Rozdział XXXI

- Ani słowa o tym spotkaniu - wycedziłem, gdy przeszliśmy dwa kroki za furtką mojego starego domu. Zara pokiwała głową.
- Okej, ale masz bardzo fajną mamę - stwierdziła.
- Macochę - poprawiłem. - Moja matka leży nie wiadomo gdzie... właśnie. Nigdy nie widziałem jej nagrobka na cmentarzu, jak to możliwe?
- W sumie sama nie wiem - odparła. - Wiem, że Mia zabiła się poprzez powieszenie kilka minut przed przybyciem oddziału, który miał ją zabić. W tym oddziale był między innymi mój ojciec...
- Czekaj... zbyt dużo mi się nie zgadza - przerwałem jej. - Mia Aliquid uciekła ze Szkoły Morderców i po 9 miesiącach mnie urodziła. Wedle prawa powinna zostać zapomniana po 101 dniach prawda?
- Tak - zgodziła się. - Ale sprawa Mii Aliquid była znacznie bardziej złożona Hell. Ta kobieta była śmiertelnie niebezpieczna już w Szkole. Rząd oczekiwał natychmiastowego zabicia jej... A kiedy Mia uciekła, nakazał szukać aż do upadłego - pokręciła głową. - Ona była straszna...
- Tyr mówił, że była dobrym psychopatą. Wykonywała rozkazy - wysyczałem. Wiatr zawiał, a włosy dziewczyny poruszyły się przysłaniając jej oczy.
- Ona oszalała - wydusiła z siebie. - Nie było dla niej szans - wyjaśniła. Odwróciłem głowę, przypominając sobie wszystko co mówił o niej ojciec.
Nie, ona nie była szalona. Ona chciała być wolna.
- Kłamała - wyplułem. - Chciała uciec. I musiała przez to zabić...
- Hell, czego byś nie powiedział, ona już nie żyje...
- Tak jak Hariet! - krzyknąłem. Jeśli mówimy o martwych, to mówmy o wszystkich martwych. Zara momentalnie zamarła. Łzy, których już nie ukrywała, zaczęły płynąć z jej oczu.
- Proszę Hell... - wyszeptała. - Nie mówmy już o tym...
- Dobra! - zgodziłem się wściekły. Matka może już nie żyć. Ojciec może już nie żyć. Mogę już nie mieć rodziny. Wisi mi to. Chce by dobre imię rodziny Stigmatu-Aliquid było niepodważalne. I kropka. Żadna normalna aktorka udająca psychopatę, nie będzie mówiła mi co na ten temat mówią akta. Ja wiem lepiej.
- W końcu jestem jej synem - mruknąłem do siebie.
Szliśmy w ciszy. Mimo chmur musiałem założyć ciemne okulary, aby nikt mnie nie rozpoznał. Tutaj się wychowałem i jest jeszcze niewielka szansa, że nie wszyscy mnie zapomnieli. Rozglądałem się po moim niewielkim miasteczku. Nic nie uległo zmianie. Ludzie chodzili po zakupy, może z lekkim strachem na twarzach. "Pewnie przez dzikiego psa" pomyślałem i od razu zrobiło mi się niedobrze.
- To tutaj - oświadczyła Zara choć sam doskonale wiedziałem jak wyglądało moje liceum. Chodziłem tam ledwie jeden tydzień, ale nadal pamiętałem to betonowe pudełko.
- Tutaj chodzi ta Sky?
- Tak. Jest od nas rok starsza i uczęszcza do drugiej klasy tego liceum - powiedziała suchym, czysto informacyjnym tonem. Prawdopodobie się obraził na mnie za wykłucanie o swoją racje. No i powołałem się na Hariet, a to - mimo, że Zara nie jest psychopatą - nie jest bezpieczne.
Zadzwonił dzwonek na przerwę i pół minuty po jego zakończeniu pierwsi uczniowie zaczęli wylewać się na dziedziniec szkolny.
- Właśnie skończyła lekcje. Wypatruj je... - urwała w pół zdania, a gdy podążyłem za jej spojrzeniem, również otworzyłem usta.
- Alice...? - To nie była Alice. I ja to doskonale wiedziałem. Ale wyglądała identycznie jak nasz android.
Długie, miodowe włosy miała rozpuszczone i tylko dwa pasma z przodu głowy miała upięte z tyłu. Okulary kujonki leżące na jej odrobinę za długim nosie, poprawiała co jakiś czas. Wielkie, ciemne oczy otoczone czarnymi rzęsami, patrzyły na świat z niesłychaną ciekawością. W czarnych rurkach i turkusowej koszuli z malutkimi guziczkami, wyglądała bardzo dziewczęco, a przylegające spodnie i zwiwny materiał koszuli podkreślał jej kobiece krztauty.
Może i wyglądała identycznie jak Alice, ale nią nie była. Ta dziewczyna miała w sobie coś... coś magnetycznego. Może jej uśmiech pełnych ust na śniadej cerze? Może to, że prawą rękę trzymała luźno, ale zginała palce wskazujący i środkowy, tak jak to robią osoby grające na instrumentach smyczkowych (Ta ręka trzyma smyczek, a te palce zawsze muszą trzymać się blisko siebie). Była naturalna i lekko niedoskonała w ten doskonały sposób.
I nas zauważyła...
- Cześć! - przywitała się melodyjnym głosem anioła. - Jestem Sky, przewodnicząca samorządu szkoły. Jesteście nowi? - zapytała. Spojrzałem na Zarę, ale jej twarz mówiła jedno: "To ona. Mogę być ślepa, głucha i chora umysłowo, ale to na pewno ona...".
- Jestem Zara... - wyszeptała wyciągając rękę. Sky uścisnęła ją radośnie. Patrząc to na Zarę to na Sky dostrzegałem coraz więcej cech podobieństwa. Obie miały trochę za długi nos, jakby po złamaniu. Ich oczy były identycznej barwy. Tylko Sky miała trochę wyraźniejsze dołeczki w policzkach niż Zara.
- A ty nieśmiałku? - zapytała patrząc na mnie. Musiałę przez chwilę oswoić się z myślą, że patrzyła na mnie w taki dziwny sposób.
- G-Gordon - skłamałem pozdrawiając myślami mojego przyjaciela. Nie uścisnąłem jej wyciągniętej ręki, ale dziewczyna nie wydawała się tym jakoś specjalnie poruszona.
- To jak? Nowi? - ponowiła pytanie. Zara po kilku sekundach oszołomienia, znów weszła w rolę spokojnej.
- Nie. Tylko zwiedzamy miasto.
- O! Z daleka jesteście? - zaciekawła się. Zaśmiałem się sucho.
- Tak, z dość daleka - odparłem tym razem ja. Zara pokiwała tylko głową.
- Przyjechaliśmy sami i jeszcze nie mamy gdzie spać. Znasz może jakiś hotel, albo motel w pobliżu? - zapytała ciemnowłosa. Sky zmarszczyła brwi, ale zaraz twarz jej się rozjaśniła.
- Możecie zamieszkać u mnie! - oświadczyła. - Moi rodzice wyjechali na tydzień do Grecji i mam wolny pokój gościnny. - Zakrztusiłem się, chcąc zapytać, czy zaufa nieznajomym. Nie musiałem się pytać, aby wiedzieć, że zaufa.
- To... niezmiernie miło z twojej strony Sky - wydusiła Zara z szerokim uśmiechem. Nie mogłem stwierdzić, czy tylko udaje, czy wysila się ze swoim uśmiechem... Była idealną aktorką.
- Chodźcie! Wrócimy razem - zaporoponowała i ruszyła w stronę ulicy. Wymieniliśmy pośpieszne spojrzenia z Zarą i ruszyliśmy za dziewczyną.

- Jacy są twoi rodzice? - zapytała Zara kiedy przeszliśmy już dwie przecznice. Sky zastanowiła się.
- Tak naprawdę to nie są moi rodzice. Adoptowali mnie kiedy byłam bardzo mała. Kochają mnie jednak, choć czasami dziwnie to okazują - stwierdziła.
- Dziwnie? - Spojrzałem na nią znad okularów przeciwsłonecznych. Dziewczyna skinęłam głową.
- Bardzo dbają o moją psychikę i są lekko nadopiekuńczy. Ale tak ma chyba każdy rodzic, prawda? - zaśmiała się. Jej perlisty śmiech pieścił moje uszy, a jej doskonałość raziła w oczy, przez co musiałem odwrócić wzrok.
Dlaczego tak dziwnie na mnie działa? Nie potrafię się w nią dłużej wpatrywać, dotknąć jej, a wszystkie epitety, którymi chcę ją opisać to synonimy od "doskonała" i "niebiańska".
- Nigdy nie chciałaś poznać swojej prawdziwej rodziny? - drążyła Zara. Sky zrobiła dziwną minę: jakby smutek zmieszany z rozczarowaniem.
- Kiedyś bardzo mi na tym zależło. Wypytywałam rodziców, biura adopcyjne... Nigdy nie znalazłam nawet swojego aktu urodzenia. Kiedy w końcu podczas posiłku, zapytałam, czy oni aby napewno mnie adoptowali... Byli wściekli na moją ciekawość. Kazali mi zapomnieć o biologicznych rodzicach, ponieważ ich nie mam... - Kiedy Sky zbierało się na łzy, Zara położyła jej dłoń na ramieniu. W jej oczach zobaczyłem prawdziwe emocje: wzruszenie, współczucie i odrobinę smutku, że nie możę jej wyjawić prawdy. Możę być świetną aktorką, ale nie uda zamaskować się człowieczeństwa.
- Kto wie, może masz tatę, może siostrę...? - głos zadrżał jej przez ułamek sekundy, a ja widziałem jak walczy ze sobą. - Nie powinnaś się poddawać. W końcu to twoja krew. Może oni też cię szukają?
- Może... - przyznała i uśmiechnęła się z wdzięcznością do dziewczyny. - Jeśli miałabym mieć siostrę to musiałby być tobą - powiedziała.
Odwróciłem wzrok w obawie, że zaraz wybuchnę śmiechem. Już zapomniałem jak bardzo starałem się zachowywać tak ufnie jak inni ludzie, gdy musiałem udawać. Teraz takie zachowanie wydaje mi się absurdalnie niepoprawne. Nie powinno się mówić takich rzeczy nieznajomej osobie, prawda? Nie powinno się proponować noclegu pierwszej osobie spotkanej na ulicy, prawda?
- To tutaj - powiedziała Sky wskazując na piętrowy domek jednorodzinny z ogródkiem. Wyglądał jak wyjety z obrazka o tytule "Normalność zawsze w modzie".
- Gdzie są wasze bagaże? - zapytała szukając kluczyka do furtki w workowatym plecaku. Zara spojrzała na zegarek.
- Przyjadą później - wyjaśniła dziewczyna wracając do poprzedniego stanu. Kiedy Sky otworzyła furtkę weszliśmy do domu.
Wszytko było nowoczesne z odrobiną folklorowego stylu. Gdzieniegdzie widziałem na białych ścianach kolorowe wzory, przewagę czerwieni.
- Zdejmujcie buty tylko, bo nie chcę abyście pobrudzili dywan - poprosiła zostawiając swoje baleriny w przedpokoju. Zara ściągnęła bez słowa swoje glany, a ja rozwiązywałem swoje trampki. Oczywiście musiała się trafić taką ludzka przeszkoda jaką jest zwykły supeł. Warknąłem jakieś przekleństwo, gdy nade mną pochyliła się Sky.
- Oj Gordon, jak ty buty wiążesz? - zapytała dziewczyna skupiając swoją uwagę na moich butach i sznurówkach. Zabrałem dłonie, a jej zręczne palce zabrały się za rozpltąywanie supła.
- Grasz na czymś? - spytałem. Mimo pochylonej głowy, wiedziałem, że dziewczyna uśmiechnęła się.
- Tak. Od dziecka gram na skrzypcach - odparła. Czyli miałem rację zwracając uwagę na jej palce.
- Mój tata też grał - stwierdziłem wspominając jego stare skrzypce w dużym ciężkim futerale.
- Naprawdę? - wydała się autentycznie zainteresowana. - Może go znam?
- Nie sądzę... on nie żyje - powiedziałem, choć nadal z trudem przechodziło mi to przez gardło. Sky podniosła na chwilę głowę, a ja musiałem sobie uświadomić, że jest nieprzyzwoicie blisko mojej twarzy.
- Ja... nie chciałam. Strasznie mi przykro - powiedziała z bólem. Odwróciłem wzrok.
- Spoko...
- Nie. Nie spoko - przerwała mi. - Naradę nie chciałam przywoływać złych wspomnień - wyjaśniła, jakby oczekując przebaczenia. Jakbym był biednym szczeniaczkiem, nad którym wszyscy się litują...
- Nie musisz się tak tym przejmować - wydusiłem. - Nie potrzebuje litości.
- A ja się nad tobą nie lituję - zaprzeczyła. - Naprawdę mi przykro z powodu twojego taty - powiedziała. Potem wstała. Spojrzałęm na swój but, a tam sznurówki wisiały bezwładnie już rozplątane.
- D-dziękuję... - mruknąłem zdejmując tenisówki. Sky uśmiechnęła się do mnie słodko i wyciągnęła do mnie dłoń, aby pomóc mi wstać. Z lekkim zawahaniem chwyciłem ją i wstałem z ziemi.
- Nie odrzucaj pomocy - zaproponowała i ruszyła do salony gdzie nadal siedziała Zara. - Chcesz może coś do picia...?

Wieczór. Sky powiedziała, że musi się pouczyć, a mu możemy się rozpakować.
- Jakbyście czegoś potrzebowali, to wołajcie - powiedziała tylko, a potem zniknęła w swoim pokoju. Walnąłe się na jedno z dwóch łóżek dla gości.
- Jak tam Gordnon? - zapytała Zara siadając. Westchnąłem.
- To to raczej ja powinienem o to pytać - zauważyłem. - Trzymasz się?
- W sumie tak. Nie muszę udawać twardej i tak dalej... A ty?
- Wiesz, że na odwrót? - prychnąłem. - Muszę udawać normalnego i nie mogę sobie w spokoju walnąć w ścianę, albo wykrzyczeć swoją frustrację... normalni tak nie robią - zauważyłem. Zara pokiwała głową.
- Kill the lights, kill the actors*... - zanuciła. Jej telefon niespodziewanie wydał z siebie ciche bzyknięcie, a po sprawdzeniu wiadomości dziewczyna podeszła do okna. Kiedy je otworzyła, oprócz chłodu zbliżającej się nocy, wtargnęła... Alice. Jej podobieństwo do Sky znów mnie uderzyło, a android najwyraźniej to zauważył.
- Co się gapisz? - spytała, przypominając o realnym świecie.
- Myślałem tylko co zjeść na śniadanie - odparłem tylko. - Jak tak teren?
- Na razie, aż zbyt czysto. Mieścina jak mieścina - zdała raport. Spojrzałem na Zarę.
- Może Sky nie jest celem Eartha? - podsunąłem. Zaprzeczyła głową z pewnym wyrazem twarzy.
- Tata nie wysyłałby mnie w teren, gdyby nie miał 100% pewności, ze jest to absolutnie konieczne - zauważyła. Spojrzałem na nią z lekkim politowaniem.
- Nie, że coś, ale dyrektor Szkoły Morderców też jest psychopatą - przypomniałem. Zara zabiła mnie wzrokiem
- Wiem. Ale czy psychol, czy normalny, nie wysłał by własnej córki w niepewne - warknęła, a ja tylko uniosłem ręce nad głowę.
- No dobra... Jakiś plan?
- Trzymacie się podstawowego planu - zadecydowała Alice. - Nie spuszczajcie dziewczyny z oczu i badajcie, każdą podejrzaną wiadomość. Póki co, tylko tyle. Składajcie mi raporty każdego wieczoru zrozumiano?
- Ta jest - powiedziałem salutując niedbale to androida. Alice zignorowała ten gest i spojrzała na przewodniczącą. Gdy Zara skinęła głową, Alice wyskoczyła przez okno.
- Słyszałeś. Trzymamy się planu...
- Wieeem - ziewnąłem. - A teraz idę spać. Za dużo się wydażyło się jak na jeden dzień...


*słowa piosenki "Kill the Lights" zespołu Set It Off

#Jest?
Jest.
I Alleluja. Wyciągnęłam klawiaturę bezprzewodową i podłączyłam się do telefonu. Znacznie wygodniej się pisze. Polecam.
Pytanie gdzie Gordon? A no siedzi obok i myśli intensywnie. Widzicie, zastanawia się nad rozpoczęciem swojej oficjalnej działalności na wtt. Hell byłby z niego dumny...
To tyle. Do następnego!

#Capricorn

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top