Rozdział IX

Siedziałem w swoim pokoju z głową spuszczoną między kolana. Potrzebowałem się przewietrzyć, ale na pewno nie w ogrodzie, czy na cmentarz. Teraz było tam za dużo osób. Musiałem wyjść stąd, przemyśleć wszystko na spokojnie, przetrawić... To nie było takie proste.
Wstałem w końcu i spojrzałem przez okno na Suche Pole (które powinno nosić teraz inną nazwę, ale cóż). Pamiętałem, że w ogrodzeniu pod wysokim napięciem, jest brama. Zamknięta pewnie na cztery spusty, a do tego wysoka. Choć to i tak nic, przy próbie przejścia przez ogrodzenie, przez druty których przepływała energia, która z łatwością zabiłaby mnie w ciągu kilku sekund.
Z tymi elektrycznymi ogrodzeniami jest taki problem, że skóra, mająca nas chronić przed światem zewnętrznym, po zetknięciu z takim oto metalowym drucikiem, przez który przepływa prąd, dajmy na to 300V, natychmiast się topi i przykleja naszą dłoń do morderczego drucika. By wydostać się z tej pułapki, musisz zerwać spalony kawał skóry, a uwierzcie rany po porażeniu prądem są makabryczne. Wiem z doświadczenia - w trzecim roku swojej radosnej ucieczki trafiłem do takiej wiochy, gdzie połączenia wysokiego napięcia, często nie miały izolacji. Fatalna sprawa. Jeden z niewielu momentów, gdy rozważałem udanie się do szpitala pod jakimś zmyślonym nazwiskiem.
Tak więc bez zbędnego zastanawiania się, wybrałem przedzieranie się przez bramę. Czysto teoretycznie mogłem zakładać, że ktoś tutaj stoi przy drzwiach, ale na całe szczęście nie zawracałem sobie tym głowy. Gdybym wtedy na to uważał, ściągnąłbym na siebie zbędną uwagę.
Podszedłem do szafy i skrzywiłem się, gdy znalazłem to wszystko, czego szukałem, ale z herbem szkoły. Jednak co ciekawe... herb nie był taki jakim go zapamiętałem.
Teraz był tarczą, podzieloną na dwie równe części. Lewa część była czarna, a prawda - krwisto czerwona. Przez środek skrzyżowały się dwa przedmioty, jak poprzednio, lecz teraz były to pistolet - jak na moje oko Colt Paterson - i sztylet. Cała tarcza otoczona jakimiś pnączami... Nie, to nie były pnącza, a dwa bicze.
Ewolucja herbu, była równa ewolucji szkoły? Wszystko miało w sobie pewne nawiązania, więc mogłem zgadywać, że herb ten projektowała moja matka. Dwa bicze, splecione i otaczające Szkołę... Musiały symbolizować jej ochronę, niczym ramiona tulące herb do piersi. Wcześniejszy ołówek, teraz zastąpił Colt. Nie musiałem się długo zastanawiać - Dean uwielbiał Colty. Musiało być to podkreślenie, jak ważna jego postać jest tutaj. Matka odkąd przyjęła władzę wiedziała, że to Dean będzie jej następcą. Ciekawe...
Po tych oględzinach, niechętnie wziąłem z wieszaka podkoszulek i dresy. Na to narzuciłem swoją zniszczoną, materiałową kurtkę i mogłem już iść w las. Nim jednak opuściłem pokój, przeszukałem go dokładnie. To czego szukałem, znalazłem w skrytce, ukrytej w szufladzie z bielizną. Dean był kurewsko przewidywalny.
Łuk myśliwski 3D 66-70. Lata temu Arty chciał mnie z niego nauczyć strzelać, jednak był zdecydowanie zbyt wielki dla takiego kurdupla jakim byłem. To miał być luźny wypad, ćwiczenia przed akcją Dnia Ustawy. Chciał byśmy się odstresowali. Pogoda piękna, łuk o idealnych parametrach... A okazuje się, że ja noga jestem ze strzelania. Heh, śmiech trochę było, co tu się dziwić... Ale trochę mnie poduczył. Zostawił mi też łuk, bym miał okazję jeszcze kiedyś poćwiczyć, ale wpadł w łapy Deana. Myślałem, że gdzieś go zabrał ze sobą, a on mi po prostu odłożył go do moich gaci. Nie łapię gościa, naprawdę.
Ale przynajmniej był. Kołczany ze strzałami leżały obok łuku. Wziąłem dwanaście strzał, bo ostateczni nie idę na wojnę, a potrenować. Wszystko to przerzuciłem sobie przez ramię i najnormalniej w świecie, wyszedłem przez jedno z tych wielkich okien.
Tyłami akademika, kierowałem się wprost do bramy. Na szczęście słońce zaszło za chmurami i dało się jakkolwiek wytrzymać na powietrzu. Lato w tym roku dało mi się wystarczająco we znaki. Cały mój kark skwierczał od sprażenia się na słońcu, a ja nie miałem już co z tym zrobić. Stosowałem wszystkie kremy i specyfiki, jakie oferowała Szkoła, a te cholerne bąble nie chciały zejść. Szkoda, że przed śmiercią nie zapytałem matki, czy nie mieliśmy w rodzinie jakiegoś wampira.
Zbliżyłem się do lasów, przechodząc przez Suche Pole. Niekoniecznie lubiłem to miejsce... Tutaj naprawdę przelała się krew, do tego... Hariet zginęła ratując Azraela... Złe wspomnienia miałem z tym miejscem, choć zginęła honorowo, jak na niehonorowego mordercę.
Jak najszybciej minąłem Pole i stanąłem przed bramą. Nie była tak wysoka jak się spodziewałem, a co więcej - była otwarta.
Dean zamiast rzucać się na mnie do całusów, powinien lepiej zadbać o bezpieczeństwo Szkoły. Choć Szkoła czysto teoretycznie nie istniała, co pewnie też zniechęcało złodziei. Ale nadal mi się to nie podobało. Brama była niedomknięta, więc chyba już zupełnie olano zasady bezpieczeństwa.
Ale z drugiej strony, może społeczeństwo zmądrzało i nie będzie się pchało do paszczy lwa jaką była Szkoła Morderców?
Nie podobała mi się jeszcze jedna z możliwości. Ktoś mógł tędy uciec, a morderca na wolności... Sam doskonale wiem jakie to niebezpieczne. Więc co musiałem zrobić? Oczywiście odwalić czarną robotę i sprowadzić takowego mordercę do Szkoły.
Przeszedłem przez bramę i ruszyłem w las, biorąc łuk do rąk. Ewentualne ściąganie go podczas ataku wyglądało by komicznie i nieumiejętnie, przynajmniej w moim wypadku. Musiałem uważać na nogi. Korzenie wystawały z ziemi, a szum lasu tłumił wszystkie przydatne informacje. Mógł to szumieć krzak za którym krył się uciekinier, albo to szumiała po prostu stara sosna. Wyostrzone zmysły, które działały w lesie to wzrok, węch i orientacja w terenie. Resztę trzeba pozostawić zwierzęcym instynktom.
Rozejrzałem się w miejscu gdzie drzewa rosły luźniej. Gdzieś dalej, wyłapałem plusk wody i zapach wilgoci. Strumyk. Zwolniłem i wyjąłem strzałę z kołczana. Nałożyłem ją na cięciwę i pochyliłem się niżej, chowając za krzakami.
Sarna. Piła wodę ze strumyka. Zdawała się mnie jeszcze nie zauważyć. Mogłem na niej potrenować moje strzelectwo.
Zza krzaka wysunąłem tylko łuk, ułożony poziomo. Musiałem dobrze wycelować i wyliczyć jak wiatr zajmie się strzałą. Prawdomównie zniesie ją w bok o kilka stopni. Przypuszczalnie na lewą stronę. Nie mogłem wyliczyć o ile stopni, ale poruszaliśmy się w przedziale niewielkich wartości. Naciągnąłem cięciwę ze strzałą. Jeśli strzał będzie szybki i celny, jedna strzała w głowę, przebije na wylot czaszkę sarny. Zwierzyna uniosła głowę, słysząc cięciwę.
Teraz albo nigdy.
Wypuściłem strzałę.
Sarna uciekła spokojnie, a ja patrzyłem na dziewczynę, która złapała moją strzałę, nim cięciwa się rozluźniła. Patrzyła jak zwierzę ucieka, a gdy sarna zniknęła z pola widzenia, spojrzała na mnie z wyższością i wyrzutem.
- Co ci sarna zrobiła? - fuknęła. Jej ciemne loki opadły na czoło, przysłaniając złote oczy. Nie jestem rasistą, ale w tamtym momencie miałem ochotę jej coś zrobić.
- To był mój cel - warknąłem. - Nie wtrąca się w polowania.
- Uważaj mnie za leśnika. A las, za park narodowy. Ciesz się, że nie zapłacisz grzywny - odparła dość zimno, jak na swoją gorącą urodę. Wstałem i wyprostowałem się. Byłem od niej o pół głowy wyższy, a ta i tak patrzyła na mnie z wyższością.
- Kim ty niby jesteś - zapytałem oskarżycielsko.
- Iskra Abaza. Jestem jedną z uczennic Szkoły. A ty to...?
- Ktoś bardziej znaczący od ciebie Iskra - parsknąłem. - Hell. Dla ciebie Pan Wszystkiego.
- Jesteś głupi, skoro pomyślałeś, że nie wiem kim jesteś - wywróciła oczami, a ja przypomniałem sobie dlaczego tak nie lubiłem kobiet-psychopatek. Cholerne kłamczuchy i aktorki, żmije i wariatki.
- Hell Aliquid. Byłam na sali gdy się przedstawiałeś - wyjaśniła.
- Więc wiesz też, że mogę ci zrobić dosłownie wszystko i nikt... - Nie skończyłem, bo Iskra pokręciła głową, a jej burza loków na głowie, kręciła się wraz z nią.
- Na terenie Szkoły, owszem, jestem zdana na ciebie. Ale nie jesteśmy w Szkole mądralo. Tutaj każdy jest równy sobie i panują prawa dżungli - zauważyła, a ja siłą rzeczy musiałem jej przyznać rację. Zamiast tego, prychnąłem tylko.
- Mniejsza. Nie przeszkadzaj mi jak ćwiczę - zwróciłem jej uwagę, na co dziewczyna się zaśmiała. Zazgrzytałem zębami.
- To było ćwiczenie? Faktycznie, zgadzało by się, dlaczego tak marnie trzymasz łuk - nadal śmiała się z pogardą. - Mogę cię podszkolić. Ale nie za darmo - uśmiechnęła się przebiegle, jak tylko płatni zabójcy uśmiechać się mogli. Oj znałem ten uśmiech. Nie z jednej twarzy go zmyłem.
- Nie mam pieniędzy...
- Nie o pieniądze mi chodzi. Chcę byś coś dla mnie zrobił... - Uniosłem brwi.
- Z góry ostrzegam, że o długowieczności możesz sobie pomarzyć - mruknąłem, a Iskra wywróciła oczami.
Zamiast odpowiadać... dziewczyna uniosła bluzę nad głowę, odsłaniając umięśniony brzuch, pełny
biust i tatuaż pod obojczykami: Nie reanimować.
- Ładne cycuszki - wyszczerzyłem się. Iskra opuściła bluzę i spojrzała na mnie zaskoczona.
- Myślałam, że jesteś gejem - przyznała.

Słyszysz to?

Tak, to tłuczone szkło.

To była właśnie moja duma.

- Pierdol się. Nie jestem gejem - żachnąłem się oburzony, a Iskra chyba postanowiła nie kontynuować tego tematu.
- To jak będzie? Nauczę cię strzelać z łuku, a ty zrobisz coś dla mnie w przyszłości?
- Wszystko o co poprosisz, poza długowiecznością?
- Dokładnie - wyciągnęła rękę do uścisku i zatwierdzenia umowy. W sumie nie miałem nic do stracenia. Uścisnąłem jej dłoń.
- Niech twoje lekcje będą tego warte - zaznaczyłem tylko, a Iskra siknęła głową.

[Perspektywa Lükexa Vogela]

Spojrzałem na spokojną twarz androida. Dziewczyna wyglądała pięknie. Ciemne, praktycznie czarne włosy, przesiane gdzieniegdzie białymi pasmami, sięgające do szczęki. Nie mogłem nigdzie znaleźć takiego odcieniu czerni w takiej ilości jakiej potrzebowałem, więc do zamówienia dołożyłem białe. Wyglądała w tym kontraście tak pięknie...
Miała zamknięte oczy, ale pod bujnymi rzęsami, których mocowanie trwało godzinami, kryły się fiołkowe oczy. Oczy tak piękne i niewinne... Czekałem tylko, aż te oczy na mnie spojrzą.
Przesunąłem palcami wzdłuż jej twarzy. Była niewielka i smukła, miała budowę gimnastyczki, więc nie zmieniałem zamiaru twórcy szkieletu. Pełne usta, lekko zaróżowione policzki oraz nieudany pieg. Wyglądał bardziej jak pieprzyk i to tylko dodatkowo dodawało realizmu mojemu dziełu.
Obojczyki lekko wystawały, ale wyglądały dzięki temu bardziej naturalnie. Niewielki biust, odwzorowany jak najuważniej... Miała już na sobie ubranie. Sky powiedziała, że lepiej by miała coś na sobie gdy wstanie. Bałem się, że wszystkie bodźce, które jej zaprogramowałem oszołomią system. Może mieć krótkie spięcie, może nawet zawiesi się na trochę... Ale wszystko było idealnie wyliczone. A pomyłki mi się nie zdarzają.
Musiałem jeszcze poczekać, obiecałem, że Sky będzie przy uruchomieniu Alvy.
- Dziś do nas dołączysz maleńka... - szepnąłem. - Zrobisz furorę - parsknąłem dumny. Jej stworzenie - skóra, włosy, oczy, sztuczne połączenia nerwowe - kosztowało mnie wszystkie miliony jakie kiedykolwiek ukradłem, ale było warto. Moja hakerska profesja miała w końcu jakiś zysk.
Pochylałem się długo nad Alvą, aż w końcu wyprostowany wróciłem za biurko. Jedyne uczucia i emocje jakie opracowałem to zaufanie - by nie przestraszyła się gdy nas zobaczy - i wierność. Przyjaźń i swobodny humor jeszcze się konwertowały. Wszystkie zmysły, no wiecie, węch, wzrok, dotyk, słuch i smak były już wgrane. Dołożyłem także dodatkowe zdolności analityczne i strategiczne, zapożyczone od starszej wersji - Alice. Była idealnym tworem, które już za kilkanaście minut miała dołączyć do naszej społeczności.
Ostatni raz przejrzałem pliki. Bardziej z nudów niż z niepewności. Ja wiedziałem, że wszystko jest dobrze. Nie było szans bym coś popsuł.
- Jestem, jestem! - krzyknęła Sky, wpadając do pracowni. Skrzywiłem się. Przeszkodziła mi, ale sam ją zaprosiłem. Boże, ile poświęcam dla ciebie Alva, ja naprawdę muszę cię kochać...
- Świetnie - skwitowałem dość zimno. Sky podsunęła sobie krzesełko, którego używała gdy tutaj siadała. Niewielki taborecik, nie starczyłby nawet dla psa, a ona siedziała na nim uparcie, podczas gdy ja rozwalałem się na swoim wielkim fotelu biurowym. Ale jednak nie reagowałem. Chyba Szkoła faktycznie mnie zmieniała.
- To jak? - zapytała z lekką ekscytacją. - Zaczynamy?
- Chyba tak - mruknąłem w odpowiedzi i wcisnąłem klawisz "enter" w gotowej do działania komendzie.
Komputer zafurkotał cicho, a moje oczy natychmiast powędrowały do Alvy leżącej na stole. Widziałem jak przez setki kabelków przebiegała energia elektryczna, a od pola elektromagnetycznego, którego moc wzrastała z sekundy na sekundę, włosy Sky zaczęły stawać dęba.
Chyba nie powinno nas być w tym samym pomieszczeniu, w którym trwa taki złożony eksperyment.
- Wychodzimy! - zarządziłem i złapałem Sky za łokieć. Może nie byłem niesamowicie silny, ale moje palce zacisnęły się tak mocno, że aż zbielały przy paznokciach. Wyciągnąłem ją z pokoju i zamknąłem drzwi za sobą. Musiałem odetchnąć ciężej, by przyzwyczaić się do opadającego poziomu elektryczności.
- Co to było? - zapytała lekko oszołomiona Sky. Włosy jej nadal stały dęba.
- Nic. Tak właśnie miało być - odparłem jak niby nigdy nic, choć szczerze mówiąc bałem się. Nie o siebie, a już na pewno nie o tą całą Sky. Bałem się o Alvę.
Nie mogłem tam wejść, nie mogłem być tam, gdy Alva otworzy oczy... Musiałem tu stać, bo jestem tylko głupim i wadliwym człowiekiem. Byłem wściekły, oczywiście, że tak! Chciałem być świadkiem tego wszystkiego, ale w punkcie kulminacyjnym całego tego zajścia, wygeneruje się tak energia... Rozsadziło by nam mózgi, gdybyśmy byli zbyt blisko.
Mogłem tylko czekać...











#Witam, ostatni rozdział na jakiś czas, gdyż ponieważ mam egzaminy do jednej szkoły. Długo by gadać, a mi się nie chce.
Do naszej ekipy na stałe dołączyło kilku zawodników. Zaprośmy ich do współpracy gromkimi brawami!


#Nudziło mi się i bawiłam się czcionkami w gimpie. Wszystkie obrazki pochodzą z Pinteresta. Dziękuję do przeczytania.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top