Rozdział XXIV
Odłożyłem zeszyt na stos prawie identycznych zeszytów i z powrotem zasiadłem na swoim miejscu w długiej ławie. Wróciłem do poprzedniego zajęcia, które praktykowałem już od rana. Czyli opieranie głowy na rękach, byle się nie przewróciła i udawanie, że z uwagą słucham nauczyciela.
Ktoś szturchnął mnie w ramię, a ja mruknąłem z niezadowoleniem. Obróciłem głowę w stronę Hariet.
- Gościu, jak tam współpraca z Zarcią? - zapytała z uśmiechem blondynka. Spojrzałem na nią z miną "Odwal się". Wariatka jednak nie załapała aluzji.
- Nie było źle, dopóki mnie nie zdenerwowała, a potem się rozeszliśmy... - streściłem. Hariet zmarszczyła brwi.
- Oczekiwałam trochę akcji i jakichś pikantnych szczegółów, a tu tyle...?
- Jakich pikantnych szczegółów? - zazgrzytał zębami Dean siadając obok mnie. Zaśmiałem się mimo woli, a Hariet przewróciła oczami.
- Spadaj deklu. Twojego towarzystwa wystarczy mi na cały miesiąc - zauważyła. Podniosłem głowę przeciągając się i ziewając przeciągle.
- Hariet, wiele się nie wydarzyło. Po prostu Zara zaczęła wymieniać sytuację, za które powinna oberwać, a mi skoczyło ciśnienie - wyjaśniłem, kończąc temat. Hariet westchnęła, ale chyba mentalnie zgodziła się na koniec rozmowy.
- Halo? Moi uczniowie skończyli już plotkować? - warknął Honest w naszą stronę. Miałem ochotę coś odpowiedzieć, ale postanowiłem siedzieć cicho i wrócić w spokoju do mojego ignorowania świata. Jednak informacja, którą usłyszałem, była tak pobudzająca, że zadziałała lepiej niż dziesiąta kawa.
- Za dwa dni będziemy obchodzić Dzień Ustawy nr 7 - powiedział nauczyciel, tonem poważnym i przyprawiającym o ciarki. - Wiecie co to oznacza. Musimy się przygotować, a dyrektor zapowiedział, że będzie to najniebezpieczniejsza noc od szesnastu lat... - westchnął, jakby pogrążając się we wspomnieniach. Potem tylko machnął ręką.
- Koniec lekcji. Oceny za pracę w dwójkach dostaniecie za niedługo - rzekł, ale jego spojrzenie zdradzło, że przeniósł się do innego świata.
Wszyscy wstali i w nadzwyczajnym milczeniu opuścicli aule. Nim się zorientowałem, cała moja klasa była już na korytarzu. Zgarnąłem szybko swoje przybory i wybiegłem z sali.
Przeciskając się przez uczniów-morderców, szukałem wzrokiem Deana. Nie umknęło jednak mojej uwadze pewne zachowanie. Wszyscy uzniowie - mięśniaki z okładki pisma dla kulturystów i jakieś chuchra znane ze swojego okrucieństwa - byli niepewni. Czymś przejęci, ale w negatywny sposób. Szeptali między sobą i co jakiś czas rzucali niespokojne spojrzenia w stronę lasu. Jakby czuli się obserwowani. Ja za to czułem się niedoinformowany.
W końcu zlokalizowałem czuprynę Deana. Rozmawiał z jakimiś napakowanym i obtatułowanym kolesiem.
Przez chwilę spierałem się z uczuciami. Podejść, czy nie podejść...
Ostatecznie nie jestem do końca zdrowy na umyśle, więc nikogo nie powinien zdziwić mój wybór.
Zakradłem się na tyle blisko, aby wszystko słyszeć, ale by mnie nie zauważyli.
- ... tak to wygląda. Powiedz mi stary druhu, postanowiłeś już jaka będzie twoja rola? - zapytał mięśniak.
- Dziara, a od kiedy ty tak się o mnie martwisz? - westchnął jak zwykle beztrosko Dean. Napakowany zaśmiał się swoim głębokim głosem.
- Od kiedy trochę podupadłeś. Trzymasz się z ludźmi ostatniej ligi, wpadasz w żałosne intrygi. Pytam się, czy tak jak zwykle będziesz z nami strzegł murów Szkoły od bramy wejściowej, czy będziesz się bawił z tą dzieciarnią w papier i nożyczki - powiedział wyzywająco. Coś się we mnie zagotowało. Ostatnia liga?! Że niby my jesteśmy żałośni? Nie mogłem uwerzyć, że Dean w odpowiedzi tylko się uśmiechnął.
- Nie potrafisz doceniać starych dobrych morderców?
- No co ty. Podziwiam bliźniaków, ale taki Tyr to nie najlepsze toważystwo. A już ten Hell? - koleś prychnął. - Gorszego nie widziałem.
- Czy chodzi ci tylko o moją pozycję, czy chcesz jeszcze czegoś? - zapytał, nagle poważniejąc i prostując się. Teraz był z mięśniakiem na równi. Facet też przestał się uśmiechać.
- Dean, myśl. Co z naszymi planami, aby zdobyć lek na śmierć i uciec z tego pierdla jak najdalej? Mamy w Szkole coraz więcej zwolenników. Prawie odkryliśmy miejsce, gdzie trzymany jest przepis - mówił szybko i cicho, więc musiałem się przysunąć o pół kroku bliżej. - Czy chcesz, aby twoja słabość z powodu jakiegoś głupiego zadurzenia w dzieci... - Nie miał szans okończyć, bo Dean złapał go za szyję i przycisnął do ściany. Nikt nawet nie zwrócił na to uwagi, jakby takie bójki były normalnością.
- Nigdy. Nie. Mów. Że. Jestem. Słaby. - wysyczał przez zęby. - Nie zadurzyłem się. Nie stałem się słaby. Po prostu przejrzałem na oczy Dziara. Te plany były idiotyczne. Głupie. Przypominały dziecience marzenia. A ja przestałem być dzieckiem - powiedział morderczo poważnie. Potem puścił mięśniaka.
- W każdym razie, nie zadurzyłem się w żadnym dzieciaku - posumował. Dziara uśmiechnął się jak szakal - bezmyślnie i sztańsko jednocześnie.
- Ach tak? To może powiedz mu to prosto w twarz? - zaproponował, a pode mną ugieły się nogi. Dean najpierw zmarszczył brwi ale zaraz jakby do niego dotarło i obrucił się w moją stronę.
Poczułem, że właśnie w tym miejscu nie powinno mnie być. W całej Szkole, właśnie tutaj nie powinienem stać dłużej niż to konieczne.
Dean wpatrywał się we mnie, a z jego twarzy nic nie pogłem odczytać. Zacząłem się cofać, aż w końcu puściłem się pędem, przez pustoszejący korytarz Szkoły Morderców.
Kiedy stanąłem, byłem niedaleko cmentarza. Byłem tu tylko raz - aby wybrać miejsce na szczątki Gordona. Wtedy było mi to trochę obojętne, gdzie będzie pogrzebany mój dawny przyjaciel. Jednak teraz cieszyłem się, że wybrałem skrawek ziemi położony najdalej od reszty grobów i jeszcze w sąsiedztwie pięknej wierzby płaczącej. Właśnie tam usiadłem. Obok grobu mojego prawdziwego przyjaciela, a nie pstchopaty, o którym nic nie wiem.
Schowałem twarz w dłoniach.
Niczego nie zrozumiałem, ale to dziwne spojrzenie, jakim obdarzył mnie Dean... Jakby mnie nie znał. Jakby zobaczył mnie poraz pierwszy w życiu.
I nie wiem dlaczego, ale właśnie to spojrzenie zbolało mnie najbardziej.
NIE! Hell nie myśl o tym bo ci się mózg przegrzeje... Wszystko było zbyt zagmatwane. Spojrzałem na grub Gordona.
- Czy naprawdę przyjaźń ze mną nie może się dobrze skończyć? - zapytałem częściowo siebie, częściowo martwego. Nie doczekałem się jednak odpowiedzi.
Może to jakieś przekleństwo związane z imieniem Hell? Nie mogę mieć spokojnego życia, bo Piekło to Piekło. Na korzyść tego argumentu przemawia, że Earth, czyli Ziemia, nie miał tak przegranego życia jak ja, bo uciekł ze Szkoły i żył normalnie. Choć czy mu się podobało?
No dobra. Naprawdę jak pomyślę dłużej to dziwne rzeczy przychodzą mi do głowy...
Skup się na czymś... Czymkolwiek...
Zajrzałem do torby i wyciągnąłem z tamtąd książkę, do której jakoś nie miałem ochoty zaglądać odkąd ją znalazłem, ale zawsze miałem przy sobie.
"Historia Szkoły Morderców"
Dla ciekawych - książka z obrazkami.
Minąłem kilka pierwszych rozdziałów zatytułowanych "Założycielele" i "Pierwsze lata działalności". Od razu przeskoczyłem do działu "Dzień Ustawy Śmierci".
"Dnia 31 października roku (#He he, nie podam) stała się rzecz przewidziana już przed pokoleniami. Bunt.
Ludzie, uważani za nienoralnych, obłąkaych i po prostu nie wartych życia, po raz pierwszy w historii powiedzieli NIE.
W święto znane pod wieloma nazwami m.in. Dzień Zmarłych, Kawsasqanchis, święto Bon, a dla nas po prostu Halloween, psychopaci wyszli na ulicę, aby domagać się swoich praw. Rzesza chorych na umyśle, uciekinierów z psychiatryków i ośrodków specjalistycznych przeszła ulicami stolicy. Marsz miał się zakończyć pod pałacem prezydenckim, gdzie przedstawiciel grupy miał przedstawić rządowi swoje wymagania.
Jednak nigdy nie doszło do rozmów.
Sejm jednogłośnie zadecydował o wytoczeniu przeciwko psychopatą cięzkich środków.
Do miasta wkroczyli żołnierze. Najpierw ogłuszali uczestników marszu gazem i armatkami wodnymi, ale tylko przestraszyli psychopatów. Ci w obawie o swoje życie zaczeli się bronić. Zdrowy rozsądek odmówił im posłuszeństwa, a do głosu doszedł podstawowy instynk przetrwania.
Wtedy z rąk psychopaty zginął pierwszy człowiek. Reporter, który przekazywał na żywo do studia wydarzenia rozgrywające się między armią, a psychopatami. Nazywał się Carl Wright, a imienia jego mordercy nigdy nie poznano.
Ważne jest jedno - był to pierwszy ruch zbliżający nas do Ustawy. Potem było tylko gorzej.
Żołnierze dostali zezwolenie na broń, ale to psychopaci nadal napędzani adrenaliną, nie mieli skrupułów zabijać ich nożami, jakimiś szablami, które spotyka się wiszące na ścianach, albo chemikaliami, najczęściej o odczynniku kawsowym.
Rozpętało się piekło, a wszędzie była tylko krew. Rzeź pochłonęła wiele ofiar, ale ostatecznie wybito w pień psychopatów biorących udział w marszu. Nielicznym udało się uciec, ale listy gończe wysłąne za ludźmi powiązanymi z rozrubą skutecznie dopadły również tych niedobitków.
Był to czarny dzień dla całego narodu. Dzień krwawy i mroczny. Wśród koło 30 tysięcy psychopatów, ponad połowa to były tylko dzieci. A zabito ich tak samo jak zwierzęta. W ścisku, w budzie i w butalny sposób."
Zatrzasnąłem książkę, starając się wymazać z pamięci fotografie i ilustracje, obrazujący tamten dzień. Znałem tą historię, ale niezbyt dokładnie. Wiedziałem tylko, że źli psychopaci przyszli, a odważni obrońcy narodu ich zabili. Łaał, ta magia propagandy, którą małe dzieci łykały bez zastanowienia. Od zawsze wiedziałem, że jest w tym coś więcej, ale... taka czysta prawda nie była łatwa do strawienia.
Przynajmniej wiem dlaczego to takie poważne. Coś się będzie działo z związku z tym "świętem". I obawiam się, że mi się to nie spodoba...
- Hell! - podniosłem głowę, a ręką już otworzyłem brzytwę. To Dean biegł w moją stronę. Nadal nie chowałem brzytwy.
- Czego chcesz od takiego człowieka z niższej ligi? - zapytałem z jadem. Wyraz twarzy Deana złagodniał. Nie był już taki obcy, ale nadal nie napawał mnie optymizmem.
- Wiem, że to co powiedział Dziara, nie było zbyt... dobre. Jednak ja już od dawna się z nimi nie zadaję. Przejrzałem na oczy i...
- Ale tak uważałeś! - wyrzuciłem z siebie. - Skąd mam wiedzieć, że nadal nie uważasz?! - Dean rozłożył bezradnie ręce,
- Nie zmienię przeszłości. Niczego co zrobiłem w życiu nie żałuję. Na swoją obonę mogę powiedzieć, że kiedy poznałem ciebie...
- Powiedziałem SKOŃCZ Z TYM - ryknąłem. Dean cofnął się. Sam przeraziłem się własnego głosu. Ale tak jak Dean powiedział: niczego nie żałuję. Od dawna chciałem wywrzeszczeć mu prawdę w twrza.
- Długo znosiłem twoje flirty i idiotyczne podrywy! Ale wiesz co? Ja się nie będę tak dłużej bawił z panem "jestem silny"! Mam dość okej?! Bywało śmiesznie, ale albo się zdecydujesz, czego ode mnie chcesz, albo weź zejdź mi z oczu! - wywrzeszczałem wściekle. Dean wpatrywał sie we mnie z osłupieniem.
Nie miałem zamiaru czekać, aż coś powie. Ruszyłem do akademiku, aby powalić trochę pięścią w ścianę.
Fajna zabawa, polecam na zły humor.
Od wejścia czułem, że zaraz ktoś będzie mi humor psuł bardziej, ale to był szczyt wszystkiego:
- Hell, jesteś gotowy na rzeź? - zapytał Tyr, z powagą na twarzy i diabłem ukrytym w oczach. Musiałem zamrugać kilkanaście razy, aby przetrawić informację i odpowiednio na nią zareagować.
- ... CO?!
- Dostałem od dyrektora plan obrony Szkoły i muszę przyznać, że czuję się bezpieczniejszy...
- A-ale... Chwilę! Jaki plan oborny? - przerwałem Tyrowi. Teraz na jego twarzy pokrytej bliznami wykwitło szczere zdziwienie.
- Nie widziałeś... wypowiedzenia wojny? - upewnił się. Wybałuszyłem na niego oczy, coraz bardziej nie rozumiejąc bagna w którym siedzę. Tyr chyba odczytał z mojej miny, że nadal nic mi to nie mówi. Zgarnął ręką pilot od plazmy i włączył ją.
- Oglądaj. Leci cały czas to samo - powiedział tylko, a potem przeniosłem całą uwagę na ekran HD.
Ujrzałem tak już doskonale mi znaną maskę Eartha. Rozjaśniony obraz pozwalał dojrzeć jego oczy - były zwężone, a płonący w nich ogień mówił tylko jedno: "Zabiję".
- Sądzicie, że będziecie bezpieczni TEGO dnia? Mylicie się. Zgromadziłem już odpowiednią armię zwolenników bez skrupułów, abyćsie mi dobrowolnie oddali serum na długowieczność. Nie? Tym lepiej. Sam do was przyjdę i wywlekę za flaki. Zostawię przy życiu tylko naszego kochanego dyrektorka i długowiecznego. Reszta ziginie. - Kamera odsuwa się i ukazuje siedzącą sylwetkę zamaskowanego. - Koniec z podchodami. Trzydziestego pierwszego października przeleję krew, a wy będziecie zmuszeni do oddania mi przepisu. - Potem obraz zgasł, przysłoniły go "mrówki", a następnie znów rozbrzmiał głos Eartha.
Fala strachu zalała mnie, zwalając z nóg i przewalając na kanapę. Mój Umysł właśnie się spakował na wakacje, a moje Życie zapytało, czy może już kopnąć w kalendarz. Wszystko wydawało się tak tragicznie beznadziejne, że gorzej już być nie mogło.
- I... mamy bronić Szkoły?
- Tak - potwierdził Tyr pokazując mi jakiś szybki szkic z pozaznaczanymi najważniejszymi budynkami i dwoma bramami. Na kartce oprócz prywmitywnej legedny, pozaznaczano kilka miejsc czerwonymi krzyżykami.
- Najważniejsze to bronić wejść - pokazał dwa krzyżyki. - Szkoła jest otoczona z trzech stron lasem i wysoką siadką przez którą przepływa 300 W, ale brama główna i wyjście ewakuacyjne to tylko zamykana na łańcuch brama. Dlatego jeden zespół będzie bronić wejścia głównego, a drugi będzie miał bazę na Suchym Polu obok cmentarza. Kolejne zespoły będą pilnowały hali sportowej i akademików - wskazał dwa krzyżyki nad budynakmi. - No i samorząd szkolny wraz z personelem i dyrektorem będzie w budynku głównym Szkoły.
- Jest już podział na grupy? - zapytałem, starając się opanować nadal obecny strach. Tyr pokaza mi listę.
- Tak. Ja będę przy serum w charakterze strażnika. Ty, wraz z Artmate, Zectorem, Deanem, Azraelem, Hariet i Alice będziecie stacjonować na Suchym Polu - powiedział Tyr. Powoli pokiwałem głową, przeczesując palcami włosy.
- To wszystko brzmi bardzo źle... - podsumowałem. Tyr westchnął przyznając mi rację. Coś sobie nagle uświadomiłem.
- A co będzie z Julie? Jest najmłodszą uczenicą. Też będzie walczyła? - zapytałem. Tyr przejrzał zapiski.
- Owszem, umieścili ją przy głównej bramię wraz z Santiago Lopez, Sabriną Winkler, jakimś "Dziarą" i "Wilkiem"... Ale spokojnie, nikt nie zaatakuje od frontu. Powinieneś raczej się martwić o siebie - zaznaczył. Ukryłem głowę w dłoniach jęcząc przeciągle.
- Masz jeszcze jakieś dobrze wieści? - mruknąłem. Tyr wciągnął powietrze i podrapał się w okolicach drewnianej wstawki w miejscu oka.
- Cóż... znalazłem dzisiaj coś takiego... I to chyba do ciebie... - powiedział pdając mi jakiś zwinięty kaawałek papieru.
"Zamaiast ciebie zginął Gordon. Tym razem nie uciekniesz Piekielny Chłopcze..."
Żołądek wywinął mi fikołka, a ja straciłem całą energię na walenie w ścianę.
Może ma ktoś jeszcze jakieś dla mnie wieści?
#Cóż, myślałam, że zdołam opisać samo Hallowinee...
/Co z tego, że mamy prawie kwiecień/
# ...Ale pykło 2000 słówek i stwierdziłam, że bardziej pogmatwanego rozdziału już robić nie wypada.
/W sumie już dziwne jest samo siedzenie nad moim grobem i gadanie do niego, podczas gdy ja siedzę w kuchni i robię rzarcie./
#Więc jak? Historia Ustawy nr 7 nie powala, ale jest wyjątkowo realna, co nie?
/Nie./
#Gordon, weź połknij język i powiedz mi jakie to uczucie.
/... Nie da się.../
#W każdym razie poproszę o opinię.
#Capricorn
/I od niedawna Gordnon/
/Ejj... skoro jestem w samorządzie jako sekretarz, to będę wraz z innymi członkami samorządu siedział w budynku głównym Szkoły?!/
#Gordon jesteś rozwinięty jak rolka papieru toaletowego, naprawdę...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top