Rozdział XVI
- Dobra nieroby, czas się wziąć w garść - westchnąłem, rzucając notatki i plany na stół. Alva patrzyła na mnie z ciekawością, za to Vogel był bardziej zainteresowany swoją konsolą. Iskra za to w spokoju czytała swoją książkę, jakbym właśnie wcale nie przywoływał jej do porządku.
- Źle to robisz - pouczył mnie Artmate. Spojrzałem na niego i z zadowoleniem zmrużyłem oczy, na widok lśniących kolorów a jego czuprynie. Chyba dopiero co wyszedł od fryzjera.
- A co? Znasz się na wychowaniu lepiej? - prychnąłem, na co Arti bezceremonialnie, po prostu skinął głową. Potem spojrzał na Vogela i Iskrę z szerokim uśmiechem.
- Mam cukierki! - wykrzyknął, niezwykle entuzjastycznie, jakby sam sobie zazdrościł faktu posiadania łakoci.
Ta informacja oczywiście spłynęła po krnąbrnych psychopatach jak po kaczkach. Artmate czuł się chyba tym urażony, bo wycofał się z opuszczoną głową, samemu pożerając krówkę, którą miał w kieszeni. Biedy, będzie się musiał pogodzić z faktem, że nie wszyscy mają mentalnie pięć lat.
- Do nich trzeba prosto z mostu - oświadczył Dean. Spojrzałem na Dyrektora i zmroziło mnie to jak wyglądał w idealnie dopasowanym garniturze.
- Musisz się tak ubierać...? - zapytałem słabo. - Wyglądasz okropnie - dodałem, zgodnie ze swoim przekonaniem. Jaki idiota wsadza dzikie zwierzę w garnitur i każe mu jeść nożem i widelcem? Dean zawsze był gościem od tortur, który chodził w niedopranych z krwi koszulkach i zniszczonych jeansach. Jego nagła zmiana stylu na bardziej biznesowy mnie po prostu przerażała.
- A co? Nie uważasz, że to seksowne? - uśmiechnął się tajemniczo. - Jestem jak Christian Grey! Hell, będziesz moją Anastazją Steele? - zapytał całkiem podekscytowany tym pomysłem.
Poczułem zimny dreszcz na plecach.
- Obrzydliwy jesteś...
- Wyszukać postaci Anastazja Steele...? - zapytała Alva, swoim głosem dziecka, na co Vogel prawie upuścił konsolę.
- Nawet się nie waż! - wyrwało się Niemieckiemu hakerowi, który w panice wybijał głupie pomysły wyszukiwania z programu Alvy.
Iskra i Artmate chyba znaleźli wspólny język, bo śmiali się cichaczem z paniki Vogela, podczas gdy ja zachodziłem w głowę ile czasu zajęło mi dorośnięcie.
A to było bardzo ważne. Całą misja opierała się głównie na wypraniu Rządu z brudów, ale Szkoła miała w tym też swój osobny interes. Dość ważny interes.
- Posłuchać co się do was mówi? - zapytałem, podnosząc głos i z irytacją pocierając skroń. Iskra wyjrzała na mnie znad książki, lekko znudzonym wzrokiem.
- Słuchamy cię od początku stary dziadzie - zauważyła oburzona. - Tylko ty nie chcesz gadać - wytknęła mi.
Spojrzałem na nią pewnym oburzenia wzrokiem, nie wiedząc czy bardziej obraziło mnie to "dziadzie", czy sam fakt, że mnie poucza.
- Mam dopiero dwadzieścia jeden lat. Jestem ledwie rok starszy od ciebie, ty mała...
- Panie Aliquid? - przerwała mi Alva. - To też notować?
Miód na serce. Ona wszystko notuje od początku moich starań zwrócenia na siebie uwagi. Już wiem co czuje Honest kiedy uczniowie... A nie, on nic nie czuje. Nieaktualne.
- Nie, jakbyś zaczęła bluzgać jeszcze Vogel by się od ciebie tego nauczył - stwierdziłem, na co Niemiec dostał dziwnych drgawek, a konsola ponownie była bliska spotkania z podłogą.
- Po prostu nie nauczyłem się przekleństw po angielsku! - warknął, a mnie rozczuliło to tak uroczo próbował się wymigać od swojej grzeczności. Spojrzałem na Deana, ale on albo z jakiegoś powodu nie uważał tego za zabawne, albo nadal rozkminiał jakby wyglądało "Pięćdziesiąt twarzy Grey'a" w jego obsadzie. Artmate za to stał jak zawsze ze swoim dziecięcym uśmiechem, jakby nie zmieniał go od pierwszej klasy podstawówki.
No cóż, uznajmy, że nie zaliczy się to do wspominania przeszłości, ale to miłe z ich strony, że nie wszystko okazuje się niezmienne.
- Wracając o sedna - zacząłem chyba po raz setny. - Misja zlecona przez Rząd, ale jeśli powiedzie się, prawdopodobnie będzie naszą ostatnią.
- Co jest celem? - zapytał Vogel, ponownie wciągnięty w grę. Należy wierzyć w jego podzielność uwagi, bo nie zamierzam powtarzać.
- Najnowocześniejszy biurowiec w naszym kraju. Jedyna firma która pochodzi z zewnątrz i ma swój ośrodek wewnątrz - powiedziałem sucho, kładąc plany budowy z uwzględnieniem klatek wentylacji i punków ochrony na stole.
Po mnie, głos zabrał Artmate, który świetnie się bawił żonglując moją brzytwą i nożami w rękach. Zastanawiam się nad zmianą nazwy Szkoła Morderców, na Szkoła Cyrkowa, ilekroć moje spojrzenie odrobię za długo spocznie na zdziecinniałym przyjacielu.
- Problem jest taki, że korzenie tej firmy trawi rak przemienników narkotyków, oraz dóbr, które u nas są dostępne w korzystniejszych cenach niż poza granicami - wytłumaczył. - Przez to cała firma jest wrzutem na tyłku Rządu, który nie może nic załatwić, a sam biurowiec jest fortecą strzeżoną najnowocześniejszą technologią i setkami ochroniarzy.
- Poza tym firma ma haczyki - kontynuował Dean, grobowym tonem. - Nie tylko wie o tym, że Szkoła wcale nie została zniszczona, ale wie też o setkach brudów jakie Rząd po sobie sprząta. No i wie o Dyrektorze. Pierwszy Dyrektorze Szkoły Morderców. - Dean westchnął, a ja zanotowałem, że od początku tego dnia westchnął już dwadzieścia razy. - Ma nas w garści. Wie też o Azraelu i o każdym przestępcy, który tu przebywa...
- Morcorp jest po prostu niebezpieczne.
Wszyscy obrócili się w stronę drzwi, gdzie stała - ach, co za zdziwienie! - panna Jones. Ubrana na cywila wyglądała znacznie lepiej, choć nie trudno było zauważyć, gdzie jej natura nie obdarzyła.
- Szybko pani przybyła - zauważył cierpko Dean, wyraźnie nie pocieszony, że ktoś mu wszedł w słowo. Kobieta wzruszyła ramionami.
- Szybkość jest zaletą...
- Musisz poznać Zectora, on to pokażę ci szybkość - mruknąłem pod nosem i prawie zostałem zabity przez nóż. Artmate patrzył na mnie z przerażającym uśmiechem, który wskazywał wyraźnie, że mam stulić mordę. Nóż zatopiony w ścianie za mną, tylko mnie zachęcił do spełnienia jego prośby.
- W każdym razie Morcorp wie dużo za dużo - kontynuowała panna Jones, jakby Artmate właśnie nie przeprowadził zamachu na moje życie. - Ten żołnierz jest jeszcze bezpieczny, ma za sobą Amerykańskie wojsko, no i jest w Afganistanie. Problem siedzi w tym pokoju - zauważyła, a jej wzrok zatrzymał się na Vogelu, który z niewyjaśnionych przyczyn odłożył konsolę. Wyglądał jakby właśnie połknął wielką kulkę lodu i próbował ją przełknąć.
Wstał z kanapy i otrzepał koszulkę z chipsów. Przeciągnął się i stanął obok mnie, wpatrując się w pannę Jones z nową siłą. Może i niski, może i chuchro, może i silący się na udawanie psychopaty - nadal nie powinno się go lekceważyć.
Policjantka, spojrzała na niego z łagodnym uśmiechem.
- Alles was ich weiß, Vogel...
- Zamknij się - warknął. - Nie mów do mnie w tym języku. Posługiwać się nim będziemy w Piekle, gdy Szatan zapyta nas jakiej tortury ma teraz użyć - powiedział tonem nie podobnym do siebie. Uniosłem brwi zaskoczony, ale nie skomentowałem jego zachowania. Po prostu z lubością przyglądałem się jak nastoletni geniusz informatyki pożera swoim wściekłym spojrzeniem chłód panny Jones.
- Morcorp wie o wszystkich twoich wybrykach, wie o każdym włamaniu, a dodatkowo wie o sprawie przez którą musiałeś tu uciekać - wyjaśniła dość cicho. Usłyszałem jak Iskra odkłada książkę, wyraźnie zainteresowana. Artmate i Dean wyglądali za to jak ukrywające twarz dzieciaki, które nie chciały zostać złapane przez oskarżycielskie spojrzenie nauczycielki.
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na Vogela, którego pięści zaraz miały przebić samemu sobie skórę.
Odchrząknąłem więc i postanowiłem naprostować parę spraw, których nadal nie rozumiałem.
- Sądziłem, iż niejaki Lükex Vogel został tu przysłany na wyszkolenie - przyznałem, odczytując myśli Iskry. - A tu niespodzianka...
- Nikt... Miał nie wiedzieć - syknął Vogel, a ja znów go nie poznałem. Gorzej - poznałem prawdziwego Vogela. Chłopaka, który nie odchodził od lat od komputera, w ciągach liczb widzi zdania i równania, Enigma to dla niego krzyżówka do śniadania, a stworzenie sztucznej inteligencji jest łatwiejsze niż szukanie samemu dziewczyny. Widziałem Prawdziwego Vogela i to nie przeraziło mnie. To mną wstrząsnęło.
- Udzieliłem mu azylu absolutnie świadomie - zaczął Dean, strzepując nieistniejącego paprocha z marynarki. - Kiedy dowiedziałem się, że pół tak potężnego kraju jak Niemcy ściga tego wymoczka, nie musiałem długo się zastanawiać, że coś tu nie gra. Przejrzałem jego akta i okazało się, że używając licznych pseudonimów, włamywał się legalnie do ściśle strzeżonych dokumentów państwowych, oraz kont bankowych - wymieniał po kolei Dyrektor. - Ale został złapany przez jeden jedyny błąd. Potknięcie niby nie istotne, ale dające do myślenia...
- To nie było potknięcie, wszystko poszło zgodnie z planem! - wtrącił oburzony haker, a ja zmarszczyłem brwi, zastanawiając się kim naprawdę jest Vogel. Ile człowiek może mieć masek?
Iskra minęła kanapy i stolik, a następnie położyła swoją dłoń na ramieniu kolegi, niższego o pół głowy.
- Co zrobiłeś, Lükex? - zapytała wprost, wzrokiem przyczajonej lwicy wpatrując się w pannę Jones po drugiej stronie pokoju. Chłopak zacisnął usta i przez chwilę wyglądał jak obrażone dziecko, wstydzące przedstawić się dalekiemu krewnemu. W końcu jednak odetchnął i pogodził się z faktem, że jego tajemnice i tak nie mają sensu.
- Włamałem się do tajnych dokumentów policyjnych i usunąłem oskarżenia i brudy z kartoteki mojego ojca - powiedział tonem, nie dającym się określić żadną nazwą. - Idioci, wszystko mieli zapisane na dyskach. Zmieniłem kodowanie dowodów wrabiając w to jednego z ich komendantów, a ojca oczyszczając z zarzutów...
- Ale gdy odkryto włamanie i niewyjaśnione wypuszczenie przestępcy na wolność, nie było trudno znaleźć wśród krewnych genialnego informatyka - podsumowała panna Jones. - Sama przyjmowałam ambasadora. Był wściekły. Mieli związane ręce, gdyż szkud jakich młody Vogel poczynił w systemie oraz braków, nie dało się naprawić...
- Lükex Senior Vogel wyszedł na wolność, ale jego syn został uwięziony w Szkole Morderców w obcym i dziwnym kraju - prychnął haker. - Całkiem ckliwe...
- Ja tam się wzruszyłem, kiedy dowiedziałem się ile byłeś w stanie zaryzykować dla wolności ojca - przyznał Dean, z lekkim uśmiechem. - Oprócz pojedynczych przypadków, niewielu w tym miejscu dobrze wspomina swoje rodziny...
- Ja swoich rodziców zabiłem, gdy byliśmy mali z Zectorem! - zameldował Artmate, a kątem oka zarejestrowałem lekkie drżenie panny Jones. Dean uśmiechnął się pod nosem.
- Ja swoich ukarałem, gdy miałem siedem lat...
- Mój ojciec próbował mnie zgwałcić, więc w samoobronie go zabiłam - przyznała Iskra, wzruszając ramionami. Wszyscy spojrzeli na Vogela, który uśmiechał się dziwnie, jakby z rozmarzeniem.
- A mój robi pyszne naleśniki... - powiedział cicho, wspominając jasne dni.
Uśmiechnąłem się pod nosem i położyłem miękko dłoń na jego włosach. Wreszcie poznałem problem Vogela.
Nie był złym człowiekiem, choć takim starał się stać.
Zabrałem dłoń i otrząsnąłem się z uśmiechu, pozostawiając przerażającą obojętność. Spojrzałem na pannę Jones.
- Czyli mają też wszystko co pomoże rządowi Niemieckiemu dostać Vogela w swoje łapska?
- Jego. Oraz przynajmniej dziesięciorga z innych uczniów...
- Zajebiście dobrze - klasnąłem w dłonie, a wszyscy spojrzeli na mnie, jak zwykle, jak na wariata. - Mamy dodatkową motywację, by spiąć się i ogarnąć temat. Trzeba zniszczyć ich komputery, najlepiej znaczące części budynku. Oraz archiwa, bo nie wierzę, żeby byli tak głupi, żeby mieć wszystko tylko w wersji cyfrowej, jeśli wiedzą o tym, że tu przebywasz... W gorszych operacjach uczestniczyłem - przyznałem po chwili namysłu.
Praktycznie usłyszałem jak dwie pary brwi unoszą się w zaskoczeniu.
- Przepraszam...? - zapytali jednocześnie Dean i Artmate. Uśmiechnąłem się do nich przepraszająco.
- Mam kiepskie wspomnienia z dnia, w którym mnie porwano, a gość, który mówi, że mnie kocha chciał wycelować we mnie z pistoletu i odstrzelić co nieco - przypomniałem. Dean zamiast się zirytować, że to wyciągam, po prostu odwrócił wzrok.
- O was chyba też nie wiemy najciekawszych szczegółów - mruknęła Iskra, nadal ramie w ramie z Vogelem. Uśmiechnąłem się bez cienia radości.
- Wystarczy wam wiedzieć, że każdy w tej Szkole zdradził mnie przynajmniej raz, jak nie więcej - podsumowałem, ale przerwało mi pobrzękiwanie porcelany.
- Śmiem się nie zgodzić z tą tezą - zauważył jednooki ze swoją szlachecką manierą francuskiego pieska. - Ja zawsze byłem neutralny i nigdy cię nie zdradziłem - poprawił mnie i postawił tacę z dzbankiem herbaty na stole. Parsknąłem śmiechem.
- Dobrze, że jesteś. Przyda nam się twoja pomoc z planowaniem - powiedziałem, a jednooki nie wydawał się tym zachwycony.
- Beze mnie i tak sobie nie poradzicie - mruknął i jako jedyny uszanował moje w pocie robione notatki.
- Nie sądziłam, że osławiony długowieczny będzie nam pomagać - zauważyła panna Jones i została natychmiast potraktowana ostrym spojrzeniem jednego oka.
- Panno Kornelio Jones, proszę by słowo "długowieczny" nie padała zbyt często w tym budynku. Może nie jestem zabójcą, a moje konto dumnie lśni pustką, ale nie chce się pani przekonywać jak szybko jestem w stanie to zmienić - powiedział tak chłodno, że musiałem skulić lekko ramiona, by osłonić się przed powiewem lodowatego tonu. Winter it's comming, bitch...
- Kornelia? - parsknął Artmate nie wzruszony. - Jakie to słodkie!
- Artmate, nie naśmiewaj się - poprosił Dean. - Nasza psina jeszcze się zdenerwuje - dodał, już w swoim zwyczaju dolewając oliwy do ognia.
Panna Jones postanowiła jednak dziś nie walczyć. Może się przestraszyła, że bez swoich goryli nie jest już nietykalna? No błagam, wtedy w gabinecie już wystarczająco jasno dałem do myślenia pani komendant - nie takich ochroniarzy powaliłem.
- Dobrze - przytaknęła policjantka na słowa Tyra. - Nie będę używać tego słowa. Co nie zmienia faktu, że jestem zaszczycona, mogąc poznać...
- Nie podlizuj się tak, ma narzeczoną - wtrąciłem, oglądając paznokcie. Vogel chyba pochwalił mnie w myślach, bo zauważyłem jak kąciki jego ust zadrżały, na moment zastygając w uśmiechu. Panna Jones mimo starań i kamiennej twarzy, poczuła się chyba urażona. Czubki jej uszy poczerwieniały, ale Bóg wie, czy ze złości na mnie, czy może ze wstydu.
- N-nie, o to...
- Hell? - Tyr chyba nie był zainteresowany odgrywającymi się tu dramatami, rodem z argentyńskiego tasiemca, bo zaczytał się w moich notatkach. - Szanuję twoją wiarę w młodych uczniów, ale was troje i panna Jones, to za mało na tak ważną misję - zauważył, zamyślonym tonem. Spojrzałem na jednookiego, który uważnie studiował na zmianę plany i zapiski moich przemyśleń.
- Szacowałem, że gdy Vogel zajmie się podstawowymi zabezpieczeniami, ja z Iskrą i panią komendant pomożemy mu ze sprzętem przejść do głównego komputera, a tam...
- Hell, to za mało - przerwał mi dobitniej. Skrzywiłem się, rozumiejąc, że Tyr woli byśmy mieli za wielu ludzi. Doceniam, ale im nas więcej, tym więcej przelanej krwi możemy ryzykować. Artmate chyba włączył się tryb "gadają więc się nudzę", bo wraz z Alvą grał w kółko i krzyżyk. I ją ogrywał skubany.
- Co więc proponujesz, Tyr? - zapytał Dean, podchodząc do mnie. Vogel słuchał także z uwagą, a Iskra opierając się o kanapę, przyglądała się planom, przysuwając sobie układ korytarzy. Panna Jones, również nieśpiesznie zbliżała się w stronę stolika i Tyra.
Blondyn, o twarzy połyskującej od blizn, spojrzał z powagą na Dyrektora.
- Proponuję...
- Nie.
- Nie wiesz nawet co chciał powiedzieć! - prychnąłem i spojrzałem zaskoczony na Deana. Miał cierpką minę. Toczył wojnę na spojrzenia z Tyrem, ale trudno było mi osądzić, kto wygrywa. Tyr jednak przez brak jednego oka był na straconej pozycji.
- Kiedyś trzeba zobaczyć...
- Nikt nawet nie zmusił go do gadania - warknął Dean z nagłą agresją. - Nie mogę ryzykować aż tak. Od początku chciałem by szli na tą akcję bliźniacy, Hell i ja, a ty i Vogel jako mózgi pozostali w Szkole...
- Wiesz, że tak się nie stanie - zwrócił mu uwagę jednooki. - Nie wy jesteście wykonawcami. Kto inny musi działać. Dajmy mu porozmawiać z Hellem...
- Oszalałeś!?
- Jestem tu najbliższy normalności...
- Halo...? - wtrąciłem swój głos między tą wymianę ognia. - O kim mówimy?
Dean westchnął po raz kolejny pocierając skronie. Ponownie zauważyłem ciężar na jego barkach, ale zaraz potem zniknął między chłodnymi spojrzeniami.
To o czym mówili musiało być kurewsko niebezpiecznym, złym i pochopnym pomysłem. A przynajmniej tak wskazywała ich niepewność, bo jeszcze nigdy nie widziałem, by Dean z czymś tak długo zwlekał. Z oddaniem strzału, z zadaniem ciosu, z wykonaniem cięcia... Po zastanowieniu każdą z tych rzeczy wykonywał. Ale tutaj zastanowienie trwało i trwało...
- Przetestujmy to - ponowił prośbę Tyr. - Jeśli zacznie się zachowywać agresywnie, znów nałożymy środki ostrożności, ale...
- Tyr, jesteś mądry, ale stul dziób, bo zagłuszasz mi myśli - warknął Dean, przeczesując włosy.
- Hej, ale pamiętacie, że my tu kurwa jesteśmy? - zapytała pretensjonalnie Iskra, aż jej loki podskoczyły. Wzrok, jakim Dean ją obdarzył, mógłby zabijać.
- Więc wynocha - syknął. - Wszyscy. Zostaje Tyr i Hell...
- Ale...
- Rozkaz Dyrektora, jasne!? - podniósł głos. Po sekundzie, tak jak się spodziewałem, Vogela już nie było, a wraz z nim i Alvy. Iskra jako osoba z mocno wykształconym instynktem przetrwania wiedziała, że w tej sytuacji powinna odpuścić więc także opuściła pokój, wraz z Artmate. Najdłużej jednak zwlekała panna Jones, czego mogłem się spodziewać.
Kobieta stała jak słup soli, nie bardzo wiedząc co się dzieje, a ja musiałem w akurat tym momencie przyznać jej rację. Nie tylko ona nie wiedziała, co się tu działo. Podszedłem więc do pani komendant i lekko dotykając jej ramienia, popchnąłem w stronę drzwi, by wybudzić ją z tego zawieszenia. Spojrzała na mnie niepewnie, a gdy nasze oczy się spotkały, niechciana nić porozumienia nawiązała się między nami.
Niechciana - bo ja naprawdę, co jak co, ale chyba wolałbym iść z Deanem do łóżka niż współpracować z Rządem.
Ale dzięki temu, panna Kornelia Jones wyszła z pokoju, a ja spojrzałem na Tyra i Deana.
- A teraz, do jasnej Anielki, poproszę wyjaśnienia w kolejności alfabetycznej - zażądałem, zamykając drzwi na klucz.
#Welcome. Dużo informacji jak na jeden rozdział.
Zapraszam do zapowadanej nowości: "Azrael".
#Capricorn
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top