Rozdział XXVIII

Chciałem wracać do pokoju. Chciałem spać w najlepsze i uwolnić się na chwilę od tego zwariowanego świata. Chciałem zanurzyć się głęboko w swojej świadomości i przez najbliższe sześć godzin nie wynurzać się jeśli by to było możliwe.
Oczywiście, żadne z moich chęci nie było możliwe. Po odwiedzinach u Septimusa, po rozmowie z nim i po wypowiedzeniu wszystkich możliwych słów wprowadzających mnie w stan przerażenia, momentalnie ode chciało mi się spać.
Słowa w głowie huczały mi niemiłosiernie, więc głęboko zastanawiałem się nad skorzystaniem z osobistych zapasów alkoholu by wszystko zagłuszyć, ale szybko uznałem, że nie ma sensu. Postanowiłem, że jako przykładny absolwent Szkoły, a teraz nauczyciel (jakkolwiek nadal zastanawiała mnie ta pozycja) pójdę poćwiczyć przed misją. Termin na zaproszeniu jeszcze dawał nam czas, ale lepiej być w formie. Nawet jeśli wejdziemy tam z naszą "Elektrą" to dalszą drogę będziemy musieli przebyć zupełnie sami przeciwko hordom ochroniarzy, aż do głównego komputera. Oznaczać to mogło tylko i wyłącznie jedno - bez stu procentowej formy, nie warto było wyruszać w ogóle na misję.
Rozmasowując bark, który ostatnio dokuczał mi od czasu do czasu, minąłem próg hali, a do moich uszu dotarły jakieś głosy.
Możecie tylko wyobrażać sobie moje zdziwienie, ale był środek nocy, więc kto był na tyle genialny by zamiast spać, trenować? By być produktywnym zabójcą trzeba być wyspanym, nie ma w tej zasadzie niczego niezrozumiałego!
Potem przypomniało mi się jak złapałem Vogela na nocnych ćwiczeniach. To zapewne on ćwiczył w tajemnicy przed resztą. Cóż, przynajmniej nie musiał się obawiać dwójki swoich dręczycieli... znaczy się kolegów.
Każdy z nich przynajmniej raz groził mu śmiercią, przecież to podstawa zdrowej relacji!
Po kilku chwilach, gdy zbliżyłem się do źródła hałasu, zrozumiałem iż to nie mógł być mały Niemiec. Może i był zbliżony urodą i swoją posturą do małej, słodkiej dziewczynki, ale ten głos na pewno nie należał do niego.
Wyjrzałem zza ściany i z ciekawością obserwowałem gibkie i umięśnione ciało kobiety. Jej skóra połyskiwała od potu, a mięśnie rzucały wyrazisty cień podczas napinania. Kasztanowe włosy związane w kok i podtrzymywane materiałową opaską lekko odstawały w niektórych miejscach. Na karku, przy uszach, kilka wilgotnych kosmyków przykleiło się do jej czoła...
Nie dyszała zmęczona, ale liczyła pod nosem ile już brzuszków wykonała. Nie dosłyszałem dokładnie liczby, ale musiała wykonywać to ćwiczenie od dłuższego czasu. Odkryte mięśnie brzucha były cały czas naprężone, a ramiona i ręce na zmianę były rozluźniane i napinane.
Była skupiona nawet na tym banalnym ćwiczeniu. Nie widziałem na jej twarzy ani krzty zmęczenia, najwyżej cienie pod oczami, które zdradzały, że koszmary dotknęły i ją.
Chwilę przyglądałem jej się z ukrycia - czysta ciekawość - ale gdy uznałem ukrywanie swojej obecności za niegrzeczne - a nawet zboczone - podszedłem bliżej. Dopiero teraz zwróciłem uwagę na słuchawki w jej uszach. Czyli dzięki temu była tak skupiona i odcięta od reszty świata. Schyliłem się po ręcznik, który przyniosła tu ze sobą i usiadłem obok niej. Przyglądałem się jej intensywnie, podczas gdy ona... Po prostu mnie nie zauważyła.
Zrozumiała, że ktoś się jej przygląda dopiero po dwóch minutach. Wciągnęła gwałtownie powietrze, a gdy obdarzyłem ją łagodnym, trochę przesłodzonym uśmiechem, opadła na plecy, zasłaniając dłońmi twarz. Oddychała głęboko, prawdopodobnie by się uspokoić.
taki oszałamiający jestem? Samą obecnością potrafię zachwycić na zabój?
Gdy się uspokoiła, wyciągnęła w końcu słuchawki z uszu.
- Wystraszyłeś mnie, Hell - zauważyła, patrząc na mnie z oskarżeniem. Parsknąłem śmiechem, lekko wzruszając ramionami.
- Ciesz się, że to tylko ja. Jestem pewien, że gdyby byli tu Mefisto, albo Dean już byłabyś martwa - spostrzegłem absolutnie szczerze. Kornelia skrzywiła się lekko.
- Czasami zapominam, że część z was to nadal bezwzględni mordercy...
- Nie, nie w tym rzecz - wtrąciłem. - Większość z nas to bezwzględni mordercy. Ta konkretna dwójka cię po prostu nie lubi - sprostowałem. Kornelia patrzyła na mnie przez chwilę, z taką zabawną miną szoku, aż uśmiechnąłem się odrobinę szerzej.
- Warto wiedzieć...
- Nie wszystkich do siebie przekonasz, tak jak Vogela - uświadomiłem jej. - Poza tym Vogela nie ma co się obawiać, nawet jak cię nie lubi... - dodałem już od siebie, na co tym razem parsknęła komendant.
- Co prawda to prawda - westchnęła. - Ale ten mały jest niebezpieczniejszy niż myślisz.
- Tak?
- W tym kraju, gdzie wszystko jest skryte za niewiedzą i państwowymi przekrętami to właśnie informatorzy są najniebezpieczniejszymi wojownikami - powiedziała ze śmiertelną powagą. Skrzywiony zacząłem zastanawiać się, gdzie tak szybko podziewa się jej humor.
- Spuść trochę pary - zaproponowałem. - Gdyby wszyscy mieli chodzić tak napuchnięci od powagi, chyba sam bym się zabił - dodałem skrzywiony. Kornelia uniosła brwi, zaskoczona moimi słowami.
- A to nie właśnie ten drobny szczegół odróżnia was ode mnie? Chęć przeżycia?
- Ty też masz życie, my tylko zdradzimy, zabijemy, zmieszamy się z błotem... słowem zrobimy wszystko by przeżyć. Ty masz swoją godność i zasady.
- Czyli wam po prostu nie wolno ufać.
- Bingo - skinąłem głową, lekko rozbawiony. Dodatkowe zajęcia na zaliczenie semestru? Podobała mi się taka zabawa w nauczyciela. Korneli nadal patrzyła na mnie, leżąc plecami na materacu.
- Ale... twoje zaufanie zdobyłam - zauważyła. Powstrzymałem się od śmiechu.
- Niee... Mojego zaufania nie ma nikt, droga panno Jones - zapewniłem ją. - Ty zdobyłaś moją sympatię pomagając Vogelowi. Chcesz być aniołem stróżem tej Szkoły? Nie zalecam, nikomu tak szybko nie zamydlisz oczu jak temu Niemczykowi...
- Skąd pomysł, że mydle wam oczy? - zaskoczyła mnie. Prychnąłem cicho, patrząc na nią z góry.
- To chyba oczywiste, że to robisz - zauważyłem. - Jesteś Kornelia Jones, wyszkolona, wysłana przez Rząd nie bez powodu. Choć często sam to podważam, Rząd nie jest głupi, nie wysłali by kogoś, kto nie jest najlepiej wyszkoloną agentką - podsumowałem.
Kornelia podniosła się do pozycji siedzącej, tak że nasze spojrzenia były teraz na równi. Uśmiechnęła się spokojnie, jakby przewidziała wszystkie moje oskarżenia już dawno temu i znalazła na nie odpowiedź w równie zamierzchłych czasach.
- Musimy sprecyzować, co dla Rządu oznacza "najlepiej wyszkolona" - zaczęła. - Bo dla nich to osoba zachowująca zimną krew i spokój w najbardziej stresujących sytuacjach, działająca kreatywnie i pomysłowo oraz nie bojąca się sięgnąć po współpracę morderców i psychopatów. Właśnie taką wyszkoloną agentką jestem, Hell.
Lekko mnie zamurowało, ale szybko to zamaskowałem, by nie dać jej tej satysfakcji.
- Ah tak...? Fajne musiałaś mieć szkolenie... - mruknąłem, na co tylko się roześmiała. Potem usiadła po turecku i spojrzała na mnie z ciekawością. Lekko napiąłem mięśnie, zaniepokojony tym spojrzeniem. Nadal uważałem, że ta kobieta jest nienormalna, tak szybko nie porzucę tej tezy.
- Przed przyjazdem tutaj, ostrzegano mnie przed tobą - wyznała nagle. Uniosłem brwi, ale potem uświadomiłem, że ostrzeżenie musiało wypłynąć od samego Rządu, a oni mieli ze mną raczej kiepskie wspomnienia.
- Powitałem cię ze wszystkimi honorami Szkoły - zauważyłem. - Więc ostrzeżenia były chyba słuszne...
- Ostrzegano mnie przed Hellem, chłopcem z piekła rodem, niosącym śmierć i tym, który wprowadził krew na posadzkę Kapitolu w stolicy - sprostowała.
No tak, Rząd naprawdę mnie nie lubi.
- Emm... Przepraszam, że cię zawiodłem? - zająknąłem się, nie bardzo wiedząc czego oczekuje ode mnie Kornelia. Ona natomiast chyba fantastycznie się bawiła, patrząc jak plączę się w zeznaniach.
- Nie, nie zawiodłeś, ale... widziałam zdjęcia, jak urządziłeś Kapitol... - wyjaśniła. Teraz skrzywiłem się, na samo wspomnienie.
- Też widziałem te zdjęcia... - przyznałem. Kornelia zmarszczyła brwi, nareszcie też czegoś nie rozumiejąc.
- Chyba chciałeś powiedzieć "widziałem jak mordowałem wszystko co stało mi na drodze" - poprawiła mnie, ale obrzuciłem ją tylko ostrzegawczym spojrzeniem. Nie powinna mi mówić co pamiętam, albo co zrobiłem. Nie powinna mówić tak lekko o tym.
- Niczego z tamtego dnia nie pamiętam. Byłem kontrolowany przez Pierwszego - wyjaśniłem grobowo. - Kiedy wyrwałem się z pod jego kontroli, rozszarpałem go na strzępy brzytwą, a następnie upadłem w ramiona obecnego Dyrektora.
- Czyli... Zabiłeś ich, ale nawet tego nie pamiętasz?
- Nie pamiętam niczego, od momentu wejścia do Kapitolu, aż do zabicia Pierwszego Dyrektora - przytaknąłem. Kornelia lekko zagryzła wewnętrzną część policzków. To zwróciło moją uwagę, więc zapominając o tym jak zraniła mnie pytaniem o tamten dzień, sprzed pięciu laty i po prostu uważnie jej się przyjrzałem.
Coś ją trapiło i szczerze mówiąc... Byłem okropnie ciekaw co to takiego było.
Złapałem jej dłoń. Kornelia mimo początkowego zaskoczenia, pozwolił, bym ujął ją za nadgarstek i po przysunięciu się bliżej kobiety, położyłem jej dłoń na swojej głowie, w okolicach potylicy.
- Tutaj... - zacząłem bardzo cicho. - Gdzieś wewnątrz mojej czaszki, mojego mózgu jest osadzony chip. Zrobił mi to Pierwszy, zaraz po moich narodzinach. Eksperymentował na mnie i połączył nasze umysły tym chipem, w którym zakodowany jest też przepis na serum długowieczności - wyjaśniłem, prawie szepcząc. - Przez te eksperymenty jestem silniejszy niż inni. Jestem też wytrzymalszy. Moje serce jest w stanie przyjąć więcej adrenaliny niż twoje. Kiedy ciśnienie mi skoczy, kiedy krew zaczyna płynąć z nieprawdopodobną prędkością przez żyły... Budzi się we mnie potwór.
- Potwór? - powtórzyła niepewnie, a jej palce, lekko błądziły między moimi włosami. Gdy dotknęły skóry, opuszkami szukały nierówności, ale napotkały tylko niewielką bliznę.
- Tak, potwór - potwierdziłem. - To tego potwora kontrolował Dyrektor. To ten potwór pozabijał tamtych ludzi... Nie miałem nad nim kontroli.
- Oh... No tak... - mruczała do siebie, palcami nadal badając moją czaszkę. Uśmiechnąłem się w myślach. Połknęła mój haczyk.
- Czemu tak bardzo interesuje cię ten potwór...? - zapytałem, niemal bezgłośnie. Kornelia otworzyła, ale zaraz zamknęła usta, zachowując się jak rybka. W oczach miała pustkę, ale to minęło, szybciej niż zdążyło przejąć całą jej świadomość.
Wyrwała swoją rękę, i zabrała ją ode mnie, mierzwiąc mi włosy.
- Sprytna sztuczka - przyznała, wstając z materaca. - Nie nabiorę się tak łatwo na sztuczne uczucia, a na szczerość cię nie stać - powiedziała, swoim tonem wyższości. Posłałem jej krzywy uśmiech.
- Zawsze warto spróbować, słońce - zauważyłem na swoją obronę, lekko wzruszając ramionami. Kornelia pokręciła głową, ale nim odeszła, zawahała się na krótki moment.
- To co mówiłeś o potworze... było prawdą? - zapytała niepewnie. Spojrzałem na nią z powagą.
- Absolutną. Kiedy stracę kontrolę, nie odróżnię wroga od przyjaciela... Zabiję wszystko co się do mnie zbliży - zapewniłem ją. Kornelia wyglądała na strapioną tym wyznaniem, ale po skinięciu głową, ruszyła do wyjścia.
- Dobranoc, pysiu. - Zastrzegłem uszami na te słowa, ale na mojej twarzy rozciągnął się uśmiech zażenowania.
Nie wiedziałem już, czy ta kobieta bardziej mnie irytuje, czy interesuje. Jedno było jednak pewne - czegoś się chciała dowiedzieć. nie wysłano jej do Szkoły tylko do wielkodusznej pomocy, ale i na przeszpiegi.
Nie bez powodu, wyciągnęła pierwsza rękę do osoby, którą sama nazwała "najniebezpieczniejszym wojownikiem".

[Perspektywa Iskry Abazy]

Siedziałam na kanapie, otulona szczelnie kocem. Deszcz uderzał w szybę, a z dala grzmiała burza. Była jeszcze nad lasem, ale sądząc po wietrze za godzinę znajdzie się nad Szkołą.
Nie mogłam spać. Byłam w tym kraju od roku, ale nadal nie przyzwyczaiłam się do panujących temperatur. Były dla mnie, tej która spędziła całe życie w Egipcie, zdecydowanie za niskie. Wiedziałam, że wedle ich standardów było upalne lato, ale dla mnie była to ledwie przyjemna temperatura. I jeszcze burze...
Nie lubiłam ich. Deszcz spadał na ziemię z wręcz zabójczą prędkością, błyskawice przecinały niebo z grzmotem, kierowanym z nieba, jakby to sam Bóg do nas przemawiał.
Nie bałam się ich. Ale naprawdę za nimi nie przepadałam.
Hałasy od zawsze kojarzyły się mi z kłopotami. Jeszcze w Egipcie, jeszcze w naszym niewielkim mieszkaniu... Krzyki.
Krzyczeli sąsiedzi, krzyczeli moi koledzy z klasy, moje koleżanki, rówieśniczki. Wszystko przez to, że nie byliśmy tacy jak inni.
Potarłam kark, na którym znajdował się bardzo stary tatuaż krzyża. Cholerny Vogel, przez niego i przez to, że przywołał wspomnienia, ostatnio cały czas wspominałam stare czasy. Moje życie w Egipcie, to, że zabiłam...
A dokładniej, że zabijałam bez mrugnięcia.
To nie tak, że zabijanie przychodziło mi łatwo i robiłam to za każdym razem kiedy tylko mi trochę pod górę. Wręcz przeciwnie, starałam się ograniczać zabójstwa do minimum.
Choć właśnie w tym byłam najlepsza. Pozbywaniu się ludzi. Zabijaniu wskazanych. Po to przybyłam do Szkoły - by być jeszcze lepszą zabójczynią. Taki był cel... bo... w czym innym mogłabym się odnaleźć?
Błyskawica przecięła niebo.
Skuliłam się bardziej, chowając oczy, jakby miało mi to jakkolwiek pomóc.
- Iskra?
Poznałam ten głos od razu. Musiałam z nią mieszkać, więc jej głos był mi znajomy i zawsze kojarzył mi czystą irytacją. Wiedziałam, że nie ma złych intencji i tak dalej, w końcu nie jej wina, że tu skończyła.
- Co znowu? - burknęłam spod koca, a dźwięczny śmiech Sky rozbrzmiał w moich uszach.
- Widziałam tylko twoje loki, więc nie byłam pewna, czy to ty - wyjaśniła, siadając obok mnie, choć naprawdę tego nie chciałam.
- Zostaw mnie - warknęłam. Ona jednak siedziała uparcie obok. No tak, przyzwyczaiła się do takich odzywek.
Postawiła na stoliczku pusty kubek po herbacie i podciągnęła nogi pod brodę, podobnie jak ja.
- Nie możesz spać? - zapytała, z troską. Skrzywiona, musiałam chyba przystać na jej towarzystwo.
- Jest burza - odparłam dość oszczędnie. Sky uniosła brwi, jakby doszukiwała się w tych dwóch słowach głębszego sensu. Strasznie to było denerwujące.
- Boisz się? Pewnie to dla ciebie coś niespotykanego i nowego. Nie lubisz nowych rzeczy...
- Stul pysk - warknęłam. - Wcale się nie boję. Po prostu hałasy są... głośne... i nie pozwalają spać... - wydukałam, w pełni świadoma, jak głupio musiało to brzmieć.
Okularnica wstała z kanapy. W pierwszej chwili, złudnie ucieszona pomyślałam, że sobie idzie, ale zaraz przysiadła na stoliku, naprzeciwko mnie. Uniosłam na nią oczy. Patrzyła na mnie, prosto w moją twarz. Tą samą twarz, którą wielokrotnie uderzono, opluto, splamiono krwią...
A ona patrząc na mnie, po prostu się uśmiechała.
- Mam lek na hałas. Nigdy mnie nie zawiódł - zdradziła mi. Zmarszczyłam brwi, nie mając zielonego pojęcia, o czym mówi.
- Jaki lek...? - zapytałam, z mimo wolną ciekawością w głosie.
W tym samym momencie, niebo rozjaśnił rozbłysk błyskawicy. Odruchowo naprężyłam mięśnie. Zacisnęłam oczy wiedząc, że po błysku nadejdzie hałas. Hałas głośniejszy niż krzyk, czy gniewne wyzwisko.
Hałas jednak nie nadchodził, a dookoła panowała głucha cisza. Nawet Sky już nie słyszałam.
Otworzyłam oczy i zrozumiałam, dlaczego niczego nie słyszałam. Sky, dłońmi zasłaniała mi uszy, a jej cała postać nie pozwalała mi patrzeć w ciemne niebo, co i raz lśniące od błyskawic. Uśmiechała się do mnie, jakby niemo mówiła "widzisz? Pomogłam!".
Przypomniało mi się co Hell mówił o Sky. O tym jak straszne jest to, że ktoś tak dobry jest uwięziony w Szkole. Teraz, kiedy mimo burz, moich wyzwisk i późnej godziny siedziała tutaj i zasłaniała mi uszy, bym nie drżała od grzmotu... zrozumiałam przerażającą prawdę jaka ukryła się w tych słowach.
Niepewnie odwzajemniłam uśmiech.
- Jesteś naprawdę głupia... - powiedziałam, choć przez zasłonięte uszy, nie słyszałam własnego głosu. Przez przypadek, mogłam równie dobrze powiedzieć "dziękuję".

[Perspektywa Lükexa Vogela]

Stałem w oknie i spoglądałem na wichurę, która rozpętała się na zewnątrz. Byłem w piżamie, choć spać mi się nie chciało. Po prostu patrzyłem, jak świat zalewają hektolitry wody. Blyskawica przecięła niebo, zabarwiające je na moment w kolor ciemnej purpury.
Zawsze lubiłem burze. Uspokajały mnie.
Kiedy grzmiało, nawet z oddali, tata kazał mi wyłączać całą elektronikę. Kiedy już to zrobiłem, znikała Elektra, znikał świat wirtualny, znikali przyjaciele z forów, znikało to wszystko, gdzie czułem się jak Bóg i... podziwiałem błyskawice.
Stawałem w oknie, na poddaszu naszego domu i obserwowałem, jak rozświetlają zachmurzone niebo. Te nocne burze były jeszcze piękniejsze, ponieważ naprawdę wyglądały jakby były jedynym prawdziwym światłem na świecie.
Wyładowania pokazywały mi, że jakkolwiek genialny bym nie był, przyroda będzie zawsze potężniejsza. Choć powinno mnie to przygnębiać, mnie wprawiało w spokój.
Skoro jest coś jeszcze potężniejszego od ciebie, to masz do czego dążyć. Tak mówiła mama, kiedy staliśmy w oknie podczas burzy. Pamiętałem jej ciepło, które biło z jej piersi, mimo chrapliwego oddechu.
- Alva? - zapytałem w przestrzeń. - Jesteś tu?
- Tak Lükex, jestem - odpowiedziała, stając w oknie obok mnie. Spojrzałem na androida, mojego wykonania. Patrzyła na mnie z ciekawością, czekając na moje następne słowa.
Wiedziała już, co to ciekawość. Była ciekawa świata. Wiedziała co to oznacza "lubić coś". Nie lubiła deszczu, chowała się wtedy głęboko w kąt mojego laboratorium. Miała coraz szerszą perspektywę świadomości, nawet jeśli sama nie zdawała sobie z tego sprawy. Ja wiedziałem - i byłem z tego dumny.
- Mogłabyś... coś zrobić? - zapytałem niepewnie. Alva spojrzała na mnie, teraz już zaskoczona.
- O co chodzi? Mam coś przynieść, znaleźć? - pytała z troską w głosie. Troski nauczyła ją pani Sky, kiedy przyszła do mnie ostatnio. Powiedziała, że dzięki temu będę mógł otrzymać pomoc nawet od Alvy. Zobaczymy, czy miała rację.
- Nie, nie... - zaprzeczyłem. - Chciałbym tylko... to znaczy, czy mogłabyś... - lekko zaplątany nie wiedziałem, jak poprosić o tak banalną rzecz. - Mogłabyś mnie przytulić?
Alva przyglądała się mi chwilę, z uniesionymi brwiami, mrugając co kilka sekund zdezorientowana. Nie dziwię się. Sam byłem lekko zdezorientowany, zagubiony...
Osamotniony.
- Oczywiście, że mogę - odparła w końcu i niepewnie, otuliła mnie ramionami, nakrywając głowę dłońmi. Przysunąłem się do Alvy i wtuliłem w jej szyję. W nos łaskotały mnie jej krótkie włosy, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio. Czułem jak głaszczę mnie czule po głowie i plecach. Chciała mi jak najbardziej pomóc i pomagała. Zdecydowanie mi pomagała.
- Alva...? Możesz zrobić... coś jeszcze?
- Oczywiście Vogel - zapewniła mnie łagodnie, lekko kołysząc moją zgarbioną sylwetkę w ramionach.
Chciałem wydać polecenie, ale zabrakło mi odwagi. Wstydziłem się? Byłem słaby, więc to możliwe. Wstydziłem się wydawać polecenie własnemu androidowi... Ale androidowi z wolną wolą. Mogła zawsze odmówić. Więc... wstyd był jak najbardziej na miejscu.
- Alva... Powiedz, że mnie kochasz... Proszę... - wydukałem cichutko, tak, by tylko ona mogła tu usłyszeć. Choć i tak byliśmy sami.
Alva nie przestała mnie głaskać, ani kołysać w ramionach. Nie zawahała się tak jak by to zrobił każdy człowiek.
Błyskawica rozpruła niebo po raz kolejny, ale po grzmocie nastąpiła długa chwila ciszy, którą przerwał głos Alvy.
- Zakazałeś mi się okłamywać Lükex - powiedziała. - A nie rozumiem jeszcze czym są słowa, o które mnie prosisz... Skłamałabym gdybym to powiedziała - wyjaśniła.
Zacisnąłem usta, wtulając się w Alvę jeszcze mocniej. Wiedziałem, że to może tak się skończyć. Alva była przecież tylko androidem, jeszcze nie wiedziała co to znaczy miłość, więc nie mogła mnie nią obdarzyć...
Poza tym... czułem od niej tylko lodowate zimno.
- Możesz mnie już puścić - mruknąłem, a Alva odsunęła się, choć nadal patrzyła na mnie niepewnie.
- Wybacz mi, ale... twoje wcześniejsze polecenie, tamten zakaz...
- Wiem Alva, nie winię ciebie - westchnąłem. - Jestem trochę... rozdarty. Chciałbym móc się skontaktować z rodziną, ale Dyrektor mi tego uniemożliwia i... Mam za dużo czasu na myślenie. A to zawsze się źle kończy - wytłumaczyłem, zachowując spokojny i opanowany ton.
- Wiem Lükex - zapewniła mnie. Oczywiście, że wiedziała. Cały czas jej o tym opowiadałem. O tym, jak nie pozwalają mi skontaktować się z rodziną, o tym, że nie wiem czy ktokolwiek ich powiadomił dlaczego zniknąłem, czy mój ojciec jest już bezpieczny... O niczym nie wiedziałem!
- Lepiej podłącz się do ładowania - zaleciłem, chcąc szybko zmienić temat. - Przez burze może nie być prądu, lepiej dla ciebie byś się nie rozładowała.
- Masz rację - zgodziła się ze mną, ale nim odeszła do pomieszczenia obok, ucałowała mnie w czubek głowy. Zimny i sztywny pocałunek, ale sprawił, że poczułem się odrobinę lepiej.
- Idź spać, Lükex - dodała i zostawiła mnie. Słyszałem jak jej stacja do ładowania kliknęła i coś zafurkotało, łącząc się z dźwiękiem deszczu na zewnątrz.
Westchnąłem ciężko i zamiast posłuchać Alvy, nadal wpatrywałem się w szybę, czekając na kolejne błyskawice.






#Rozdział, miło. Czekam na komy, które mnie zachęcą do dodania kolejnych rozdziałów :P

#Capricorn

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top