Rozdział XIII
- Kto. To. Do. Cholery. Jest?! - zapytałem Dean. Stałem nad chłopakiem rozwalonym na kanapie, a do mojego pasa przyczepiła się Julie. Uparcie nie chciała puścić.
- No to jest dziewczynka - wyjaśnił Dean.
Spokojnie... Spokojnie... Hell... Spokojnie...
NIE!
- Dean. Jeszcze raz Cię proszę... kim ona jest i dlaczego nazywa Cię tatusiem?
- Braciszku...?
- A mnie braciszkiem?! - Dean chyba w końcu załapał, że naprawdę jestem wkurzony. Usiadł i ziewną przeciągle, a potem uniósł na mnie oczy.
- Dziś ją znaleźliśmy... Jest nowa uczennicą - powiedział i z powrotem zaczął drzemać na kanapie. Julie chwyciła koc i okryła nim Deana.
- Dobranoc tatusiu - powiedziała dziewczynka zasiadając przy Deanie. Wiele bym dał, za jakieś informacje.
[Perspektywa Deana Pittera]
Zara wezwała mnie z samego rana. Oczywiście zwlekałem ile mogłem. W znacznej części ułatwił mi to Hell. Patrzyłem przez chwilę jak śpi, a gdy postanowiłem go obudzić zostałem zdzielony nożem do papieru.
Auć.
Potem, gdy wyszedłem od lekarza z opatrunkiem podroczyłem go, gdy szedł na salę gimnastyczną (słodko się irytuje ^^).
Ale kiedy on znalazł się już na sali, ja wpadłem na tego demona.
- Wzywałam cię rano - warknęła Zara. Z niechęcią spojrzałem na karła. Była ode mnie prawie o głowę niższa, ale jej ciemne gniazdo na głowie nadrabiało kilka centymetrów.
- Uczesz się chociaż - zaproponowałem. Zara zazgrzytała zębami, a ja obdarzyłem ją szczerym uśmiechem.
- Gościu - zaczęła. - Ty nie lubisz mnie, a ja nie lubię ciebie. Koniec pieśni. Masz zadanie - powiedziała, a powieka jej zadrżała. Była poważna i chciała jak najszybciej skończyć nasze dogadywanie.
- No dobra, co jest?
- Masz być w brygadzie wysłanej po nowego ucznia - wyjaśniła szybko. Pokiwałem głową.
- Kto jeszcze idzie?
- Hariet i Azrael.
- Ech... będzie zabawnie - stwierdziłem. Zara wolała nie wnikać. Obrzuciła mnie tylko spojrzeniem pogardy i już chciała iść, gdy z sali gimnastycznej dobiegły niewyraźne krzyki. Między nimi usłyszałem imię "Hell". Delikatny uśmiech mimo woli rozjaśnił mi twarz.
- Coś ty tak przystawił się do tego biednego chłopaka? - zapytała z odrazą. Westchnąłem, ale uśmiech nadal jaśniał.
- Bo to słodziak. Nie zdaje sobie sprawy ile jest w nim zła i cały czas chce być normalny. W pewien sposób go podziwiam... ale przede wszystkim jest słodki - zapewnił. Zara strzeliła sobie w czoło i odeszła czym prędzej. Jeszcze raz spojrzałem na halę, a potem ruszyłem do budynku Szkoły.
Azrael już był w sali.
Ten chłopak to... ciekawy człowiek. Przez zaburzenia po urazowe upiera się, że jest Aniołem Śmierci. Co jakiś czas odzyskuje świadomość, ale na razie nikomu nie udało się przywrócić mu zmysłów na stałe.
- Cześć aniołku - powitałem go jak zwykle, a on jak zwykle odwrócił wzrok.
Był wysoki i szczupły. Nie przypominał mordercy, ale anioła owszem. Miał piękne włosy, niczym pole pszenicy i oczy w kolorze śniegu. Były białe i tylko ciemne obramowanie oddzielała białko od tęczówki. Ubrany na biało, mógł uchodzić za anielskiego posłańca nieba.
Chwilę napawałem się jego dumą, która emanowała w całej sali, gdy do klasy wylądowała Hariet.
Nie lubię kobiet, ale Hariet nie da się nienawidzić. Pozytywnie walnięta wariatka. Każdą krwawą masakrę może zmienić w urodziny dla pięciolatki. Blondynka podbiegła do nas tanecznym krokiem, machając jakimiś aktami z uśmiechem mówiącym "mam papiery, a ty nie!"
- Czeeeeść - powitała nas i walnęła aktami o blat biurka. Otworzyłem akta i zakrztusiłem się śliną.
- Ona ma siedem lat! - krzyknąłem. Tyle samo ile miałem ja... ale ja tu dotarłem sam z Zectorem i Artmate. Zawsze zgarniamy ludzi którzy mają co najmniej szesnaście. Ci którzy sami tu przyszli, albo sprawiają problemy także przyjmujemy z otwartymi ramionami (i nożem za plecami), ale jak siedmiolatka może być kłopotliwa? W dodatku jej wyniki są w miarę normalne.
- Czytałaś jej akt?! - upewniłem się, podając papiery do Azraela. Hariet pokiwała głową.
- Zara była u dyrektora. Osobiście kazał przyprowadzić tą dziewczynkę.
- Ma na imię Julie Bonnet. Mieszka z rodzicami w sąsiednim mieście... - odczytał na głos Azrael i pokazał nam zdjęcie małżeństwa obejmującego małą dziewczynkę, a w tel widać było malowniczy domek z drewna i cegły.
- Nie sądzę, by dobry Pan chciał, aby ta istotka trafiła tutaj - powiedział z przekonaniem Azrael.
- Zgadzam się z panem aniołem - poparłem chłopaka. Hariet wzruszyła ramionami.
- Mam gdzieś co o tym myślicie. Musimy po prostu ją znaleźć zadać rutynowe pytanie i zabić jakby co - powiedziała lekko.
- Wiem co mamy robić - warknąłem. - Po prostu nie wiem, czy powinniśmy to zrobić...
- Zmiękłeś przez tego nowego - zaśmiała się wariatka. Azrael pokiwał głową.
- Pan zesłał nowego Anioła na ziemię. Niewątpliwie chłopak jest wyjątkowy. Ma moc zmieniania ludzi...
- Ej! - przerwałem im. - Hell nie ma na mnie żadnego wpływu! Po prostu wyniki tej małej są... przyzwoite. Może za kilka lat gdyby wyniki się pogorszyły...
- Nuuuda! - jęknęła Hariet. Wzięła papiery i ruszyła mu wyjściu. Azrael ruszył za nią swoim dumnym krokiem. Stanął dopiero w drzwiach i odwrócił się do mnie.
- Warto przyznać się do słabości - powiedział i zostawił mnie samego.
Drgnąłem. Spojrzałem na swoje dłonie. Drżały i pociły się. Zęby mi dzwoniły.
- NIE MAM SŁABOŚCI!!! - ryknąłem. Echo odbiło się po auli. Wytarłem pot w spodnie i również ruszyłem do drzwi.
Jestem najsilniejszy. Nie mam słabości. A na pewno Hell mnie nie zmienił.
Puk, puk.
Kto tam?
Psychopaci.
- Witam, nazywam się Dean Pitter. To jest Hariet Collins i Azrael Elouahabu. - Kobieta uśmiechała się przyjaźnie. Staliśmy przed nią uzbrojeni w sztylety, kilka trucizn, tajemniczy plecak Azraela i morderczo miłe uśmiechy.
- Witajcie dzieci. Tamara Bonnet. W czym wam mogę pomóc?
- Możesz zdechnąć - wypaliła Hariet. Walnąłem się w czoło. Kobieta wydała się zbita z tropu.
- Jesteśmy brygadą ze Szkoły Morderców - wytłumaczyłem tłumiąc chęć uderzenia blondyny.
- A-ale...
- Przybyliśmy tu w sprawie pani córki - odezwał się Azrael. - Bóg przysłał mnie, Anioła Śmierci, abym zobaczył się z Julią i z nią porozmawiał. - Walnąłem się w czoło po raz drugi. Jeśli wcześniej kobieta była zbita z tropu, teraz jest przerażona.
- No, w każdym razie musimy pogadać z Julie - powiedziałem rozcierając sobie skroń. - Wybaczcie, że tak nagle, ale to jest nadzwyczajna sytuacja. - Przyjrzałem się kobiecie. Coś było nie tak.
Matka nowej uczennicy nawet nie zaszlochała wpuszczając nas do środka. Hariet już ostrzyła na nią sztylety, a Azrael prawdopodobnie dumał nad modlitwą, którą odmówi gdy będzie mordował tą Julie.
Przeszliśmy przez pustawy korytarz domu z bajki i dotarliśmy do równie pustego salonu. Stała tam tylko kanapa. Pani domu powiedziała, że zaraz wróci, a mu jak trzy jełopy zostaliśmy sami w pokoju.
- Czy ona nas bierze na poważnie? - zapytała blondynka. Wzruszyłem ramionami, gdyż sam nie znałem odpowiedzi. Coś tu było wyraźnie nie tak. Często przychodziłem odebrać nowych uczniów, a wszyscy, którzy mi otworzyli drzwi. Zawsze płakali na samo słowo "Witam" i spojrzenie na moich towarzyszy. A to tutaj państwo Bonnet?
... chlip...
- Azrael?
- Słyszałem - chłopak zmierzał już do wyjścia z sypialni. Hariet poczuła się zignorowana.
- Halo?! Ja nic nie słyszę!
- A ja nie chcę słyszeć ciebie - warknąłem gardłowym głosem. To był umówiony sygnał. Zawsze tak mówię, gdy coś się kroi i wszyscy mają się przygotować. Azrael otworzył swój plecak i wyjął składaną kosę.
Tak kosę. Cholera, on ma SKŁADANĄ KOSĘ?!
Puściłem to bez komentarzy. Hariet wyciągnęła sztylety, a ja uchyliłem drzwi do korytarza.
... chlip, chlip...
Powoli wszedłem po schodach. Za sobą mając samozwańczego anioła z kosą w dłoni i blond wariatki.
Dobra, nie myśl o tym w ten sposób!
Na piętrze były tylko jedne drzwi. Uchyliłem je i zerknąłem do środka.
Mała dziewczynka siedziała skulona w pokoju. Nad nią stała Tamara i jakiś mężczyzna. Prawdopodobnie jej rodzice.
- Oni siedzą teraz na dole i chcą zabrać Julie!
- Ale my jej potrzebujemy! Tylko ona posiada taki talent!
- Ale na dole siedzą mordercy - wysyczała kobieta. Poczułem się udobruchany, że ktoś wziął nas w końcu na poważnie. Julie znów chlipnęła. Została kopnięta przez Tamarę i upadła.
- Julie! Śpiewaj!
- Ale... - mężczyzna nie był pewny, ale w końcu machnął ręką.
- Śpiewaj!
I wtedy to usłyszeliśmy. Trudno nazwać to śpiewem. To było ponad to. Dziewczynka wydobywała z siebie ten dźwięk, a my... Staliśmy na progu pokoju i żadne z nas nie mogło się ruszyć.
Pierwszy ruch wykonała Hariet. Drżącą ręką - jakby ktoś ją powstrzymywał - sięgnęła do kieszeni. Wyjęła z niej watę. Wcisnęła ją sobie do uszu i otrząsnęła się z transu.
Jak błyskawica ruszyła do małej i jej też wsadziła watę, ale w usta. Mała zamilkła, a my mogliśmy się ruszyć.
- Co to za anielski głos...? - zapytał Azrael, ale jakoś nikt nie śpieszył mu z odpowiedzią. Otrząsnąłem się z resztek melodii pieszczącej moje uszy. Podszedłem do leżącej Julie i wyjąłem jej watę z ust. Odkaszlnęła.
- Wiesz po co przyszliśmy? - zapytałem spokojnie. Dziewczynka o włosach niczym płomieniach podniosła na mnie oczy i pokiwała głową.
- Zadam ci tylko jedno pytanie... - westchnąłem. - Czy chcesz chodzić do Szkoły Morderców?
- A zostaniesz moim nowym tatusiem? - zapytała, ledwie poruszając małymi usteczkami. Zamrugałem.
Co...?
- Emm... Tak?
- To pójdę z tatusiem - powiedziała, a potem wtuliła się w moją skórzaną kurtkę. Hariet patrzyła w oszołomieniu to na Julie, to na mnie. Posłałem jej spojrzenie "A co miałem robić?", a potem spojrzałem na Julie jeszcze raz.
- Czy chcesz coś zrobić zanim odejdziemy? Pożegnać się, albo...
- Tak. Pożegnać. - Wyrwała sztylet z rąk Hariet i ruszyła ze wściekłością na rodziców.
[Perspektywa Hella Aliquid]
- I tylko tyle? - warknąłem. Zostawiłem Deana i Julie w salonie, a sam poszedłem sfrustrowany do sypialni. Walnąłem się na łóżko.
Jak Dean będzie tak cały czas zmieniał humory, to przysięgam, zeświruje jeszcze bardziej niż teraz...
Jednak cały czas zastanawiam się skąd się wzięła Julie i dlaczego nazywa Deana swoim tatusiem. No i za jakie grzechy ja niby jestem jej braciszkiem?!
#Witam wszystkich obecnych. Podobała się zmiana perspektywy? Nie wiem, czy dalej tak robić, czy Hell ma się wszystkiego sam dowiadywać...
Więc wyszedł rozdział trochę bardziej o Deane niż Hellu... Sama nie wiem, mam wrażenie, że jest dobrze...
Dobra to tyle z mojej strony.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top