Rozdział XXVI

Nacisnąłem włącznik dyktafonu i spojrzałem na siedzącego naprzeciwko mnie Niemca. Głowę miał spuszczoną nisko, a ciemna czupryna zasłaniała oczy. Ramiona miał opuszczone, jakby przygniatane wielkim ciężarem.
Bez dwóch zdań był strapiony i zamyślony. Prawdopodobnie zastanawiał się po co to wszystko. Nie przepadał za mną, a na dodatek... Miał mówić o czymś o czym nie łatwo się mówi - o sobie. To musiało być dla niego ciężkie.
Chyba nie mam aż tak zepsutego serca by mu nie współczuć. Czasem byłem zły na moją dobroć, która odzywała się zupełnie nie spodziewanie i sprawiała, że z twardego i budzącego strach robiłem się miękki i kochający.
- Dobrą nazwę sobie wybrałeś - rzuciłem od niechcenia. - Kiedy się denerwujesz, te płomyczki wściekłości w twoich oczach, wyglądają zupełnie jak wyładowania elektryczne - przyznałem. Vogel prychnął, unosząc głowę. Na jego twarzy nie było widać uśmiechu.
- Chciałem "Elektro", ale palec mi się omsknął i...
- Aż takim debilem nie jestem by nie wiedzieć, że "a" i "o" są dość daleko na klawiaturze - przerwałem mu. - Nie kłam. Od początku chciałeś nazywać się "Elektra" - zauważyłem. Vogel zacisnął usta, odwracając wzrok. Rozglądał się za Alvą? O ile pamiętam chciał być samodzielny, ale ta jego samodzielność wyglądało póki co dość koślawo. Przede wszystkim trzeba umieć się zmierzyć ze wszystkimi swoimi tajemnicami i kłamstwami.
Westchnąłem ciężko.
- Obiecałeś, że wszystko powiesz -przypomniałem. - Zacznijmy od czegoś drobnego, jak nick, a potem przejdziemy do poważniejszych spraw...
- Nie sprecyzowałem, kiedy wszystko powiem - zauważył, sycząc przez zęby. Opadłem na oparcie krzesła wpatrując się w Vogela z rezygnacją. On nadal chce cię kryć? Nawet kiedy jest dosłownie pod ścianą? Chce pokazać jaki to on jest odważny? W takim razie jest głupi, a nie odważny.
- Moja matka upozorowała swoją śmierć, kiedy była ze mną w ciąży - zacząłem. - Po szesnastu latach, gdy się tego dowiedziałem, byłem na nią wściekły. Nie powiedziała mi o tym rzecz jasna, wcześniej myślałem, że jest moją macochą...
- Wiem o tym - przerwał mi. - Spotkałem Dyrektorkę. To jej opowiedziałem moją historię po raz pierwszy...
- Myślałeś, że kiedy usiądę przed tobą, to będzie ci równie łatwo wszystko przywołać? - uniosłem brwi. - Jestem podobny do matki, ale...
- Wiem, że kiedy powiedziała ci prawdę, ty wyzywałeś ją od potworów - przerwał mi, unosząc głowę. - Mówiła, jak byłeś przez nią zdradzony, jak mimo ucieczki udawało ci się wysyłać życzenia na święta, oraz opowiadała jak sprytnie potrafiła ci wysłać kartkę urodzinową, gdziekolwiek byś nie był...
- Prawda. Osiemnaste urodziny spędzałem w Tokio, a rano obudziłem się z kartką przy poduszce - przyznałem dość cicho. Przez twarz Vogela przemknął cień uśmiechu.
- Mówiła mi o tym - wrócił do tematu. - Mówiła dokładnie jak ty... - dodał już ciszej. - Wspominała swoje kłamstwa, by pokazać mi, że moje nie są najgorsze...
- I jak? Pomogło? - zapytałem unosząc brwi. Niemiec ściągnął usta, walcząc z odpowiedzią, a następnie podniósł wzrok.
- No... Tak. Pomogło.
- Więc teraz to już nie wyczyn, a formalność - wzruszyłem ramionami. - Każdy Aliquid musi znać prawdę, inaczej jest wkurwiającą istotą...
- Jesteś pewien, że to Mefisto nie jest z tobą bliżej spokrewniony? - wymruczał, a ja parsknąłem śmiechem. Oni naprawdę się nie znosili.
- No dobra, to jak będzie? Zmierzysz się z niezliczonymi kłamstwami? - zapytałem, splatając dłonie na blacie.
Vogel spojrzał na mnie, a następnie na urządzenie nagrywające. W jego głowie musiała pewnie zachodzić niezliczona ilość kalkulacji, choć i tak wszystkie równania były już dawno określone. Musiał nam wszystko powiedzieć, to oczywiste. Zwlekanie w niczym mu nie pomagało, a tylko wzmagało moje diabelskie plany, w których z chęcią zapraszam do pokoju Mefistofelesa.
- Dobra.
Vogel wyprostował się i spoważniał, splatając palce u rąk dokładnie tak jak ja. Teraz na przeciwko mnie nie siedział jakiś tam Niemiec, a najlepszy haker w znanym nam świecie.
- Zaczynamy - potwierdziłem. - Twoje pełne imię i nazwisko.
- Lükex Junior Vogel.
- Imiona rodziców?
- Lükex Senior i Agnes Vogel.
- Kiedy się urodziłeś?
- Czternastego lutego. - Jego spokój, kiedy odpowiadał na to pytanie był iście godny podziwu. Chciałem już jakoś to skomentować, ale postanowiłem przejść do następnego pytania.
- Miejsce urodzenia? - uniosłem lekko brwi, widząc jak z każdym pytaniem nadal utrzymuje powagę.
- Münster, w Niemczech.
- Wykształcenie?
- A co to, rozmowa o pracę? - prychnął, na co posłałem mu pobłażliwe spojrzenie.
- Potraktuj to jako rozmowę uprawniającą do dalszego życia - zaproponowałem, ze słodkim uśmiechem. Pewność na jego twarzy powróciła dość szybko.
- Prawie wyższe. Maturę uzyskałem w wieku piętnastu lat, a studiów nie zdążyłem zacząć przez Szkołę Morderców...
- Chciałeś studiować? - zmarszczyłem brwi. Vogel wzruszył ramionami, z dziecięcą niewinnością.
- Nie potrzebuję papierka by wiedzieć, że jestem najlepszym informatykiem i programistą jaki chodzi po ziemi, ale bym mógł jakiś zawód wykonywać, to już potrzebowałem... - westchnął. - Chciałem jak najszybciej dorosnąć... - dodał już ciszej. Powoli skinąłem głową, notując sobie tą informację.
- A Elektra? Kiedy zacząłeś zbierać informację na czarnym rynku?
- Kiedy miałem dwanaście lat - odparł. - Wtedy byłem... lekko zagubiony. Trafiłem na czarny rynek, do szarej strefy, poznałem mroczną stronę Internetu... Potrzebowałem pieniędzy.
- Potrzebowałeś? - powtórzyłem. Vogel ściągnął usta, a ja już znałem tą minę. Walczył ze sobą. W milczeniu oczekiwałem, aż zdecyduje się wszystko wyśpiewać, a minuty ciągnęły się w nieskończoność. W końcu jego westchnienie wypełniło przestrzeń między nami, a kościste plecy opadły na oparcie fotela.
- Agnes, moja mama... Miała od zawsze bardzo słabe serce. Noszenie przez nią ciąży było skrajnie niebezpieczne, a po przedwczesnym porodzie oraz zawale... Było z nią źle. Przez wiele lat zmagała się z problemami z ciśnieniem, z przewlekłym osłabieniem... Aż w końcu serce siadło. Wylądowała w szpitalu na stałe podłączona do maszyny...
- Niech zgadnę, stało się to kiedy miałeś dwanaście lat? Dla niej były wszystkie pieniądze?
- Dokładnie - przytaknął, mówiąc już coraz swobodniej. Chyba opowieścią o matce przełamał najgrubsze lody. - Potrzebowała przeszczepu serca, ale nas nie było stać... Tata też zszedł na złą ścieżkę. Nie przeszkadzało mi, że pił, było mu okropnie ciężko, ale gdy dowiedziałem się o jego kradzieżach i przekrętach... - westchnął ciężko, a potem spojrzał na mnie, z uporem. Trochę zaskoczony, postanowiłem wziąć małego na poważnie.
- Mój ojciec jest prawym i dobrym człowiekiem. Jednak gdy moja mama była w niebezpieczeństwie był gotowy posunąć się nawet do oszustw, by ją ratować - zapewnił. Skinąłem głową, a widząc jego wiarę w te słowa, jakikolwiek komentarz skończyłby się tylko wybuchem złości Niemca, więc postanowiłem przytakiwać na każde jego następne słowo.
- Więc i ja postanowiłem pomagać. Wykorzystać swój geniusz i wiedzę informatyczną, do dobrych celów. Stworzyłem Elektrę, najlepszego hakera w branży i zdobywałem niewyobrażalne sumy za informacje. Miałem przynajmniej piętnastu stałych klientów, a ponad setkę przypadkowych. Wszystko zawsze działo jak w zegarku...
- Uzbierałeś pieniądze, co nie?
- Rok przed wydaniem listu na mnie - przytaknął. Uniosłem brwi, podejrzewając zakończenia tej historii.
- Więc po przeszczepie, straciłeś swój bardzo piękny cel, ale zapał do hakowania pozostał, co?
- Chcesz mnie oceniać? - obruszył się, na co parsknąłem śmiechem.
- Jasne, że tak! Byłeś idiotą! Wyczułeś szybki zarobek i dałeś się ponieść - pokręciłem głową lekko załamany. Vogel zacisnął pięści, jakby to jakoś miało mu pomóc.
- Owszem dałem się ponieść... Wtedy zacząłem współpracę z Morcorpem...
- Chwila... - zmarszczyłem brwi, coś sobie przypominając. - Mefisto powiedział, że trzy lata temu... on też współpracował z Morcorpem, tyle że z czarnego rynku...
- Prawda - zgodził się. - Elektra i Demon nadal byli ze sobą w kontakcie. Kiedy mój ojciec skończył za kratkami, musiałem to wszystko porzucić, więc i Elektra opuściła Mefistofelesa - wyjaśnił, a w mojej głowie ułożył się w końcu klarowny obraz na czym polega nienawiść Mefista do Vogela.
- Nie mów...
- Moja ucieczka rozpoczęła się, podczas akcji Demona, w której Elektra mu pomagała. Kiedy ja udzielałem mu instrukcji jak opuścić budynek, do mojego gabinetu wpadł oddział ze Szkoły, z Dyrektorką na czele...
- Jasny gwint, a przez ten czas masz zakaz wchodzenia na czarną sieć, więc nie mogłeś się skontaktować z nim i wszystko...
- W oczach Mefistofelesa jestem cholernym zdrajcą, który pozwolił by wpadł podczas akcji - przytaknął ponuro.
Przeczesałem palcami włosy, czując w głosie żal chłopaka. On tego nie chciał, ale chyba każdy wiedział, że tłumaczenie czegokolwiek naszemu kochanemu głodomorowi jest bezsensownym strzępieniem języka.
Jednak... W tej ciszy powoli zdawałem sobie sprawę jak niewinny był ten dzieciak. Jak gwałtownie, z dnia na dzień musiał zostawić dom, rodzinę, plany na przyszłość by tutaj uciekać. Oczywiście, zdradzał własny kraj oraz każdy inny zapewne. Udzielał ściśle tajnych informacji ludziom w których ręce nigdy te informacje wpaść nie mogły, a mimo to... Zrobiło mi się go cholerne żal.
No, żal jak na denerwującego knypka. Musiałem trochę zwolnić z tym moim współczuciem i wielkim sercem, to w tym świecie dwie cechy, których powinno się okazywać jak najmniej.
- Powiesz mu o tym?
- Pewnie nie - wzruszył ramionami. - Nawaliłem, ale miałem nadzieję go nigdy nie spotkać w rzeczywistości. Jak widać los jest... niezwykle przewrotny.
- Jak dla mnie to ten "los" jest zwykłym sadystycznym dzieckiem lubiącym mieszać w życiu ludzi i śmiać się z rezultatów - prychnąłem, na co Niemiec musiał powstrzymywać śmiech. Po kilku chwilach gdy atmosfera rozluźniła się odrobinę, Vogel westchnął, wracając do głównego tematu.
- Morcorp zaprasza serdecznie Elektrę bo wielokrotnie pomogłem im w bardzo... brudnych sprawach.
- Domyśliłem się - przyznałem. - Pozostało mi tylko jedno pytanie.
- Powiedziałem wszystko!
- Nie do końca - zwróciłem mu uwagę. - Nie byłeś łaskaw wyjaśnić dlaczego "Elektra" - przypomniałem. Vogel skrzywił się tak bardzo, jak tylko małe dzieci potrafią.
Nie no wiem, że ma osiemnaście lat, ale jak dla mnie to wyrośnięte dziecko!
- Naprawdę na początku chciałem być "Elektro" - zapewnił. - Zmieniłem zdanie, bo pomyślałem, że... Nikt nie połączy mnie z żeńskim imieniem - wybulgotał z opuszczoną głową. Parsknąłem śmiechem i spojrzałem na Vogela siląc się na łagodność.
- Całe szczęście usprawiedliwia cię wiek. Gdybyś był starszy zacząłbym się o ciebie poważnie martwić - zauważyłem i wstałem z krzesła. Przeciągnąłem się i rozprostowałem kości. Spojrzałem na Vogela, który nadal siedział na krześle jak nastroszony kot. Parsknąłem śmiechem i kiwnąłem głową by wstał z miejsca. Jest już wystarczająco niski jak na normalne standardy.
- Czyli Elektra pójdzie na ten bankiet?
- Nawet mnie nie dobijaj - burknął. - Panna Jones powiedziała, że na coś już wpadła.
- O Chryste - westchnąłem teatralnie. - Bój się tej kobiety. Uważam, że w połowie to jakaś psychopatka z grubej rury - wyznałem, na co Vogel tylko parsknął z pogardą.
Już mieliśmy wychodzić, gdy Niemiec zawahał się centymetr przed drzwiami.
- A dyktafon? - wskazał na urządzenie nadal leżące na biurku. Zmarszczyłem brwi, a potem uśmiechnąłem się szeroko.
- Atrapa. Tak tylko dla efektu położyłem - wyjaśniłem szczerze i wyszedłem z pomieszczenia, pozostawiając Vogela w osłupieniu. Zaraz jednak dobiegł do mnie, naprawdę strapiony tym dyktafonem.
- Po co go w takim razie tam położyłeś? - zapytał przejęty. Wzruszyłem tylko ramionami.
- Po psychopacie spodziewaj się niespodziewanego. Prosta zasada. Dzięki temu jesteśmy mistrzami improwizacji.
- To po co w takim razie cokolwiek planujemy z Tyrem, dzień i noc? - zadał kolejne pytanie, na co wywróciłem tylko oczami.
- Każda improwizacja musi mieć gdzieś swoje korzenie. Jak na moje oko, cały ten plan z wejściem z zaproszeniem ma szansę wypalić tylko w 40% może połowie, ale nie więcej - przyznałem. - Planujecie by dać nam odskocznie. Tak zwany plan kreatywny - dodałem i skierowałem się do gabinetu Dyrektora, pozostawiając Vogela gdzieś na korytarzu, sam na sam z tymi słowami.

- To ja - rzuciłem wchodząc do gabinetu Dyrektora, rzecz jasna mając coś takiego jak pukanie gdzieś. Dean leżał na oparciu i z krawatem rzuconym gdzieś w kąt biura, po prostu sobie... spał?
Jak słodko. Nie muszę się z nim użerać. Odłożyłem tylko papiery, o które prosił na biurko i prawdopodobnie bym wyszedł, gdyby nie...
To właśnie ten moment w większości historii, w których dowiadujemy się czegoś nowego o bohaterach. W tym przypadku będzie odrobinkę inaczej.
Na regale z książkami, jako przycisk do papieru stała fotografia. Fotografia przedstawiała Szkołę, niedługo przed moją ucieczką. Moja matka, z dłonią na moim ramieniu stała na środku. Dookoła niej byli uczniowie, a najbliżej mnie stali Dean - który wtedy praktycznie się na mnie położył - i bliźniacy. Mała Julie siedziała na plecach Deana. Tyr zerkał na nas po drugiej stronie, obejmując ramieniem Zarę, która jeszcze wtedy z radosnym uśmiechem i burzą nieułożonych włosów na głowie trzymała siostrę za rękę. Sky wyglądała na najbardziej zdezorientowaną.
Skrzywiłem się widząc to nieszczęsne zdjęcie. Byliśmy świeżo po pokonaniu Pierwszego i Eartha, większość rozsadzały emocje, a tutaj... No tak. Tutaj byliśmy po prostu razem. Razem i szczęśliwi.
W większości historii, to moment kiedy dowiadujemy się czegoś nowego o bohaterach. Ja natomiast nie dowiedziałem się niczego, poza tym co już wiedziałem... Ale przypomniałem sobie dość boleśnie, że miałem nie wspominać ciągle przeszłości.
- Hell? Co tu robisz? - zdziwił się głos. Prawie podskoczyłem zaskoczony, kiedy niewiadoma skąd pojawiła się Sky. Jak na kobietę, która wszystkiego się boi naprawdę umiała wystraszyć.
- Przyszedłem zostawić papiery, o które prosił Dean - wyjaśniłem, wskazując na śpiącego w najlepsze. Sky uśmiechnęła się łagodnie widząc wielkiego niemowlaka w fotelu.
- Septimus przygotował specjalny napar, ale nie sądziłam, że zadziała tak... szybko.
- Napar? - zdziwiłem się, marszcząc brwi. - Po co mu napar?
- Dean... Ja też, zresztą, a nawet większość Szkoły... Słabo sypiamy - wyjaśniła Sky, a uśmiech szybko zniknął z jej drobnych usteczek. Poprawiła okulary, a potem spuściła wzrok na swoje buty.
- Niektórzy znoszą to gorzej niż inni... Dean zupełnie nie sypia od kilku nocy. Nie pomagają mu żadne tabletki. Vogel też się zgłaszał z tymi problemami, Zara i Tyr także. Arty też coś mówił, ale u niego koszmary to część normalności...
- Koszmary? - zmarszczyłem brwi. - Że niby koszmary rujnują nam uczniów?
- Też je miałeś? - zapytała przyciszonym głosem, jakby to miała być tajemnica. No, na pewno będzie, chyba, że Dean udaje tylko swój kamienny sen. Był zdolnym katem, snajperem, nawet Dyrektorem, ale aż tak dobrym aktorem nie był.
- Miałem. Jeden, może dwa - przyznałem kiwając głową. - Ale nie sądziłem, że to jakaś epidemia... - dodałem marszcząc brwi.
Alice... Kurna, w sensie Sky!... Wydawała się tym okropnie zmartwiona. To były przecież tylko koszmary, wytwory naszych chorych umysłów!
Z drugiej strony, wspomniała o całej Szkole, czyli... Nie było mowy tylko o mnie, czy o niej, ale o ponad setce przebywających tu młodszych czy starszych dzieciaków, które mają do dyspozycji każdą broń jakie możecie wymienić. A paraliżują je koszmary...? To faktycznie nie jest normalne, a nawet zupełnie nie pożądane.
- Septimus ma jakieś zioło, czy specyfik by temu zapobiec? - upewniłem się, przypominając, że coś takiego wcześniej mówiła. Sky powoli pokiwała głową, a pojedyncze blond kosmyki opadły na jej czoło.
- Nie wiem co to jest, ale herbata, którą podałam Deanowi zadziałała chyba... dobrze - stwierdziła zerkając w stronę uśpionego Dyrektora. Parsknąłem cicho, ale skinąłem głową.
- Chyba muszę się do niego wybrać - mruknąłem, a na samą myśl zrobiło mi się zimno. Ah, Septimus...
- Ostatnio ma dobry humor - spróbowała mi pomóc. Uśmiechnąłem się słabo. Naprawdę rozczulała mnie dobroć tej blond istotki.
- Zamiast zajmować się mną zajmij się Vogelem - zaproponowałem. - Wiem, że mieliście w miarę dobry kontakt. Po dzisiejszej rozmowę ze mną będzie potrzebował trochę rozluźnienia. Zresztą mi nie może wypłakać się w ramię, ale twoje ramie zapewne z przyjemnością przyjmie - zauważyłem. Sky zmarszczyła brwi, mocno strapiona moimi słowami.
- Co się stało?
- Ma w sobie więcej żalu niż pokazuje... A przynajmniej tak sądzę... - mruknąłem, jakby było w tym jakiekolwiek wyjaśnienie. Sky przekrzywiła głowę.
- Martwisz się o niego...?
- Raczej o to, by nie zawalił misji - syknąłem, poprawiając ją, ale dla Sky nigdy nie byłem straszny. Westchnąłem tylko i skinąłem głową.
- Do zobaczenia.
- Wiesz gdzie mnie szukać - odparła i ruszyła do szafki, by wyjąć z niej koc. Potem okryła nim śpiącego Deana, któremu było chyba jednak wszystko jedno. Chwilę obserwowałem go jeszcze, nim opuściłem gabinet.
Stanąwszy na korytarzu, poczułem chłodny powiew wiatru na mojej twarzy. Mroźny wiatr, z wilgocią w powietrzu. Zbliżał się deszcz.
















#Dużo informacji jak na jeden rozdział, ale chyba podołacie. Betowała StarShy013, a pisała Capricorn. Piosenka z mediów na mojej liście została przypisana do Vogela. Po przeczytaniu rozdziału zerknijcie sobie na jej tekst, to może zrozumiecie powód jej umieszczenia na liście.

#Capricorn

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top