Rozdział 15. Starcie Piorunów
Do ich domku weszła z oburzeniem Elizabeth, drąc się na temat tego że Diako nie stawił się na arenie a wszyscy wraz z jego przeciwnikiem czekają na niego. Diako nawet nie reagował na jej obecność, spokojnie spijał sobie kawę podczas gdy ona darła się w niebo głosy.
- Czy ty mnie wogóle słuchasz!?
- Hm? - spojrzał Diako na nią odkładając kubek. - O witaj Elizabeth, kiedy przyszłaś?
Kobieta poczerwieniała ze złości krzycząc że nie ma go teraz na arenie i nie walczy z tym jak to ujęła fagasem, który czeka tam i oczekuję starcia z nim.
- Podziękuj Karmilli, - odpowiedział biorąc kolejny łyk kawy. - to ona na dzień dobry zjebała mi humor przez co nie przyszedłem. I przekaż że nie będę jej, będę wdzięczny.
- J..jej? - uspokiła się na chwilę patrząc na chłopaka i myśląc "Oj będziemy musiały sobie porozmawiać Karmillo." - A co to ma do rzeczy!!! Co mnie mają twoje humorki interesować!? Na arene szoruj i to już!!!
- Myślałem że jesteś rozsądniejsza od Karmilli, ale chyba się pomyliłem.
- Dobrze, przepraszam - zaczęła mówić spokojniejszym tonem. - ale dziejszy dzień jest dość wyjątkowy i bardzo mi zależy abyś się pokazał. Bardzo cię proszę, to dla naszej osady bardzo ważne.
Diako spojrzał z politowaniem i wzdychając zgodził się, ale jego walka miała być ostatnia bo chce spokojnie zjeść śniadanie. Elizabeth podziękowała i wyszła zamykając za sobą drzwi, chłopak skończył jeść śniadanie w towarzystwie Lucy i poszedł na arenę, jednak gdy wchodził na balkonik gdzie zazwyczaj siedziała dziewczyna po za Elizabeth i Karmillą była tam jeszcze jedna postać, w czerwonym płaszczu z kapturem stała pomiędzy siedzeniami Elizabeth i Lucy. Podczas gdy kobiety go przywitały tajemnicza postać pokazała kilka gestów Elizabeth.
- Nasz mistrz również cię wita, i prosi o wybaczenie że nie może tego powiedzieć osobiście ale ostatnio ma problemy zdrowotne. Życzy ci powodzenia i liczy na ciekawą walkę.
- Nie szkodzi, postaram się zapewnić wam dobre widowisko lecz to zależy od mojego przeciwnika. - odpowiedział Diako.
- Dziś będziesz walczył z Draigonem z pobliskiej osady. Usłyszał o tobie i chcę się z tobą zmierzyć.
- Hm, może będzie ciekawie. To ja spadam na arenę.
Tak jak zawsze Diako poprostu pojawił się na arenie, tym razem jednak nikogo tam nie zastał, rozglądał się tu i ówdzie ale nikogo nie dostrzegł. Czekał więc bez słowa aż przeciwnik pojawi się na arenie. Czekając dłuższą chwilę na trybunach zaczęły szaleć szepty, póki chłopak nie usłyszał za sobą spokojny głos.
- Miło że na mnie poczekałeś.
Diako obracając się zobaczył około dziewiętnasto letniego chłopaka o niebieskich oczach, białych włosach i zdecydowanej budowie.
- Coś mi mówiło żebym został.
- Wybacz mi moje spóźnienie, miałem coś ważnego do załatwienia.
- Odwdzięcz mi się dobrą walką - stwierdził uśmiechnięty Diako.
- Słyszałem o tym co zdarzyło się w Cassadris, walka z tobą to prawdziwy zaszczyt. Nazywam się Caiter i liczę na poważną walkę.
- Diako, również liczę nie krótkie starcie.
Stali patrząc na siebie wzrokiem rywalizacji, w oczach zabłysło coś wyjądkowego. Uśmiechnął się zanim zaczęli walkę, coś mu mówiło że to nie będzie byle jakie starcie. Czekali na pierwszy cios, ale żaden się nie ruszył, aż ktoś z trybun krzyknął "Zacznijcie w końcu!" oboje ruszyli pierwsze uderzenie wyprowadzone. Złapali wzajemnie swoje pięści, żaden nie użył draigonu, zwykła walka i nic się nie zapowiadało na to aby wynikło z tego coś więcej. Na początku walka była interesująca ale potem starała się nudząca każdy wyprowadzony cios był unikany lub zablokowany, trybuny krzyczały o prawdziwą walkę, a Elizabeth poskręcana w środku błagała aby coś się stało. Jeśli okaże się że sprowadziła tu Alukarda na darmo ukarze ją i dobrze o tym wiedziała. Nigdy nie przeżyła męk którymi karze jej mistrz, ale widziała kilka razy Draigonów i ludzi którzy go oszukali. W jej głowie odbijały się nerwowo powtarzające się słowa "Pokaż coś, pokaż to co ostatnio... Błagam, wynagrodze ci to... Ale pokaż kawałek swojej mocy...".
Walka zatrzymała się, zawodnicy stali po przeciwnych stronach areny, Caiter lekko zmęczony ale bez wątpienia był gotów walczyć dalej, Diako wyglądał jakby nawet nie ruszył się z miejsca, zero oznak jakiejkolwiek aktywności fizycznej. "Nieźle ci idzie walka wręcz, zobaczmy jak ci idzie reszta." pomyślał a jego źrenice się zweżyły, Caiter ewidentnie zrozumiał przekaz. Teraz zaczyna się poważna walka, tęczówki jego oczu przybrały kolor białawy a źrenice wydłużyły się, na arenie nastała cisza, zawodnicy patrzyli na siebie i ruszyli, najpierw była to kontynuacja poprzedniej części walki ale z duży wybuchami energii przy uderzeniach. Walka trwała w takim scenariuszu póki Caiter nie zniknął po uderzeniu Diako, po prostu rozpłynął się w powietrzu. Chłopak próbował dostrzec swego przeciwnika, ale na nic jego starania, a na odkrycie jego prawdziwych zdolności wzrokowych jeszcze za wcześnie. Po chwili usłyszał cichy świst, i nim się obejrzał był wbity w ścianę. Spojrzał w miejsce gdzie przed chwilą stał, teraz był Caiter z dłońmi w białych łuskach, powietrze wirowało wokół niego jak szalone. "Ogłuszył mnie... To nie będzie takie proste..." pomyślał Diako patrząc stanowczym wzrokiem na przeciwnika.
- Znasz już mój żywioł. Może powiesz coś o swoim?
Diako nie odpowiedział, zamiast tego na jego twarzy utworzył się pewny siebie uśmiech. Caiter pilnie go obserwował, a mimo to oberwał solidnym kopnięciem w twarz i wylądował leżąc pod ścianą po drugiej stronie areny. Spojrzał szybko na Diako który był już nad nim i wykonał kolejny atak nogą wgniatający Caiter w podłoże, nadal trzymają stopę na torsie przeciwnika wgniatał go w ziemię. To chwili rywal Diako ponownie się rozpłynął, chłopak odwrócił się i zamknął oczy czekając na ujawnienie się Caitera, który pokazał się już w momencie ataku. Wokół jego pięści wirowało powietrze, i po chwili stało się próżnią która przebiła głowę Diako na wylot, jednakże nigdzie nie było śladu krwi. Dopiero po chwili widownia zrozumiała, że Diako stał się ciałem jakby powietrzem. Uniósł swą dłoń łapiąc za rękę przeciwnika by wyciągnąć ją ze swojej głowy która znów była jednolita odczuwając olbrzymią moc którą odpychała go od Diako, mimo iż jego ciało nawet nie drgnęło czuł jakby odrywał się od ziemi, zresztą czuli to wszyscy na arenie. Spojrzał w oczy przeciwnika przekazując ostrzeżenie, którego ten się nie posłuchał i próbował uwolnić swą rękę. Diako puścił ją i ponownie Caitera poskromiło to uczucie co przed chwilą lecz tym razem jego ciało zostało odrzucone i wbite w ścianę areny, a energia która go odepchnęła sprawiła że jej połowa pogrążyła się w pęknięciach, nawet trybuny były spękane. Caiter oderwał się od ściany padając na kolana i wypluwając krew z ust, Elizabeth widząc to uśmiechnęła się podziwiając siłe Draigona jak i cała widownia. Diako spojrzał w górę, po czym wrócił wzrokiem na rywala, po raz kolejny ten zrozumiał przekaz i oboje rozpłynęli się w powietrzu. Wystarczyła sekunda by widownia w tym Lucy, Elizabeth i tajemniczy gość musiali twarze zasłonić przed szalejącymi strumieniami powietrza wywoływanymi walką powietrzą między zawodnikami, każdy ich atak tworzył potężne wiry powietrze które były odczuwalne nawet na dole. Po kilku sekundowej walce Diako trafił Caitera który lecąc ku ziemi uderzył w podłoże areny, widząc lecącego w niego przeciwnika przygotował się do wyziewy potwornego huraganu którego powietrze jest w stanie nawet ciąt. Jednak plan poszedł na marne gdy Diako pojawił się lewitując nad nim oraz złapał za jego szczękę tak mocno by nie mógł jej otworzyć, położył dłoń na mostu Caitera którzy wyczuwał już łuski na dłoni rywala. Diako wyszeptał coś do przeciwnika, ten zląk się gdy słowa doszły do jego uszu. W tej chwili ogromna ilość energi jakby wybuchła w jego torsie, bez problemu otworzył usta z których wydobył się huragan który w połączeniu z energią Diako wybuchł taką mocą że osoby siedzące na widowni odpychało gdzieś w las, arena pękała i każdy krzyczał czując moc tej siły na własnym ciele.gdy to wszystko się skończyło arena była popękaną ruiną, a na środku niej Caiter, zakrwawiony, rozcięty gdzie niegdzie, ze zmiażdżonymi kośćmi nadal wypluwając krew. Elizabeth nie dostrzegając swojego ulubieńca uniosła wzrok ku niebu, tam zobaczyła Diako z pięknymi cyjanowymi skrzydłami ciut jaśniejszymi od jego oczu, na jego szyji wisiała Lucy podczas gdy on obejmował ją lewą ręką.
- Jego moc... - rzekł mistrz Elizabeth wypluwając krew. - Jest niesamowita...
- Mistrzu! Nic ci nie jest?
- Spokojnie Elizabeth, wyjdę z tego... Musisz go tu przytrzymać... Muszę go mieć w swojej kolekcji, on może mi posłużyć dłużej niż którykolwiek z poprzedników.
- Zrobię co w mojej mocy mistrzu, a teraz odpoczywaj.
Patrząc na Diako Elizabeth wiedziała że jej zadanie będzie trudne, ale miała już jakiś plan jak przytrzymać go chociaż na chwilę czasu w osadzie. Tego samego wieczora wydano ucztę i zrobiono ognisko, a jego głównym widowiskiem był Diako Draigon, wszyscy zachwycali się jego potęgą i zyskał ogromne zainteresowanie wśród pań. Jego chłód w jakiś sposób im się podobał, Lucy patrząc na to pomyślała że zgrywa niedostępnego zwłaszcza że był atakowany co kolejną dziewczyną. Nie czuła się komfortowo w tej sytuacji, że chłopak nawet z nią porozmawiał choć chwilę a rozmawiał z coraz to nowymi adoratorkami. W pewnym momencie podeszła do niego Elizabeth wyciągając go z opresji, zaciągnęła go do dużego namiotu znajdującego się niedaleko. Wśród towarzystwa męskiego Lucy mogła podsłuchać pogaduchy jaki to z Diako nie jest szczęściarz, że Elizabeth go zabrała czym była wyraźnie oburzona i mogła by powiedzieć że wręcz wściekła na chłopaka oraz postanowiła mu wytknąć co wyprawia. Stojąc już przy namiocie w którym siedzieli wzięła głeboki oddech i zrobiła pierwszy krok. Wtedy namiot rozpadł się gdy dwie postacie wzbiły się w górę, a ona upadła patrząc co się dzieje.
W górze ujrzała Diako z jego cyjanowymi skrzydłami oraz Elizabeth naprzeciwko niego, prawie nagą w samych majtkach z błękitnymi skrzydłami, była wyraźnie oburzona aktualną sytuacją a z jej ciała wydobywały się wściekłe pioruny okrążając jej ciało. Diako natomiast spokojnie poruszał skrzydłami obserwując jak zachowuje się oprawczyni.
- Jak śmiesz mi się sprzeciwiać? - krzyknęła wściekle Elizabeth. - Nikt nigdy mi się nie przeciwstawił, a tym bardziej mi nie odmówił!
Chłopak nie odpowiadał, trzymał tylko swój lodowaty wzrok na niej gdy po chwili spojrzał w czarne od chmur niego. Kobieta chciała wykorzystać okazję by go przyziemić, jednak zamiast złapać chłopaka to przenikła przez jego ciało, nie udało się jej zatrzymać i uderzyła w ziemię. Zaraz wokół niej zebrali się ludzie z obozu by pomóc, mężczyźni oczywiście przy okazji podziwiali jej odkryte ciało.
- Zostawcie mnie!!
Krzyknęła rozstawiajac skrzydła, wzrok jej powędrował na Diako który nadal patrzył w czarne chmury.
- Chcesz się zabawić? Zatańczmy więc, -rzekł po czym spojrzał wściekle na kobietę. - wśród piorunów.
Po jego słowach grzmot który się rozniósł był ogromny a niebo opętała pajęczyna szalejących błyskawic, i zaczął padać szaleńczo deszcz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top