Rozdział XXXV

[Perspektywa Lükexa Vogel]

- Nasz bankiet rozkręca się w najlepsze, czyż nie? - zaczął wice-prezes, ponownie dobierając się do mikrofonu. Skrzywiłem się, przerywając rozmowę z dyrektorem księgowości w tutejszym oddziale, na rzecz kolejnego niesamowicie porywającego przemówienia Rossi.
Moją minę musiał dostrzec Mefistofeles, bo na jego wąskich wargach zagościł uśmieszek.
- Proponuję walca, dla rozluźnienia atmosfery - kontynuował prezes. - Co to by był za bankiet, gdyby zabrakło na nim walca?! - zaśmiał się z własnego żartu, oddając mikrofon i jednocześnie kiwając głową na muzyków.
Kwartet smyczkowy, oraz ich akompaniator odczytali swój sygnał i rozpoczęli wstęp do melodii, której nie miałem szans rozpoznać.
Spanikowałem.
Sądziłem, że nie będę musiał tańczyć, dlatego lekcje tańca z drogą Kornelią, odkładałem w nieskończoność, a teraz... Kurwa, cudem poruszam się na szpilkach, ale tańczyć?!
Rozejrzałem się za drogą ucieczki, czując uderzenie gorąca, ale wszyscy zaczęli się tłoczyć w sali, dookoła mnie. Szukali partnerów, partnerek, podczas gdy ja...
Czyjaś silna dłoń złapała mnie za przegub dłoni i wyciągnęła z największego tumu.
- Ale z ciebie panikara, Elektro - zwrócił mi uwagę, na co tylko warknąłem, niechętny do żartów. Rozejrzałem się próbując rozeznać w sytuacji. No tak. W beznadziejnej sytuacji. Gorszej się nie dało.
Mefistofeles trzymał mnie za dłoń, a drugą rękę sięgnął w stronę talii. Poczułem jak jego chude palce wsuwają się między moje łopatki, a potem przyciągają bliżej ciała blondyna. Gdybym nie musiał być Elektrą, nie wahałbym się z odskoczeniem, zawołaniem Alvy, ucieczką, czymkolwiek. Ale teraz nie mogłem zrobić nic.
Diamentowe oczy przeszywały mnie na wylot, uśmiech zabijał. Miał nade mną kontrolę. Wiedział, że nie mogę wyjść z roli, wiedział, że Elektra to chytra i wyrachowana, nieśmiała dziewczynka. Znał każdą moją słabość, a ja jego tak niewiele...
- Zatańczymy?
Wbrew pozorom, nie było to pytanie. On się nade mną pastwił. Pokazywał mi jak słaby jestem, jak wiele brakuje mi, by mu dorównać. Jak potężny jest, trzymając mnie w ramionach i prowadząc w walcu.
Zacisnąłem zęby, starając się, by twarz nie okazywała emocji. Mefistofeles nie przestawał się za to uśmiechać jak szaleniec, którym był.
- Co ci zrobili? - wysyczałem. - Wtedy, gdy misja się nie udała?
Nie zaprzeczę, że szukałem jego słabych punktów. Nie zaprzeczę, że też chciałem znaleźć coś, dzięki czemu poczuję się większy, silniejszy...
Nie zaprzeczę też, że mi się to nijak nie udało.
- Tortury - odparł gładko. - Nic wielkiego...
- Nie sądzę - upierałem się. - Freddie mówił, że zmieniłeś się przez to...
- Taki tortury mają cel - przerwał mi, dość sucho, względem poprzednich słów. - Dobry kat nagina podstawowe wartości kierujące człowiekiem i zmienia go na własne widzi mi się. Taka jest zasada tortur - zauważył, a do mnie dotarło o czym mówił wcześniej Freddie.
- No tak...
Podążałem za prowadzącymi krokami Mefistofelesa, swoimi przeraźliwie chudymi nogami, które były tylko podkreślone przez szpilki.
Walc trwał, a ciekawskie spojrzenia co jakiś czas rzucane w naszą stronę dawały mi tylko poczucie niebezpieczeństwa i beznadziejnego ośmieszenia. Zacisnąłem jednak zęby i przełknąłem zażenowanie. Nie czas na to i doskonale o tym wiedziałem.
Mefistofeles parsknął śmiechem.
- Człowiek bez dumy - stwierdził, a gdy uniosłem oczy, ze zmarszczonymi brwiami, postanowił wyjaśnić. - Nie masz dumy. Zginęła, zasypana pieniędzmi i twoją chciwością głupi Niemcze - zauważył.
Skrzywiłem się, uznając, że nawet Elektra może być zniesmaczona.
- Pieniądze to coś co mi daje władzę - zauważyłem. Mefistofeles uniósł sceptycznie brwi.
- Władzę? Czy udawanie drag queen na bankiecie wraz ze swoim śmiertelnym zagrożeniem nazywasz władzą? - prychnął. Uśmiechnąłem się kpiąco, nareszcie mając dobrą odpowiedź na to retoryczne pytanie.
- Skoro ktoś uznał moją władzę za niebezpieczeństwo i wysłał po mnie Szkołę... Tak, nazywam to władzą. Gdy jesteś już tak potężny, że inni zaczynają się ciebie obawiać.
- Debilizm - skwitował tylko. - Władza jest wtedy, gdy nie ma nikogo silniejszego, kto mógłby to zrobić...
- Zawsze jest ktoś silniejszy - odparłem. - Ode mnie, od kogoś nade mną... Możemy tak w nieskończoność, aż dojdziemy do etapu istnienia Boga - skwitowałem. - Pieniądze pozwoliły mi wejść do świątyni wielkich. Jeśli będę je miał, zostanę na szczycie.
- Wiesz co? - westchnął. - Ze szczytu to się tylko fajnie spada - podsumował, przyprawiając mnie o mdłości, gdy zmusił do piruetu.

[Perspektywa Hella Aliquid]

Oparłem się o ścianę, oddychając ciężko z cichym świstem. Musiałem się pochylić lekko, by nie upaść. Pot ściekał po moim czole, wszystko mnie bolało, a wzrok był nad wyraz rozbiegany.
W oddali słyszałem ostatnie krzyki przeciwników Iskry i coś we mnie się buzowało. Coś krzyczało. Chciało się uwolnić. Chciało dołączyć, wyciągnąć bicze i razem z nią zadawać ból, niszczyć kości, zrywać ścięgna, skalpować ze skóry...
Nie mogłem, przecież nie... Już wystarczająco dużo się bawiłem. Już mi starczy, tak...?
Nie, nie, nie... Chciałem więcej. Więcej krwi na rękach, więcej trucheł pod moimi stopami, które udowadniały by, że nie wyszedłem z fachu. Coś... co by mnie pobudziło, coś czego potrzebowałem jak powietrza.
Tak jak kilka lat temu opierałem się temu z całej siły.
- Hell? - zapytała Iskra. Jej dłoń trzymała kurczowo karabinek, a kropelki krwi na całym jej ciele rozpraszały mnie nieustannie.
Pokiwałem głową, na znak, że słyszę, a potem podniosłem głowę i wyprostowałem się.
- I jak?
- Nie za lekko - westchnęła, z nutą czegoś, czego nie umiałem rozpoznać. - Ci ludzie naprawdę walczą, a nie tylko wymachują bronią - kontynuowała, rozglądając się dookoła.
Staliśmy w częściowo przeszklonym korytarzu. Jedna część, gdzie powinna znajdować się ściana, od sufitu do podłogi ciągnęły się okna, gdzieniegdzie przerwane przez oszklone drzwi na wielki taras. Gwiazdy i światło księżyca, zaglądały nieporuszone do środka będąc świadkami popełnianych zbrodni.
Spojrzałem na zegarek.
- Za piętnaście minut włączy się alarm, a wtedy umarł w butach. Wszystko, albo nic - powiedziałem sucho, podnosząc wzrok na Iskrę. Ciemnoskóra skrzywiła się i przeładowała karabinek.
- Idę dalej. Kiedy miniesz się z Kornelią powiedz, że czekam na nią do cholery - warknęła i ruszyła z brońmy przed siebie, pewnym, aczkolwiek niechętnym krokiem. Pokiwałem tylko głową, odprowadzając dziewczynę wzrokiem. Gdy tylko obróciłem się by wyczekująco zerkać na drugi koniec korytarza, pojawiła się tam wcześniej wspomniana Kornelia.
- Jak się czujesz? - zapytała od razu, ignorując moje otwarte usta, gotowe zadać własne pytanie. Zamiast tego pokiwałem w milczeniu głową i westchnąłem.
- Źle - odparłem bardzo szczerze. - Chcę kogoś zamordować. Ale wiem, jak to się skończy - dodałem, co nie poprawiło humoru i tak niezadowolonej komendant.
Zabawne, że niby jako "normalna" zabija nie powinno stanowić części jej życia, jednak odwalała tą samą robotę co my, takimi samymi metodami jak my, ale to ona była wyżej postawiona w społeczeństwie niż ja, czy ktokolwiek ze Szkoły.
- Uważaj Hell - odpowiedziała w końcu. - Perspektywa morderstwa może być dla ciebie kusząca, ale... musisz się trzymać, rozumiesz? - powiedziała dość cicho, jakby było to jakąś tajemnicą. Skrzywiłem się i przyciągnąłem ją bliżej siebie.
Przycisnąłem nasze usta do siebie, a chwilę potem to co przypominało zderzenie, zmieniło się w pocałunek. Jego namiętność i zażartość szybko jednak wyparowały, kiedy padły pierwsze strzały ze strony Iskry.
No tak.
- Nie czas na to, psycholu - zauważyła Kornelia, szepcząc mi w usta i wyrywając się z uścisku ruszyła dalej, zostawiając mnie samego na wpół przeszklonym korytarzu.
Uśmiechnąłem się w ciemności, jednak szybko tego pożałowałem.
Krzyki nadchodzące z oddalonych części korytarza, które już przebyliśmy. Ktoś ruszył naszym krokiem. Nawet kilka osób, jak mogłem sądzić po uderzeniach butów po posadzkę.
Robię to dla dobra misji.
Oczywiście.
Chcę tylko zabezpieczać tyły Iskry i Kornelii.
Nie pierdol głupot, w które sam nie wierzysz, Hell. Nawet upominanie samego siebie nic mi nie dało, jednak ochroniarze podążający dość sugestywną drogą z ciał byli już blisko. To było oczywiste, że muszę się nimi zająć sam.
Wyciągnąłem bicze i pozwoliłem im się znów rozwinąć jak dwie jadowite żmije, gotowe by zacząć gryźć.
Starałem się czerpać jak najmniejszą radość z pierwszego zamachu, jednak wszyscy wiemy, że był to niemożliwe.













#Rozdział okropnie krótki - wiem.
Ale ey - SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!

Idę leczyć kaca, postaram się by urodzinowy rozdział Hella (7 stycznia) pojawił się bez przeszkód.
Wracajcie do rodzin i bliskich, a nie siedźcie tutaj!

#Capriconruss

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top