Rozdział XII
Wszedłem do pokoju ledwie zipiąc. Zector niósł za mną moją torbę, a Artmate nadal chichotał jak głupi. Zobaczyłem Deana rozłożonego na kanapie.
- Boję się zapytać o co chodzi... - przyznał. Obrzuciłem co zmęczonym spojrzeniem i zignorowałem. Bez słowa ruszyłem wziąć prysznic.
Ze świeżymi dresami i ręcznikiem przewieszonym na karku wszedłem do jadalni. Chłopaki powiedzieli mi tylko, że zostawili mi jakieś żarcie w lodówce. Wyjąłem stamtąd kilka kanapek i w spokoju zacząłem je przeżuwać. Gdy skończyłem popiłem to wszystko sokiem z pomarańczy. Już chciałem wychodzić z kuchni, gdy zauważyłem coś lśniącego, ukrytego w koszu z owocami.
Moja brzytwa, którą wyrzuciłem...
I liścik.
Hell, nie wyrzuca się prezentów, tym bardziej tych przydatnych!
Zadrżałem. Mam prześladowce, albo jakaś dobra dusza zawitała do tego piekła na ziemi.
Jednak po zastanowieniu wziąłem brzytwę. Była tak samo poplamiona krwią, której nie mogłem zmyć. Przy samej szyjce. Trochę mnie przerażało noszenie tego przy sobie. Złe wspomnienia i tak dalej. Ale jakby nie patrzeć, gdyby nie ta brzytwa, pewnie było by już po mnie.
- Hell!
- Idę! - odkrzyknąłem. Schowałem zamkniętą brzytwę do przestronnej kieszeni moich dresów. Potem ruszyłem do salonu. Czekali tam już na mnie moi współlokatorzy. Wszyscy stali nad jakimiś mapami, planami i mnóstwem notatek.
- Co jest?
- Jesteś Wykonawcą. Powinieneś znać szczegóły misji - powiedział Tyr wskazując na kartki rozwalone po całej kanapie. Zmarszczyłem brwi.
- Jest jakieś streszczenie? - zapytałem z nadzieją. Artmate westchnął.
- Pytałem się już... - mruknął. Tyr przewrócił... okiem. Potem wymruczał coś w dziwnym języku. Dean pokiwał głową pocierając skroń.
- Dlaczego Wykonawcy nigdy nie chcą czytać planów? - zapytał sam siebie. Spojrzałem na niego.
- A ty często jesteś Wykonawcą? - zaciekawiłem się. Dean zmarszczył brwi.
- Różnie. Wykonawców wybiera pan Honest i stara się jak może robić to sprawiedliwie. Ale on przecież też jest psychopatą. Dlatego czasami wolę być pomocą ... - potem zapatrzył się w swoje kartki . Unikał mojego wzroku. Był jakiś zamyślony i zdawał się przebywać w innym świecie.
- No dobra! - Tyr odchrząknął i otworzył swój notes. Artmate jęknął siadając między poduszkami. Kolorowy zdawał się znudzony samym słuchaniem Tyra i jakoś nie próbował tego ukryć.
- Sytuacja jest taka: rząd od dawna próbował przechwycić ludzi sprawdzających nowy, niebezpieczny narkotyk zza granicy. Ale przez prawo wolności osobistej policja nie ma za bardzo prawą zaglądać do ciężarówek mających "odpowiednie" papiery.
- Co? - Wymknęło mi się. Tyr spojrzał na mnie wymownie.
- Hell, pomyśl. Bez psychopatów kraj jest teoretycznie bezpieczny. Dlatego rząd wprowadza takie prawa jak wolność osobista, wolność słowa i wolność czynów. Prawdziwa policja nie istnieje. Wszystko co mogło by zagrażać życiu zostało wyeliminowane. Dlatego interes przemytniczy kwitnie. Naturalny wróg człowieka został zamknięty w klatce bez wyjścia...
- Mam rozumieć, że naturalnym wrogiem człowieka jest psychopata? - upewniłem się z pewną goryczą w głosie. Dean zaprzeczył głową.
- Nie. Naturalnym wrogiem człowieka jest drugi człowiek. My jesteśmy po prostu bardziej skłonni do zabicia bez sumienia - powiedział. Coś w głosie chłopaka sprawiło, że zadrżałem. Znów utkwiłem w niego spojrzenie, ale Dean zdawał się mnie ignorować. Tyr przenosił oko to na mnie, to z powrotem na Deana, ale chyba w końcu się poddał.
- Koniec końców przemytnicy pozostają bez skazy, a coraz więcej ludzi bierze narkotyk będący dla niego wyrokiem śmierci.
- Dlaczego wyrokiem śmierci? - zaciekawił się Artmate. Dean pokazał wszystkim na kartce zdjęcie jakiejś małej, białej kapsułki.
- Oto najniebezpieczniejszy narkotyk na świecie. Tp35.70, inaczej zwany śnieżka.
- Dobrze usłyszałem? Śnieżka?!
- Tak. Po jego zażyciu temperatura ciała co kilka dni spada o jedną dziesiątą stopnia. Po kilku miesiącach po jednym zażyciu, po prostu zamarzasz. Po regularnym przyjmowaniu śnieżki, ten okres zmniejsza się nawet do tygodnia.
- Na razie ilość śmierci nie przekroczyła pół miliona, ale niebezpieczne szybko zbliżamy się do tej granicy - dokończył Tyr. Zrezygnowany pokiwałem głową.
- Dlaczego ludzie to biorą? Nie wiedzą jak to się skończy? Nikt nie zauważa ofiar śnieżki? - zacząłem zasypywać chłopaków pytaniami.
- Oglądałeś ostatnio wiadomości? Nikt już nie podaje tych złych wieści. Wszyscy utrzymują, że nasz świat to utopia! Jedyny strach, który żyje wśród ludzi jest ci znany, Hell - powiedział Tyr. Zwiesiłem głowę na klatkę piersiową.
- Ludzie boją się Szkoły Morderców.
- Tak. Zapominają o innych niebezpieczeństwach... to to miejsce jest obwiniane o całe zło wszechświata. Ale ty już to wiesz. I co? Trzeba było się tak bać? - Wszyscy obecni spojrzeli na mnie jak na wynik jakiegoś kosztownego eksperymentu. Słowa uwięzły mi w gardle.
Z jednej strony, tutaj nie muszę się starać by być normalny. Ale ja... mam zabijać? To nieludzkie! A jednak zabiłem. Nie chciałem, ale to zrobiłem. Tak nie powinno się stać. Dlaczego tracę nad sobą kontrolę i momentami jest mi bosko, a jednocześnie walczę ze sobą. Na razie przewagę ma tą dziwna siła, która mną steruje.
- Wiesz...
- Dobra, bez przeciągania! - Artmate przerwał mi bez zająknięcia. - Okej: naszym celem jest prawdopodobnie znalezienie dostawcy śnieżki i zabicie go w efektowny sposób, aby dość innym do myślenia, tak? - zapytał. Tyr pokiwał głową, co Artmate przyjął ze smutkiem.
- Nie. Celem jest szpiegowanie. Wiemy kiedy będzie następny przewóz śnieżki na teren naszego kraju. Będziecie śledzić ciężarówkę aż do ich kryjówki, a tam grzecznie ich poprosimy, aby przestali sprowadzać Tp35.70 - wyjaśnił szczerząc zęby. Zmarszczyłem brwi.
- Przypuśćmy że się nie zgodzą. Co wtedy. - Pomińmy, że na pewno się nie zgodzą. Dean spojrzał na mnie z szaleństwem w oczach.
- Wtedy zaczniecie ich torturować. Gdyby nadal się opierali, zabijecie ich z zimną krwią, wypatroszycie ich, a skóry powiesicie na drzwiach, aby wiadome było kto ich zabił... Wszyscy, jak jeden mąż, oddalili się od Deana o krok. Nawet Artmate nie był przekonany do tego ultimatum.
- Wiesz... może się zgodzą? - zauważył chłopak z niepewnym uśmiechem. Spojrzenie Deana wróciło do normalności. Ten wzruszył ramionami.
- Jak wolisz. Ja tak bym to zrobił - stwierdził. Potem zebrał kartki i plany i ruszył do swojej sypialni.
- Idę jeszcze nad tym popracować. Nie przeszkadzać, bo nie ręczę za siebie! - ostrzegł, a ja wziąłem to sobie do serca. Serio. Postanowiłem nawet nie próbować przechodzić pod jego drzwiami.
Artmate pokiwał głową.
- Wszyscy jesteśmy psychopatami. Ale jego boję się jeszcze bardziej niż Zary, czy Azraela... - westchnął i wyszedł z pokoju. Spojrzałem na Tyra.
- Dean uwielbia tortury - rzucił, jakby miało to wszystko wyjaśnić. Postanowiłem pokiwać głową ze zrozumieniem i nie zadawać więcej pytań.
Poszedłem do pokoju (dzięki bogom moja sypialnia leży daleko od sypialni Deana) i przebrałem się w jeansy i zwykły szary T-shirt. Potem wyszedłem na świeże powietrze.
Było jeszcze wcześnie. Ledwie wybiła siedemnasta. Słońce jeszcze oświetlało ogród słabym światłem. Przechadzałem się przez chwilę w spokoju, gdy zobaczyłem przedziwny widok.
Mała dziewczynka o ognisto rudych włosach schylała się nad czymś. Podszedłem bliżej.
Dziewczynka nożem dźgała wiewiórkę. Sprawiała wrażenie zachwyconej tą zabawą.
- No mała wiewióreczko... spadłaś z drzewa i ja cię przygarnęłam. Tak jak tatuś i mamusia. Ale ty mnie pogryzłaś. Nie ładnie. Dlatego tak skończyłaś. Zresztą tatuś i mamusia też tak skończyli. Teraz mam nowego tatusia. Ale jego nie da się zabić... ma na imię Dean i dzisiaj mnie przygarnął! Oj, mała wiewióreczko... Zazdrościsz mi? - mówiąc ostatnie słowa, odrąbała martwemu gryzoniowi główkę. Potem westchnęła i odwróciła się do mnie.
- Coś... - jej duże oczka zrobiły się jeszcze większe. - Kim pan jest? - zapytała z niekrytym zachwytem w głosiku. Wyobraźcie sobie zdziwienie.
- Eeeee... jestem Hell.
- Jak piekło? Ale fajnie! - dziewczynka prawe rzuciła się na mnie. Przytuliła mnie w pasie i za żadne skarby nie chciała puścić. Potem spojrzała na moją zakłopotaną twarz.
- Możesz być moim braciszkiem? Zawsze chciałam mieć braciszka! Zapytam tatusia, czy mogę mieć braciszka!
- Chwilka, kto jest twoim tatusiem? - zapytałem ochładzając entuzjazm małej. Ona spojrzała na mnie tymi karmelowymi oczkami.
- No, tatuś Dean. Jest wysoki i silny. I powiedział, że od teraz będzie moim tatusiem! - powiedziała, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- A ty kim właściwie jesteś?
- Jestem Julie. Julie Bonnet - powiedziała.
Nie wiem czemu, ale już wtedy wiedziałem, że Julie to będą same problemy...
#Hello, It's me! Dziękuję za komentarze. Serio, pokrzepiają! A oto rozdzialik.
Mam nadzieję, że ładnie wyszedł. Capricorn idzie pisać dalej.
Pa!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top