IX

Aishi otworzyła szeroko oczy. Czuła jak przez jej ciało przepływa ogromna fala dreszczy, a wewnętrzny płomień eksplodowuje z epicentrum jej organizmu po całości.

Odskoczyła gwałtownie wraz z mieczem kilka metrów w tył. Patrzyła, jak Kenji unosi głowę z wymalowanym uśmiechem psychopaty na twarzy.

-Sądzisz, że uwierzę w twoje kłamstwo!- krzyknęła, choć liczyła, że te słowa będą zawierały w sobie o wiele więcej stanowczości.

-Jesteś taką głupią kobietą, tak ślepą!- zawarczał.-Nie zauważyłaś nawet jak podobni do siebie jesteśmy! Chciałaś wyjść za własnego brata!

Każde jego kłapnięcie ustami docierało do Aishinsui i jakby policzkowało z impetem.

Pokręciła głową.

-Ja nie miałam braci!!!- wrzasnela na całe gardło.

Usagi, wyciągają miecz z kolejnego dinozauropodobnego stwora, spojrzał w jej stronę. Obserwował sytuację przez chwilę.

Tsumashi również skierowała wzrok na dwójkę.

-Nie myliłam się- szepnęła.

Wykorzystując jej nieuwagę, Fuwa rzucił się z kłami do jej gardła. Zatopił zęby w boku jej szyi.

-F-Fuwa, nie... zostaw!- jęczała, padając na kolana.

-Zamknij się!- warknął.- W tej postaci nikomu nie pomogę. A Aishi mnie potrzebuje.

-Fuwa... Proszę...- mówiła słabo, pomiędzy spazmami, gdy leżała już na asfalcie.- ...Konoito...

Lisek nie przerwał nawet na chwilę, choć dźwięk dawno nie słysznego imienia na moment go spowolnił. Mimo to dalej wysysał z lisicy Yōki*.

-Co wy tam robicie?!- krzyknął Raph.-Ruszcie się!

Przeciął sai następnego stwora. Choć wydawały się być z kamienia, ich ciała posiadały wytrzymałość torfu. Rozpadały się przy właściwie każdym uderzeniu.

Wniosek był z tego jeden- miały tylko odwrócić uwagę i zająć czymś wojowników.

Donnie zakręcił energicznie kijem, sprawiając, że siekał nadciągające stwory na plastry. Mikey oczywiście razem z Raphaelem rozbijali na oślep. Leo z Usagim cieli yōkai mieczami, jednocześnie zastanawiając się nad bardziej dalekosiężnym rozwiązaniem.

-Przyjrzyj mi się dobrze, Aishi- powiedział Kenji.-Dostrzegasz podobieństwo?

-Nie posiadam azjatyckich rysów twarzy!- zawołała.-W żadnym stopniu ciebie nie przypominam!

-Przyznaję, wdałem się bardziej w ojca, ale te rysy zawdzięczam matce- westchnął.-Jednak to nie czyni mnie kimś obcym dla ciebie. Przecież planowałaś ze mną wspólne życie.

-Przestań- syknęła, zaciskając pięści i powieki.-Przestań! Ty nie jesteś moim bratem!

Rzuciła się ponownie z mieczem na niego. Była w niej determinacja jednak siła ją opuściła.

-Urodziłaś się, kiedy zachodziło słońce, mroźną zimą- ciągnął.-Nie mogłem znieść wrzasku matki a potem usłyszałem ciebie. Jedyna dziewczynka w rodzeństwie.

Przeważał w blokowaniu miecza.

-Tamtej nocy, kiedy Hikiji podłożył ogień, widziałem jak celował do ciebie strzałą- warczał.-Chciałem go powstrzymać, ale wtedy ten głupiec... Usagi rzucił się na niego.

Aida ponownie rozszerzyła oczy.

-Usagi...- szepnęła.

-Chciał być bohaterem po tym jak zatrzymał nas w domu- kontynuował.-Tak bardzo chciał ochronić chociaż ciebie. Zawsze się wywyższał. Przeklęty drań!

Pchnął dziewczynę z takim impetem, że ta upadła na asfalt.

-Nie mogłem nikomu pomóc, rozumiesz?!- krzyczał, klękając na niej.-Jestem twoim bratem, Aishi. Jestem Jiro Aida!

Tsu gwałtownie otworzyła oczy, Fuwa oderwał od niej kły. Odskoczył w tył.

Usagi, mimo iż wszystko słyszał, nie mógł zostawić Leonardo bez wsparcia. Ale słowa Kenji'ego prawie wprawiły go w osłupienie.

Mężczyzna przytrzymał jej ręce na asfalcie.

-Spójrz mi w oczy!- krzyknął.-Zobacz we mnie swoją rodzinę!

-Sądzisz, że jestem w stanie patrzeć na ciebie jak na brata gdy unieruchamiasz mnie w taki sposób?- syknęła.-Niech cię diabli, Kenji!

-Jestem Jiro- poprawił ją, wkurzony.-Powiedz to!

Zacisnął ręce mocniej. Aishi nie zamierzała zgrywać bezbronnej dziewczynki. Uderzyła mężczyznę kolanem od tyłu. Każdy facet po takim kopniaku by spacyfikował. I jej rzekomy brat nie był wyjątkiem.

Padł obok niej z jękiem.

Aishinsui wsparła się na łokcie.

-Zabieraj od niej te brudne łapy, Jiro!!!- krzyknął Fuwa.

Niespodziewanie przed dziewczyną wyrosła sylwetka wysokiego mężczyzny o niespotykanie długich włosach koloru bardzo jasnej, niemalże białej lawendy. Na czubku głowy sterczały mu lisie, duże uszy. Ubrany był we fioletowe hakama i nosił szatę w tym samym kolorze.

Nagle gwałtownie pochylił się, z zamachem zadrapując twarz Kenji'ego. Mężczyzna krzyknął.

-Jeszcze raz dotknij w ten sposób moją wychowankę a wszystkie flaki z ciebie wypruje!- zagroził.

-Wychowankę?- szczeknął Jiro.-A co ty, jej ojciec zastępczy?

-Zdziwiłbyś się ile dla was zrobiliśmy z Tsu- odgryzł się Fuwa.-Gdyby nie ona, Aishi nigdy nie byłaby bezpieczna. Ani ona ani Minoru!

-Fuwa, nie!- krzyknęła lisica.

-Wynocha stąd!- warknął kitsune.

Aishi dalej patrzyła na całą sytuację. Docierało do niej, że Kenji naprawdę... On był jej bratem!

Zauważyła, że... Jiro wyciąga zza kosode niewielki sztylet.

-Dobrze wiedzieć- syknął.

Cisnął ostrze w leżącą lisicę.

-Tsu, nie!- zawołał Fuwa.

Usagi spojrzał na nich, potem na dziewczynę i bez zastanowienia skoczył przed nią.

-Usagi!-Fuwa poderwała się do siadu.

-Usi!- zawtórowała Aishinsui.

Zaraz zakryła usta, zdając sobie sprawę z emocji jakie zawierała i zawiera w tym zdrobnieniu.
Sztylet wbił się w ramię królika. Ten jednak wyciągnął go, sam wychodząc z tego bez żadnego zadrapania.

-Zadziałało?- szepnęła.

Na jej twarzy pojawił się uśmiech ulgi.

Do uszu wszystkich dobiegł odgłos wybuchającej bomby dymnej.

Kenji zniknął.

Fuwa odwrócił się w stronę Aishinsui. Wyciągnął rękę, pomagając jej wstać.

Dziewczyna przeczesała w palcach jego poczochranął, bujną grzywkę. Lis przytulił ją mocno, kladąc dłoń na jej głowie.

-W porządku?- zapytał.

Wojowniczka wtuliła się w niego.

-Przystojny jesteś jak na człowieka- zaśmiała się nerwowo.-Ale i tak... będziecie się gorączkowo tłumaczyć!

Żółwie dalej pozbywali się stworów. Mimo kruchych ciał potrafiły drapać.

Kiedy Fuwa wyczuł krew, odepchnął od siebie Aidę, rzucając się w wir walki. Gołym pazurami rozszarpywał te delikatne skały.

Usagi pomógł wstać Tsumashi, która ze zgrozą w oczach patrzyła co lis wyprawia.

-Właśnie dlatego tak ważne jest, aby pozostawał w formie kitsune- wyjaśniła.-Nie radzi sobie z instynktem i agresją gdy jest w ludzkiej formie. Aishi, musisz go uspokoić.

-Jak?- zapytała.

-Ayame potrafiła go okiełznać poprzez położenie dwóch palców na jego czole- wyjaśniła.-Nie wiem dokładnie, co to było, ale może i tobie się uda.

Wojowniczka spojrzała na rozjuszonego przyjaciela. Dobił ostatniego yōkai.

-Żółwie, przytrzymajcie go- poprosiła.

Nastolatkowie otoczyli lisa, rzucając się na niego jednocześnie. Musieli go trzymać we czterech, ponieważ jego siła była niezwykły potężna.

-I pomyśleć, że to ten sam puchaty lisek- jęknął Mikey.

Aishi zbliżyła się do niego powoli.

-Ostrożnie- poradził jej Usagi.

Aida ułożyła dwa palce na czole lisa.

-Już wszystko dobrze, Fuwa- powiedziała.-Nic ci nie grozi.

Zamknęła oczy, próbując przekazać mu dobrą energię.

Nieoczekiwanie Fuwa wyrwał się z uścisku i uderzył Aishi w brzuch. Cała piątka wyłożyła się na asfalcie.

Lis odskoczył w bok, przyjmując pozę siedzącego psa. Warczał na nich.

-Fuwa, opamiętaj się!- krzyknęła Tsu.

Obawiała się jego przemiany, ponieważ zupełnie nie wiedziała, jak miała przywrócić go do poprzedniego stanu.

Na dźwięk jej głosu, kitsune najeżyło włosy. Ruszyło biegiem dwunożnym na dziewczynę.

-Co za osioł- warknęła pod nosem.

Przystąpiła do kontrataku. Ruszyła w jego stronę. Fuwa wbił w jej ramiona szpony. Tsumashi jeknęła cicho, ale złapała go za ubranie na piersi, śląc wściekle spojrzenie w jego ciemnofioletowe oczy z czerwonymi tęczówkami.

-Żeby mnie do tego zmuszać...- dodała.

Stanęła na palcach, zamaszystym ruchem układając wargi na jego wargach. Przywarła do niego z całej siły.

-Fuwa, wracaj...- mówiła w myślach.

Reszta przyjaciół patrzyła na nich z szerokimi oczami. Szok, to najlepiej ich opisywało.

-Ja nie wiedziałam, że oni...- szepnęła Aida.

-Ale numer- skomentował Donnie.

Tsu dawała z siebie co tylko mogła. Poczuła, że jej pocałunek został odwzajemniany. Otworzyła z przestrachem oczy, odpychając od siebie lisa. Wytarła usta wierzchem dłoni.

-Tsumashi, ty...- zaczął Fuwa.

-Zapomnij o tym- rozkazała stanowczo, mijając go i odchodząc.

Kitsune patrzyło jak się oddala.

Żółwie wgapili się w Usagiego i Aishi, a oni w nich.

-A tak w ogóle to gdzie Mutazwierzaki?- zapytał Leo.

-Poszukam ich, nim całkiem o nich zapomnimy- westchnął Donnie.

Miyamoto podał rękę Aidzie, a ona nieoczekiwane ją przyjęła.

T

sumashi nie pojawiła się do końca dnia. Nie było jej ani w mieszkaniu Niny, ani w kanałach ani w żadnym zakamarku miasta. Fuwa nie musiał przeszukiwać ogromnej metropolii by wyczuć jej zapach zmieszany z solą morską.

Lis był na nią tak wściekły, że z chęcią rozerwałby ją na strzępy. Pobiegł w swym ludzkim ciele nad morze. Zdawał sobie sprawę, co zamierzała zrobić więc musiał najpierw wyładować swoją złość nim stąd odejdzie.

Musiał gnać aż na obrzeże miasta, w miejsce gdzie było cicho i spokojnie.

Wylądował gołymi stopami na wilgotnym piachu. Zauważył dalej szczupłą postać, której stopy już obmywały fale. Wyglądała jak duch, gdy biała suknia powiewała na niej.

Kitsune zbliżył się do niej.

-Ja też nie chciałam tego robić- odezwała się.

Fuwa popatrzył na nią. Tsu zwróciła ku niemu głowę.

-Ale wiedziałam, że nic innego nie wywoła u ciebie takiego szoku, by oprzytomnieć- dokończyła.

-I twierdzisz, że to najlepsze wyjście?- zapytał, pokazując ręką na ocean.

-Chyba wystarczająco pokazałam, ile błędów zrobiłam jako strażniczka- odparła.-I kompletnie nie zasługuje żeby dalej pełnić tę funkcję.

-Wiec wybierasz śmierć- warknął.-Jesteś słaba.

-Wiem!- krzyknęła.-Nie musisz mi o tym przypominać. Pomożesz Aishi. Ja nie zasługuje, by dalej jej pomagać.

Fuwa westchnął, splatając ręce na piersi. Cmoknął przez podniebienie, stojąc w milczeniu.

-Zamierzasz się tak gapić?- zapytała.

-Nie, ja tylko stoję- odparł.-A co, coś nie tak?

-Raczej nie chciałabym mieć świadków w chwili własnej śmierci.

-Czemu?

-No bo możesz mnie powstrzymywać.

-Nie będę cię powstrzymywać. Rób co chcesz.

Tsu pokręciła tylko głową. Zrobiłakilka kroków w głąb wody. Fale zaczęły ją oplatać.

W taki sposób odchodziło każde kitsune. Rozmywane w oceanie.

Fuwa rzucił się na nią, wyciągają ją na brzeg.

Przygniótł ją własnym ciałem.

-Kłamałem- wydyszał.

-Właśnie widzę!- warknęła.-Puść mnie.

-Jak myślisz, że pozwolę ci się tak łatwo zmyć, nie wyjaśniając wcześniej nic Aishi i zrzucając wszystko na mnie... Zapomnij!

-A jak jej wyjaśnię... To dasz mi odejść?

-Pewnie, że nie! Nic mnie nie obchodzi, że zżera cię sumienie! Nie dam ci umrzeć!

-Złaź ze mnie!

-Przez te lata pieczęci coś sobie uświadomiłem. Kitsune... chyba łączą się na całe życie.

Tsu przestała się szamotać.

-Coś ty powiedział?- spytała zaskoczona.

-Jestem wściekły... Wściekły, że nie mogę się od ciebie uwolnić! I wściekły, że mnie wciąż ignorujesz!

-Kto pierwszy zaczął tą walkę?!

-Zamknij się już!

-Rozgarnięty to ty nigdy nie byłeś.

-Może, ale przynajmniej nie uciekam od obowiązku i osób, które są dla mnie ważne.

Zbliżył do niej twarz. Tsumashi wcisnęła głowę w piasek.

-Nie ma tak- syknął.-Nie zrobisz więcej żadnej głupoty, ty... moja durna kobieto!

Lisica rozszerzyła oczy i otworzyłam usta.

Fuwa zrobił kilka głębokich wdechów, nim ostateczne się z niej podniósł. Pociągnął ją za sobą. Ścisnął jej dłonie.

-Możesz powtórzyć?- poprosiła z szokiem.

Lis zacisnął usta w wąską linię. Dziewczyna nawet nie zorientowała się gdy cmoknął ją w usta. Potem po prostu odszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top