Rozdział 8. Smoczy cień
-Ty przeklęty bachorze...
Zaczęła Pożoga wracając wzrokie na smoka, którego szpony tkwiły w jej klatce piersiowej. Chciała dokończyć, ale ból stawał się coraz większy, a z jej pyska leciała coraz to większa ilość krwi. Po chwili z po za jaskini usłyszano olbrzymi huk, a ziemia przez chwilę zatrzęsła się. Sługusy Pożogi w pośpiechu i z przerażeniem opuścili jaskinię. Pożoga uśmiechnęła się podstępnie wpatrując się w oczy jej oprawcy.
-Zobaczymy... - zaczęła ledwo wypowiadając słowa. - Czy teraz też... Będziesz taki odważny...
Smok zacisnął łapę, a po jego łuskach spłynął potok krwi. Pożoga zacisnęła zęby starając się nie wydawać żadnego odbłosu. Smok bez chwili wachania skierował się do wyjścia jaskini.
-Diako! - zawołał Karios patrząc na smoka przed sobą.
Cyjanowy smok stanął odwracając łeb ku Kariosowi.
-Spokojnie, nic mi nie będzie. - powiedział Diako uśmiechając się do rodziców.
Jednak po chwili jego mina spoważniała i znów zaczął kierować się ku wyjściu. Gdy Diako wyszedł z groty zobaczył stojącego na klifie Chronosa z przednimi łapami złożonymi przy torsie. Piereszą reakcja Chronosa było zaskoczenie, które wyraźnie można było wyczytać z jego miny. Lecz po chwili spojrzał pogardliwie na Pożogę, która patrzyła na niego z wyraźną prośbą o pomoc, ale smok nie kiwnął nawet palcem. Diako rzucił smoczycę do stóp Chronosa. On jednak tylko spojrzał na nią pogardliwie i spojrzał na Diako.
-Kochanie... Dobrze, że jesteś... Zabij tego gnojka i zabierz mnie stąd. - Delikatnie poprosiła smoczyca.
Jaskini wyszli rodzice Diako i byli gotowi bronić syna, ale on kazał zostawić tę sprawę jemu i przybrał pozyjcję z której łatwo będzie wybić się do ataku. Chronos jednak nie zareagował na jego zachowanie, zamiast tego znów spojrzał na Pożogę z pustym wyrazem pyska.
-Co się dzieje? Czemu patrzysz na mnietak bezlitośnie? - spytała poddenerwowana.
-Jesteś... - zaczął Chronos zamykając oczy. - Bezużyteczna.
Ogonem związał jej tylne łapy, a jedną z tylnych łap przygniótł je pysk do ziemi. Podczas tego Diako znów zaczął tracić wzrok i starał się dostrzec co się dzieje. Gdy jednak wzrok wrócił mu do normy widział nie tylko ciała, a różnież dusze Chronosa i Pożogi. Słabość energii jaką miała dusza Pożogi nie bardzo go zdziwiła, ale dusza Chronosa była otoczona dodatkową energią i posiadała ona wiele luk, które wypełniała ta sama energia. Energia ta była czarna niczym smoła, Diako czuł w niej siłę której nikt nie mógł sobie nawet wyobrazić. "Co to... Co to jest?" pomyślał Diako. Nagle energia, która otaczała duszę Chronosa zaczęła się mnożyć i gromadzić za nim, aż powstała niedokładna sylwetka skrzydlatego stworzenia. Gdy otworzyło parę płonących oczu tylne łapy Diako zaczęły się uginać, a on cały się trząsł. Postać zaczynała przybierać normalne kształty, był to smok, ale nadal niewyraźny jakby jego energia była na tyle zaburzona że nie umiał się on normalnie ujawnić. "Smoczy cień" był niewiele większy od Chronosa, kiedy energia przestała do niego przepływać ogień w oczach zgasł, a zamiast niego pojały się... Oczodoły. Cień nie miał oczu, to sprawiło, że Diako jeszcze bardziej wymiękał.
-Zrób to... - szepnął cień przybliżając łeb do uszu Chronosa. - Śmiało... Pokaż, że jesteś wart tego co dałem... No dalej... Zabij ją... - skończył ledwo słyszalnym szeptem.
Diako spojrzał na rodziców, którzy patrzyli na niego ze zdziwieniem... Ale nie było w nich wodać strachu, Pożoga również zachwywała się jakby nic nie wyczuwała... Nawet jeśli nie widzieli tego cienia to powinni chociaż wyczuć tą aure... I grozę która jej towarzyszyła.
Na pysku Chronosa pojawiło się szaleństwo, szalone oczy i wystawione na wieszch zęby w psychpatycznym uśmiechu. Rozkładając łapy wbił jedną z nich w miejsce gdzie były rany zadane przez Diako i rozerwał klatkę piersiową smoczycy. Zielona trawa przed jaskinią stała się karmazynową plamą krwi. Chronos zaczął się uspokajać i jego mina wyglądała teraz bezsilnie, jakby coś go wycieńczyło, a przecież oderwanie kawałka Pożogi nie sprawiło mu żadnego problemu. Cień za nim uśmiechnął się delikatnie z twarzą szaleńca, a chwili spojrzał na Diako z wyraźnym zdziwieniem.
-Ty mnie widzisz... - stwierdził i zniknął. - Więc zapewne również mnie słyszysz, prawda? - dokończył pojawiając się przed jego twarzą.
Diako nie był w stanie z siebie nic wykrztusić. Stał wpatrzony w oczodoły cienistego smoka. Niby puste, a jednak przepełnione krwią, kłamstwem, cierpienień... Patrząc w w "oczy" cienia przed nim, czuł to wszystko... Jakby przez tysiące lat był zastraszany, torturowany i mordowany.
-Aż tak cię to przeraża? - zaśmiał się cień przed twarzą młodego smoka i pojawiając się za nim. - Nie jesteś smokiem... Ale to nie ważne... Skoro tak się boisz tego co widziałeś... Może chciałbyś trochę więcej mocy, aby móc przezwyciężyć swój strach? - zaproponował robiąc tym razem zatroskaną minę.
Diako nadal odwrócony kątem oka zobaczył jak energia z której powstał cień zaczęła zmierzać w jego stronę. Nadal nie potrafił się ruszyć, ale gdy cienista aura już prawie do dotykała chciał ją odepchnąć, ale za nim nic nie było. Gdy odwrócił się spowrotem do Chronosa cień był znów za żelaznym smokiem.
-Nie... To nie... Ale jeśli będziesz potrzebował większej mocy pomyśl, że mnie wołasz, a się zjawię. - oznajmił i łapiąć za łeb Chronosa kontynuował. - Ty wróć, odpocznij, chcę abyś jeszcze żył... Żegnaj Chronosie, i ty Diako Doraygonie.
Cień zniknął, Chronos odleciał bez słowa, a Diako nadal stał pełen strachu. Karios i Lilia stali przy nim pytając co się dzieje. Diako stał bez słowa, aż poczuł dość duży ból w całym ciele, gdy splunął krwią zaczął się cały świecić, aż jego ciało zmieniło się w delikatnie świecący się pył, a wśród puły nieprzytomny i zakrwawiony Diako, teraz już w normalnej formie opadał na ziemię.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top