Rozdział IX
Gumi stała naprzeciw mnie i wpatrywała się we mnie swoim chorym spojrzeniem. Ona naprawę coś zażyła. Jakieś prochy, dopalacze, nie wiem. Ale to źle wyglądało. Ona miała tasak. Ja tylko brzytwę.
Myśl Hell. Coś ci umyka.
No tak - Nie zabije jej więc nawet broń mi nie potrzebna.
Hell, nie wyjdziesz stąd żywy. Albo ona, albo ty...
Chyba właśnie wtedy zrozumiałem co to znaczy być mordercą. Prawdziwy morderca to tak naprawdę tchórz. Boi się śmierci. Ucieka się do morderstwa byle nie zginąć.
- Nie jesteś morderczynią! - ryknąłem. Gumi zamrugała, ale zaraz znów zamachnęła się nożem. Wyciągnąłem brzytwę z kieszeni i tasak zderzył się z moją jedyną bronią. W całej auli rozbrzmiał ostrzy dźwięk pocierania ostrza o ostrze. To było nie do zniesienia. Gumi odskoczyła z krzykiem. Spojrzała na mnie, a jej czerwone oczy zapłonęły wściekle.
- Dlaczego uważasz, że nie jestem największą morderczynią na świecie?
- Bo chciałaś popełnić samobójstwo - wykrzyknąłem. - Prawdziwi mordercy to tchórze, którzy chcą żyć.
- ...Co? - dziewczyna chyba nie zrozumiała. Kontem oka widziałem jak wszyscy zamiliki po drugiej stronie drzwi. A pan Honest jakoś się ulotnił.
- Ja... kiedy Alice mówiła mi o Szkole Morderców chciałem ją zabić. I choć przeraził mnie ten czyn... nawet nie pomyślałem o samobójstwie. Bo jestem tchórzem. - Gumi zdawała się słuchać, więc kontynuowałem. - Ale ty żałowałaś. Wiedziałaś, że postąpiłaś źle... chciałaś popełnić samobójstwo... To znaczy, że nie pasujesz tu... - "bardziej pasuje tu ja" dokończyłem w myślach. Gumi dygotała. Łzy wpływały z jej oczu strumieniami.
- Pieprzony... Jesteś już martwy! - wrzasnęła po raz ostatni.
Wtedy przestałem panować nad swoim ciałem.
Wyminąłem Gumi, a po jej odsłonięty boku przejechałem brzytwą. Nawet nie zareagowała. Okręciła się i wbiła mi tasak w ramię. Przez adrenalinę szumiącą mi w uszach nie usłyszałem mojego krzyku. Tasak pozostał w moim ramieniu. Miałem tylko jedną rękę sprawną, ale Gumi nie miała już broni. Rzuciłem się na nią, a zaskoczona dziewczyna nie zdążyła zrobić unik.
Ciąłem ja po całym brzuchu. Ona zdawała się nic nie czuć. Była po prostu zdziwiona. Nie opierała się.
A ja próbowałem walczyć ze sobą. Moja ręka cięła brzytwą po całym ciele. Przebiłem jej żyły. Traciła krew. A ja się śmiałem.
Nerwowy śmiech, przechodzący z chichotu, w rechot. Śmiałem się kiedy jej jasnoczerwona krew trysnęła mi w twarz.
Czułem się anielsko.
Było mi tak dobrze, kiedy wbijałem brzytwę w jej brzuch.
W końcu Gumi upadła. Krew przestała tryskać. Teraz tylko płynęła małym strumieniem. Wyjąłem brzytwę z jej szczątków. Wszystkie organy wystawały i wypływały z wielkiej dziury.
Ja to zrobiłem. Stałem przez chwilę nad nią. A potem zapłakałem.
Gorzkimi łzami. Chciałem, aby ktoś na mnie nakrzyczał, aby ukarał. Powiedział, że nie powinienem. Nie wiem czemu straciłem nad sobą kontrolę. Tak jak podczas rozmowy z Alice.
Zabiłem. Zabiłem. Zabiłem.
Tak Hell, zabiłeś...
Usłyszałem brzdęk tłuczonego szkła, a potem moje imię. Zaraz objął mnie Artmate popłakując cicho.
- Jak mogłem do tego dopuścić... Hell, tak mi przykro... - Nie potrafiłem nic powiedzieć. Zastygłem. Nad ciałem Gumi. Potem objął mnie Tyr, a potem Hariet. Za nimi stała Zara i Zector. Wyglądali na zmieszanych. Usłyszałem odchrząknięcie nauczyciela.
- Hell Aliquid...
Na dźwięk nazwiska moje ciało znów zareagowało samo. Pan Honest poocierał skroń i wyglądał na zmieszanego.
- Nie sądziłem... że... no wiesz... Kiedyś powiedziałem coś twojej matce... powiedziałem jej, że żałuję, że nikt nie odziedziczy jej geniuszu i urody... ale ty jesteś jak ona i to nuta a nutę... I... cieszę się, że żyjesz. Nie przestawaj. Nigdy.
Cieszę się, że żyjesz...
Film mi się urwał. Poczułem, że z ramienia nadal wystaje mi tasak Gumi. Adrenalina przestała dodawać mi sił. Teraz byłem tylko flakiem pełnym sprzecznych emocji. Jednak zdanie wypowiedziane przez Pana Honesta... zapamiętam na zawsze.
Cieszę się, że żyjesz...
Ból.
Ten ból który przenika całe twe ciało.
Nie chce przestać.
A ty chcesz tylko wrzasnąć.
Tylko ten jeden raz w życiu.
I tak, gdy ból przenika do Twojego gardła, ostatkiem sił szepczesz swoje pierwsze i zarazem ostatnie słowa...
proszę, dość...
Obudziłem się w szpitalu. Teraz nawet się nie zdziwiłem kiedy zobaczyłem te korytarze. Poczułem się nawet lepiej widząc coś znajomego.
Teraz jestem pewien. Jestem w Szkole Morderców nie przez przypadek.
- Hell... przepraszam. - Dopiero teraz zorientowałem się, że na skraju mojego łóżka siedzi Zara. Widziałem, że płakała. Była czymś strasznie przejęta.
- Zara... coś się stało? - zapytałem sennie. Dziewczyna prawie ryknęła płaczem kiedy spojrzałem na nią.
- Hell... przepraszam... Ja miałam Cię za... za nieudacznika i... I gdyby nie dyrektor zabiłabym się jak tylko Cię poznaliśmy i...
- Uspokój się do cholery - warknąłem strącając ją ze mnie. - Całą koszulę mi zmoczysz. - Zara patrzyła na mnie bez słowa. Odsunęła się trochę i usiadła na stołku przy łóżku, że zwieszoną głową.
- Ja...
- A zamknij się - westchnąłem. - Nie chcę twoich przeprosin, czy uznania. Jestem zły. Zły na siebie, że ją zabiłem... - powiedziałem, coraz bardziej ściszając głos. Zara nie wiedziała jak to skomentować. W końcu wydusiła z siebie:
- Masz gości. - A potem podeszła do wszelkich drzwi i odtworzyła je na oścież.
Do komnaty ("bo inaczej tego nie nazwę :P") wpadł Artmate. Przewrócił się na twarz, ale zaraz się poderwał i podbiegł do mojego łóżka.
- Hell! Nie wiesz jak ja się bałem! Gdy zemdlałeś Dean zaniósł Cię tutaj, a Zector siłą powstrzymywał mnie przed zabiciem pielęgniarki i...
- Dlaczego zamierzałeś zabić pielęgniarki? - zapytałem bardziej z zastanowieniem niż przerażeniem. Artmate wzruszył ramionami.
- Miałeś operację i nie pozwolili mi do Ciebie wejść. A mi się to nie spodobało. - Jego lekki ton trochę mnie zaniepokoił. Ale dobrze, Szkoła Morderców zobowiązuje.
- Jak się w ogóle czujesz po... no wiesz. Przecież strasznie nie chciałeś tego robić...
- Arty - rzuciła ostrzegawczo Zara, ale ja tylko machnąłem ręką.
- Lepiej niż bym przypuszczał. Nie czuję się z tym dobrze, ale... staram się o tym myśleć jako o ostatniej przysłudze oddanej Gumi McLand - powiedziałem. Potem odrzuciłem kołdrę na bok i bosymi stopami stanąłem na białych kafelkach szpitala. Strasznie bolało mnie ramię, ale trudno się dziwić, skoro został mi tam wbity tasak. Spojrzałem na okaleczoną część ciała.
Szwy zaczynały się od obojczyka i ciągnęły się aż za łokieć. Chirurg użył czarnych, grubych nici, a cały szew był opleciony spiralą wokół całej ręki. Wyglądało to bardzo artystycznie, ale spojrzałem na Zarę, szukając wyjaśnienia. Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- Ponoć twoja mama miała takie same na ręku kiedy jakiś kanibal próbował ją pożreć żywcem...
- Koniec wyjaśnień - zarządziłem. Serio, kanibal... moja mama miała ciekawie życie, nie ma co...
Gdy wróciłem do pokoju powitali mnie Tyr i Dean z tak szerokimi uśmiechami, że myślałem, że wyjdą im poza twarz.
- Chłopki, nie musicie się tak szczerzyć - zapewniłem, a oni przyjęli to z ulgą. Tyr poklepał mnie po ramieniu. Syknąłem, bo jednooki poklepał mnie po BOLĄCYM ramieniu.
- Zrobiłeś to specjalnie... - warknąłem. Tyr uśmiechem utwierdził mnie, że naprawdę ma nie wszystko po kolei pod kopułą. Dean objął mnie i Artmate, a potem wydarł się na cały głos.
- DOBRA, JEST JUŻ PO CISZY NOCNEJ! IDZIEMY SPAĆ! - ryknął. Za późno zatkałem uszy.
- Człowieku, jakie ty masz płuca... - mruknąłem. Dean zaśmiał się głośno. Artmate spojrzał na Deana i także prosto do ucha wydarł mu się w odpowiedzi:
- WIEMY!
Potem Tyr stwierdził, że jest zmęczony i pójdzie już spać. Pożegnaliśmy go i sam również ruszyłem do pokoju.
Gdy chciałem zamknąć za sobą drzwi, ktoś mnie powstrzymał.
- Mogę ci zająć chwilkę? - zapytał Dean. Pokiwałem głową i wpuściłem go do sypialni.
- O co chodzi? - zapytałem. Miałem szczerą nadzieję, że nie zacznie mi się drzeć jak głupi. Dean spojrzał na mnie nadzwyczaj poważnie.
- Jak się czujesz? - Oboje wiedzieliśmy o co chodzi. Spojrzałem w jego ciemnozielone oczy. Były naprawdę piękne.
- Nie najgorzej.
- To znaczy, że mógłbyś...
- Nie. Tak? Sam nie wiem... - westchnąłem. Dean poklepał mnie po plecach.
- Śpij. W nocy dobrze się myśli nad życiem - powiedział Dean i westchnął. - Ale muszę się zgodzić z twoim oświadczeniem: tak, wszyscy tutaj jesteśmy tchórzami. I to czyni z nas psychopatów. Linia moralności zagrała się, kiedy my obawialiśmy się o swoje życie. - Potem otworzył drzwi. Jednak zanim wyszedł spojrzał na mnie jeszcze raz.
- Ładnej ci z tymi szwami - zauważył i wyszedł zostawiając mnie samego w ciemnym pokoju.
#Siemaneczko ^-^.
Wiem. Czekania trochę było. Sorry. Ale jestem na feriach z rodziną i jak tylko sięgam po telefon to zostaje prawie zamordowana przez mamę. Teraz już wiecie skąd taki pomysł na książkę :P.
I jak wrażenia tak w ogóle?
Ciekawa jestem /Capricorn zaciera ręce/.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top