Rozdział 4. "Żegnajcie..."
Diako nie wiedział ile czasu minęło od kiedy piątka magów odeszła, i ile już leżał półmartwy. Nagle wokół usłyszał krzyki, były to głosy żołnierzy. Chłopak otworzył oczy i przez rozmazany obraz widział jakąś postać wybijającą straż wokół niego, gdy krzyki ucichły było słychać trzask. Bariera zniknęła, a Diako zaczął się podnosić. Nadal zdezorientowany słyszał głosy które chyba kierowały słowa do niego. Zaczął się rozglądać i zobaczył że ktoś go podpiera, ale przez zamglony obraz nie był w stanie rozpoznać twarzy. Po chwili zobaczył drugą osobę przed nim. Chyba ze sobą rozmawiali, druga osoba również zaczęła go podtrzymywać. Zrozumiał że muszą iść, mimo że nie wiedział kim są to nie miał wyboru. Starał się ruszać nogami ale ledwo nimi drgał. Czuł że jest ciągnięty, jego stopy szurały o ziemię...ciągnięto go godzinę, dwie, kto by się orientował w takim stanie. W pewnym momęcie się zatrzymali. Diako był teraz podparty o coś, najwyraźniej siedział. Wszędzie było ciemno, gdy nagle zobaczył strumień światła i poczuł delikatne ciepło. Strumień zniknął, teraz błyskał się tylko jeden punkt. "To ognisko...", pomyślał, " Widzę coraz lepiej... I powoli kontaktuje co się dzieje...". Obraz był raz lepszy, raz gorszy. Odgłosy rozmów też były bardziej wyraźnie, teraz Diako wiedział że jest to dziewczyna i chłopak, ale nadal nie był w stanie rozpoznać głosu. Siedział patrząc w to lepiej to gorzej widziane światło. W pewnym czasie zorientował się że już widzi i słyszy. Ledwo ruszając głową skierował ją w stronę postaci siedzących obok.
-Co wy tu robicie? - powiedział jakby zaspanym głosem.
-Diako! - Lucy krzyknęła z ulga tuląc go.
-Zaraz wykituje jeśli będziesz mnie tak ściskać. - zażartował.
-Przepraszam. - puszczając go przysiadła przy nim.
-Jak się czujesz? - zapytała postać o czerwonych, smoczych oczach.
-Czułem że jesteś taki jak ja...Gary. - spojrzał na Garego smoczymi oczyma. - Szczerze to czuje się jak flak.
-Nie dziwi mnie to. Kryształy Żywiołów to niezrównana siła. Jakiś czas będziesz musiał przeboleć w takim stanie. Radze też nie używać draigonu...nawet do regeneracji, siła kryształów nadal w tobie tkwi i zaburza przepływ mocy w twoim ciele. Jak użyjesz draigonu z twoim ciałem stanie się to co z moim... Obrażenia które masz aktualnie można wyleczyć gdy tylko energia kryształów zniknie. - przestrzegł go Gary gdy jego oczy wróciły do normalnego stanu.
-Ty też nie powinieneś używać draigonu w twoim stanie.
-Wiem, ale i tak nie zostało mi dużo czasu. A nie zamierzam zginąć leżąc i użalając się nad sobą.
-Chwila, że co? - przeszkodziła im Lucy.
-Nie powiedział ci? Używanie draigonu w takim stanie sprawi, że draigon wyniszczy mu organizm.
-Gary, czy to prawda?
-Nie mogłem ci powiedzieć. Zabroniłabyś mi iść, a sama nie dała byś rady.
-Oczywiście że bym ci zabroniła!
-Nie mam ochoty patrzeć jak go katują! Smokobójcy to nie żarty. Nie zabiliby go od razu. Zrobiliby to co tamci, znęcaliby się nad nim!
-Czemu mi pomagacie? - wtrącił się Diako opuszczając głowę. Dwójka skończyła kłótnie patrząc na Diako. - Oszukałem was... Więc... Czemu?
-Może i tak. - zaczął Gary. - Ale wiemy, że jesteś jednym z tych Draigonów. W pewnym stopniu jesteśmy do siebie podobni. Oboje Draigoni, oboje widzimy bezsens tej wojny i przeciwieństwie do reszty chcemy żeby się ona zakończyła.
-Jesteś dobrym człowiekiem. Nie wierzę, że mógłbyś być takim Draigonem o którym opowiadają. - wtrąciła się Lucy.
-A twój ojciec? On myśli inaczej.
-Zmienił się... Nic na to już nie poradzę, zostawiłam list pożegnalny. Napisałam co naprawde myślę o tym wszystkim. A teraz chcę chronić moich przyjaciół.
-Lucy... - Diako spojrzał na dziewczynę, a ona poprostu się uśmiechnęła.
-Właśnie, musimy trzymać się razem.
-Gary...
Teraz nie było słychać nic po za skwierczącym ogniskiem. Diako patrzył na dwójkę przed nim nie wiedząc co powiedzieć. Nigdy nie miał przyjaciół... A z rodziną nie mógł się nawet spotkać... Nie miał nikogo... Po jego policzku przepłynęła delikatna łza. Prawie go nie znali, ale uznali go za przyjaciela. Uśmiechnął się delikatnie.
-Stało się coś? - spytała zmartwiona Lucy.
-Nie, poprostu jeszcze nikt nie nazwał mnie swoim przyjacielem.
Dwójka strasznie się zdziwiła, ale odwzajemnili uśmiech. Po chwili nastała przyjemna cisza. Trójka przyjaciół siedziała oglądając ogniste języki. Jednak życie nie może być aż tak piękne żeby ta chwila mogła trwać dłużej. Z oddali było słychać wycie psów co oznaczało że Smokobójcy są niedaleko i wkrótce ich znajdą. Po ognisku został już tylko popiół, Gary podtrzymując Diako na ramieniu starał się biec, Lucy szybko ich wyprzedziła i była deleko przed nimi. Gary starał się biec szybciej ale nie dał rady. Ich tempo było zbyt wolne, Diako z Garym coraz wyraźniej słyszeli biegnącą za nimi grupę... Aż w końcu usłyszeli za sobą krzyk.
-Tam są !
Gary jeszcze przez jakiś czas próbował biec, ale z Diako na ramieniu nie było to łatwe. Kiedy tracił już siły przy uchu usłuszał słowa wypowiedziane cichym głosem "Zostaw mnie... i wiej.". Gary przystanął patrząc na poważną i zdecydowaną minę Diako.
-Ze mną nie uciekniesz... Dogoń Lucy i uciekajcie, ja się nimi zajmę.
-Nie jesteś w stanie nawet stać na prostych nogach, a po za tym nie mam zamiaru cię skazać na los który ja ciążę. Twój draigon cię wyniszczy, albo oni zabiją.
-Wiem, ale tylko tak mogę was chronić. - kontynuował Diako po chwili spoglądając za siebie. - Są coraz bliżej... Zostaw mnie i uciejcie.
-Nie mam zamiaru cię zostawiać na pewną śmierć... - Gary spojrzał na Lucy która było spory kawałek od nich, ale po chwili pojawił się przed jej twarzą zatrzymując ją przy okazji. Oczy Garego znowu przybrały smoczy wygląd.
-Weź go. - powiedział podając dziewczynie ledwo stojącego chłopaka.
-Gary... Nie może...
-Inaczej nas dogonią... Jeśli ich nie zatrzymam ja i Diako z pewnością zginiemy, a ty będziesz miała nie małe problemy... To jedyne wyjście... - powiedział opuszczając głowę.
-Nigdzie nie idziesz... - wtrącił się Diako stojąc na uginających się nogach i podtrzymując się na ramieniu Lucy. - Nie pozwole ci zginąć... Zrobiliście dla mnie o wiele więcej niż na to zasłużyłem... - na jego rękach zaczęła zbierać się aura. - Dlatego nie pozwole ci...
Aura z rąk Diako zniknęła, a on poczuł ogromny ból w podbrzuszu. Skulony zobaczył smoczą pięść wbitą w jego brzuch. Nie wzruszony Gary stał przed nim podtrzymując go. Podał go Lucy i powiedział:
-Miło było spotkać chodź jednego Draigona który myśli o innych, a nie tylko o sobie... Lucy, dziękuję że byłaś przy mnie w tych ciężkich dla mnie chwilach i że nie opuściłaś mnie kiedy okazałem się Draigonem... Dziękuje wam... Żegnajcie...
Lucy ze łzami w oczach patrzyła na odchodzącą postać Garego, który z każdym krokiem oddalał się szybciej. Aż zaczął biec w kierunku armii Smokobójców. Diako wisząc na jej ramieniu patrzył wraz z nią jak Gary odchodzi... Bezpowrotnie... Lucy odwróciła się i wraz z Diako biegła przed siebie. Kiedy byli już dość daleko od zgraji rycerzy za nimi było słychać straszliwy krzyk. Diako odwrócił głowę widząc jak rycerze zakonu łamią kończyny i wbijają ostrza w zakrwawione ciało jego przyjaciela. Lucy już odwracała głowę gdy usłyszała słowa Diako:
-Nie patrz...
Po jej twarzy spłynął potok łez, nie odwracając głowy starała się biec dalej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top