla Diako było to bardzo podejrzane, ale nie zamęczał jego przemyśleniami Lucy. Chciał aby odpoczęła od wszystkiego co działo się w ciągu ostatnich dni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top