Rozdział 6. Smoczy syn.
-...wszystko zaczęło się nie pełne siedemnaście lat temu, kiedy to "moja" wioska została zaatakowana przez oddział smoków. Chronos wydał bezsensowny rozkaz ataku. Smoki sfrunęły na ziemię. Ogień palił wszystko co było w pobliżu, ludzie krzyczeli uciekając do otaczającego miastko lasu. Wśród smoków był jeden imieniem Karios. Smok o żółtych błonach skrzydłowych, podbrzuszu i klatce piersiowej, resztę ciała pokrywała ognista czerwień. Karios w budynku obok usłyszał niewinny dziecięcy płacz. Smok myślał że ktoś o nim zapomniał. Odrywając dach budynku zobaczył małe zapłakane oczka i zrozumiał czemu tylko to dziecko zostało tu zostawione. Cyjanowe smocze oczka wpatrywały się ze łzami, ale już spokojne w wiszący nad nim smoczy pysk. Dziecko miało około 5 miesięcy, było strasznie wychudzone. Mimo swego silnego gatunku Karios miał miękkie serce. Słysząc wołanie dowódcy oddziału którym był jednocześnie władca smoków Chronos, Karios jeszcze chwilę się wachał, ale gdy odsunął łeb od bydynku mały znów zaczął płakać. "Draigoni nie mają przyszłości na tych ziemiach... A ty nie jesteś niczemu winien żeś się urodził z tym przekleństwem..." pomyslał smok wracając i delikatnie biorąc małego na swą prawą dłoń. Przymykając lekko dłoń tak aby nie zrobić małemu krzywdy podleciał do reszty grupy.
-Co z twoją łapą? - surowo spytał Chronos.
-Niewielka rana, ale to nic poważnego. Nie będziemy się przecież przejmować byle zadrapaniem.
-Jak na najwyższego dowódcę przystało. Lećmy więc.
Smoki wzbiły się w powietrze i leciały za Chronosem. Karios był najwyższym dowódcą oddziałów, dowódca stojący na czele armii królewskiej. Był on wielce szanowanym smokiem, więc Chronos nie miał co do niego podejrzeń.
Do Wyspy Pięciu Zionięć dolecieli bez problemu. Była to wyspa która zamieszkiwały tylko smoki, nikt po za smokami nie wiedział jak trafić na tę piękną wyspę. Była ona podzielona na pięć głównych krain którymi były Kraina Burz, Wiatru, Ognia, Ziemi i Wody, pięć żywiołów tętniących na jednej wyspie bez żadnych sporów. Pierwsza kraina znajdowała się na samym środku wyspy, były to szczyty gór doliny wiatru, które sięgały ponad chmury. Dolinę wiatru na około otaczały wulkany i teren magmowy. Gdyby nie otwory w ziemi które wysyłały magmę spowrotem pod ziemię, mogłaby zalać dolinę ziemi, która była szczególnie piękna. Cała zapełniona pełnymi słońca lasami i jasno zielonymi łąkami. Na końcu kraina wody, piękne piaszczyste plaże, rafy koralowe tętniące życiem i oczywiście ocean. Piękny lazurowy ocean otaczający wyspę. Mimo tylko pięciu głównych terenów żyły tu setki smoków o wielu innych rodzajach. Było ich tyle że ledwo dało się je zliczyć, najczęściej smoki żyły w dolinie powiązana z ich żywiołami ale były też wyjątki które mieszkały kompletnie gdzie indziej. Jednym z tych wyjątków był Karios, jego żywiołami był ogień i wiatr. Wiatr wzmacniał płomienie Kariosa, przez co były one szczególnie potężne, to spowodowało iż nazywano go Smokiem Ognistej Wichury. Jego legowisko znajdowało się w grocie pośród drzew, w lesie niedaleko małego klifu. Była to granica pomiędzy krainami wody i ziemi. Widok z klifu był niewyobrażalnie piękny. Gdy Karios wrócił do legowiska przywitała go lodowa smoczyca niebiesko białych łuskach.
-Nareszcie wróciłeś. - powiedzia wtulając głowę pod jego kark.
Mina Kariosa wyraźnie okazywała niepokój i strach.
-Coś się stało?
-Lilio, musimy porozmawiać... - powiedział otwierając powoli dłoń w której spał mały chłopiec. Lilia oburzyła się przez chwilę, a następnie Karios zaczął jej wyjaśniać co się stało i kim jest mały na jego dłoni. Gdy jej wszystko wyjaśnił Lilia nic nie odpowiedziała, ale gdy młody się przebudził i wpatrywał się z uśmiechem w smoczyce wyciągając do niej malutkie rączki. Ten widok wzbudził w Lilii coś co kazało jej przygarnąć tę uśmiechniętą buźkę. Na jej twarzy zagościł uśmiech i z zatroskanymi oczami wpatrywała się w dziecko.
-Spróbuje naszykować mu coś do jedzenia.
Karios spojrzał na Lilię, a ona na niego. Jej uśmiech mówił mu wszystko, zgodziła się go przygarnąć. I nadali mu imię, którego nie miał nikt inny, Diako. Od teraz był częścią ich rodziny. Karios pragnął jednak aby Diako nigdy nie nauczył się kontrolować siły swojego draigonu. Nie dlatego, że się go bał czy też mu nie ufał, a dlatego by nigdy nie musiał się mieszać w to, co trwało wokół i wewnątrz nacji.
* * *
Minął rok od kiedy Karios i Lilia przygarneli małego chłopca, dotąd żyli w spokoju ukrywają go i nie spodziewali się, że wkrótce będą mieli poważne problemy. Pewnego wieczoru gdy Karios wrócił z misji zapowiadała się całkiem przyjemny wieczór. Panowała idealna cisza i spokój, którą przerwał ogromny huk przed grotą Kariosa i Lilii. Gdy Karios powoli wyszedł zobaczył wściekłą paszczę Chronosa.
-Myślałeś, że się nie dowiem?
-Miałem taką nadzieje...
Karios jako jedyny na całej wyspie miał odwagę przeciwstawić się Chronosowi, mimo dwa razy większych rozmiarów i niezrównanej siły Karios nie pokazał nawet cząstki strachu, stał naprzeciw swemu władcy jakby był pierwszym lepszym smokiem którego można napotkać. Nie uznawał on czyjejś władzy, według Kariosa każdy był sobie równy. Stało się to co Karios przewidywał... Musiał stoczyć walkę z Chronosem. Przez ogromne doświadczenie i wyjątkowość jego ognia był w stanie na równi walczyć z większych od siebie smokiem. W pewnym momęcie z groty wybuchł śnieżno biały płomień który delikatnie musnął lewe skrzydło stalowego smoka które zamiast płonąć zaczęło przymarzać. Chronos natychmiast odskoczył. Będąc teraz na krawędzi klifu.
-Zostaw mojego męża i syna... Dobrze ci radze... - rzekła surowo Lilia wychodząc z jaskini i stając obok ukochanego.
-Jak tam sobie chcecie... - rzekł Chronos odwracając się do klifu. - Kariosie, właśnie straciłeś cały szacunek jaki posiadałeś w naszym społeczeństwie.
I odleciał. Chronos zrobi wszystko aby upokożyć go i Lilię, dlatego fakt, że następnego dnia wszyscy spoglądali na niego z pogardą... Wraz z najbliższą mu smoczycą stał się wyrzutkiem. Jakby tego było mało, kilka miesięcy po tym wydarzeniu na wyspę wrócił brat Lilii, który z Kariosem już miał na pieńku. Talior zawsze uważał, że ktoś taki jak Karios nie jest godny jego siostry. A gdy dowiedział się o chłopcu... No cóż, mała sprzeczka rodzinka, która skończyła się jak zawsze między dwójka najsilniejszych smoków, walką. Talior był z pod żywiołu pioruna, więc miał równie niszczycielski żywioł co Karios. Wynik ich starcia był oczywisty, remis. Zawsze remisowali, nigdy nie zdołali się pokonać. Po walce Talior odpuścił oznajmując, że to ich decyzja ale on nie chce mieć z tym nic wspólnego. Lilia obserwując odlatującego brata zaczęła się zastanawiać czy dobrze zrobiła, ale gdy przypomniały jej się małe dziecięce rączki wyciągnięte w jej stronę podczas jej pierwszego spotkania z Diako, nie miała już żadnych wątpliwości. Diako jest jej synem i nie ważne co pomyślą inni, on zawsze będzie członkiem jej malutkiej rodzinki.
* * *
Minęło sześć kolejnych lat. Rodziców Diako nie było od dłuższego czasu, zrobili sobie mamy urlopik....który trochę się przedłużył. Nie było ich już pół roku, ale tego dnia mieli dla niego wspaniałą wiadomość. Diako miał mieć rodzeństwo, Karios ciągle mówił że to napewno samica. Mamcia ciągle mu dogryzała, że cieszy się iż będzie miała kolejnego synka. Jednego z ciepłych wiosennych dni Lilia i Diako wyszli na plaże, widok był naprawde piękny. Byłoby idealnie gdyby nie przyleciała Pożoga, żona Chronosa.
-Witaj Lilio. - powiedziała rzucając wredny uśmieszek ukazujący jej ostre kły.
-Witaj Pożogo.
-Widze, że wyszłaś ze zwierzątkiem na spacer.
Lilia już chciała się odgryźć, kiedy poczuła delikatny dotyk na łapie. Obracając się widziała Diako dotykającego jej łapę i delikatnie kiwającego opuszczoną głową pokazując że ma to zignorować.
-Podobno spodziewasz się nowego członka rodziny.
-Owszem.
-Ciekawe czy przeżyje dłużej niż dzień? Prawda?
To Lilię strasznie zabolało... Nowonarodzone smoczęta z jej rodziny często umierały w dniu wyklucia, z niewiadomych powodów. Pożoga oczywiście o tym wiedziała i wykorzystywał ten fakt by zranić Lilię, która od razu zaczęła myśleć nad słowami królowej.
-Masz jakiś problem?
-Jakim prawem się do mnie odzywasz?
-"Draigon imieniem Diako nie należy do naszego społeczeństwa, nie należy go traktować w żaden przyzwoity sposób. Nie jest jednym z nas, więc do nas nie należy.", ten dekret ustanowił twój mąż. Skoro nie należe do was oznacza to, że nie dotyczą mnie prawa stosowane w WASZYM społeczeństwie. Więc lepiej licz się ze słowami, bo ja w przeciwieństwie do mojej matki mogę cię zaatakować, mi prawo tego nie zabroni
-Ty mały...
-Po za tym gdyby nie Chronos... Byłabyś nikim.
Pożoga nie wiedząc co odpowiedzieć odeszła milcząc. Najgorsze dla niej było to, iż Diako miał racje. Ona sama należała do słabszej grupy smoków na wyspie, nie to co jej mąż, Karios, żołnierze, a nawet Lilia. Gdy Chronos nie wybrał jej sobie za żonę byłaby jak to ujął Diako...nikim.
Lilia patrzyła na syna, który teraz oglądał delikatne fale oceanu rozbijające się przy plaży. Jej serce rozpierała duma. Nigdy nie przypuszczała, że Diako potrafiłby wykorzystać bolesną prawdę w tak korzystny sposób. Spędzili resztę dnia na plaży, a na wieczór wrócili do domu. Nie myśleli jednak, że zdarzenia z dzisiejszego dnia będą miały taki finał.
Wieczór zapowiadał się całkiem przyjemnie. Podczas gdy Diako i jego rodzice spali, do ich jaskini ktoś wszedł. Nic jednak nie umknie takiemu wojownikowi jak Karios, który od razu się przebudził. Nie dał jednak poznać że coś go przebudziło, lecz nie dało mu to zbyt dużo ponieważ intruz miał kilku towarzyszy. Więc kiedy spróbował wykonać atak dwójka smoków przyszpiliła go do kamiennego podłoża. Huk od razu zbudził Lilię i Diako, Lilia została przygnieciona do ścianki przez kolejnego smoka, a Diako został wgnieciony w skały przez dobrze znaną mu postać... Pożogę. Jedynie głowa i kawałek tłowia chłopca wysuwał się pomiędzy szponami smoczycy.
-Już nie jesteś taki pyskaty?
-Wal się...
Pożoga zaczęła wciskać łapę coraz bardziej w skalne podłoże. Diako jęknął kilka razy, a z jego ust wypłynęło kilka kropel krwi.
-Zostaw go! Błagam! - krzyczała Lilia.
-Skończ to i spadajmy.
Ten głos był smoczej parze bardzo dobrze znany, ale dla pewności Karios obrócić z trudem łeb żeby chociaż kątem oka zobaczyć smoka trzymającego jego kark. Lilia również się obróciła w stronę Kariosa i postaci nad nim. Teraz mieli pewność, że dobrze słyszeli, to był głos Taliora.
-Że też ci nie wstyd, wystawić własną siostrę...
-Stul pysk. Tu nie chodzi o was, tylko o tego gówniarza. On nigdy nie powinien tu trafić.
-Taliorze, czemu dobrze wiesz, że on jest mi jak syn.
-Jesteś zbyt miękka siostrzyczko.
-Zamknijcie się wszyscy. - przerwała im Pożoga. - I co teraz gnojku? Nie masz mi nic ciekawego do powiedzenia?
-Mocniej nie potrafisz? - spytał odwracając głowę od skał i z bezczelnym uśmiechem patrząc na wściekły wyraz pyska smoczycy.
Odpowiedzi nie usłyszał, kiedy przymknął na chwilę oczy podtrzymując swój uśmieszek poczuł ogromną ulgę. Otworzył niespokojnie oczy widząc nad sobą ogromną łapę Pożogi.
-Diako! - krzyknęli jego rodzice.
Krzyk został jednak stłumiony poprzez ciszę, która nastała po tym jak Pożoga podniosła łapę. Karios i Lilia patrzyli na zakrwawione ciało ich syna. Ciało Diako nie było kompletnie zmiażdzone, ale mimo smoczych kości wyglądał tak jak wyglądał. Cały we krwi, zamknięte oczy, lekko otwarte usta... Bezwładne ciało wbite w skałę. Podczas gdy Karios i Lilia patrzyli bezsilnie na ciało swojego syna, on był już gdzie indziej. Przestrzeń oświetlona delikatnymi promieniami słońca, przyjemnie ogrzewające ciało Diako, który z zamkniętymi oczami wczuwał się w to uczucie, gdy po chwili poczuł czyjąś obecność i otworzył oczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top