Rozdział XVIII
Nie minęło kilka dni, a pamięć powróciła mi całkowicie. Na tyle całkowicie, że mogłem ochrzanić Zare, za zamknięcie mnie w izolatce z Earthem. Oooo tak. Było trochę krzyku. Potem przyszedł czas na podsumowanie.
Earth uciekł. Nie bez powodu miał tą maskę przeciwgazową na twarzy kiedy go znaleźliśmy i zakuliśmy w izolatce. Zostawił mnie w pomieszczeniu z dziwnym gazem czyszczącym pamięć i zwiał skubany. Przewidział, że porwanie nas może nie pójść tak gładko, więc ubezpieczył się tworząc sobie plan B.
Okazało się również coś niezwykle ciekawego: dyrektor nigdy nie został porwany! Był jednak po za Szkołą, choć nie wiem dlaczego. Zara i Tyr - którzy z nim rozmawiali - również tego nie wiedzą. Ale w takim razie jak Earth i jego ludzie dostali się na teren Szkoły?
- Tego jeszcze nie wiemy - powiedział pan Honest z lekką rezygnacją. Pokiwałem głową i zebrałem zeszyty z ławki w auli do torby. Honest robił mi takie lekcje uzupełniające. I właśnie dziś podsumowałem sobie całe zdarzenie z tamtego porwania.
- Aha, Hell pamiętaj proszę, że w przyszłym tygodniu zaczynasz swoją pierwszą akcję - powiedział tonem, jakim się mówi o pogodzie. Torba wypadła mi z rąk.
- Ta akcja z przemytnikami i śnieżką? - upewniłem się. Czasami jeszcze mnie pamięć zawodziła. Pan Honest pokiwał głową poprawiając okulary i ziewając przeciągle.
- Taak... Macie gdzieś jeszcze notatki o tej akcji? Przypomnij je sobie dokładnie - zasugerował.
Przypomnij.
Jak ja nienawidzę tego słowa. A czy pamiętasz...? Ludzie myślą, że jak straciłeś pamięć to tak jakby był śmiertelne chory. Dean jak głupi przez pierwszy dzień łaził za mną i opowiadał o każdej sekundzie jaką tu spędziłem. Fakt - pomagało, ale ludzie, czy ten gość mnie śledzi, że tak dokładnie zna każdy mój ruch?
Wyszedłem z budynku Szkoły i ruszyłem przez ogród do akademika. Nagle stanąłem. Właściwie to nie wiem dlaczego. Po prostu stanąłem. Moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Stałem tak chwilę i patrzyłem się przed siebie.
Wiem, że zabrzmi to bardzo dziwnie, ale zapomniałem jak piękny jest ten ogród. Powołał chłodek. Koniec września, a zbliżający się październik nieustannie przypominał o sobie. Niesłychane, że przeżyłem przez trzy tygodnie w medytacji, a świat tak się zmienił. Liście zaczęły przybierać złoty kolor i opadać na ścieżkę i lekko spaloną trawę.
Usiadłem ma ławce, a potem wziąłem kilka głębszych wdechów.
Żyje. Przeżyłem już kilka tygodni w Szkole Morderców i nie zwariowałem. Prawda - zabiłem, ale w obronie własnej. I to nie specjalnie.
Wyciągnąłem telefon z kieszeni. Wiem, że to idiotyczne, ale chciałem pogadać. Wybrałem numer i liczyłem ile razy odezwie się sygnał. W końcu, odebrał.
- To ty...
- Cześć, Gordon. Tak, dzwonię, żeby spytać co u ciebie - mówię siląc się na luźny ton. Następuje chwila ciszy.
- Dzięki za troskę. U mnie wszystko po staremu. Tylko teraz siedzę sam w ławce - powiedział śmiejąc się cicho. No tak, kiedyś to było ważne, kto z kim siedział.
- Mam nadzieję, że nie siedzisz sam, przeze mnie. No wiesz...
- Hell, słuchaj brachu. Sorry, że się rozłączyłem. Powinien chwilę z tobą pogadać, pewnie byłeś przybity, a ja jeszcze cię dobiłem.
- Noo... nie powiem, że mnie dobiłeś, ale zdecydowanie nie poprawiłeś humoru - stwierdziłem, a potem oboje się zaśmialiśmy.
- A tak ogólnie to jak jest w tej twojej Szkole Morderców? Minęło trochę czasu, prawie miesiąc - zainteresował się chłopak. Zaśmiałem się ponuro.
- Chcesz mieć straszną historię na najbliższe ognisko? To mogę ci sprzedać taką opowieść, że padniesz - zapowiedziałem.
- Opowiadaj. Zacznę pisać do rubryki w gazetce szkolnej pod tytułem "z życia mordercy" - stwierdził. Znów zachichotałem. Lubiłem Gordona, bo chłopak śmiał się z trudności i przykrości. Z nim zawsze czułem się w miarę normalnie.
- To słuchaj: Wtargnęli do mojego pokoju i ogłuszyli gazem. Obudziłem się dopiero, w kaftanie bezpieczeństwa w jakimś starym szpitalu i kiedy...
Skończyłem opowiadać jakieś... no po dobrych kilku godzinach. Gordon był faktycznie lekko przerażony, ale co mu się będę dziwić. Chłopak był jeszcze mniej przyzwyczajony do takich popapranych historii niż ja.
- Noo dobra. Ale chwila, jak ma się ten chłopak, który nadstawił kark za ciebie?
- Dean ma się znakomicie - zapewniłem. - Pomagał przywrócić mi pamięć.
- Z twoich opowieści mógłbym stwierdzić, że jesteście razem - uznał że śmiertelną powagą.
Emm...
Nie wiedziałem jak zareagować.
- Gordon... nie... nie jesteśmy razem! Skąd taki pomysł?! - zapytałem i radowałem się, że chłopak rozmawia ze mną przez telefon, bo zacząłby rechotać z mojego rumieńca.
- No opiekuje się tobą, pilnuje cię i przede wszystkim powstrzymał tego psychola przed torturowaniem cię - wyliczył. - Pamiętasz tego... no tego gościa z równoległej klasy, tego co przychodził do budy w krawatach?
- Coś kojarzę - skłamałem bez zająknięcia.
- No, to niedawno przedstawił mi swojego chłopaka. Nie wiem, czy posunęli by się tak daleko jak ten cały Dean, ale podobne relacje odczytuje z twoich opowieści.
- Wiesz co? Ty lepiej przestań tak czytać między wierszami - pouczyłem kolegę. - Muszę spadać, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Może pogadamy jeszcze jutro?
- Z chęcią. Do usłyszenia brachu - pożegnał się i rozłączyłem się.
Ciemno zaczynało się już robić, kiedy wstałem z ławki.
Czułem się o kilka kilogramów lżejszy. Może to dlatego, że jeszcze nie jadłem kolacji?
Nie, raczej dzięki tej rozmowie. Niby rozmawianie z kimś zdrowym na umyśle nie różni się tak bardzo od rozmowy na przykład od rozmowy z Zectorem, albo Hariet. Jednak świadomość, że Gordon mnie nie zapomniał do końca... jakoś mnie uszczęśliwiła.
Otworzyłem drzwi do pokoju i wpadłem na Artmatego. Chłopak z nieułożonymi włosami i bluzą na lewą stronę (więc napis "Hello" wyglądał "olleH") biegał mrucząc coś pod nosem i wpadając na wszystko i wszystkich. Spojrzałem na Tyra rozwalonego na kanapie. Kurczę, czy ten człowiek zawsze tam siedzi?!
- Co tym razem?
- Artmate jak zwykle stresuje się nadchodzącą misją. A na dodatek skończyła mu się farba do włosów - wyjaśnił. Nadchodząca misja... kurka, też chyba powinienem się stresować, albo coś. A ja...?
- Hell, znasz już swoje zadanie?
- Co? - upewniłem się, że mówi do mnie. Tyr przewrócił oczami jakby mówił do siebie "ta dzisiejsza młodzież". Czasami odczuwam wyraźnie dzielącą nas przepaść wiekową, ale czasami zapominam jakoś o tym i zdarza się, że chcę go pouczać. Jeśli ktoś ma tu mieć doświadczenie to tylko on, a jednak czasami chcę się z nim kłócić.
- No więc ci wyjaśnię - zaczął otwierając jeden ze swoich licznych zeszytów. - Jak wiesz, macie tylko szpiegować przemytników. Ty, jako najnormalniejszy członek Wykonawców, będziesz ich śledził kiedy wejdą w miasto. Oczywiście na ogonie będzie ci siedziała reszta grupy, jadąca w vanie. - Zaczął przewracać z zawrotną prędkością kartki, w poszukiwaniu odpowiedniej strony. Kiedy w końcu ją znalazł, odwrócił zeszyt w mój stronę pokazując twarz jakiegoś mężczyzny. Piegaty, orli nos, chytry uśmieszek i małe oczka. Wszystko w tej twarzy nie pasowało do siebie. Jakbyście wciskali kawałki puzzli na siłę, tam gdzie nie powinno ich być. I jeszcze te rudawobrązowe włosy i odstające uszka.
- Chyba nie stracę go z oczu - zapewniłem. Tyr pokiwał głową, jakby wiedząc o co mi chodzi.
- Kiedy ten oto obiekt A dojdzie do celu, wkracza reszta Wykonawców.
- Są jakieś przeszkody, utrudnienia? - zapytałem, aby nie zdziwić się potem. Tyr znów przewertował zeszyt.
- Taak... Okazało się, że będą się was spodziewać. Czyli musicie być ostrożni podczas wejścia do ich kryjówki i podczas przekazywania im informacji. Mogą w każdej chwili wyciągnąć broń i zacząć do was strzelać...
- Będą chcieli nas zabić?! - pisnąłem. Tyr wrócił do swojego zeszytu.
- To osoby, które nielegalnie dostały się na teren kraju i nie mają prawdziwych tożsamości. Z resztą świat nie dzieli się tylko na psychopatę i normalnego człowieka. Nie trzeba być psychopatą, aby zabijać - pouczył mnie. Pokiwałem głową.
Niby oczywiste. Ale jakoś nie mogłem sobie tego wyjaśnić. Mój mózg nie przyjmował do wiadomości czegoś tak oczywistego.
Zgarnąłem swoje rzeczy, ominąłem świrującego Artmate i ruszyłem do mojego pokoju. Przyzwyczaiłem się do niego. MÓJ POKÓJ.
Na drzwiach przymocowana srebrna tabliczka z moim imieniem i nazwiskiem. W środku dużo miejsca. Kilka pustych półek, szafa, no i wielkie łóżko. Zwykłe biurko, lampka i kilka wielkich okien wychodzących na las. Pięknie, prawda?
Położyłem się na łóżku i westchnąłem. Dziś nawet nic się nie działo... taki luz w Szkole Morderców. Może świat stwierdził, że dziś nawet tutaj może być spokój?
Nie wiem. Ale niech ta cisza trwa.
Zamknąłem oczy i pozwoliłem, aby mój umysł wyfrunął z po za murów tej złotej klatki.
[Perspektywa Gordona]
Odłożyłem drżącą ręką telefon. Wziąłem kilka oddechów i spojrzałem na nieznajomego. Lufa pistoletu pocierała moje spocone czoło.
- Już...
- Mam nadzieję, że nie próbowałeś powiedzieć mu czegoś między wierszami.
- Nie. Wypuścisz moją rodzinę? - zapytałem. Nieznajomy odwrócił głowę, ale pistolet nadal trzymał przy moim czole.
- Taa... twoją rodzinę mogę puścić już wolno. Jednak ty zostaniesz ze mną - powiedział spokojnie. Krew zamarzła mi i bałem się wydusić choćby słowo.
- A... Ale dostałeś to co chciałeś! Rozmawiałem z Hellem, nie utrudniałem...
- I bardzo się z tego cieszę. Ale będziesz mi jeszcze potrzebny. Byłeś ważny dla Hella, a więc na pewno jesteś bardziej użyteczny, niż ci się wydaje - zapewnił mnie.
Nie, nie, nie, nie...
- Ale...
Wystrzelił i trafił w mój piszczel. Nie panując nad głosem, wrzasnąłem. Nigdy nie doznałem takiego rodzaju bólu.
- Słaby jesteś - skomentował. - Przydasz mi się, ale nie musisz być w jednym kawałku. Masz tylko żyć - powiedział i łapiąc mnie za postrzeloną nogę zaczął mnie ciągnąć za sobą po podłodze w stronę drzwi. Dlaczego, dlaczego, dlaczego...
# He He He...
No to taki luźny rozdzialik. Planuję w następnym rozdziale zawrzeć cały przebieg misji. A na resztę... na to sobie jeszcze trochę poczekajcie.
No to tyle. Na pytania odpowiadam. A puki co idę pisać.
A! I dziękuję za wszystkie komentarze i gwiazdki! Za chwilę dobije do 1.000 wyświetleń i chyba zejde ze szczęścia. Wiem, że to nie wiele, ale jednak ładna liczba ☺
Może jakiś mały special? Hm?
#Capricorn
,ejyż ein żuj aJ
ulób ymzaps olkyt ot yhcur ejom
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top