Rozdział XIX
#Jedno słówko ode mnie. Polecam piosenkę z medi do czytania.
Dziś ten dzień. Moja misja. Czy się stresuje? Trochę bardzo. Bo nie ucierpi tylko moja duma, ale mogę również przypłacić życiem.
Obudziłem się rano. Chwilę pogapiłem się w sufit, ale w końcu po długiej wojnie myśli, zdecydowałem się wstać z łóżka, powtarzając sobie, że wrócę do niego wieczorem. A przynajmniej taką mam nadzieję.
Wziąłem prysznic i uczesałem się. Przy tej okazji zauważyłem, że w niedługim czasie powinienem przejść się do fryzjera. Moje gniazdo na głowie, zaczęło być większe od głowy, a to zły znak. Jeszcze raz spojrzałem na swoje odbicie. Rysy mi się wyostrzyły, a po intensywnych ćwiczeniach z Artmate i dotkliwej głodówce, wyszczuplałem, a na brzuchu i ramionach pojawiły mi się zarysy mięśni.
- No, Hell... weź się w garść i skup się - pouczyłem odbicie. Ja i Ja z lustra pokiwaliśmy zgodnie głowami, a potem wróciłem z powrotem do pokoju. Ubrałem się w jakieś ciuch, które nie przyciągną uwagi przechodni i ruszyłem do salonu.
Tam atmosfera była z lekka napięta. Artmate stresował się już wcześniej, a teraz po prostu zamilkł i spuścił głowę na pierś. Zdobył farbę do włosów, więc przestał tak świrować, a jego włosy nabrały nowych wyrazistych kolorów (teraz to był niebieski, czerwony i żółty. Czy wspominałem, że wygląda jak kucyk pony?). Dean i Tyr wyglądali jak zwykle na spokojnych. Tyr naturalnie z kawą w ręku i zeszytem. Pewnie sprawdzał jeszcze raz, czy wszystkie dane się zgadzają. Ostatnimi dniami często to robił. Widać, że zależało mu na stu procentowym powodzeniu. Z resztą nie wyglądał na osobę, która może się pomylić, albo nie przewidzieć czegoś. Czułem się trochę lepiej wiedząc, że przynajmniej plan jest idealny i ma odpowiednie ultimatum gdyby coś zawiodło.
Dean za to wyglądał jak nastolatek, który zakuwał całą noc do testów. Oczy miał podkrążone od zmęczenia, był nieuczesany i cały czas mruczał pod nosem jakieś wyrwane z kontekstu zdania co kilka chwil biorąc gryza kanapki.
Kiedy nalałem sobie mleka do miski i nasypałem swoich płatków musli z kawałkami czekolady stanąłem obok chłopaka przeżuwającego kanapkę.
- Wyglądasz jak upiór - powiedziałem szczerze na dzień dobry. Dean drgnął jak wyrwany z transu. Obrzucił mnie leniwym spojrzeniem.
- Dzięki. A jak ty się trzymasz?
- Mam ochotę rzygać, ale postanowiłem najpierw coś zjeść - wyznałem. Dean uśmiechnął się krzywo i dotkną moich włosów. Zaczął się bawić jednym z kosmyków odstających na bok, a ja poczułem się nadzwyczaj dziwnie.
- Co ty...
- Fajnie ci tak z dłuższymi - zauważył. - choć powinieneś mieć grzywkę - uznał tonem znawcy. Zamrugałem nie widząc jak odpowiedzieć. Dean zrobił triumfalną minę i dalej bawił się moimi włosami. Właśnie, gdy na moje usta cisnęło się kilka słów, chłopak pociągnął mnie za kosmyk.
- Osz ty... - syknąłem odkładając miskę z płatkami. Deana był za to bardzo dumny ze swego czynu.
- Oj tam, przez przypadek - powiedział na swoją obronę czochrając mi włosy. Jednak zamiast zabrać dłoń z mojej głowy, zaczął powoli przeczesywać moje czarne jak noc włosy, z uśmiechem zadowolenia. Podobny gest robiła mam... macocha, kiedy była ze mnie wyjątkowo zadowolona i z podziwem wpatrywała się w moją twarz.
W końcu poziom mojego oszołomienia opadł i odsunąłem się do chłopaka.
- Toooo jaka będzie twoja rola w misji? - zapytałem natychmiast zmieniając temat. Dean wyraźnie niezadowolony odwrócił wzrok i ugryzł kanapkę. Ja z powrotem wróciłem do płatków.
- Będę któremuś z was przekazywał informację przez słuchawkę. Będę widział ulicę z kamery w vanie, siedząc na kanapie w salonie i starając się mieć wszystko pod kontrolą. Kiedy wysiądziecie z vana, ktoś dostanie czapkę z kamerką - wyjaśnił. Pokiwałem głową. Resztę śniadania przemilczeliśmy.
Czyli Dean zostaje tutaj i razem z Tyrem oglądając transmisję na żywo z naszej misji? A ja tam mam, śledzić przemytników i modlić się, aby jednak się nas nie spodziewali?
Akurat kiedy odkładałem miseczkę do zmywarki, drzwi do naszego pokoju otworzyły się gwałtownie.
- To my! - krzyknął Zector. Zajrzałem do salonu. Z torbą sportową przewieszoną przez ramię, i jakże radosnym uśmiechem (sarkazm) stał bliźniak Artmate. Jak zwykle na czarno, z kapturem bluzy ciągniętym na głowę i trupio bladą cerą - wszystko to składało się na jego wygląd mrocznego kosiarza. Za nim weszła Zara. Czarne jeansy i fioletowa koszulka z frędzlami całkiem ładnie pasowały do kilku piór wplecionych w jej ciemnych włosach. Obrzuciła pokój sceptycznym spojrzeniem, a potem zatrzymała się na mnie. Rysy jej złagodniały.
- Hell, jesteś gotowy? To twoja pierwsza misja więc...
- Luz. Jest w porządku - zapewniłem naginając trochę prawdę. Poczułem na sobie niezadowolone spojrzenie Deana, ale nikt nic już nie dodał.
- Idziemy? - zapytał Artmate.
Spojrzałem na kolorowego, a potem na Zectora i w końcu na Zare.
- Nie ma na co czekać...
Jechaliśmy w vanie, dobre trzy godziny. Trochę trzęsło, a co jakiś czas spadałem z siedzenia, na ostrzejszych zakrętach. Ale nikt nic nie mówił. Wszyscy milczeli. Zara tylko cały czas ruszyła bezgłośnie ustami. Po dłuższym przypatrywaniu się temu, stwierdziłem, że pewnie powtarza poszczególne punkty misji. Jednak kiedy jej usta ułożyły się w słowa "Amen", zrozumiałem, że dziewczyna modli się w ciszy.
W końcu van stanął. Spojrzeliśmy po sobie, a potem na pana Honesta siedzącego za kierownicą.
- Hell, to twój przystanek - powiedział. Skinąłem głową. Zector podał mi telefon.
- Za kilka minut zadzwoni to ciebie informator. Będziesz udawał, że z nim rozmawiasz, aby nie wzbudzać podejrzeń. Powie ci w którym momencie podejrzany będzie w pobliżu - streścił. Zgarnąłem telefon i rozsunąłem drzwi. Do ciemnego wnętrza samochodu wpadło jasne światło i jesienne powietrze. Przymrużając oczy wysiadłem i stanąłem na poboczu długiej szosy. Ostatni raz spojrzałem do wnętrza samochodu.
- Powodzenia Hell. Dasz radę - zapewnił mnie Artmate. Skinąłem głową, choć w głębi siebie czułem się beznadziejnie.
Nie potrzebowałem zapewnień, że dam radę. Dlaczego miałbym nie dbać rady w śledzeniu jakiegoś gościa, który ma mnie doprowadzić do ich tajnej kryjówki? Chodzi mi o tą część planów, w którym wchodzimy tam i zaczynamy rozmowę. To nie będzie raczej spokojna dyskusja. Zara nie zdradziła wszystkich szczegółów podobnie jak Tyr. Trochę mnie to niepokoiło, ale co mogłem na to poradzić? Przynajmniej teraz już wiem, dlaczego Dean nie zawsze chce zostać Wykonawcą.
Przez dziesięć minut podążałem poboczem, gdy w końcu dotarłem do zatłoczonych bram miasta. Dawno nie widziałem tyłu ludzi na raz i przez chwilę nie mogłem się ruszyć. Z zamyślenia wyrwał mnie wibrujący telefon w kieszeni. Nie lubię wibracji, więc szybko wyciągnąłem z kieszeni komórkę i przycisnąwszy odpowiedni klawisz przyłożyłem aparat do ucha.
- Halo?
- Hell?
- Dean?
- Co?! Myślałem, że będę miał Zectora! Ale w sumie to ty też mi nie przeszkadzasz...
- Od razu mi lepiej... - westchnąłem do słuchawki i wkroczyłem między ludzi. Nic nie mam do Deana. Jest upierdliwy i bywa wkurzający, ale nie potrafię powiedzieć o nim złego słowa. Tym bardziej, że po akcji w psychiatryku... no cóż, wtedy osiągnąłem szczyt szacunku do chłopaka.
Kiedy dotarłem na deptak zacząłem tracić wcześniejszą pewność siebie. Od zawsze miałem problemy z przebywaniem w tłumie, a teraz jeszcze do tego wszystkiego doszedł stres misją...
- Wiesz co Hell, popraw kaptur bluzy i rozepnij ją do końca - odezwał się nagle Dean. Marszcząc brwi wykonałem to co zaproponował. Usłyszałem chichot chłopaka.
- Ale jesteś uroczy...
- Dean!
- ... Artmate miał kiedyś taką słodką bluzę, na której kapturze były takie kocie uszka! Muszę jej poszukać! Gdybyś ją założyło zrobił tą minę obrażonej złotej rybki...
- Jaką minę?
- No tą, którą robisz kiedy usiłujesz być poważny! Jest taka słodka! I... - W tle usłyszałem jakieś powarkiwania, prawdopodobnie należące do Tyra.
- Ale ja nie potrafię się opanować kiedy moim zadaniem jest cały czas wpatrywać się w Hella... nie, to ty... Tyr! - jakieś urywki rozmowy były głośniejsze, a oczami wyobraźni widziałem jak jednooki poucza Deana. Uśmiech wykwitł bez ostrzeżenia na mojej twarzy. W końcu po drugiej stronie zapadła cisza. Kiedy zaczynałem się niepokoić odezwał się chłopak.
- No dobra. Pełna powaga. - Dean odchrząknął. - Zachowuj się naturalne. Za pięć metrów zobaczysz zakręt. Zauważysz gościa dosłownie od razu - powiedział opanowanym tonem.
Zobaczyłbym go nawet bez uprzedzenia. Facet niskiego wzrostu z taką specyficzną urodą nie pozostanie niezauważony. Naprawdę. Byłby podejrzany nawet gdyby pracował jako flegmatyczny urzędnik w księgowości.
Podejrzany trzymał się lewej strony deptaku, więc ja wyznając zasadę "chcąc być niewidocznym, stój w widocznym miejscu" spacerowałem sobie spokojnie środkiem.
Akurat w udawaniu spokojnego wyrazu twarzy i naturalnych ruchów jestem świetny. Tyle lat uczyłem się wyglądać jak normalny i udawać, że wszystko ze mną w porządku, że niemal weszło mi to w krew. Jednak psychopata na zawsze pozostanie psychopatą.
- Widzę, że masz go w zasięgu wzroku. Jak się zachowuje. - muszę przyznać, że kiedy Dean się do czegoś przykłada, ma taki aksamitny, poważny ton. Spojrzałem na podejrzanego marszcząc nos.
- Nie wiem, czy to podpucha i jakaś pułapka, ale obiekt A wygląda na kogoś, kto właśnie idzie złamać zasady.
- To pewnie pułapka, ale i nasz jedyny trop. Uważaj na siebie - poprosił Dean. Przewróciłem oczami.
- Spokojnie, na razie nawet nie ma możliwości, aby mi się coś stało - zauważyłem. Dean nawet tego nie skomentował.
Nagle obiekt A skręcił tak gwałtowne, że prawie wpadł na ścianę. Nie zauważyłbym tej uliczki, gdybym jej nie szukał.
- Halo, Dean? Podejrzany skręcił w boczną uliczkę. Daj znak reszcie. Wchodzimy...
Przemierzaliśmy ten istny labirynt ulic, prawie dwadzieścia minut, zanim zlokalizowaliśmy nasz cel.
- To tutaj - oznajmiła Zara wskazując jedne z tysiąca obskurnych drzwi. Zector spojrzał na nią.
- Jesteś pewna?
- W stu procentach - odparła pewnym tonem i kopniakiem wyważyła drzwi. One rozpadły się jak domek z kart. Przewodnicząca weszła do środka.
Zastaliśmy tam nieciekawy widok. Wszystkie osoby jakie były w tym pomieszczeniu miały broń wycelowaną w każdego z nas. Spojrzałem niepewnie na Zare, ale ona nie wyglądała na zdziwioną. Spojrzała tylko na Artmate i skinęła głową.
- No, no, noo... kogo my tu mamy? - To herszt tej bandy. Tylko on nie trzymał żadnej broni, za to do nadgarstka miał przykutą srebrną walizkę.
- Jesteśmy uczniami Szkoły Morderców i naszym zadaniem jest przejęcie tej oto walizki z narkotykiem Tp35.70. - oznajmiła Zara. Herszt zaśmiał się z naszej naiwności.
- Myślisz, że od tak oddamy ci ten towar? Śnieżka jest droga i dostaniemy za nią kupę forsy. Nic do tego Szkole. Taki po prostu jest świat.
- Ja was nie powstrzymam - Zgodziła się Zara. Potem jednak jej twarz ozdobił diaboliczny uśmiech.
- A co wam mówi nazwisko Aliquid? - zapytała. Artmate popchnął mnie na środek sali, a słaba lampa oświetliła moją twarz. Słyszałem jak kilka karabinów spada głucho na ziemię.
- Mia jest martwa i to nie z naszej winy - warknął mężczyzna. - A tego tu chłopaczka to nie musieliście przyprowadzać. Wiemy, że to jej syn - powiedział już mniej wesoło. Zawahałem patrząc pytająco na dziewczynę.
Jej uśmiech mówił sam za siebie.
Ten czart wziął mnie tylko dlatego, że mam nazwisko i wygląd matki?
- Jesteś niemożliwa - syknąłem. Przewodnicząca uśmiechnęła się do mnie słodko. Potem spojrzała na Artmate i Zectora stojących po obu jej stronach.
- Są wasi.
I zaczęła się rzeź.
Wystartowali jednocześnie wyjmując z z pasa na broń noże. Nie znam się na nazewnictwie, ale wydaje mi się, że nóż Zectora jest używany przez kłusowników. Artmate miał dwa noże, mniejsze, ale słyszałem ich melodyjne brzmienie podczas wyjmowania z pochwy.
Każdy wziął jeden bok pomieszczenia. Wszyscy byli tak oszołomieni, że nawet nie zdołali spojrzeć w twarz swojego zabójcy. Artmate tańczył wokół bandziorów z bronią palną i podcinał im tętnice jednym gładkim ruchem. Zector pochylony biegał między ludźmi i rozcinał im brzuchy, tak, że wypływały z nich flaki.
Wszystko zajęło im pięć minut.
Nie padł ani jeden strzał.
- Widzisz, motto bliźniaków to "szybko-cicho-dobrze". Są najlepszymi z najlepszych dzięki swojemu zgraniu - wyjaśniła Zara. Spojrzałem na przerażonego herszta. Był splamiony krwią swoich towarzyszy, a na dodatek stał na przeciw psychopatą.
- Ktoś coś chce powiedzieć? - zapytał Zector ocierając twarz z krewi. Była wszędzie. Herszt opanował się i utkwił swoje spojrzenie przekrwionych oczu we mnie.
- Syn Mii? Jak zagaduje jesteś osamotniony w tej szkółce jak Mia. Była cholerną nieudacznicą i żeby wyżyć musiała zacząć współpracę z nami - powiedział. - Była beznadziejna. Nawet nic nie brała. Jest naszą hańbą i dobrze, że zdechła.
- Próbujesz mnie wyprowadzić z równowagi? - zgadłem. Herszt zdziwił się, moją reakcją.
Wyciągnąłem z kieszeni moją brzytwę i podciągnąłem rękawy bluzy ukazując blizny takie jak miała matka.
- To ci się udało...
Wyszliśmy wszyscy splamieni krwią. Zara z triumfem trzymała walizkę, która teraz zamiast srebrna, była rubinowa.
- Nie musiałeś ucinać mu ręki w łokciu - zauważył Zector. Wzruszyłem ramionami.
- Wiem. Ale chciałem być oryginalny - stwierdziłem, a potem spojrzałem na Zare. - Ostatni raz bierzesz mnie na misję, bo "moja matka była kim była" - warknąłem. Przewodnicząca pokiwała głową.
- Dobrze, dobrze... Ale przyznaj, że ci się spodobało!
- Spieprzaj - rzuciłem i w akompaniamencie śmiechu psychopatów wsiedliśmy do vana. Odjechaliśmy w stronę zachodzącego słońca.
Otworzyłem drzwi pokoju i powitał mnie Dean z chorym uśmiechem, trzymający miętową bluzę z kapturem i uszami kota.
#Jej! Ale mam wenę! Normalnie nie wiedziałam, czy zamieszczę wszystkie swoje pomysły w jednym rozdziale! W mojej głowie wybuchła bomba nuklearną kreatywności!
(Módlmy się, by szybko to nie minęło).
Tak jak pisałam w informacjach, pamiętam o Specjału! Jest na dobrej drodze zapewniam!
A jak wasze wrażenia odnośnie rozdziału?
Misja zakończona powodzeniem!
#Capricorn
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top