Rozdział 9. Airax, Bóg...
-Ugh... Co się stało? - Dziwił się obolały chłopak otwierając powoli oczy.
-Syneczku !
Diako poczuł, że jego matka delikatnie opiera swój pysk o jego brzuch. Chłopak dotknął czule okolic nosdrzy.
-Nic ci nie jest?
-Jestem tylko trochę obolały, i nic po za tym.
-Napewno? Jeśli coś ci jest... To mów.
-Naprawde nic mi nie jest.
-Niedługo wrócę.
Smoczyca odeszła od szczeliny w ścianie skalnej. Kiedy Lilia zniknęła za zakrętem groty jego mina spoważniała i zaczął się zastanawiać nad tym co wczoraj się wydarzyło. Najpierw ogromny biały smok którego aura było tak uspokajająca, że od razu mu się ufało, potem cienisty smok, który bawił się Chronosem, a jego aura w przeciwieństwie do tego białego była przerażająca, no i kim były te istoty których krzyki słyszałem, a ból czułem gdy spojrzał w jego puste oczodoły. Przez chwilę Diako rozważał opcje, iż ten demon żeruje na duszy Chronosa, ale po chwili przypomniał sobie pewien szczegół. Gdy Chronos dobił Pożogę, cień nie wziął nawet skrawka jego duszy, zamiast tego energia duchowa cienia przeszła do Chronosa, demon się wtedy delikatnie zmniejszył. A najbardziej dręczyło go jedno... To jak oboje go nazwali przy pożegnaniu... "...Diako Doraygonie.". Skąd znali jego imię, a przede wszystkim co oznaczało to drugie? Czyżby to było jego nazwisko? Jego myśli spłoszyła Lilia, która trzymała w kłach malusi liść i szła bardzo powoli. Gdy znów była przed Diako położyła liść przenim, a ten rozwinął się okazując kawałek mięsa i kilka jarzyn. Diako nie wahając się zaczął zajadać. Po posiłku chciał zobaczyć się z ojcem, a od Lilii dowiedział się, że jest on na klifie przed ich jaskinią. Gdy wyszedł ze szczeliny, która służyła mu za pokój i szedł do wyjścia. Na każdym kroku Diako musiał podpierać dłonią ściany, a gdy ujrzał światło dnia powoli kierował się w stronę Kariosa.
-Tato... - chłopak przystanął przy smoku.
-Powinieneś teraz leżeć. - powiedział Karios ponurym głosem.
-Wiem, ale muszę z tobą o czymś porozmawiać... Raczej cię to nie zadowoli...
-O co chodzi?
-Chcę abyś ze mną trenował... - poprosił zdeterminowanym głosem.
-Wiesz, co o tym myślę... Prawda synu?
-Wiem, ale wiem też, że przyda mi się umiejętność korzystania z draigonu. W końcu taka sytuacja może się powtórzyć, a Pożogę pokonałem bo podobnie jak ja nie miała ona dużego doświadczenia w walce. Ale nie dam sobie rady z silniejszymi przeciwnikami.
-Skąd wiesz, że będziesz musiał jeszcze walczyć?
-Przeczucie...
Teraz oboje patrywali się w ocean bez słowa. Po minie Kariosa było widać, iż się zastanawia, smok wiedział że Diako ma racje, ale nie chciał aby musiał walczyć. Po chwili smok westchnął.
-Niech tak będzie, zaczniemy trenować jak wrócisz do zdrowia.
-Dobrze. - oboje teraz patrzyli w ciszy na ocean, aż w końcu Diako się odezwał. - Chyba rozumiem czemu tak bardzo lubisz to miejsce. Jest w nim coś uspokajającego.
-Owszem, można tu spokojnie zebrać myśli. - na pysku Kariosa zagościł delikatny uśmieszek.
Ich spokój zaburzony został przez trzepot skrzydeł za nimi. Oboje wyczuli kto przyleciał, ich oczy były teraz zamnięte, głowy delikatnie opuszczone, a na twarzach gościła bezduszność. Smok za nimi z równych łap padł na cztery i ukłonił się im jakby z prośbą o przebaczenie.
-Czego chcesz? - spytali bezlitośnie odwróceni do Taliora.
-Ja... Wybaczcie moje zachowanie sprzed kilku tygodni.
Tygodni? Na twarzy Diako ujawiło się zaskoczenie, czy naprawde przespał kilka tygodni? Zresztą teraz to nie ważne, ważne była teraz rozmowa z Taliorem, dowiedzenie się po co tu przyleciał.
-Wybaczyć!? Tobie!? Ty chyba sob... - Karios przestał mówić gdy zobaczył jak Diako idzie w kierunku Taliora.
-Nie masz prawa nazywać się bratem mojej matki... - powiedział bezlitośnie pustym głosem stając przed kłaniającym się jaszczurem.
Talior nie wiedział co ma powiedzieć, wiedział, że Diako ma racje. Jako jej brat powinien się nią opiekować, a stawać na przeciw niej... Szkoda, że zrozumiał to dopiero teraz. Po chwili poczuł ból w szczęce i wylądował sto metrów od chłopca. Zrozumiał, że nie dostanie drugiej szansy... Wstał i odszedł trochę dalej od miejsca w którym leżał. Z jaskini wyszła Lilia zaciekawiona odgłosami z po za jaskini. Gdy ujrzała swojego brata, nie wiedziała co czuje... Nadal kochała brata, ale potwornie ją zranił.
-Cześć siostrzyczko... - powiedział z wyraźnym smutkiem. - Wybacz mi to co robiłem... Nie będę już was niepokoił... Żegnajcie...
I odleciał, a Diako z zadowoleniem patrzył jak odlatuje, teraz musiał tylko poczekać na to co widział.
-Diako, jest jeszcze jedna sprawa.
-O co chodzi ojcze?
-Skoro chcesz się nauczyć posługiwania draigonem, to chciałbym abyś pilnował matki gdy mnie nie ma. Podczas tych kilku tygodni narobiła sobie nieprzyjemności.
-Oczywiście, będę miał mame na oku. - odpowiedział z uśmiechem.
Minęło kilka dni, ciało Diako się zregenerowało. Ale te kilka dni przed treningami nie uszły na leniuchowaniu. Czytał historie na temat Draigonów i ich zdolności, przeczytał również kilka książek na temat ludzi. Ciekawiło go życie podobnych do niego, ale wracając do dzisiejszego dnia. Był to pierwszy dzień treningów, które miał mu zapewnić Karios. Ten dzień był strasznie wykańczający, Diako zupełnie nie kontrolował swojego draigonu. Próbował się skoncentrować, ale jest to trochę trudne, gdy ogromny ognisty smok cię atakuje. Po treningu odpoczywali nad klifem, a Karios starał się dać chłopcu jakieś wskazówki.
-Musisz się skoncentrować, wyobrazić sobie to w jaki sposób chcesz przebrazić swoję aurę. Jak będziesz chciał zionąć ogniem, to wyobraź sobie ogień, a potem go uformuj. Teraz może być to dla ciebie trudne, ale z czasem stanie się to tak łatwe jak oddychanie. Nie będziesz musiał sobie nic wyobrażać, gdy będziesz chciał poprostu to zrobisz.
-Dobrze tato.
-Jeśli chodzi o walke to idzie ci bardzo dobrze jeśli chodzi o obronę i uniki, ataki nie są gorsze, ale wykonujesz je zbyt często przez co się odsłaniasz w mało korzystnych momętach.
-Zapamiętam.
Mimo tak ciężkiego dnia oboje byli zadowoleni, Diako wiedział, że treningi z jego ojcem będą dla nię ciężkie, ale przyjemne. Po chwili na klif doszła Lilia podśmiechując z jej zdyszanych wojowników. Położyła się obok nich i teraz cała rodzinka wpatrywała się w ocean, no w sumie jeszcze nie cała, w końcu czekali na wyklucie jej nowego członka.
Diako bardzo szybko się uczył, po trzech dniach kontrolował swoją siłe i potrafił ziać ogniem, a po tygodniu było to dla niego normą, więc zaczął ćwiczyć nowe zdolności. Nadszedł jednak dzień w którym Diako mógł sobie zrobić wolne. Karios musiał po coś lecieć za ocean. Nie powiedział po co i kiedy wróci, powiedział tylko że to nic ważnego.
-Diako.
-Tak?
-Dawno razem nie spacerowaliśmy... Może dziś byśmy wyszli skoro masz chwilę czasu?
-Jasne. - odpowiedział ucieszony. - A kiedy idziemy?
-Możemy nawet teraz.
Diako z uśmiechem na twarzy spojrzał na Lilię i wyszli razem pospacerować po wyspie. Zdecydowanie był by to udany spacer gdyby nie fakt, że podczas powrotu zatrzymała ich piątka smoków, trzech pioruna i jeden skalny, ostatni smok był dość nietypowy, cały purpurowy, a na ramionach czarne spirale. Jako jedyny stał spokojny, reszta była poddenerwowana walką przeciw chłopcu, a on zachowywał się jakby nic się nie działo.
-Twoja matka obraziła nasze żony, musi ją spotkać kara!! - krzyknął jeden ze smoków.
-Gdyby nie czepiały się mojego syna to nie musiałabym tego! - wtrąciła Lilia. - Same są sobie winne! - Lilia przez chwilę obserwowała grupę oprawców przed nią, aż zadała jednemu z nich pytanie. - A ty co tutaj wogóle robisz co?
-Szczerze, to mam gdzieś wasze porachunki... Jestem tu tylko z jednego powodu. A tym powodem jest Diako. - odpowiedział jej purpurowy smok. - Doszły mnie słuchy, że jego siła jest niewyobrażalna jak na draigona, i że mógłby mnie pokonać. Jestem tu tylko po to, aby stoczyć z nim walkę... Nic więcej. A więc Diako, nie mam zamiaru cię atakować bez powodu, nie mam też nic przeciwko temu, że jesteś draigonem, więc nie będę cię zmuszał. Czy zmierzysz się ze mną?
-Jesteś inny niż wszyscy... Reszta by mnie poprostu zaatakowała, czemu ty tego nie zrobisz? - spytał delikatnie chłopiec.
-Mam swój honor, po za tym zabicie kogoś bo jest inny... Jest poprostu bezcelowym mordem, który wywoła kolejne mordy. Chcę się tylko z tobą zmierzyć, nic więcej.
-Mimo iż cię nie znam... To już cię polubiłem. - uśmiechnął się i zrobił kilka kroków w przód. A gdy przystanął, znów zaczął mówić. - Moje imię już znasz, a z kim ja mam przyjemność?
-Zwą mnie Airax, - odpowiedział uśmiechnięty smok rozkładając skrzydła. - znany również jako...
-Nie kończ prosze. Twój pseudonim mógłby zdracić twoje umiejętności, a chciałbym się o nich dowiedzieć podczas naszego starcia.
-Niech tak będzie, zaczynamy?
Oczy Diako zabłysły, a Airax uśmiechnął się delikatnie. Walka zaczęła się od zwykłe zderzenia zaciśniętych pięści, a teraz walka była już zacięta. Oboje ostro walczyli, ale nie była to zbyt widowiskowa walka, kilka uderzeń, uników i rzutów. Lilia patrzyła przerażona jak Diako stał naprzeciw Airaxa i myślała tylko o tym, aby jej synkowi nic się nie stało.
Stojąca przed sobą dwójka, dyszała wpatrując się w oczy przeciwnika. Gdy po chwili wyrównali oddech, Diako odezwał się.
-Może zaczniemy już na poważnie?
-Chyba czas najwyższy.
Oboje uśmiechneli się do siebie i ruszyli. Teraz ich walka była w pełni skoncentrowana, każde uderzenie powodowało szalejące ruchy powietrza, ciosy były precyzyjne i konkretne. W końcu Diako wybity w górę znajdował się teraz nad Airaxem, jego oczy zabłysły, a policzki napuchły, gdy po chwili z jego ust wyrwał się strumień cyjanowych płomieni. Airax był wyraźnie poirytowany tą sytuacją, zamiast zionąć ogniem wykonał unik odskakując na bok. "Czemu nie odparł mojego ognia?" zapytał się w myślach Diako gdy wylądował wśród płonącej ziemi. Mina jego przeciwnika zmieniła się na okropnie wrogo nastawioną, Diako poczuł tylko powiew przelatujący obok niego, a gdy się odwrócił ujrzał jego matke, martwą i Airaxa z kłami w karku Lilii. Nagle usłyszał w oddali głos Kariosa, który leciał w jego stroną. Airaxa już nie było z nim, a pojawił się nad Kariosem i rozszarpał błonę na jego skrzydłach, a to spowodowało że Karios wpadł w morskie odmęty. Airax znów zniknął, a po chwili pojawił się z jakby kryształowym jajem w ręku, było to jajo Lilii, za pół rokumiało się z niego wykluć rodzeństwo Diako, ale Airax bezdusznie je zmiażdżył. Na ziemi leżały skorupki jaja, a wśród nich małe stworzonko, całe we krwi. Na ten widok Diako cały się trząsł, jedyni mu bliscy nie żyją... Zabici przez jakoś przypadkowego smoka... Po twarzy chłopca przepływała rzeka łez... Ale po chwili na tej dziecinnej twarzyczce zagościł gniew tak ogromny, że nikt nie odważyłby się teraz do niego zbliżyć, a podczas gdy Diako pochłaniało szaleństwo z jego ciała zaczęła się uwalniać niewyobrażalna ilość aury, większa niż ta kiedy zmienił swą postać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top