Rozdział 58

Hej! Po pierwsze: kto tęsknił?

*cykanie świerszczy*

Po drugie: pojawią się w tym rozdziale postaci z GT plus z książki Riordana o Obozie Jupiter (ona jeszcze nie wyszła, ale, hmm, zajrzałam do pewnych źródeł informacji). Pod koniec zamieszczę spis postaci, więc możecie tam zajrzeć.

A teraz już zapraszam

Nico kucnął przy ogromnej dziurze w podłodze.

- To tutaj - oznajmił.

Ida zmarszczyła brwi.

- Tutaj? Coś się nie ubezpieczył ten nasz wróg. I on się uważa za potężniejszego od Saturna?

- I Gai - dodał Blaise. - Podpinam się pod pytanie.

Lavinia zrobiła balona z różowej gumy, przyglądając się. Była wyjątkowo spokojna. W jej oczach błyszczało nawet skupienie.

Nico wziął głęboki wdech.

- Nie wiem. Możliwe, że ten ktoś zrobił to specjalnie. I nas teraz obserwuje. A my leziemy prosto w pułapkę.

Claudia się rozpromieniła.

- To cudownie, nie sądzicie?

Larry przygryzł nerwowo wargę.

- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, ludzie. Powinniśmy chyba...

- Larry! - oburzyła się Ida. - Tam są nasi przyjaciele! I nasi dwaj pretorzy!

Chłopak wytrzeszczył oczy i podniósł ręce w geście poddania się.

- Wiem! Ale...

Balon Lavinii pękł, rozpryskując się na jej twarzy. Półbogini podniosła się i oparła ręce na piersiach.

- No więc postanowione - oświadczyła. - Schodzimy. Nico, prowadź.

Duchy natury stojące za jej plecami potakiwały. Reszta Rzymian nie ociekała takim entuzjazmem, ale Lavinia ich zignorowała. Di Angelo postanowił zrobić to samo.

Nadal nie był pewien, czy postąpił dobrze. Wydawało mu się dziwne, że ten ich potężny przeciwnik nie przewidział tego, iż chłopak po prostu przeniesie się cieniem i pobiegnie po pomoc Rzymian i ich duchów natury, jak nakazywała przepowiednia. Ale nie mógł zrobić nic innego.

Zaczął schodzić do labiryntu. Nie odwrócił się, ale słyszał za sobą kroki - Rzymianie ruszyli za nim.

Nagle... rozległ się długi gwizd. Nico drgnął i spojrzał za siebie, ale okazało się, że to tylko Lavinia gwizdała.

- Zdradzasz wrogowi naszą pozycję! - warknął Larry.

- Przepraszam - burknęła Lavinia.

Szli dalej. Nico wyprowadził ich z pierwszego korytarza... i zamarł. Jeden z satyrów powstrzymał go przed upadkiem. Rzymianie zaczęli się wychylać, usiłując dojrzeć wszystko z tyłu.

Reszty ścian nie było. Herosi mieli przed sobą ogromną halę z pożółkłymi ścianami.

Claudia odchrząknęła.

- Mmm... przepraszam? To nie miał być labirynt?

Nico nie odpowiedział. Rzucił się biegiem.

- Hej! - krzyknęła Claudia.

Chłopak nie zwracał na nią uwagi. Skoro wszystkie ściany zniknęły, musiało się stać coś poważnego. A on musiał jak najprędzej pomóc przyjaciołom.

Nie mogę się teraz zatrzymać - pomyślał. W końcu, gdy to wszystko się skończy, zamierzał jeszcze spotkać się z najcudowniejszym chłopakiem na świecie. Willem Solace'em.

***

Harper mogła śmiało powiedzieć, że całe życie przeleciało jej przed oczami, kiedy leciała do tyłu. W końcu uderzyła całym ciałem w ścianę i osunęła się na ziemię.

Chaos rozłożył ręce.

~ Naprawdę? I ty uważasz się za wybrankę? Mógłbym cię zabić pstryknięciem palca.

Harper zacisnęła zęby i podniosła się. Nie mogła w to wszystko uwierzyć. Przygotowała się do wszystkiego. Perfekcyjnie opanowała sztukę władania Mgłą. Oddała własne oko, by móc osiągnąć cel. A teraz wszystko miało się zawalić, bo Nemezis nie dała jej jednej głupiej broni.

Harper najchętniej by usiadła w kącie i zapłakała, ale spojrzała wrogowi w oczy.

Jeśli Nemezis nie chce mi pomóc, pokonam go sama, pomyślała.

- Zrobię to - oznajmiła. - Zabiję cię.

Chaos się pobłażliwie uśmiechnął.

~ Zabijesz nieśmiertelnego? Proszę. To nawet nie jest odwaga. Jesteś po prostu głupia, dziewczyno.

Harper chciała coś powiedzieć. Ale nie wiedziała, co. Jak właściwie zamierzała go pokonać? Przypomniała sobie mity, jakich uczyła się w podstawówce, a także niedawno, od przyjaciół. Gdyby miała stanąć do walki z Gają, Uranosem lub Tartarem, sprawiałoby to dużo trudności, ale wiedziałaby przynajmniej, co ma robić - odciągnąć ich od źródła energii.

Ale Chaos był inny. Starszy. Nieprzewidywalny. Mocniejszy. I, teoretycznie, był już oddalony od swojego źródła energii, znajdującego się poza wymiarem. A mimo to promieniował potężną mocą. Co miała zrobić jedna śmiertelniczka przeciwko takiej potędze?

A jednak... Coś jej mówiło, że może to zrobić. Zaczęła myśleć, rozpaczliwie szukając rozwiązania.

~ Nie dałaś rady przy lekkim ataku ~ powiedział Chaos. ~ Twoja matka mówiła mi, że wytrzymasz nawet ten najmocniejszy.

Harper zamrugała ze zdziwienia.

- Nemezis z tobą rozmawiała?

Chaos wzruszył ramionami.

~ To była pokojowa, bardzo krótka wymiana zdań.

Dziewczyna była oszołomienia. To brzmiało, jakby bogini zemsty w nią wierzyła.

Przypomniała sobie rozmowę w lesie... A raczej wizję rozmowy w lesie. Nadal nie potrafiła pozbyć się z głowy tego obrazu: twarde spojrzenie czekoladowych oczu Nemezis, jej ręce skrzyżowane na piersi i lekko przekrzywiona głowa.

- Jesteś moją córką - powiedziała wtedy.

- Nie mów tak! - krzyknęła Harper.

- Jak chcesz. Ale nie zmienisz faktu. W każdym razie... Mam dla ciebie ofertę. Chcesz pokonać swojego przeciwnika? Pomogę ci w tym, jeśli zechcesz. Ale żądam ceny.

Zimny, lekko szaleńczy uśmiech bogini sprawił, że Harper miała ochotę uderzyć ją bardziej niż kiedykolwiek przedtem, ale się opanowała.

Stojący obok Owen założył ręce za plecami.

- Jakiej ceny?

Nemezis uśmiechnęła się jeszcze szerzej i spojrzała na syna.

- Och, niewielkiej. Wystarczy, że Harper mi coś odda bez wahania.

Wbiła teraz wzrok w dziewczynę i uniosła palec, po czym pokazała pewien punkt, tuż powyżej swojego policzka.

- Chcę twojego oka.

Teraz, stojąc przed Chaosem, Harper zastanawiała się, czy nie było w tym jakiegoś haczyka.

Wystarczy, że Harper mi coś odda bez wahania - powiedziała Nemezis.

Może o to chodziło. Bez wahania. A przecież ona długo się nad tym zastanawiała. Potem, biegając w swojej opasce, czuła odrazę do matki. Bez jednego oka nie miała tak dużego zasięgu wzroku.

Nie złożyła ofiary. Nie złożyła jej poprawnie. Ale czy mogła to teraz jakoś wynagrodzić?

Pomyślała o swoich przyjaciołach. O ojcu, którego tak kochała. O Owenie - bała się, że chłopak zawiedzie, ale teraz to ona trochę nawaliła. O Dianie. Czy naprawdę miała jej już nigdy nie zobaczyć?

Nie, pomyślała. Spróbuję... poprawić swoją zapłatę. Muszę spróbować.

Tylko jak? Zastanawiała się przez krótką chwilę, po czym przyszedł jej do głowy pewien pomysł.

Chaos tymczasem uniósł się nad ziemią. Wokół niego wzniosły się kłęby dymu.

~ Kończę już zabawę. Czas na prawdziwą walkę.

- Nie - mruknęła Harper.

Chaos uniósł jedną brew.

~ Słucham?

- Niczego nie rozumiesz - powiedziała dziewczyna i ścisnęła włócznię. - Ja jestem wybranką. Sam rozmawiałeś z Nemezis. Ona ci to potwierdziła, prawda? Mogę przy tym zginąć, ale cię pokonam.

Do tej pory Harper czuła się niepewnie z tym brakiem oka. Bała się, że ktoś będzie ją przez niego kojarzył tylko z córką Nemezis. Teraz jednak odsunęła opaskę, ukazując pusty oczodół - ten widok przeraziłby wrażliwego na punkcie gałek ocznych człowieka, ale nie najstarsze i najpotężniejsze z bóstw.

Chaos przechylił głowę.

~ Ciekawe. Żałosne, ale i tak ciekawe.

- Ciekawsze, niż sobie wyobrażasz, stary opoju. - Harper uniosła włócznię. - Mam tu coś bardzo intrygującego.

Zamknęła oczy i pomyślała: Niech ten brak oka będzie moim znakiem rozpoznawczym. Teraz twoja kolej, Nemezis.

Przez krótką chwilę nic się nie wydarzyło.

Chaos prychnął.

~ No i co? Gotuj się na śmierć!

Uniósł rękę i wystrzelił czarny promień prosto w Harper. Dziewczyna zginęłaby na miejscu, gdyby nie parę zwrotów akcji, które rozegrały się w ciągu jednej sekundy. Tylko heros z ADHD miał szanse je ogarnąć.

W dłoni półbogini zmaterializowała się srebrna tarcza. Gdy tylko Harper zacisnęła na niej palce, poczuła, jakby siła przenikała przez jej ciało - oszałamiająco potężna siła, niemal nie do zniesienia dla ludzkiego organizmu. Nawet nie hamowała krzyku. W ostatniej chwili zakryła się tarczą. Czarny promień odbił się od jej tarczy i uderzył z powrotem w Chaos, odrzucając go do tyłu.

Harper nadal czuła tę siłę przenikającą przez nią, kiedy wróg się podnosił. Wytrzeszczył czarne oczy.

~ Niemożliwe! - jęknął. ~ Co ma w sobie ten złom?

Harper zdołała się uśmiechnąć.

- Niewyobrażalną moc.

Ale chwilę potem się skrzywiła i jęknęła. Chaos otrząsnął się z szoku i teraz to na jego twarzy zawitał szeroki uśmiech.

~ Ach, chyba zbyt potężna ta moc, co? Masz jakieś pół minuty, zanim spłoniesz.

- Pół minuty - wycedziła Harper, po czym podniosła na niego wzrok. - To wystarczy, żeby cię zniszczyć.

Możnaby teraz powiedzieć, że Harper podskoczyła. I byłoby to prawdą, ale nie oddało w pełni rzeczywistości. Skok był nierealnie wysoki. Po nim heroska odbiła się nogami od ściany i, osłaniając się tarczą, poleciała prosto na swojego wroga.

Chaos wyciągnął ręce. Dziewczyna była pewna, że użyje stu procent swojej mocy, ale miała to w nosie. Ona i tak go powstrzyma.

Uderzyła. Chaos odleciał do tyłu. Czarne promienie, które wystrzelił, odbiły się i wróciły do niego.

~ Ty kretynko! ~ krzyknął do niej. ~ Jeszcze się zobaczymy!

Zapadł się w podłogę. Harper została sama.

Rozejrzała się niepewnie po pomieszczeniu. Panowała dziwna cisza. Z czoła półbogini spływał pot, a oddychała głośno i ciężko.

- Koniec? - mruknęła, zdziwiona.

Oczywiście, nie był to koniec.

Z sąsiedniego pokoju rozległy się dźwięki - jakby eksplozja - oraz krzyki. Harper poczuła zimny dreszcz na plecach.

- Owen! - wrzasnęła.

Całkowicie zapomniała o swoim bracie. Co się tam mogło dziać?

Wtem całe pomieszczenie się zatrzęsło. Harper krzyknęła i upadła na kolana. Tarcza, którą trzymała, wysysała z niej energię coraz mocniej. Dziewczyna chciała odrzucić ją w bok, ale nie mogła. Jej palce były zdrętwiałe.

I wtedy nagle ktoś wyrwał jej tarczę z rąk, a potem chwycił ją za ramię i odciągnął na bok.

Oszołomiona Harper podniosła wzrok, stając twarzą w twarz... z tym chłopakiem, brunetem o dwukolorowych oczach.

- To ty! - krzyknęła. - Jak tu wlazłeś?

Chłopak (miał na imię Liam, jeśli dobrze zapamiętała) wyglądał na równie oszołomionego jak ona.

- To długa historia! - zawołał. - Muszę... mniej śmierci... Trzymaj się.

Odciągnął ją jeszcze dalej w bok. Trzęsienie ziemi było coraz mocniejsze. Harper wytrzeszczyła oczy, kiedy zrzucił kurtkę i odsłonił rękaw bluzy. Na rękach nie miał już skóry, a jedynie blizny, ściśnięte jedna na drugiej i obok siebie.

Dziewczyna usiłowała uspokoić oddech.

- Ty naprawdę...

- Tak - przerwał jej Liam. - Ten stary cap ci powiedział, no nie? Idiota. Kretyn.

Nazwał go jeszcze paroma niecenzuralnymi zwrotami, a niektórych z nich Harper nawet nie znała, ale stwierdziła, że były całkiem niezłe. Gdyby dopisywał jej lepszy humor, zapamiętałaby je, żeby mieć jak mówić na znienawidzonych nauczycieli.

Zachwiała się na nogach, ale w ostatniej chwili złapała równowagę.

- No i... co teraz? Umieramy tutaj czy jak?

Oczy Liama rozbłysły. To ciemne przypominało Harper jego ojca, Pana Chaosu, ale nie było to podobieństwo, z którego można by się cieszyć.

- Nie oboje - odparł.

- Uff! Całe szczęście.

Liam przechylił głowę.

- To był sarkazm, prawda?

W tym momencie omal na siebie nie runęli, ale szybko z powrotem złapali równowagę.

- Zresztą, nieważne - mruknął Liam. - Słuchaj. Muszą zginąć dwie osoby.

- My dwoje idealnie się nadajemy. Właśnie umieramy.

- Jeszcze nie - zaprotestował Liam. - Jestem synem Chaosu, zapomniałaś? Wiem co nieco. Pierwszą ofiarą będzie ktoś z naszej dwójki.

- Ja - odpowiedziała szybko Harper.

Chwyciła włócznię, ale Liam krzyknął ostrzegawczo.

- Czekaj!

Harper podniosła wzrok.

- Hę?

- Masz jeszcze coś ważnego do zrobienia - powiedział chłopak. - Przysięgam na Styks. Resztę powie ci twoja matka.

Harper zamyśliła się i nasunęła na oko opaskę.

- Cudownie. Nemezis to rewelacyjna, otwarta na rozmowy osóbka. Ale nie myśl sobie, że pozwolę umrzeć tobie. Właściwie, czy nie jesteś nieśmiertelny?

Liam westchnął i wywrócił oczami.

- Wiedziałem, że o to zapytasz. No więc... Niezupełnie. Mogę być, jeśli z własnej woli zdecyduję się na tę bliznę na ręce. Trzymałem się aż do dziś, udając, że współpracuję z ojcem. Dzisiaj przynajmniej częściowo go powstrzymam. Resztę zostawiam tobie i twojemu bratu.

"Częściowo?" - chciała zapytać Harper. Ale przypomniała sobie, co krzyczał Chaos, zapadając się. Że jeszcze go zobaczy. Czyżby nie został pokonany? Czyżby... zawiodła?

- Mam dużo informacji i mało czasu - ciągnął Liam. - Po pierwsze, porzuć tę tarczę. Ona się pojawi w razie potrzeby. Chaos ci mówił, to za dużo mocy jak na śmiertelniczkę. Po drugie, Leo Valdez umiera.

Na tę informację Harper aż podskoczyła. Złapała Liama za ramię, żeby nie upaść. Przywarli oboje do ściany, bo trzęsienie nadal nie ustawało.

- Leo? - jęknęła Harper.

Liam zacisnął usta.

- Mhm. Ale... może nie umrze.

- Może - załamała się Harper.

- Nie trwać nadziei. Ktoś z twoich przyjaciół będzie musiał umrzeć. Ale tylko jeden.

- Super. Cudownie. Muszę ich wszystkich uratować.

- Nie możesz! Inaczej Chaos się odrodzi, w ogóle, wszyscy... - wziął głęboki wdech. - Nieważne. Wiem, kto będzie pierwszym poległym.

Pochylił się do Harper i złapał ją za nadgarstek.

- To będę ja - szepnął.

Dziewczyna wytrzeszczyła oczy.

- Że co? Nie!!!

Zanim zdążyła go powstrzymać, przekrzywił jej włócznię i przebił sobie pierś grotą.

Harper chyba jeszcze nigdy tak głośno nie krzyczała, jak na widok wylewającej się fontanny krwi z piersi Liama Cage'a.

Chłopak odrzucił tarczę w bok i upadł na kolana. Trzęsienie ziemi zaczęło ustawać.

- Biegnij - wycharczał.

- Nie zostawię cię!

Liam rzucił jej włócznię. Wyciągnął rękę i w ścianie pojawiło się wyłamane wyjście.

- Już nic nie poradzisz. Uciekaj.

Oczy Harper zaszły łzami, ale wiedziała, że nie ma wyboru. Rzuciła się przed siebie, pędząc tak szybko, jak tylko potrafiła.

Wypadła na korytarz. Jej myśli gnały równie szybko jak nogi. Ten dziwny chłopak, którego uważała za wroga... okazał się stać po ich stronie. Poświęcił się dla nich.

Zamrugała powiekami, by odgonić łzy. To ja powinnam umrzeć - z tą myślą przyspieszyła.

Dotarła do końca, gdzie zobaczyła wszystkich swoich przyjaciół. Diana natychmiast ją uścisnęła.

- Harper! - krzyknęła. - Co się stało? Już po wszystkim?

- Niezupełnie! - zawołała Harper, wymykając się po chwili z uścisku. - Gdzie Leo?

- Byli tu Rzymianie - odparła Annabeth. - I driady. Nico ich przyprowadził. Zabrali Leona, bo był...

- Umierający? - spytała Harper.

Percy przechylił głowę.

- Tak. Skąd wiesz?

- Długa historia - odparła córka Nemezis.

Diana dotknęła jej czarnej opaski na oku.

- To była ta cena, prawda? Byłaś niesamowita, że się na to zgodziłaś. Ale... nie powinno być już po wszystkim? Bo, wiesz, zostaliśmy na walkę.

- Powinno być - mruknęła Harper. - Ale nie jest. Co z Owenem?

Spojrzała na stojącą z boku, oszołomioną Laurel. Podniosła na nią niebieskie oczy pełne przerażenia, ale też determinacji.

- On... jeszcze nie wrócił.

Harper wiedziała, że powinna pobiec za bratem, ale gdyby tylko postawiła stopę za progiem tego korytarza, padłaby martwa na ziemię. To niespecjalnie pomogłoby Owenowi.

Nagle ktoś odchrząknął. Wszyscy rozsunęli się przed stojącym z tyłu Jimmy'm Mossem.

- Wiem, co powinniśmy zrobić - rzekł syn Hebe.

- Wiesz? - zdziwiła się Laurel.

Chłopak potaknął.

- Słyszałem głos w głowie. Głos Lia... - ugryzł się w język. - No, głos. Ktoś z nas umrze. I to za chwilę.

Wszyscy zerknęli w korytarz, gdzie niedawno zniknął Owen McRae.

- Leo? - szepnęła Kalipso. - P-powinnam z nimi iść.

Nico zmarszczył brwi.

- Faktycznie. Jak mogłem być tak głupi? Czuję aurę śmierci od...

- Czekajcie - przerwał mu Jimmy. - Dzięki tej śmierci... No, to będzie swego rodzaju ofiara. Dla bogini Nemezis. Dzięki temu ona pomoże nam wygrać. - Obrócił się w bok. - Zmykajcie stąd. Natychmiast!

Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wbił sobie w brzuch ostrze miecza. Wszyscy krzyknęli.

Piper uklękła przy nim.

- Nie umieraj - powiedziała. - Nie bądź idiotą. Proszę!

Ale nie była w stanie użyć czaromowy. Krzyczała tylko z rozpaczy.

Jimmy uśmiechnął się słabo.

- Wybaczcie.

Harper poczuła, że jej nogi zamieniają się w galaretę. Nie zapobiegła już drugiej śmierci. Była beznadziejna.

Nagle sufit zaczął się trząść i walić.

- Uciekajcie - powiedział Jimmy. - I tak już umieram.

- Jimmy - jęknęła Laurel, a potem spojrzała w głąb korytarza. - Owen!

Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy.

Piper wzniosła ręce ku niebu i krzyknęła ze złości. A potem przemówiła zaskakująco łagodnym głosem:

- Masz rację, Jimmy. Jesteś bohaterem, wiesz? Zostaniesz zapamiętany jako wielki heros.

Pocałowała go w policzek, po czym zwróciła się do przyjaciół.

- Uciekamy. Już!

Tym razem udało jej się użyć czaromowy. Wszyscy popędzili. Harper czuła się okropnie. Zmykała jak ostatni tchórz, zostawiając za sobą dwójkę przyjaciół i własnego bliźniaka w potrzebie. Ale nie potrafiła się oprzeć urokowi głosu Piper.

Jej towarzysze zrobili to samo. Słyszała za sobą szloch Laurel. Miała ochotę rozpłakać się jeszcze głośniej, ale ostatecznie przełykała łzy w milczeniu.

Gdy podbiegli do wyjścia, zobaczyli wystającą z góry w suficie twarz jednej z rzymskich herosek - Lavinii. Lavinia pomachała i zsunęła im drabinę. Wszyscy zaczęli się wspinać.

Harper szła na końcu. Kiedy się wspięła, wyjście pod nią się zawaliło. Dziewczyna wytarła twarz z łez i rozmazanego tuszu do rzęs. Jej strój był poobdzierany i brudny. Bezkształtna szopa na głowie niegdyś była włosami. Ale się tym nie przejmowała. Zajmowała ją rozpacz po stracie brata i towarzyszy.

Jej przyjaciele siedzieli na korytarzu, załamani. Duchy natury pod przewodnictwem Lavinii Asimov i jakiegoś ciemnowłosego chłopaka usiłowali uleczyć Leona Valdeza. Kalipso się nad nim pochylała, z rękami złożonymi jak do modlitwy i oczami pełnymi łez i nadziei. Piper pomagała swoim głosem, przemawiając do syna Hefajstosa. Reszta siedziała pod ścianą, dygocząc.

- Chaos - mamrotała Laurel. - Jimmy. Owen!

Zaczęła płakać jeszcze głośniej. Hazel objęła ją ramieniem.

Harper spojrzała na włócznię. Na grocie nadal miała krew Liama.

Diana się do niej przysunęła i pocałowała ją w policzek.

- Harper - szepnęła. - Co się stało?

Przez długi czas nie odpowiadała. W końcu uniosła głowę.

- J-ja...

Nie dokończyła. Drzwi sali gimnastycznej otworzyły się i pojawił się w nich nastolatek z potarganymi włosami i umorusaną smarem twarzą. Jego nadpalona koszula mogła kiedyś być biała - zanim pokrył ją brud i kurz.

Na jego widok zamarli wszyscy. Nawet Leo Valdez nagle odzyskał przytomność, ale to nie na nim Kalipso i lekarze skupili uwagę.

- Cześć wszystkim! - Owen McRae pomachał, kucnął przy Laurel i pocałował ją na oczach wszystkich, po czym osunął się na ziemię, nieprzytomny.

_

Rzymscy półbogowie pojawiający się w rozdziale:

Lavinia Asimov - córka Terpsychory, centurionka piątej kohorty, uwielbiam tą babkę

Ida - potomkini Luny, greckiej Selene, centurionka drugiej kohorty (jej imię kojarzy mi dieyz się z Iidą z BnHA xd)

Claudia - potomkini Merkurego, narratorka Camp Jupiter Classified

Blaise - tak, jak Zabini, syn Wulkana, też z Classified

Ech... Informuję też, że następny rozdział będzie epilogiem. A później dodam tu podziękowania dla wszystkich, którzy wytrwali do końca. Opowiem też, jak tworzyłem bohaterów itd.

Ave!




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top