Rozdział 11. Jeszcze tu wróce...

*dziewięć lat później*

Lilia razem z Crysti siedziały na skraju polany obserwujac starcie Diako, Kariosa i Taliora. Teraz Diako był o wiele silniejszy, opanował swojego draigona do jednego z największych stopni w jakim jest to możliwe. Gdy pierwszy raz uaktywnił swoją najwyższą formę to z trudem dorównywał dwóm potężnym smokom, ale teraz nie musiał używać granic swojego draigonu, wystarczyło że przeobrażał ręce od dłoni do łokcia i dodawał sobie skrzydła. Walki pomiędzy dwójką smoków, a chłopcem były na naprawde wysokim poziomie. Karios i Talior używali trzech czwartych swojej prawdziwej mocy, z większą mocą sobie nie radził. Nawet jeśli zwiększyliby swą siłę o najmniejszy stopień to ich poziom walki ogromnie się różnił. Trudno mu się dziwić, nie miał doczynienia z byle kim. Tylko raz dwójka smoków pokazała chłopcu pełnię swoich możliwości, skończyło się to dla chłopca stu procentową klęską. Padł na ziemię zaledwie po 14 sekundach, ale Talior i Karios nie pozostali bez kary, gdy Lilia dowiedziała się o tamtym trenigu ostro dostało im się po głowie. Diako też zrozumiał, że nie może pokonać każdego od raz, w końcu to on się porywał na taką walkę.

Tego dnia trening skończyli wyjątkowo szybko, Karios i Talior nie podali przyczyny tak krótkiego treningu. Poprostu odlecieli, a Lilia razem z Crysti i Diako wracali w stronę groty. Przez większość drogi matka bardzo chwaliła syna, Crysti jednak siedziała cichutko.

-Mamo, - przerwał ciszę, trwającą od kilku minut. - pójdę jeszcze na mały spacerek.

-Może wybiorę się z tobą?

-Wybacz mamo, ale chciałem się dziś przejść z Crysti. Chce z nią o czymś porozmawiać.

-Ze mną? - zapytała zdziwiona smoczyca.

-Mhm. - odpowiedział z lekkim uśmiechem.

-No dobrze, - zaśmiała się Lilia. - ale nie wracajcie zbyt późno.

Oboje przytaknęli, a następnie Diako wykonał do Crysti gest okazujący, że ma za nim podążać. Zboczyli na prawo od głównej ścieżki prowadzącej do ich domu. Przez pewien czas trwała irytująca cisza, którą stresowała młodą smoczycę. Nie wiedziała ona gdzie prowadzi ją brat, a przede wszystkim o czym chciał z nią porozmawiać. W końcu zebrała się na odwagę, aby zapytać brata o co chodzi.

-Yym, braciszku.

-Tak?

-O czym właściwie chciałeś ze mną porozmawiać?

-Możemy poczekać z tym do miejsca w które się kierujemy?

-Dobrze.

Resztę drogi spędzili w milczeniu. Po kilkunastu minutach stali przed ogromnym drzewem, co najmniej trzynaście metrów grubości i czwerdzieści wysokości. Drzewo wyglądało dziwnie, jakby kilka grubszych drzew położonych jeden przy drugim skręciły się ze sobą tworząc jedną roślinę. Korona drzewa była ogromna i pełna czerwonych, pomorańczowych i czasem żółtych liści. Aura Diako ułożyła się w parę skrzydeł wyrastających z łopatek, a następnie ucieleśniła tworząc materialne skrzydła.

-Leć za mną.

Crysti przytaknęła i gdy jej brat ruszył ku koronie drzewa, ona ruszyła za nim. Chłopak wylądował na niewielkiej gałęzi blisko miejsca gdzie zaczynała się korona, a smoczyca w jej centrum.

-A więc, - zaczął chłopak. - o co chodzi?

-Jak to? - to pytanie zdziwiło Crysti, w końcu to ona powinna je zadać.

-Od jakiegoś czasu chodzisz taka smutnawa, nie wiadomo czemu. Coś się stało?

-Nie, nic...

-Nie okłamuj mnie Crysti, bo dowiem się tego po swojemu.

-Jesteś wredny. - przeszyła go wzrokiem, ten jednak odpowiedział na to uśmiechem. - Ehh, poprostu ci zazdroszcze...

-Zazdrościsz mi? - zdziwił się Diako. -Niby czego?

-Twoich umiejętności... - nastała chwila ciszy, po której Crysti znów zaczęła mówić. - Rodzice się tobą ciągle zachwycają, ale na mnie prawie nie zwracają uwagi. Ze mną tatko nie trenuje, mama też... A ja też bym chciała się nauczyć walczyć, nie chcę tylko tworzyć niewielkich kryształów. Chciałabym walczyć, tak jak ty.

-Tylko tyle?

-Nie, tacy jedni ciągle mi dokuczają. Już nie raz od nich dostałam po łuskach...

-Chcesz się poprostu nauczyć bronić?

-No tak...

-To cię nauczę.

Na słodkim pyszczku Crysti zagościł uśmiech, gdyby mogła to by na niego wskoczyła, miała w nawyku, że musiała na kogoś skoczyć jeśli się cieszyła. Nie zrobiła jednak jego , bo nie chciała go przydusić tak jak zrobiła to po wykluciu, jak opowiadali jej rodzice. Przesiedzieli tam jeszcze dobre dwie godziny, a następnie wrócili do domów. Trzy dni potem Crysti wybrała się na mały spacerek, i oczywiście spotkała piątkę smocząk które jej dokuczali.

-Patrzcie, idzie smok który nie potrafi zionąć ogniem. - powiedział Firo, smok stylu ognia.

-Odwal się. - odpyskowała mu Crysti.

-Co ty taka wojownicza się zrobiłaś?

-Właśnie, - wtrącił się Zair, stylu ziemi. - samymi kłami nic nam nie zrobisz.

-My potrafimy zionąć swoim żywiołem, a ty co? Zrobisz nam kilka kryształowych ozdóbek? -

Texi, smoczyca stylu błyskawic. Oczywiście musiała dodać coś od siebie, ale od razy coś delikatnie rozcieło jej policzek. Crysti stała na tylnych łapach z rozprostowanymi skrzydłami, była trochę poddenerwowana, nigdy nie brała udziału w bójkach. Zawsze przed nimi uciekała, a teraz musiała pokonać piątkę, każdy z innego żywiołu. Niby żaden wyczyn, ale dla kogoś kto pierwszy raz będzie walczył może być to problem. Texi natychmiast ruszyła w stronę Crysti, ta w ostatniej chwili wykonała unik, po chwili pozostała czwórka dołączyła do kompanki i starali się atakować przeciwniczkę. Ale z każdej próby ataku Crysti wychodziła bez szwanku.
"Nareszcie, ustawili się w jednej lini. Teraz tylko pamiętaj co mówił Diako." pomyślała i wzbiła się w powietrze, będąc dwadzieścia metrów nad ziemią rozprostowała skrzydła, których błony przybrały na barwie. Na grupkę smocząt spadł deszcz wyostrzonych krzyształków, które przebiły ich łuski wbijając się pod skórę. Nie były to szczególnie duże obrażenia, ale dały radę zniechęcić smoczęta do dalszej konfrontacji. Po wylądowaniu Crysti była wykończona, a wszystkie kryształki zmieniły się w delikatny pył, który rozwiał wiatr.

-Co się tu dzieje?

-Tato, ona nas zaatakowała. - podbiegła Texi do lądującego smoka za którym wylądowały kolejne.

-To nie prawda! - oburzyła się Crysti.

-Pelio, czy to prawda? - spytała wodna smoczyca.

-Tak mamo, przechodziliśmy, a ona bez żadnego powodu nas zaatakowała.

-Jak śmiesz atakować dzieci Wielkiej Piątki? - zapytał wkurzony smok ognia.

Crysti nie miała zamiaru się tłumaczyć, bo i tak by jej nie uwierzyli, więc jaki miało by to sens? Jedynie prychnęła pod nosem i odwróciła wzrok w inna stronę ignorując zadane jej pytanie. Ogniowego najwyraźniej to zdenerwowało, bo chciał uderzył młodą smoczycę ogonem. Było za późno na unik, więc zostało tylko przyjąć cios, mimo że mógło jej to połamać kości nie miała innego wyboru.

-Ładnie to tak bić młodszych?

Nad Crysti wisiał Diako trzymający ogon napastnika, a następnie pociągając za niego przybliżył do siebie smoka i wydał mu jeden cios w podbrzusze. Smok natychmiast wrócił na mniejsce skąd przed chwilą atakował. Diako z satysfakcją wylądował przed Crysti gotów do walki.

-Braciszek. - zawołała wesoło z ulgą.

-Ona pierwsza wydała cios w nasze pociechy, więc...

-Chuj mnie to obchodzi co ci te bachory nawciskały. Chciałeś uderzyć moją siostre, i nie ujdzie ci płazem.

-Taki jesteś mądry?

-Owszem.

Zachowanie Diako coraz bardziej irytowało grupę smoków. Nie obchodziło go, że było ich ośmiu, pięć smoków i trzy smoczyce. Jeśli będzie trzeba załatwi wszystkich, a widział że nie odpuszaczą, on też nie miał zamiaru tego robić. Kazał tylko siostrze odsunąć się gdzieś na bok, ona posłuchała się, ale miała pewne obawy co do tego starcia. Diako nie czekał długo, pierwszy wykonał ruch. Nie wiadomo kiedy znalazł się tuż nad grupą smoków i zionął ogniem, grupa od razu się rozproszyła. Gdy dwójka smoków wyskoczyła do lotu, na niebie zebrały się ciemne chmury i zaczęły grzmić błyskawice, które starały się tracić chłopaka uderzając w ziemię. Następnie ognisty smok dmuchnął ogniem w jego kierunku, ale Diako odparł jego ogień swoim. Teraz reszta się wzbiła i otoczyli Diako, po czym wszyscy zionęli swym żywiołem. Pochłonęły one miejce gdzie był chłopak, jednak gdy zamnęli swe paszcze zamiast spalonego ciała zobaczyli otoczkę w kształcie kuli wokół niego. Diako miał zamknięte oczy i złożone ze sobą dłonie.

-Karion Toji.

Rozłożył ręce, a kula która go otaczała powiększyła się jakby odpychając otaczających go napastników. Podczas gdy on sobie spokojnie wylądował.

-Wasz poziom jest żenujący. Chodź Crysti, spadamy stąd.

Już mieliśmy odchodzić, gdy Diako przeszedł ten obrzydliwy dreszcz który pierwszy raz odczuł kilka lat temu. Ziemia zadrżała, powietrze zwariowało, a olbrzymie ilości energii wirowały wokół. Crysti stała sparaliżowana strachem, odchyliła wzrok za siebie i zobaczył ogromną postać niczym z żelaza. Smok wpatrywał się w jej brata, który stał beznamiętnie plecami do niego.

-Dawno się nie widzieliśmy... - napomknął chłopak.

-Owszem, szczylu.

-Tylko mi nie mów, że będziesz walczył w ich obronie. A nawiasem mówiąc, strasznie słaba ta Piątka. Nie dość, że zaatakowali mnie z dodatkową trójką to jeszcze przegrali... Żałosne.

-Dobrze wiesz, że nie interesuje mnie ich życie, - ósemka smoków spojrzała na swego przywódce. - jestem tu tylko ze względu na was. Twoje zdolności znacząco się powiększyły, od zawsze byłeś dość pyskaty i pewny siebie.

-Przejdź do rzeczy.

-Proponuję ci walkę. Jeśli przegram, daje ci słowo, że już nikt nie odważy się zaczepić waszej rodzinki.

-A jeśli to ja przegram? - zapytał podejrzliwie.

-Twoja siostra ma naprawde wyjątkową zdolność, idealnie nadawała by się do mojej armii. - Chronos uśmiechnął się szyderczo patrząc na Crysti.

Przed dwójką wylądowała ich rodzina, ich oczy same odpowiadały na propozycję Chronosa. Ten jednak tylko zaśmiał się lekko i pobownie zaczął mówić.

-Jeśli odmówisz, sam sobie ją wezmę. A więc? Sposóbujesz chociaż ją ratować?

Diako stał przez chwilę zamyślony, gdy zobaczył miny rodziców i wujka, którzy byli gotowi do starcia. Po chwili przemyślenia wyszedł na przód i odpowiedział.

-Zgadzam się, ale pod niewielką zmianą warunków. - Chronos zaciekawiło co chłopak ma do zaoferowania. - Zamiast zabierać moją siostrę, ja opuszcze wyspę.

Chronosowi strasznie spodobała się ta oferta, w jego oczach widniała zgoda na te warunki, lecz przerwały ją z nikąd nie pochodzące trupie słowa "Lepiej weź ja, będzie z tego większy pożytek.". Mimo że wargi Chronosa nie drgnęły odpowiedział on tym głosom, " Nie wtrącaj się, to sprawa osobista". Diako wyostrzył swój wzrok swym draigonem, i jednak się nie mylił. Za Chronosem stał ten sam cień co wtedy. " Jak sobie życzysz, będę w pobliżu. " dopowiedział cień i zniknął. Chronos wystąpił na przód pytając.

-Zaczynamy?

Diako nie musiał odpowiadać, delikatny wiatr powiewał bujając trawiastą polanę, a gdy skończył oboje ruszyli do walki. Nie była żadnej rozgrzewki, od razu zaczęli prawdziwą walkę. Chronos z każdym zderzeniem ciosów zyskiwał przewagę w sile, chłopak nie spodziewał się, że Chronos jest aż tak silny. Teraz Chronos miał wykonać pierwszy w tej walce celny cios, ale w ostatniej chwili poczuł olbrzymi ból. Czarne plamy jego duszy zaczęły się tlić żarem, który tylko Diako był w stanie dostrzec. "To moja szansa." pomyślał i zastąpił nieudany cios smoka swoim. Teraz to Diako uzyskał przewagę, każdemu uderzeniu toważyszyło kolejne. Chronos został powalony, jednak nie był to koniec walki. Gdy smok wstał, za nim pojawił się się Smoczy Cień i rzekł " Może chciałbyś panie więcej mocy?". Chronos przez chwilę się wahał, ale po chwili w jego oczach pojawiła się determinacja. Cień się minimalnie zmniejszył, a czarna mgła zmierzała w ciało smoka. Chronos podniósł się jakby nic się nie stało i zwrócił się do chłopca.

-Tylko na tyle cię stać?

Podirytowany Diako ruszył do ataku, ale mimo wydawanych przez niego ciosów smok wstawał, stało się tak ponownie, i znowu, i znowu, i znowu... I tak do czasu aż stracił większość sił. Miał już energii tylko jedną dłuższą kombinację ataków, lub na użycie dwóch zdolności. Zwykłe ataki, a nawet ich kombinacje nic nie dawały, więc postanowił użyć "Złodzieja dusz". Technik ta polegała na koncentracji dużej ilości eaury w jednej z dłoni, zabijają pazury w ciało materialne przenikały ona do świata duchowego łapiąć za duszę stworzenia które się atakowało. Chłopak szybko przemknął za Chronosa łapiąc jego ogon i wzbijając się w powietrze. Na wysokości stu trzydziestu metrów puścił ogon smoka i zapikował w jego stronę. Na stu metrach wykonał potężne uderzenie które sprawiło, w chwilę Chronos wbił się w ziemię. Diako był pewny wygranej, jednak w ostatnim momęcie przed Chronosa wleciała matka Texi, prostopadle do leżacego władcy. Szpony wbiły się w jej klatkę piersiową, w tym samym momęcie Diako usłyszał złowrogi chichot i kątem oka dostrzegł Cień, który był w ciele partnera smoczycy, stojącego w miejscu gdzie przed chwilą leżała smoczyca. Jego otwarta dłoń była wyciągnięta w kierunku chłopca, jakby po rzucie. Teraz wiadomo skąd smoczyca wzieła się tak szybko między nim, a Chronosem. Kiedy Diako wyciągnął szpony z ciała smoczycy do jego dłoni przywarła postać niknąca przez wchłaniająca dłoń chłopca. Chronos wykorzystał sytuację i ogonem odsuwając ciało przed nim wykonał atak wybijający chłopca w górę, i natychmiast przystąpił do kolejnych. Wykończony chłopak był tak zdezorientowany ze zmęczenia, że nie wiedział skąd ataki są wykonywane. Kiedy przez rozmazany obraz dostrzegł rysy lecącego w jego stronę smoka wykonał ostatni atak jaki mógł, zionął ogniem. Chronos jednak zgrabnie ich uniknął i zatopił chłopca w swym żelazno-czarnym ogniu. Gdy płomienie zniknęły Diako bezwładnie leciał ku ziemi, lecąc dostał ze smoczego ogona, a następnie poczuł że jest na pięści przeciwnika, która po chwili wbiła go w podłoże. Chronos wstał dumie, oznajmując:

-Przegrałeś, a teraz wynoś się stąd.

Diako wgnieciony w ziemię powoli zaczął wstawać i kierować się na plażę. Jego nogi uginały się pod ciężarem bólu, gdzie niegdzie spływała krew. Serce było rozrywane, robił wszystko co mógł... I poległ, przez co teraz musiał opuścić jedynych których kochał. Ale skoro od odejdzie, nie powinni mieć tylu problemów. Odchodząc spojrzał kątem oka na najbliższych. Lilia była zdruzgotana, wtulała się pod kark Kariosa. Z jej oczu wpływały potoki łez, Karios patrzył na syna jakby miał go już nigdy nie zobaczyć. Pierwszy raz w jego oczach zobaczono łzy, zamykając je wtulił mocniej Lilię w siebie. Talior nie wiedział czy ma coś powiedzieć, osoba którą niegdyś gardził stała mu się tak bliska. I właśnie teraz, gdy widział jak Diako odchodzi poczuł, jak bliską osobą mu się stał. Diako stał na niwielkiej wydmie na zaczynającej się plaży, odwrócił się do rodziny ze spływającą po policzku łzą.

-Dziękuje, - zaczął szlochającym głosem. - za wszystko co dla mnie robiliście... Za każdą chwilę jaką mogłem z wami spędzić... Kocham was.

-My ciebie też kochamy syneczku... - odpowiedział mu zapłakana matka.

-I to bardzo... - dodał Karios.

Talior również chciał coś dodać, ale nie wiedział co, ale spojrzenie które posłał chłopakowi, mówiło wszystko co czuje. Teraz nawet z jego bezlitosnych zawsze oczu, lały się krople bólu i tęsknoty. Ostatnie słowa jakie do siebie wypowiedzieli sprawiły, że twardy, pyskaty, bezlitosny chłopak, którego wszyscy znali, pokazał oblicze delikatnego chłopczyka. Z oczu płynęły łzy, szczęka ściśnięta przez pękające serce. Zaciągając nos i ocierając twarz przygotował się do najdłuższego lotu jego życia.

-Braciszku... - odezwała się Crysti, tonąc we łzach. - za tydzień twoje urodziny...

Kochała brata ponad wszystko, zawsze się nią zajmował. Byli ze soba potwornie zżyci. Jedym z pazurów wyciągnęła niewielki przedmiot z pomiędzy łusek i podrzucając nim stuknęła go ogonem w kierunku brata. Diako złapał przedmiot i obrócił dłoń, w jego oczach zakręciły się kolejne łzy. Trzymał kryształowy medalion w kształcie smoka, którym kiedyś się stał wisiący na smoczej lianie. Była to wyjątkowa roślina, bardzo wytrzymała i rzadko spotykana, nawet na tej wyspie. Nie potrafił uwierzyć, że Cristy tak dobrze sobie go wyobraziła z opowieści rodziców, zawsze mówiła że jest największym smokiem jaki istnieje na tym świecie. Chłopak lekko zacisnął medalion w ręce po chwili zawieszając go na szyji i obróciwszy się do wszystkich, ale zamiast ostatecznego pożegnania rzekł tylko:

-Jeszcze tu wróce...

Dla jego rodziny miała to być nadzieja o jego powrót, a dla Chronosa przestroga przed nim. Nadużywszy draigona stworzył sobie parę skrzydeł i odleciał...

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top