Rozdział XXXI
[Perspektywa Mefistofelesa Stigmatusa]
Znudzony jazdą, próbowałem jakoś poruszać ramionami, by nie zastały mi się w ciągłym naprężeniu. Iskra za moimi plecami chyba również nudziła się niewyobrażalnie, bo co jakiś czas próbowała poruszyć się na siedzeniu.
Jechaliśmy od kilku godzin, pustymi szosami. Hell nalegał na drogę naokoło, dla zachowania bezpieczeństwa. Jednak bezpieczeństwo kosztowało nas trzy razy dłuższą drogę.
Mój kuzyn nadal prowadził, ale jego plecy były marnym widokiem. Spojrzałem na zegary maszyny by sprawdzić ile już przejechaliśmy od Szkoły. Specjalnie po to zerowałem licznik. Jeśli uda mi się to dobrze rozegrać...
- Hell?
- Co jest?
Odpowiedział lekko zaspanym głosem, jakbym właśnie wyrwał go z drzemki.
- Chyba potrzebujemy postoju.
- Popieram. - Nie potrzebowałem mikrofonu by wiedzieć, że powiedziała to dziewczyna za mną. Na łączu trwała chwila ciszy.
- Ja również popieram - dołączyła się Kornelia. Skrzywiłem się pod kaskiem. Jeśli powiedziała to tylko po to by... No tak, ona już była częścią grupy, nawet jeśli wyraźnie było widać, że nikt jej tu nie chce.
No dobra. Ja jej tu nie chcę. Preferuję działanie solowe.
- Vogel, twoje zdanie? - Hell się o to pytał proforma? I tak nikogo nie obchodziło jego zdanie.
No dobra. Mnie nie obchodziło jego zdanie.
- Obojętnie. - Ależ się wysilił. Nie mówicie, że ma chorobę lokomocyjną, bo chyba nie zdzierżę i odstrzelę mu ten łepek od szpilki.
- No to postój - zgodził się Hell z westchnieniem. - Mefisto, jak rozumiem, proponujesz konkretne miejsce?
- Owszem.
Zadowolony z obrotu sprawy wyprzedziłem Hella i skręciłem z szosy na pierwszym zakręcie. Iskra mocniej złapała się wgłębień w maszynie by nie spać, kiedy przyśpieszałem.
- Mefisto, ogarnij się! - krzyknęła, na szczęście wyłączając uprzednio mikrofon. Wyśmiałem ją.
- Nic przecież nie robię - odparłem, równie głośno, przekrzykując wiatr. Powoli wjeżdżaliśmy na teren, gdzie co jakiś czas występowały domy, czy jakieś zakłady. To nie do końca było miasto, a raczej slumsy metropolii. Tutaj właśnie rozwijał się czarny rynek, co drugi mieszkaniec był zwykłym śmieciem, a każdy nosił przy sobie broń - nie wiem skąd ją mieli, ale tutaj była powszechna.
Wróciłem do domu.
Minąłem mechanika, który bardziej ci zniszczy auto niż naprawi, a tak naprawdę był zwykłym dilerem, potrafiącym ukryć narkotyki w silniku tak dokładnie, że straż graniczna nie zauważy niczego po prześwietleniu całego samochodu. Gdybym miał czas, pomachałbym mu.
Przejechaliśmy jeszcze kawałek, kiedy skręciłem w ulicę odchodzącą w lewo. Domy zrobiły się ponownie rzadsze, a ja zwolniłem przed ostatnim. Niewielki, wyglądający jak typowy dom jednorodzinny o szarych ścianach i dziwnie zadbanym podwórku.
Zatrzymałem się całkiem, na tyle gwałtownie, że Iskra wbiła mi się w plecy.
Syknąłem z bólem, gdy jej broda przycisnęła starą ranę.
- Odsuń się do cholery - warknąłem. Dziewczyna z chęcią zeszła z motocyklu jak najdalej ode mnie.
Gdy dojechali Hell i reszta, miałem już zdjęty kask i wpatrywałem się z lekką melancholią w dom.
- Kto tu mieszka? - zapytał mój kuzyn, zdejmując kask. Niechętnie rozglądał się dookoła, prawdopodobnie rozpoznając bardziej lub mniej okolicę. W końcu o ile wiedziałem przez pięć lat mógł odwiedzać każde znane mu miejsca. A właśnie tutaj pochowano jego ojca.
Teraz i pewnie Mia tam leży.
- Freddie Simmons - odparłem. - Do pełnoletności był moim opiekunem prawnym, po śmierci mojego ojca - wyjaśniłem.
- A kim jest, prócz twoim opiekunem? - zapytała Kornelia, unosząc znacząco brwi. Nie była tak głupia jak się mogło wydawać. Chyba, że po prostu jako policjantka znała tą okolicę z raportów.
- Kiedyś, tak jak ja działał w terenie. Niestety po przykrym incydencie przeszedł na emeryturę - wyjaśniłem.
Aż za dobrze rozumiałem Freddiego. Ostatecznie ja także zaliczyłem przykry incydent. I to dzięki osobie, która stała obok panny Jones.
- Więc zrobiłeś sobie wycieczkę do domu? - prychnął niziołek. Spojrzałem z góry na jego przymrużone oczy, próbujące coś dojrzeć. Żałosne.
- Owszem.
- Masz o tyle szczęścia, że stąd dostaniemy się do celu szybciej i równie dobrze osłonięci - przerwał Hell rosnący konflikt między naszą dwójką. Uśmiechnąłem się do kuzynka.
- Poza tym, pewnie będziesz się chciał przejść...
- Sam - uciął. - Jeśli chcę gdziekolwiek iść, to sam - postawił nacisk. Skrzywiłem się, bo naprawdę nie spodobał mi się taki układ, ale cóż. Będę musiał zostać z tymi wariatami i Freediem.
- I tak nie będziesz całkiem sam - wtrąciła Kornelia. - Idę z tobą. Mógłbyś próbować zwiać - zauważyła cierpko. Sądziłem, że zaraz z ust ulubieńca Dyrektora padanie jakaś sarkastyczna uwaga na podstawie której w części krain Arabskich zostałby skazany na dożywocie, ale ten wbrew wszystkim oczekiwaniom, po prostu skinął niechętnie głową.
Woli jej towarzystwo od mojego? Czyżby próbował sobie wyhodować jaja?
- Jak chcecie - wzruszyłem ramionami. - Dwie godziny starczą?
- Jak najbardziej - pokiwał głową nasz "dowódca" i ruszył w znanym sobie kierunku.
Na cmentarz.
Zaraz za nim, trochę za spokojnym krokiem jak na taką okolicę, ruszyła panna Jones. Nie było trzeba znawcy by wiedzieć, że tych dwoje jest z zupełnie innych światów. Te światy nie powinny się łączyć i to pod żadnym pozorem.
Ale to nie mój interes.
- Zaprosisz nas do środka? - zapytała tym swoim irytującym głosikiem Iskra. Wzruszyłem tylko ramionami, dając do zrozumienia, że jak chce, to może iść za mną, ale na własną odpowiedzialność. Vogel milczał, co było chyba jeszcze bardziej irytujące niż gadanie.
Ruszyłem do przodu, mijając niski płotek. Iskra poszła za mną, a Niemiec... Nawet się nie oglądałem za bardzo. Możliwe, że także, z braku innych opcji.
Nim zdążyłem dotknąć klamki, drzwi już otworzyły się z rozmachem, a zamiast twarzy człowieka, powitała mnie lufa Winchestera, model 94, którego używał Freddie.
- Felek?! - krzyknął mężczyzna, dzierżący broń. - Myślałem, że zdechłeś!
- Też cię kocham, Freddie - zauważyłem cierpko. - Nie celuj we mnie z łaski swojej, bo ci wepchnę tego Winchestera do...
- Miło poznać - wtrąciła Iskra, zdając się nieporuszona. Starszy mężczyzna, już z siwizną i dość sporymi zakolami spojrzał na ciemnoskórą Egipcjankę, której loki walały się dosłownie wszędzie.
- Kto to jest Felek?
- Szczerze? Wolę nawet się nad tym nie zastanawiać - mruknąłem, ale zaraz westchnąłem ciężko. Minąłem Freddiego, wchodząc do własnego domu. Moi towarzysze chyba poszli za mną, ale kto ich tam wie. Freddie ze spluwą na ramieniu także wrócił do siedzenia w swoim fotelu, który jako jedyna rzecz w tym domu była od niego starsza.
- Kiedy ty siedziałeś sobie na dupie staruszku - zacząłem. - To ja zdążyłem poznać ciotkę, pogadać z nią, zostać uwięzionym przez Szkołę Morderców, a teraz jestem ich więźniem - streściłem. Freddie popatrzył na mnie, lekko unosząc brwi, a potem sięgnął po piwo.
- Czyli jednak istnieje? - zdziwił się. - Chyba Harrisonowie powinni mi oddać moją część zakładu...
- Dziękuję, że tak bardzo przejąłeś się tym, że jestem więziony - prychnąłem, na co Freddie pokręcił głową rozbawiony.
- Od dawna nie potrzebowałeś już niańki. Powiesz mi w końcu, kto to jest? - dwoma pozostałymi palcami jednej ręki wskazał na Iskrę i... Czy Vogel mógł zmaleć jeszcze bardziej?
- To jest Iskra Abaza, płatna zabójczyni z Egiptu - wyjaśniłem wskazując dziewczynę. - Uczennica Szkoły na chwilę obecną - dodałem, a potem spojrzałem na Lükexa. Uśmiechnąłem się diabelnie.
- A to Lükex Vogel - powiedziałem. - Ale jego już znasz - zapewniłem. Freddie zmarszczył brwi, przyglądać się Niemcowi.
- Nie przypominam sobie, bym prowadził przedszkole i rozpoznawał każdego dzieciaka z okolicy - zauważył, na co prychnąłem i spojrzałem na ślepego jak kret knypka.
- To Elektra, Freddie.
- Ta Elektra?! - krzyknął i prawie podskakując z kanapy wycelował bronią w Niemca. Zbliżył się w kilka susów i przybił małego do ściany, wpychając mu lufę Winchestera prawie do gardła.
- TA ELEKTRA?! - wykrzyczał wściekły, tym razem prosto w twarz mojego zdrajcy.
Iskra złapała mnie za ramię.
- Czy...
- A kogo to obchodzi, czy coś mu się stanie? - syknąłem w odpowiedzi na niezadane pytanie. - Tutaj mi nie ucieknie... - dodałem niższym tonem.
- Mefisto, to naprawdę... - Dziewczyna próbowała ratować sytuację, ale odepchnąłem ją po prostu. Nie zareaguje, bo nadal próbuje pokazać jaka to ona jest zła i bez serca. Jej wahanie mnie po prostu wnerwiało.
Za to patrzenie, jak Vogel stoi pod ścianą, całkiem bezbronny, zupełnie przerażony...
Chwila moment, czemu nie był zupełnie przerażony.
- Przepraszam, czy mogę skorzystać z toalety...? - zapytał, dość słabym od przyduszania głosem. - Proszę? - dodał niepewnie, kiedy Freddie się nie odsuwał.
Staruch patrzył długo na Vogela, krępując mu wszystkie ruchy, ale w końcu, z dziwnym wahaniem odsunął się od Niemca. Patrzyłem na to, zupełnie zaszokowany.
- Na górze, trzecie drzwi na lewo.
- Dziękuję - odpowiedział, gdy uzyskał instrukcje i chwilę wyszukując w powietrzu poręczy schodów, zaczął powoli wchodzić na piętro.
Za to na parterze zapadała grobowa cisza, przerywana skrzypem podłogi. Patrzyłem wściekły na Freddiego, który w dziwnej zadumie stał i z pistoletem w ręku wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą stał Vogel.
Dlaczego go nie zabił?! Zawsze chciał zabić mojego zdrajcę, zabić Elektrę!
- Dzikusie - westchnęła Iskra. - Na słowo...
- Nigdzie z tobą nie idę - warknąłem, ale jedno spojrzenie na jej twarz uświadomiło mnie, że to nie była prośba. Raczej groźba.
Rzuciłem ostatnie spojrzenie w stronę Freddiego, który w chwili próby mnie najzwyczajniej zawiódł i ruszyłem za Iskrą, która w poszukiwaniu jakiegoś spokojnego kąta skończyła w kuchni.
Białe kafelki, ułamane bądź kurewsko brudne, przywoływały wiele wspomnień. Mieszkałem tu odkąd pamiętam. Rzadko jadałem posiłki z tatą. Zawsze zostawiał kogoś do opieki nade mną i wychodził. Jadałem sam, czasami z jedną starszą panią... Tą, która robiła mi herbatę z miodem w pękatym kubku. Ona tylko z moich wszystkich opiekunów była w miarę normalna. Sadzała mnie na krześle i dawała jedzenie, ale bym nie czuł się samotnie, siadała obok. Mówiłem jej, że nie czuję się samotnie, ale ona w kółko powtarzała "wiem lepiej".
Potem ojciec stwierdził, że czas najwyższy bym zaczął się szkolić.
- Co jest? - warknąłem nadal wściekły za sytuację, która potoczyła się dokładnie tak jak nie chciałem by się potoczyła. Iskra spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem, a potem usiadła przy niewielkim, okrągłym stole.
- Uspokój się trochę, na dobry początek - zaczęła powoli. - Skoro już jesteś na swoich śmieciach, to nie uważasz, że wypad się zachowywać? - dodała, wpatrując się w zniszczony blat.
Marszcząc brwi, dosiadłem się do stołu. Jej nagła zmiana niepokoiła mnie i to... dość mocno.
- Dużo rozmawiałam z Alvą - powiedziała. - Mówiła mi o tym co was łączyło z Vogelem...
- Kiedy to wypowiadasz, brzmi jakbyśmy byli małżeństwem - mruknąłem z pogardą, a Egipcjanka o dziwo, powstrzymała się od komentarza.
- Chodzi mi o to, że byłeś inny. Lepszy... Aż do czasu incydentu...
- Ten android wiedział o tym?
- Ona wie o wszystkim co związane z Vogelem. Nawet on sam jeszcze tego nie odkrył, ale jego twór doskonale wie o każdym nożu jaki ma wbity w serce...
- Nożu w serce? Opanuj ten poetycki dialog, jasne? - warknąłem, na co Lwica posłała mi zimne spojrzenie.
- Mefisto, on tego nie chciał - wysyczała.
Zamrugałem, próbując się rozeznać w sytuacji i zrozumieć o co mogło jej chodzić w tych słowach.
- Czego...?
- Zabije mnie, jeśli się dowie, że ci powiedziałam. A jeśli mnie nie zabije, to rozkaże to Alvie, albo jeszcze gorzej, ale... Ugh, musisz wiedzieć, bo mnie rozsadza, odkąd wiem!
- Co wiedzieć, mów po ludzku - podniosłem głos. Dziewczyna westchnęła, a po jej minie widziałem, że układa sobie wszystko w głowie, przed wypowiedzeniem.
- By zrozumieć całą waszą sytuację, musiałam dowiadywać się wszystkiego od Alvy i Hella, ale w końcu zrozumiałam. Jesteś w błędzie myśląc, że Vogel tamtego dnia cię opuścił.
- Co? A-Ale ty nawet nie wiesz...
- Twój problem polega na tym, że wiem, a to ty nie wiesz - przerwała mi. - Jesteś po prostu w jednym, cholernym błędzie, Mefisto.
[Perspektywa Lükexa Vogela]
Znalazłem na dnie kieszeni ostatnie soczewki. Gdy byłem w łazience, założyłem je na oczy, ale zaraz potem, drżenie dłoni w końcu się odezwało.
Celował do mnie. Jego palec miął tylko kilka milimetrów od spustu, a ja... Postanowiłem się poddać!
Co ja mówię, poddałem się. Choć nie byłem gotów na śmierć (nadal nie jestem!) to nie opierałem się, ani nie krzyczałem.
W mojej głowie rozbrzmiewało tylko "Ta Elektra?! Ta Elektra?!".
Tak, to ja byłem tą Elektrą. Tą samą, przez którą Mefistofeles nie uciekł na czas z budynku.
Wyszedłem na lekko drżących nogach. Nadal miałem przed oczami obraz całego swojego życia, więc nie zdziwiłem się, gdy chwiejąc się na nogach, oparłem się o drzwi.
Jak to z moim szczęściem bywa, drzwi okazały się otwarte, więc dosłownie wpadłem do środka. Czułem jak na moim ramieniu powstaje już obrzęk, ale nie zwróciło to za bardzo mojej uwagi. Ważniejsze i istotniejsze było to, gdzie wpadłem.
A najwyraźniej wpadłem do pokoju Mefistofelesa.
Materac leżał pod oknem, a na nim kilka poduszek i złożona kołdra. Na szafce, oprócz śmieci w kartonach, stało kilka obdartych bądź poplamionych książek. Trudno mi było określić, czy plamy powstały w wyniku zachlapania kawą, czy może dotknięcia przez zakrwawione ręce. Na biurku leżało kilka map i magazynków do broni, a na ścianie, na tablicy korkowej kolejne mapy, zdjęcia i kartki połączone ze sobą nitką...
Żołądek zrobił mi fikołka, gdy rozpoznałem co to za plany i mapy.
To było ostatnie zlecenie, które wykonywaliśmy razem. Poznałem te zdjęcia, sam mu je wszystkie wysłałem. Wielogodzinne konferencję, oraz kilka moich nie przespanych nocy... Kiedy u mnie, w Niemczech było już grubo po drugiej w Ameryce Północnej rozbrzmiewały pierwsze dzwonki na lekcje.
Chodziłem jeszcze w tym okresie do liceum i choć nie zależało mi specjalnie na uzyskaniu perfekcyjnej frekwencji, chciałem pokazać tacie, że wszystko jest w porządku, że odwiedzam mamę w szpitalu i chodzę normalnie do szkoły...
Ale tego dnia normalność postanowiła odejść na dobre w zapomnienie.
Pamiętam doskonale ten dzień. Nie miałem nawet komu powiedzieć, że nie idę do szkoły. Ojciec był w areszcie, a mama po operacji przeszczepu serca jeszcze musiała odpoczywać w szpitalu.
Byłem więc sam w domu. Wszystkie cztery monitory działały, a dwie jednostki centralne i siedem dysków warczały. Ciepło jakie generowały wszystkie urządzenia w moim pokoju sprawiło, że mimo marca, mogłem siedzieć w samych bokserkach i fanowskiej koszulce filmu sci-fi z czasów młodości mojego taty.
Słuchawki z mikrofonem były na mojej głowie, a modulator dźwięku pokazywał wszystkie zachodzące modulacje na ekranie numer dwa. Demon poruszał się po budynku jak duch dla ochrony. Nikt nie wiedział, że właśnie robi Rząd własnego kraju w konia i wykrada najściślejsze dane z ich archiwów.
Demon powiedział, że to raporty wszystkich naocznych świadków wydarzeń z trzydziestego października, Dnia Ustawy 7, ale nie miałem najmniejszego pojęcia o co może mu chodzić. Wiedziałem tylko, że za ten jeden skok dostanę tyle ile zarabiałem jeszcze dwa lata temu w pół roku.
Praca dla Morcorp miała swoje plusy.
- Tutaj jesteś... - To pokoju wszedł mężczyzna, który wcześniej celował do mnie. - Pomyliłeś drzwi - zauważył.
Przełknąłem głośno ślinę, zastanawiając się jak szybko Alva przybiegłaby gdybym jej teraz potrzebował.
- Nie, ja... wpadłem przez przypadek - bąknąłem. Siwy, lekko pomarszczony mężczyzna uśmiechnął się lekko i zbliżył do mnie. Nogi, wrosły mi w podłogę, a zdolność logicznego myślenia wyjechała na urlop.
- Nie zdjął tych planów - westchnął, także przyglądając się korkowej tablicy. - Był niesamowicie podekscytowany zleceniem, czuł się taki ważny, wszechpotężny... Polegał na tobie absolutnie.
- Wiem - skinąłem słabo głową. Mężczyzna podrapał się po karku... dwoma palcami. Już wcześniej to zauważyłem, ale dopiero teraz poważniej mnie to zainteresowało.
- Jak pan stracił palce? - wypaliłem. Siwiec spojrzał na mnie zaskoczony.
- Jak na takiego wymoczka, to pytasz bez zastanowienia o rzeczy, za które w normalnych warunkach bym zabił - skwitował, a po plecach przebiegł mi dreszcz. Widać było, że Mefisto żył z nim kilka lat w jednym domu.
- Przepraszam...
- Jeszcze cię nie zabiłem, nie musisz przepraszać - parsknął. - Zresztą, sam chciałem ci to opowiedzieć.
Lekko zadrżały mi brwi, kiedy mężczyzna spojrzał na swoje dłonie.
- Nie mam pięciu palców - zaczął. - Ponieważ złapali mnie, kiedy kradliśmy broń pewnemu gangowi. Ja, oraz mój kilku osobowy zespół, w tym ojciec Felka. Gangsterzy powiedzieli, że za każdą godzinę, kiedy nie wydam im moich współpracowników, będą odcinali mi jeden palec, na zmianę. U prawej, u lewej, potem u stóp, aż w końcu jaja - wyjaśnił. Skrzywiłem się, wyobrażając ten ból.
- Nie wydał pan ich?
- Sądziłem, że po mnie wrócą - odparł. - Po pięciu godzinach zrezygnowałem. Sam uciekłem wykorzystując nieuwagę gangsterów. Nikt na mnie nie czekał, nikt nie miał zamiaru wrócić, a ja zostałem z dwoma palcami u prawej ręki i z trzema u lewej.
- Co ta historia ma do mnie? - zapytałem konkretnie. Freddie westchnął ciężko, a ja poczułem, że chyba troszeczkę na za wiele sobie pozwalam.
- Tamtego dnia, kiedy Mefistofeles uciekł z budynku Rządu, a ty zamilkłeś w słuchawce, nie miał przygotowanego planu awaryjnego, ponieważ polegał na tobie bezgranicznie. Zaufał, że "Elektra go wyciągnie" i także został złapany.
- Co?
- To co słyszysz. Wpadł w ręce ochroniarzy Rządu. Miał oddać dokumenty, ale ten idiota oczywiście nie wierzył, że cokolwiek będą mu w stanie zrobić. Kiedy zrobili...
- To niemożliwe! - wypaliłem od razu. - Jestem tu od kilku lat, ale w Rządzie wszyscy są normalni...!
- Ten, kto zniszczył Mefistofelesa nie był normalny - wysyczał tracąc cierpliwość. - Ten, kto zniszczył tego wesołego dzieciaka, który zniszczył jego ciało i ducha nie był normalny, Elektra.
Używając tego pseudonimu zranił mnie jeszcze dotkliwiej i wydawało się, że dokładnie taki był jego cel. Zagryzłem wargi, zły na siebie, że dopiero teraz poznaję tą część historii.
- Nie chciałem...
- Wiem - przyznał. - Poznałem po oczach, gdy celowałem do ciebie. Wiedziałeś, że jesteś winny.
- Więc po co to teraz?
- Chciałem ci uświadomić, jak wiele Elektra znaczyła dla tego dzieciaka - odparł, krzyżując ręce. - Jak wiele ty znaczyłeś i nadal znaczysz.
- Teraz mnie nienawidzi - przypomniałem, na co Freddie parsknął śmiechem.
- Ale bycie wrogiem znaczy prawie równie wiele co bycie kochankiem, nie uważasz?
Zeszliśmy po schodach, w samą porę by usłyszeć przyciszone słowa Mefistofelesa, który mówił coś w stylu "Nie dowie wie się, nie bój się". Zmarszczyłem brwi i przeskoczyłem ostatnie kilka schodków, by prędzej znaleźć się na dole.
- Kto się nie dowie? - wypaliłem, pchany swoją nieopanowaną ciekawością. Mefisto i Iskra spojrzeli na mnie z zaskoczeniem. Gdzieś z tyłu rozbrzmiał przyciszony śmiech Freddiego, który wyszedł za dom.
- Ale ci się humor poprawił - uniosła brwi Iskra. Spojrzałem na nią podejrzliwie. Nagłe zmiany tematu to sposób wymigania się od odpowiedzi stosowany nawet przeze mnie.
- Znalazłem ostatnie soczewki, może dlatego - odparłem na prędce. - Co ma się kto nie dowiedzieć, co? - zapytałem, nie dając za wygraną.
Mefistofeles spojrzał nie pewnie na Iskrę, a następnie jego usta ułożyły się w iście demonicznym uśmiechu.
- Sky ma się nie dowiedzieć, że Iskra się w niej zakochała - wyjawił z absolutną powagą.
- C-CO!? - krzyknęła Iskra, starając się chyba złapać Mefistofelesa za kudły. - TY JEBANY...!
- Spokojnie, chyba Vogel jej przecież nie powie - zauważył, omijając dłonie Egipcjanki. - Poza tym Dyrektor nie będzie na was zły za homoseksualne zapędy, skoro dniami i nocami marzy o moim kuzynie w łóżku - dodał, nadal spokojny.
Nawet nie wiem w którym momencie otworzyłem zaskoczony usta, tylko po to by zaraz potem wybuchnąć śmiechem.
- Wiedziałem! Odkąd przyjechałaś, Sky obskakiwała cię i była na każde skinienie! - zauważyłem.
Ta uwaga to był błąd, bo teraz mnie Iskra złapał za włosy, a niestety nie miałem tak dobrego refleksu jak Mefisto. Szarpanie zakończyło się moimi piskami bólu, przeplatanego z ciągłym śmiechem.
- H-Hej, ale... Ała, ale ja nie mówię... Szlag, Iskra przestań!
- To oboje przestańcie wygadywać głupoty! - zażądała, a wściekłość aż od niej paliła. W końcu puściła moje włosy, na co z jękiem rozmasowywałem głowę. Mefisto prychnął z drwiną.
- Może od takiego ciągnięcia jeszcze urośniesz...?
- Spadaj! - pisnąłem, a potem zdałem sobie sprawę, że... to było nawet miłe droczenie się ze mną i podkreślanie wady. To nie było do końca w stylu Mefistofelesa. Czyżby to odwiedziny w rodzinnym domu tak go zmieniły? Jeśli tak...
Znów przypomniało mi się, to co powiedział Freddie, o tym jak zniszczono mu duszę, ciało...
Wina osiadła na moich ramionach jak dwa ciężarki, wbijające mnie w podłogę.
- Zaraz powinni wrócić Hell z panną Jones - zauważyłem, odwracając wzrok. - Poczekam już przy motocyklach - rzuciłem, odwracając się i kierując do drzwi.
Za mną podążyła tylko Iskra, a tylko ciemna skóra ratowała ją przed rumieńcami. Uśmiechnąłem się lekko zerkając na nią.
- Niby irytuje, a tak naprawdę to lubisz, co? - parsknąłem. - W sumie słodkie - przyznałem. Iskra spiorunowała mnie wzrokiem.
- Na takiej samej zasadzie ty i Mefisto powinniście być już dawno po ślubie.
- Tutaj nie ma zasady, głupia - wywróciłam oczami. Egipcjanka skrzyżowała ręce opierając się o zaparkowanego jednoślad.
- Poza tym Sky ma swój obiekt westchnień - zwróciła uwagę. Uniosłem brwi, zaskoczony, że zamiast zaprzeczać, a zamiast tego zaczęła to rozważać.
- Niestety farbując włosy nie poprawisz swojej pozycji - parsknąłem. - Mieszkałem tam od dłuższego czasu i zdążyłem zrozumieć na tyle dużo, by wiedzieć, że masz marne szanse zgrywając taką jak teraz...
- Nikogo nie zgrywam knypku - podniosła od razu głos. Westchnąłem, nawet nie chcąc podkreślać jak bardzo naprowadziła mnie na odpowiedź swoim wybuchem.
- No dobrze - przytaknąłem. - Ale wiesz na czym polega miłość Sky do zdziecinniałego trenera?
- Pewnie mi zaraz powiesz - wywróciła oczami, na co ponownie westchnąłem. Jakbym z małpą rozmawiał.
- Artmate troszczy się o życie swoich przyjaciół - wyjaśniłem. - Brata, Dyrektora, Hella, Tyra, Zary i właśnie Sky...
- Więc Sky kocha go ponieważ... Troszczy się o nią? - zmarszczyła brwi, a ja tylko skinąłem głową.
Banalne uczucie, banalnej dziewczyny, wciśniętej do obcego sobie świata. Nigdy nie chciała tu być, nigdy nie chciała sprowadzać na siebie, ani na otoczenie nieszczęścia, podczas gdy jej biologiczny ojciec był dokładnie takim nieszczęściem. Dla niej to wspomnienie zostało zakończone, gdy uratował ją trener, więc to naturalne, że jemu przypisywała całe dobro.
Można nawet powiedzieć, że wręcz z psychopatyczną manią, nie myślała o nim jak o mordercy, którym był.
Uniosłem wzrok na dziewczynę, która pogrążyła się w smutnej zadumie i sam uśmiechnąłem się leciutko.
- Wiesz, ty nawet nie jesteś taka zła - zauważyłem. Iskra spojrzała na mnie najpierw z zawiścią, ale gdy zauważyła uśmiech... Odpuściła.
- No wiem... - westchnęła. - To trochę kłopotliwe w moim fachu - dodała. Parsknąłem.
- To zrezygnuj - odparłem. - Nikomu nic nie jesteś winna, a tutaj... Masz o co walczyć, prawda? - zauważyłem.
Iskra spojrzała na mnie wzrokiem, którym rodzice obdarzają dzieci, kiedy te wypowiedzą jakąś durnotę, a oni rozczulając się nad tym zaraz wyjaśnią jak wielki błąd robią. Nie lubiłem tego wzroku - byłem w końcu geniuszem.
- Nie zrezygnuję z tego kim jestem...
- Kiedy taka nie jesteś - wtrącił Mefistofeles, pojawiając się niespodziewanie. Odskoczyłem odruchowo od ucieleśnienia diabła na ziemi, ale ten nawet nie raczył tego skomentować. Wpatrywał się w Egipcjankę z nieznaną mi bliżej emocją.
- Skąd to...
- Nie tylko ty znasz się na ludziach, Iskra - przerwał jej. - Kiedy widzę ciebie, po prostu patrzę w oczy dziewczyny, którą życie zmusiło do płynięcia z nurtem. Nurtem rzeki krwi.
- Poematy piszecie? - mruknąłem, nie chcąc im przerywać. Iskra po prostu spojrzała na długowłosego, krzywiąc się przy tym.
- Nie zamierzam odpuszczać i rezygnować z zemsty...
- Zemsty, bo cię zgwałcono? - zadrwił Mefisto. - O takich rzeczach należy zapomnieć, a nie zabijać w ich imieniu.
- Myślisz, że to takie łatwe?!
- Myślę tylko, że czasem lepiej odpuścić - zauważył, a ja wręcz poczułem w powietrzu ironię.
Mówi o odpuszczeniu, sam chcąc mnie cały czas zabić? Nękając mnie, dręcząc, poniżając, grożąc oraz wyzywając, mówi o odpuszczeniu i nie wypominaniu przeszłości?
Aż smutno patrzeć.
- Jesteście? - zaskoczony Hell podszedł do nas, szacując z zadowoleniem, że wszyscy jeszcze żyjemy. - Minęła godzina, teraz jedziemy prosto do celu jasne? - przypomniał, a wszyscy skinęli głowami. Zza pleców naszego "dowódcy" wyłoniła się panna Jones z tym wszechwiedzącym uśmieszkiem.
Kiedy usiadła, ja także wsiadłem na motocykl, łapiąc się wgłębień na siedzeniu, za plecami kierowcy.
- Gotowi? - Rozbrzmiało pytanie w głośnikach kasku. Skrzywiony wyciszyłem odpowiedź moich kompanów.
Czy bałem się tej misji? Z całą pewnością. Teraz, po rozmowie z Freddiem jeszcze bardziej wiedziałem, że nawalenie nie wchodziło w grę. Wszyscy na mnie liczyli, wszyscy byli gotowi, ale tylko ja się bałem. Bałem się, jadąc z mordercami, bałem się na ich polegać, bałem się...
Bałem się spotkania z najgorszym.
zsiob się eż ,ezrboD
#Dobry wieczór. Klawiatura nadal nie sprawna. Nie wiem kiedy kolejny rozdział. Elo.
Zapraszam na moje bardziej żywe konto CapricornussFREE
#MartwaCapricornuss
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top