Rozdział 6

Myślicie, że to ruszyło Nica di Angelo?

Mylicie się. 

Chłopak siedział ze stoickim spokojem, podczas gdy chłopaki chichotali. Inni obserwowali tę scenę z mieszaniną przerażenia i fascynacji. Hazel i Frank zauważyli sytuację, więc stanęli z boku, gotowi interweniować w razie potrzeby. 

Ale syn Hadesa ani drgnął. Od przygody z Bryce'm nauczył się, że musi opanowywać emocje. No bo tacy śmiertelnicy... Ostatnio nie podróżował cieniem, więc miał wystarczająco dużo siły. Mógł kazać szkieletom ich pochłonąć.

Lecz przez przypadek mógł zamienić ich w duchy. A to tylko ludzie, omamieni Mgłą jego siostry i czaromową Piper McLean. Może i byli okropni, ale nie tak bardzo, jak, dajmy na to, tytani czy giganci, którzy go porwali.

Rudy chłopak kucnął. W jego niebieskich oczach malowało się rozbawienie. Nico był pewien, że to jeden z tych szkolnych tyranów, którzy chcą się tylko popisać przed innymi. Czasami kosztem innych.

- Hej, emosku - powiedział. - Nie jesteś za młody?

- Nie jest! - krzyknęła Hazel, uśmiechając się pogodnie. - Prawda?

Nico niemal widział Mgłę otaczającą rudzielca, a także wszystkich pozostałych. On sam prawie uwierzył, że jest w wieku trzeciej liceum, mimo, że był dużo za młody - albo dużo za stary, tak samo jak Hazel.

- J-jasne - wyjąkał chłopak, po czym na jego twarz powrócił kpiący uśmiech. - No i co, może od razu przechodzimy do interesów?

Nico miał przed oczami obraz potomka Orkusa. Przerażenie w jego oczach. Krzyk: "Nie! Nie, jestem Bryce Lawerence! Jestem żywy!". Chwilę później di Angelo zapytał: "Kim jesteś?". Ale Bryce nie potrafił mu odpowiedzieć. Zaświergotał tylko cicho. Zamienił się w jedną z tych bezimiennych dusz.

"To się nie powtórzy", pomyślał syn Hadesa. "Nie zrobię tego drugi raz... nikomu".

Percy zaciskał palce na Orkanie. Ale Hazel panowała nad Mgłą, a nie była AŻ TAK zaniepokojona. To nie były potwory. Na pewno.

Rudzielec zaśmiał się.

- No dobrze, wiem, że jesteś tu nowy. Może nie znasz zasad. Ale ja cię ich nauczę. Zacznijmy od podstaw.

Nico wytrzymał nawet, kiedy chłopak strzelił mu w twarz.

"Jestem Bryce Lawerence! Jestem żywy!".

Tak. Musiał wytrzymać.

Chłopak w czapce z daszkiem wyrwał mu plecak. Jego łysy kolega podszedł i zachichotał.

- Co tutaj masz, Kevin?

Kevin poprawił czapkę i wyciągnął portfel Nica. A di Angelo dalej tłamsił w sobie złość. Nie da się tak łatwo sprowokować.

- Patrz na to, Micheal! Ile kasy!

Nico zaczął zapisywać w głowie informacje. Koleś w czapce ma na imię Kevin. Łysielec - Micheal. 

Taaa. Wybaczaj wrogom, ale nie zapominaj ich imion. 

Blondasek pochylił się nad synem Hadesa. Frank zrobił maleńki krok do przodu, ale Hazel go powstrzymała. Na razie nie.

Kiedy blondyn się uśmiechnął, Nico zobaczył, że brakuje mu trzonowego zęba.

- Masz coś jeszcze?

Nico nie odpowiedział. Micheal podniósł rękę, ale wtedy podeszła Hazel.

- Hej, stop! - zawołała. Pięści miała zaciśnięte. - To mój brat. Tylko spróbujcie.

- Spadaj, mała - Kevin szturchnął ją.

Nico nie chciał. Naprawdę. Ale kiedy Hazel prawie się przewróciła, jego gniew eksplodował. Nie tak jak z Brace'em, ale jednak.

Kopnął Kevina w brzuch, a Micheala w krocze. Nieznanego z imienia blondyna strzelił w pysk. Wziął swój plecak i zamachnął się nim na rudzielca. Po czym na powrót usiadł na podłodze, przybierając pokerową twarz.

Rozległo się powszechne: "Ooooch". Nico nie lubił być w centrum uwagi. Podniósł swój portfel i zrobił to, co zwykł robić - przeniósł się cieniem. Oczywiście, śmiertelnicy widzieli jego odejście w inny sposób. Nieważne. Po prostu nie chciał tu być.

***

Harper siedziała na ławce, jak zwykle obserwując wszystko i odbijając gumową piłeczkę. Nie wiedziała, gdzie jest Owen i średnio ją to obchodziło. Dopóki nie dostanie uwagi może sobie radzić sam.

Nagle zobaczyła niewiarygodną scenę. Paczka szkolnych tyranów - Kevin, Micheal, Peter oraz John podeszli go tego niskiego czarnowłosego chłopaka. Przez chwilę się nie bronił. Ale kiedy popchnęli tę ciemnoskórą dziewczynę, Hazel - o tak, to było dobre.

Ale najdziwniejsze było później. Wszyscy oglądali się, jakby widzieli odchodzącego Nica. Tymczasem Harper zobaczyła, jak di Angelo wszedł w cień automatu. Nie była głupia, na pewno.

Musiała natychmiast dowiedzieć się jak najwięcej.

"Oni wszyscy się znają", pomyślała. "Wszyscy są tacy". 

Komu mogła zaufać? Szarooka blondynka, Annabeth, wyglądała na inteligentną. Ale Harper musiała najpierw ją znaleźć. 

Podniosła plecak z ławki i ruszyła przed siebie. Kiedy nie możesz nikogo znaleźć, obejdź całą szkołę - starożytne rozwiązanie, zawsze skuteczne.

Szybko natchnęła się na nową koleżankę. Siedziała w bibliotece, obok Percy'ego Jacksona. Jej szare oczy błyszczały z rozbawienia, kiedy pokazywała coś zielonookiemu, a on z zakłopotaniem marszczył brwi. Annabeth pocałowała go czule i wróciła do tłumaczenia.

Ach... Więc byli parą. W sumie, całkiem uroczą.

Harper podeszła do nich.

- Hej - przywitała się.

Annabeth rozpromieniła się.

- Och, cześć, Harper! Siadaj!

Dziewczyna zajęła miejsce obok niej. Zrobiła to powoli, jakby od tej czynności zależały losy świata. Zerknęła na książkę czytaną przez dwójkę zakochanych. Opowiadała o architekturze starożytnej Grecji i starożytnego Rzymu. Harper dostrzegła więc Koloseum, Akropolis i kilka innych ciekawych okazów.

- Szybko się zadomowiliście - zauważyła. 

- Jasne - mruknął Percy.

Harper przypomniała sobie jego wpadkę u pani White. Właśnie - pojawienie się tej nauczycielki też nie było normalne. Dziewczyna nie rozumiała, co się stało z panią Doods. Miała mętne wspomnienia, że na początku Jackson coś o tym mówił... Ale co?

- Percy miał... problemy - powiedziała Annabeth.

- Oczywiście - powiedziała Harper. - Uchodził za młodocianego gangstera.

Chłopak jęknął.

- Będziesz mi to wypominać?

- Skądże! Nieważne, zapomnijmy o tym. Widzę, że interesujecie się architekturą.

Percy popatrzył na książkę z niesmakiem.

- Aha, to moje ulubione hobby.

Annabeth szturchnęła go łokciem z udawaną złością.

- No tak... - mruknęła. - Mojego chłopaka niezbyt to pociąga. Ale ja uwielbiam te wszystkie budowle.

Percy parsknął.

- O, ty, Annabeth, jesteś wspaniała! - wlepił swoje wściekle turkusowe oczy w Harper. - Ona chodzi do dodatkowej szkoły, wiesz? Zaprojektowała...

- Glonomóżdżku! - Chase oblała się rumieńcem.

W tym momencie Harper nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.

- Nazywasz Percy'ego "Glonomóżdżkiem"? Dlaczego?

Annabeth trochę się zmieszała.

- No cóż... Ma takie momenty, kiedy z jego myśleniem jest...

- Nieprawda! - zaprotestował Jackson. - Jestem bardzo szybki z matematyki, Mądralińska.

Annabeth przyciągnęła do siebie książkę.

- Och, tak? A ile to dwieście pięćdziesiąt razy dwa miliony osiem?

- Trzy!

Blondynka zmarszczyła brwi.

- Źle.

- Ale szybko!

Z każdą minutą Harper utwierdzała się w przekonaniu, jak dobraną parą są Percy i Annabeth. On - z tymi nieziemskimi zielonymi tęczówkami i rozczochranymi włosami, tym "płynnym" spojrzeniem. Ona - z niesamowicie bystrymi platynowoszarymi oczami i blond lokami związanymi z tyłu głowy. McRae słyszała wiele żartów o blondynkach - że są głupie, działają pochopnie i bezmyślnie. Kiedy tylko pierwszy raz zobaczyła Annabeth, zdała sobie sprawę, jak bardzo kłamliwe są te stereotypy.

W końcu Chase westchnęła i popatrzyła na Harper.

- No więc, moja kochana, wydaje mi się, że przyszłaś tu z jakąś sprawą, prawda?

Dziewczyna zacisnęła pięści, by opanować emocje. 

- Tak. Chciałabym porozmawiać.

Annabeth uśmiechnęła się promiennie.

- Mów. Przecież mamy mnóstwo...

I w tym momencie rozbrzmiał dzwonek. Tłum nastolatków rzucił się do wyjścia. Minęła chwila, zanim Harper uświadomiła sobie, że teraz jest WF i powinna się przebrać. Chwyciła plecak i w towarzystwie Annabeth poszła do damskiej przebieralni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top