Rozdział 2. Uroki miasta.
Po tygodniu Diako był już w pełni sprawny i chciał zobaczyć miasto. W czasie tego tygodnia rodzice Lucy poznali historię jego rodziny i bardzo go polubili, tak bardzo że nawet surowy ojciec Lucy stał się spokojniejszy, więc kiedy poprosił aby ich córka go oprowadziła nie mieli nic przeciwko. Lucy bardzo spodobał się pomysł oprowadzenia go po okolicy i od razu chciała z nim wyjść, ale jej matka poprosiła żeby poczekali z tym do czasu aż zjedzą obiad. Lucy zgodziła się nie chętnie i wraz z Diako wyszła na spacer po ogrodzie. W czasie obiadu wszyscy opowiadali chłopakowi jakież to miasto nie jest cudowne, Lucy opowiadała o tym z największym entuzjazmem.
Po obiedzie w jednej chwili dwójka nastolatków była w rezydencji, a w drugiej Lucy trzymając rękę Diako biegła w kierunku miasta. Miasto te nie było jakieś wyjątkowe, zwykłe miastko z duża ilością kolorowych domków, co jakiś czas sklepik i uliczki między budynkami. Ale miało to swój urok, taka zwykła mieścina nie odchodząca szczególnie od norm, a życie tętniło tu w niewyobrażalnym szczęściu. Ludzie byli tu pełni radości, śmiechy na ulicy, tańce, muzyka. Gdyby nie fakt, ze nigdzie nie było żadnych ozdób można by było uznać że to jakiś karnawał.
Przechodząc przez targowisko usłyszeli że ktoś woła Lucy za ich plecami. Kiedy się odwrócili zobaczyli kogoś biegnącego w ich stronę. Po chwili przed nimi stał brązowo włosy chłopak o szarych oczach chłopak podpierający się o swoje kolana próbował złapać oddech. Miał na sobie białą koszulkę, jasno niebieskie spodenki i lekko wieśniackie sandały.
-Gary! - krzyknęła z przerażeniem Lucy podchodząc i podtrzymując chłopaka. - Przecież wiesz, że nie wolno ci się przemęczać. Twój stan się pogarsza więc musisz dużo odpoczywać! Tak mówil lekarz!
-Wiem, wiem...ale dawno się nie widzieliśmy i jak cię zobaczyłem to musiałem podbiec. - powiedział chłopak ledwo wdychając powietrze.
-Oj Gary...
-Lepiej usiądźmy. -wtrącił się Diako.
-Dobry pomysł. - dodała Lucy.
-Nic mi nie jest. Chwilę odsapne i będzie do...
-Jeśli nie wypoczniesz dostatecznie długo twoje serce tego nie wytrzyma. Po za tym twój organizm jest strasznie osłabiony, a to oznacza że ten stan trwa już od dawna. Twoję ręce i nogi ledwo cię podtrzymują i prawie nie wdychasz powietrza przez gromadzącą się w płucach krew...lepiej gdzieś usiądźmy.
Lucy i Gary patrzyli z zaskoczeniem na poważną minę Diako, który przed chwilą dość dokładnie zobrazował stan chłopaka przed nim. Po chwili Diako podparł Garego o siebie i cała trójka poszła do pobliskiego parku znajdującego się na samym środku miasta. Usiedli pod dębem podpierając się o jego konar.
-A więc nazywasz się Gary, miło mi. Jestem Diako. - powiedział chłopak podając dłoń Garemu.
-Mi również. Widzę że Lucy mówiła ci o mojej chorobie?
-Właśnie że nie... Dlatego tak się zdziwiłam gdy zaczął o tym mówić.
-No to...skąd wiedziałeś?
Diako nie odpowiedział, spojrzał w niebo jakby zamyślony podczas gdy Gary i Lucy oczekiwali odpowiedzi.
-Ja widziałem...
-Widziałeś?
-Widziałem co dzieje się z jego ciałem...
Lucy patrzyła na Diako z ogromnym zaskoczeniem, a wzrok Garego nie był ani trochę zdziwiony ale podejrzliwy już tak. Ale po chwili Gary zaczął opowiadać jakieś kompletnie bezsensowne historyjki ale strasznie zabawne, chciał rozluźnić trochę atmosfere. Okazało się że Gary ma charakter którym rozbawi każdego. Zaczęli rozmawiać o kompletnie bezsensownych rzeczach. Siedzieli tak jeszcze jakąś godzinę po czym odprowadzili Garego do domu a Diako i Lucy pochodzili jeszcze troszkę po mieście. Podczas tego spaceru przez jedną z uliczek na poboczu miasta Diako zauważuł ciekawy pomnik przedstawiający ogromną postać smoka i niewielkiego człowieka biegnącego z mieczem wyciągniętym w stronę bestii. Diako od razu podszedł do posągu, kiedy Lucy zuważyła że Diako skręcił w uliczke, pobiegła za nim i stając obok wpatrzonego w pomnik Diako powiedziała:
-To pomnik mojego dziadka.
-Ciekawie się prezentuje... O wiele ciekawszy niż reszta.
-Więc je zauważyłeś?
-Mhm, ale ten stanowczo jest najciekawszy. - Diako przymilknął spoglądając na pomnik.
-Obrazuje ostatnią walke mojego dziadka. Podczas gdy kilka lat temu smoki zaatakowały nasze miasto, mój dziadek kazał wszystkim się ukryć, a sam ruszył do walki żeby skupić ich uwagę na sobie by reszta miasta mogła uciec. Miasto było w kompletnej ruinie, ale udało nam się je odbudować.
Diako nadal oglądając pomnik teraz bardziej skupił się na postaci smoka oglądając go od ogona aż po czubek nosa. Nagle jego twarz stała się pusta, a jego oczy zaczęły sie iskrzyć jakby był w środku walki. Z tym przerażającym wyrazem twarzy patrzył w pysk smoczemu posągowi.
-Coś się stało? - sapytała delikatnie lecz z lekkim przerażeniem.
- Hę...nie, nic się stało. - odpowiedział teraz z uśmiechem uspokojony jej głosem.
-Powiedz mi jeszcze, po co tyle pomników? - zapytał gdy już odchodzili od pomnika.
-Zaznaczają koniec miasta, są jakby granicą.
-Ciekawe zaznaczenie granicy. - Roześmiał się Diako.
-Pokazałam ci już chyba wszystko... - stanęła zamyślona. - Chyba, że chciałabyś zobaczyć nasze tereny łowieckie?
-Czemu nie. - umięchną się w jej stronę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top