Rozdział XXVII
Tak jak przewidziałem, następnego dnia padało niemiłosiernie. Ochłodzenie było nieznaczne, ale duchota w powietrzu i wszechobecna wilgoć sprawiała, że nie dało się normalnie oddychać. Wszystko stawało w gardle - słowa, śmiech, krzyk, jęki bólu i przerażenia...
Stałem na tarasie, wypalając porannego papierosa, gdy u mojego boku stanął Vogel. W drobnych dłoniach trzymał kubek wypełnionej ciemnym płynem, a zapach który roznosił się dookoła wręcz krzyczał co znajduje się w kubku Niemca. Jego nieprzytomne i zmęczone oczy, wpatrywały się gdzieś w dal, zupełnie zapominając o istnieniu innych światów. Zniszczona koszulka, kilka rozmiarów za duża, zwisała na jego chudym ciele, jak żagiel podczas ciszy na morzu. Stał boso, ale na skórze nie widziałem gęsiej skórki, więc jego ciało musiało być przyzwyczajone do niższych temperatur. Włosy zmierzwione, musiały od wieków nie widzieć szczotki, a na suchej skórze nie było widać ani jednej zmarszczki, jakby przez większość życia nie używał mięśni twarzy. Na nosie dostrzegłem pojedyncze ślady, wgłębienia, charakterystyczne dla osób noszących w przeszłości okulary...
- Możesz się przestać na mnie tak gapić? - fuknął w końcu i podniósł do ust kubek, upijając łyk, czy dwa.
- Zastanawia mnie skąd wytrzasnąłeś czekoladę - przyznałem. Vogel zaśmiał się jak sam Szatan, gdy zapytać go o to gdzie kończą dusze prostytutek.
- Panna Jones mi dała. Kiedy omawialiśmy kilka spraw. Potem przyszła ta pani Sky i też dostałem puszkę czekolady...
- Ty wyłudzaczu!
- Nie moja wina - obruszył się. - Poza tym ja o to nie prosiłem. Wszyscy traktują mnie jak dziecko - dodał poirytowany. Parsknąłem śmiechem i zaciągnąłem się papierosem.
- Nie znam motywów Kornelii, ale Sky prawdopodobnie widzi w tobie dziecko - przyznałem. Vogel skrzywiony spojrzał na mnie.
- Jak to?
- Chce się tobą opiekować, chce chronić i w ogóle... Jak matka chroni swoje dzieci i...
- Dobra, nie chciałem wiedzieć - przerwał mi, skupiając swoją uwagę na kubku. Ponownie parsknąłem śmiechem.
Przez chwilę panowała cisza, przerywana moim chrapliwym oddechem, albo siorbaniem Niemca. Została ona zakłócona przez wkroczenie na balkon Mefisofelesa. Jego długie jasne włosy były jeszcze w zupełnym nieładzie. Opadały wzdłuż ramion, kończąc się mniej więcej w pasie. Nie zdążył jeszcze się do końca obudzić, ale już trzymał w dłoniach kanapkę.
- Ty jesteś jakiś nienajedzony - zwróciłem uwagę, na co Mefisto tylko wzruszył ramionami.
- Nie wiem o co ci chodzi - odparł absolutnie spokojnie i stanął po drugiej stronie, z dala od Vogela. Sam Vogel chyba nie miał nic przeciwko.
Jego diamentowe oczy wpatrywały się nie w dal, a w stronę cmentarza. Po strapieniu na jego twarzy mogłem zgadywać, że właśnie liczy ile leży tam osób. Musiał być lekko zaskoczony ilością tam pogrzebanych, ale równie dobrze mógł być to zawód - "tylko tylu padło?". Trudno było mi rozszyfrować tego człowieka, nawet po naszych rozmowach. To, że w jakiejś części łączyła nas krew nie pomagało mi niestety w rozszyfrowaniu tego chłopaka. Prawdopodobnie niewielu było dane kiedykolwiek go rozszyfrować.
Choć, prawdziwy haker na takie szyfry stał po drugiej stronie. Mogłem tylko zgadywać, ale prawdopodobnie na długiej liście rzeczy, za które Mefisto nienawidzi tego małego Niemczyka jest fakt, że umie go rozszyfrować.
- Co wy tu do cholery robicie? - warknął niespodziewany głos, na taras, do naszego trio dołączyła Iskra. Opatulona grubym swetrem i dresami, drżała z zimna, gdy stawała obok Vogela, prawdopodobnie zwabiona zapachem czekolady (jeśli zamierzała żebrać u niego łyka, mogła tylko pomarzyć widząc miłość Vogela do czekolady).
- Mam lepsze pytanie: Co ty do cholery robisz w naszym pokoju? - odparłem odsuwając na moment papierosa od ust. Egipcjanka prychnęła.
- Mogę być gdzie tylko mi się podoba - odparła z wyższością. - Ale tu mi się nie podoba... - stwierdziła ponuro. Mefisto mruknął coś.
- To idź sobie - wywrócił oczami, oblizując palce po kanapce. Chwila... On już ją zjadł?! Nawet nie zauważyłem!
- Nie chce. Musiałabym zostać sama ze Sky, a ta kobieta jest jakaś nawiedzona - burknęła, na co Vogel zaśmiał się cicho.
- Potwierdzam. Próbuje być dla wszystkich miła, ale to robi się straszne - zawtórował Niemiec, na co uśmiechnąłem się smutno.
- Powiem wam coś strasznego - wtrąciłem. - Ona nie próbuje. Ona taka miła, po prostu jest - zauważyłem. Iskra spojrzała na mnie, marszcząc brwi.
- To ma być to coś strasznego? - zdziwiła się. Mefistofeles prychnął. Najwyraźniej tylko on zrozumiał o co mi chodziło i teraz pozwalał sobie na wywyższanie nad kolegami-idiotami.
- Straszne jest to, że tak miła osoba utknęła w takim wrzodzie na dupie świata - wyjaśnił, bawiąc się pasmem włosów.
Wszyscy skwitowali to milczeniem, choć każdy interpretował to inaczej.
Iskra chciała szkolić się tu z własnej woli.
Vogel potrzebował jakiegokolwiek schronienia.
Mefisto jest tu ogólnie rzecz ujmując więziony.
Każda z tych perspektyw była na swój sposób przerażająca.
- Hell? - odezwała się nagle Iskra. - Ja opuszczę to miejsce. Mały i Dziki pewnie nie... - mówiąc "Mały i Dziki" miała pewnie na myśli Vogela i Mefista. - A ty?
Parsknąłem śmiechem, nim którekolwiek z wcześniej wymienionych zdążyło się oburzyć.
- Prawdopodobnie po tej misji w Morcorpie zostanę długowiecznym - przypomniałem. - Słowem... utknąłem tu na dobre - podsumowałem. Mefisto westchnął ciężko.
- Dotrzymasz mi towarzystwa kuzynku...
- A nawet będę stawiał kwiatki jak już umrzesz - dodałem ponuro. Po tych słowach chyba wszyscy zgodnie odpuścili temat przyszłości.
Odchrząknąłem, gdy przypomniałem sobie o pewnej ważnej sprawie.
- Dean kazał mi przekazać waszej trójce - zacząłem. - W Szkole od zawsze było coś takiego jak przepustka. Po udanej misji, Wykonawcy dostawali przepustki, pozwalające opuścić Szkołę na cały dzień. Nasz wspaniałomyślny Dyrektor postanowił powrócić do tego zwyczaju i zapowiedział, że osoba, która najbardziej wykaże się pod czas misji dostanie całodobową przepustkę za mury...
- Czekaj - przerwał wielce zainteresowany Mefistofeles. - Bez nadzoru?
- Bez - przytaknąłem. - Całe dwadzieścia cztery do twojego użytku...
- Przecież mógłbym zwiać i byłbym... Wolny! - wykrzyknął, co najmniej jakby odkrył Amerykę. Już chciałem to skomentować, ale wyprzedziła mnie Iskra, parskając donośnym śmiechem.
- Najpierw musiałbyś się wykazać, a coś czuję, że w tym jestem od ciebie lepsza - zauważyła. Mefisto przestał się uśmiechać.
- Czy ty powiedziałaś właśnie, że jesteś ode mnie lepsza?
- Lepsza we wszystkim co wymienisz, dzikusie - zapewniała dalej ciemnoskóra. Uniosłem brwi czując narastającą rywalizację między tą dwójką. Vogel tylko w milczeniu popijał czekoladę.
- A ty się nie wykłócasz? - zdziwiłem się. Między nami, uważałem, że to on pierwszy zacznie się wyrywać i oznajmi, że jako geniusz nie musi się wysilać by wykazać się zdolnościami. Niemiec tylko wzruszył ramionami.
- Po co? Niech się gryzą, ja nie potrzebuję tej przepustki - wybulgotał. Zmarszczyłem brwi.
- Naprawdę nie chcesz opuścić murów?
- Nie. Do domu i tak nie wrócę, nie mam żadnego interesu do załatwienia... Wolałbym zostać z Alvą w Szkole - stwierdził dość smętnie.
Obserwowałem go iście badawczym spojrzeniem, dopóki wyzwiska między Iskrą, a Mefistofelesem nie zaczęły się robić za głośne jak na moje standardy.
- Dobra, spokój - warknąłem na nich. - Przepustkę dostanie najlepszy, więc na waszym miejscu ćwiczyłbym od samego rana na siłowni i powtarzał plan działania - zauważyłem.
Niemiec westchnął ciężko.
- Właśnie... Ćwiczenia...
- Co jest? - zwróciła uwagę Iskra. Dziwne, że jako jego oficjalna "dręczycielka", bardzo niepokoiła ją markotność Vogela.
- Panna Jones. Mam swoją rolę w tej misji i stwierdziła, że pomoże mi się do niej przygotować - wyjaśnił z westchnieniem. Człapiąc zostawił nas bez słowa na tarasie, a wszyscy zachodzili w głowę o co mogło do cholery chodzić.
- Rolę?
- No ma być tą Elektrą - przypomniałem. Mefistofeles syknął z rozbawieniem.
- Może zrobi z niego dziewczynkę? Niewiele mu brakuje, jakby nie patrzeć...
- Przyznaj się, jakby był dziewczynką, to byś brał - parsknęła Iskra, a chwilę później musiała omijać ostrza lecącego w jej stronę. - Nopojebałocię...!?
- Umówmy się... - warknął, a jego diamentowe oczy zabłysły dziwnym światłem. - Nienawidzę go, bardziej niż jesteś w stanie to sobie wyobrazić, suko...
Po tych słowach także nas opuścił. Iskra obróciła się i spojrzała na nożyk, który utkwił w ścianie za nią.
- Dzikus...
- Po prostu demon - zaśmiałem się cicho. - Do tego nadwrażliwy...
- Oh przepraszam, nie chciałam obrazić jaśnie pana - wywróciła oczami. Uśmiechnąłem się półgębkiem.
- Podoba mi się twój sarkazm, Lwico - stwierdziłem, a Iskra była nawet bardziej zaskoczona niż ja. - Czekaj, powiedziałem "Lwico"?
- Powiedziałeś.
- Kurna, w mojej głowie brzmiało to lepiej...
- Lepiej wróć do bycia gejem - zaproponowała, absolutnie szczerze. - Podrywy ci nie wychodzą - zauważyła, a potem obróciła się na pięcie, zostawiając mnie samego na tarasie.
No do jasnej cholery.
NIE JESTEM, ANI NIE BYŁEM GEJEM.
Nie przestawało padać, a ja miałem sprawę do załatwienia w jeszcze jednym miejscu. Nie żeby mi się tam śpieszyło - w tym miejscu rządzili zmarli, a ich królem był nasz grabarz. A kto inny powinien być grabarzem, jeśli nie sam syn grabarza?
- Septimus Powell - powitałem go w katowni Deana. Septimus wyprostował się, patrząc na mnie leniwym wzrokiem. Jego ulizane czarne włosy były idealnie przycięte, a okulary na drucianych oprawkach niezmiennie leżały idealnie na grzbiecie jego długiego, prostego nosa. Blada cera zdawała się lśnić własnym światłem w tej ciemnicy, a zimno, które panowało tu właściwie zawsze nie przeszkadzało mu w najmniejszym stopniu.
- Zastępca w Najwyższym Samorządzie, trafił tutaj?
- Nie rozśmieszaj mnie Aliquid - odezwał się w końcu. - Nikt już nie pamięta o Samorządzie, a tym bardziej o zastępcy...
- Ja pamiętam - zaznaczyłem. - Byłeś przy mojej rekrutacji i...
- Nadal jestem przy rekrutacjach - wtrącił. - Twoja nie była wyjątkiem. Rekrutowałem wielu uczniów, to w końcu ja określam czy mają potencjał, a Dyrektor liczy się z moim zdaniem.
Mówił to tak wyniosłym i mrocznym tonem, że sam czułem się już jak nieboszczyk. Nic dziwnego, że nikt nie zwracał się do niego. Towarzysz martwych, człowiek z legend przeprowadzający na drugą stronę... Przyjaciel Anioła Śmierci. Był tylko synem grabarza, ale obecność śmierci od jego najmłodszych lat wpłynęło na wszystko - jego zachowanie, wygląd, psychikę, a nawet podejście do żywych.
- To godne podziwu - przyznałem uprzejmie. - Jednak nie przyszedłem w tej sprawie - zmieniłem temat. Septimus uniósł brwi, chwilę mi się przyglądając, ale zaraz potem po prostu wrócił do odkładania narzędzi chirurgicznych na swoje miejsce. Oddawał je? Dean raczej nie przepada za dzieleniem się sprzętem, chyba, że Septimus podzielił się nimi sam.
Nie wiedziałem. Za to doskonale wiedziałem, by go nie denerwować zbędnymi pytaniami. Jakkolwiek przyzwyczajony byłeś do smrodu ciał, do zgniłych ciał, czy zapachu wosku używanego w domach pogrzebowych, to przy Septimusie to wszystko znikało. Smród jaki roznosił dookoła siebie przytępiał zmysły, sprowadzając każdego do poziomu normalnego, przerażonego człowieka.
Septimus nie walczył. Zazwyczaj podczas akcji nie był wyznaczany do żadnych zadań, a nawet na sali treningowej nie widziałem go ani razu. Był przeraźliwie chudy, więc nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić jak walczy. Jako zastępca nie zapadł mi za dobrze w pamięć. Prócz tego, że był pierwszym mordercą jakiego poznałem (Alice była androidem, a obecnie Zary nie liczę - dopiero potem poznałem bliźniaków i całą resztę tego wariatkowa), nie przewijał się w moich wspomnieniach zbyt często.
Jednak odkąd wróciłem do Szkoły minęło już sporo czasu, a imię Szkolnego Grabarza przewijało się w wielu rozmowach. Nie sposób było zrozumieć dlaczego, ale musiał być tego jakiś powód, a po moich krótkich badaniach znalazłem tenże powód.
Septimus utrzymywał, że rozmawia ze zmarłymi.
Byłem jeszcze w stanie zrozumieć szaleństwo Azraela, a dokładniej Alana, chłopaka z rozdwojeniem jaźni, gdzie Azrael twierdził, że jest Aniołem Śmierci zesłanym na ziemię, ale rozmawianie z martwymi? Ktoś się naoglądał "Paranormal Activity"? Zresztą to był tylko czubek góry lodowej, bo uczniowie naprawdę w to wierzyli.
Umówmy się, że uważam psychopatów jako ludzi o wysokim ilorazie inteligencji, a przynajmniej mających trochę więcej szarych komórek niż by się mogło wydawać, ale naprawdę jak można wierzyć w duchy?
- Żałuję że nie grzebałem twojej matki - zabrał niespodziewanie głos. - Była niezwykłą kobietą. Chciałbym poznać ją lepiej jako martwą...
- Pogrzebano ją w moim rodzinnym mieście - powiedziałem, po cichym odchrząknięciu. - Razem z moim ojcem. Taka była jej wola.
- Wiem - skwitował, ale nie wyczułem w jego głosie irytacji. - Nie mniej żałuję.
- Przyszedłem do ciebie jednak w innej sprawie - wróciłem do tematu. - Doszły mnie słuchy o tej epidemii koszmarów w Szkole. Wiesz coś na ten temat? - zapytałem, starając się zachować spokój i profesjonalizm.
Septimus milczał dłuższy czas, aż w końcu ruszył w stronę wyjścia z katowni.
- Owszem - odparł. - To duch Pierwszego Dyrektora jest wściekły - powiedział z pełną powagą. - Jest wściekły, że jego Szkoła przyjmuje każdego kogo wyśle Rząd, więc nawiedza odpowiedzialnych w koszmarach - wyjaśnił z pewnością w głosie.
Zajebiście. Nawet po śmierci musi nam utrudniać życie?
- Ahm... Czyli to by było na tyle ze spokojnym snem...
- Jestem w stanie przygotować specjalny napar, dzięki któremu zaśniesz spokojnie - zapewnił mnie. - Ale nie wiem co może udobruchać Dyrektora. Wszyscy doskonale wiemy jak ostatnio skończył się jego dobry humor, więc jak skończy się wściekłość...? - zapytał w przestrzeń, a ja natychmiast się skrzywiłem. Jeśli dobrym humorem nazywał wykorzystanie chipu w mojej głowie, do sterowania mną i do wymordowania połowy personelu Rządu w stolicy... Nie rozumiałem tego gościa, ale w tym przypadku naprawdę nie chciałem go rozumieć.
- No tak... - mruknąłem. - W każdym razie dziękuję za twoją pomoc Septi. Może zgłoszę się potem do ciebie po tą herbatkę...
- Hell? - przerwał mi nagle, a ja już cały zdębiałem ze strachu, że może trochę za bardzo się rozluźniłem.
- No... Tak?
- Czuję, że nadchodzą zmiany - powiedział, a w jego głosie wyczułem nutkę... obawy? - Nie nadejdą od razu, ale... Przyjdą po nas. Zbiorą krwawe żniwo... I zdobędą co ich...
- Zdobędą? - zapytałem niepewnie. - Co zdobędą?
- Piekło... - powiedział bardzo, bardzo cicho. - Ktoś przyjdzie, po same Piekło i je zdobędzie... - dodał jeszcze ciszej.
Gdy poprawił okulary, przylizał włosy, które zwilgotniały na deszczu i ruszył przed siebie w stronę budynku Szkoły.
Stałem samotnie w deszczu. Krople moczyły moje ubranie. Krew szumiała w uszach tak głośno, że nie sposób było odróżnić jej szumu od deszczu. Już w samym słowie "deszcz" był ten szum. Chciałem by szum mnie ogłuszył. Nawet w słowie "ogłuszył" jest szum.
Rozumiałem słowa. Rozumiałem ich znacznie. Ale co oznaczały słowa, które powiedział mi Septimus?
Piekło zostanie zdobyte.
#Hej ho, dodaję rozdział dla Ariaeel, bo chciał poczytać, a tu się okazuje, że nie ma
:C
Już masz Gordonku, już masz :*
#Capricorn
ędi żuJ
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top