Rozdział 52
Całe życie przeleciało Harper przed oczami. Dosłownie.
Przypomniała sobie wszystkie chwile: jak wychowywała się z Owenem, jak dorastała, jak przybyli ci nowi uczniowie, jak spotkała matkę, jak Diana pocałowała ją w parku i te miesiące ćwiczeń...
Jakby przez mgłę dziewczyna słyszała krzyki śmiertelników. Mogłaby stać tam wieczność i gapić się półprzytomnie na pożar, ale Diana pociągnęła ją za rękę i razem z pozostałymi rzuciły się do wyjścia.
Percy skierował wielką falę na ścianę. Kiedy jednak tylko ogień zgasł, zapalił się ponownie.
- Leo! - krzyknęła Piper. - To nie ty, prawda?!
Valdez podtrzymał drzwi uciekającym uczniom i przywarł do ściany. Wszyscy panikowali, nawet nauczyciele.
- Niby dlaczego miałbym to robić, Pipes?!
Laurel dotknęła swojej torebki, która zamieniła się w kołczan. Dziewczyna wyciągnęła z niego łuk.
- Zaczęło się? - spytała.
Wtedy cały budynek się poruszył. Annabeth usiłowała przekrzyczeć tłum i pilnowała, by wszyscy opuścili szkołę. W umysłach każdego z herosów rozległ się głęboki głos:
~ Świetnie, że o to pytasz, Laurel Spencer. Tak, zaczęło się. Wreszcie mogę przybrać ludzki kształt!
Percy otarł pot z czoła. Zalewał salę wodą, ale ilekroć to robił, ogień powracał - tyle, że większy i szybciej rozprzestrzeniający się.
- Już... nie mogę! Co to jest?
Leo wyciągnął rękę, usiłując zapakować nad płomieniami, ale na próżno.
- To bez sensu - mruknęła Piper. - Percy, już przestań! Uciekaj stąd!
Wszyscy rzucili się do wyjścia.
- Hazel! - zawołał Owen. - Mówiłaś coś! Co wtedy wyczułaś?
Złote oczy dziewczyny błyszczały niepokojem.
- Ja...
Nie dokończyła.
~ Och, półbogowie ~ odezwał się głos. ~ Dokąd uciekacie? Walka rozpocznie się tu, w szkole.
W tym momencie zatrzasnęły się wszystkie drzwi i okna. Harper podbiegła i usiłowała je otworzyć, ale na marne.
- Annabeth! - krzyknęła Diana. - Wszyscy opuścili szkołę?
Córka Ateny ścisnęła sztylet.
- T-tak!
~ Dajcie spokój! Przejmujecie się tymi śmiertelnikami, jakby oni mieli szansę przeżyć.
I ukazał się im.
Na początku powietrze przy wejściu do sali zamigotało. Później podłoga zadrżała, by w końcu jakby odłamki powietrza utworzyły postać wysokiego na jakieś dwa metry mężczyzny w czarnej szacie. Był nawet przystojny, ale w dość groźny sposób - puste czarne oczy, długie hebanowe włosy i lekko psychopatyczny uśmiech.
~ A więc oficjalnie was witam, bohaterowie! ~ zawołał, nadal tym dziwnym głosem, po czym przeciągnął się, jakby obudził się rano i czuł się świetnie. ~ Yhm, ta ludzka forma jest naprawdę wygodna!
Herosi ustawili się w bojowych pozach wokół niego z bronią w ręku.
- Kim jesteś?! - krzyknęła Harper.
Mężczyzna rozłożył ręce.
~ Nie wiecie? Doprawdy? No cóż, wkrótce albo sami się przekonacie, albo zginiecie, próbując.
W tym momencie Laurel nie wytrzymała. Wypuściła strzałę. Pocisk jedynie zapadł się w szacie mężczyzny, nie czyniąc mu każdej krzywdy.
Dziewczyna opuściła łuk.
- J-jak? - jęknęła.
~ Naprawdę myślicie, że zranicie mnie zwykłą bronią? ~ ich wróg uniósł jedną brew. ~ Może wy nawet nie jesteście warci walki ze mną? Cóż, zaraz się przekonamy!
Pstryknął. Szkolny korytarz zmienił się trener ogromną, szarą grotę - pustą, nie licząc ich.
~ Mam dla was jedno zadanie ~ oznajmił radośnie mężczyzna. ~ Udowodnijcie, że jesteście PRAWDZIWYMI wojownikami! Jeśli tak, zawalczę z wami i zginiecie w chwale! Jeśli nie... ~ wzruszył ramionami. ~ Po prostu zginiecie.
Annabeth zmarszczyła brwi.
- Zaczekaj - powiedziała. - Czy ty jesteś...
W tym momencie podłoga pod nimi się zapadła. Każde z herosów zapamiętało jedynie krzyk pozostałych oraz śmiech mężczyzny w czarnej szacie. I jego słowa:
~ Poznajcie moją kopię Labiryntu Dedala! Nazwałem go: Labirynt Mroku!
***
Kalipso zemdlała. Tego była pewna.
Zapamiętała dokładnie, jak podczas spadania przemknęły jej się oczy, a później uderzyła o twardą powierzchnię i jej zmysły ostatecznie się wyłączyły.
Nie miała snów, co było jedynym plusem tego wszystkiego. Kiedy się obudziła, leżała na ziemi z obdartymi kolanami i dłońmi. Dotknęła włosów. Były potargane.
Westchnęła z frustracji i podniosła się na nogi. Rozejrzała się. Po czymś, co zostało nazwane Labiryntem Mroku, spodziewała się tajemniczej atmosfery i czarnych ścian. Ale nie - jej oczom ukazała się plątanina korytarzy. Ściany? Były pożółkłe i poobdzierane. Jakby utknęła w psychiatryku.
"Weź się w garść", pomyślała.
Otrzepała sukienkę. Włosów nawet nie próbowała układać. Nie miała przy sobie szczotki. Była zdana tylko na swoją powietrzną magię. No i... nikogo nie widziała ani nie słyszała. Utknęli w tym samym labiryncie, prawda? Powinna kogoś znaleźć, jeśli dobrze poszuka.
Ruszyła przed siebie. Nie miała żadnej mapy. Nie miała tego wynalazku, o którym mówił jej Leo - GPS'u. Nie miała niczego, co mogłoby się przydać.
Co powiedział im ten mężczyzna w czarnej szacie? Że chce się przekonać, czy są prawdziwymi wojownikami? Och, super. Pewnie za chwilę coś ją zaatakuje.
Szła dalej. Oczywiście, liczyła, że napotka kogokolwiek, ale najbardziej pragnęła znaleźć Leona. Czy on też zemdlał? Jeśli tak - to czy już się obudził?
Kalipso nie chciała tego, ale jej myśli pomknęły do dnia, w którym podróżowali do Obozu Herosów. Nie mogli znaleźć drogi i zgubili się na Morzu Potworów - w jaskini cyklopa, Polifema.
Pamiętała, jak siedzieli skuleni w jego siedzibie, za ogromnym głazem, usiłując wymyślić jakiś plan w hałasie potwora, który śpiewał jakąś pieśń, okropnie fałszując. Czarodziejka wyłapała słowa o tym, że Nikt jest nikim, co nie miało sensu.
- O co mu chodzi? - szepnęła w końcu do Leona.
Chłopak roześmiał się cicho.
- Och, znam tę historię z obozu. Odyseusz. A później moi kumple. Kiedyś ci opowiem.
Kalipso drążyłaby temat, gdyby nie to, że mieli ważniejsze sprawy na głowie. Nie mogli przecież ukrywać się w nieskończoność.
- No i co, mamacita? - spytał Leo, bawiąc się śrubokrętem. - Masz jakiś plan?
- Nie nazywaj mnie tak - warknęła. - Wiesz, ja jestem nowa w tych sprawach walk z potworami. Może ty coś wymyślisz?
Usiłowała to powstrzymać, ale w jej głosie zabrzmiała lekka panika. Leo to wyczuł. Opuścił narzędzie i spojrzał jej w oczy.
- Hej - powiedział. - Okej, jesteś nowa. Fakt. - Jego brązowe oczy wydawały się niemal czarne w półmroku. - Ale wiesz co? Dam ci dobrą radę. Najważniejsze to trzymać emocje na wodzy. To znaczy, odejść od zdrowych zmysłów tak, żeby wymyślić, jak wydostać się z tarapatów, słonko.
Posłał jej łobuzerski uśmiech - najpiękniejszy na świecie.
Teraz Kalipso nagle się zatrzymała. Oparła się jedną ręką o ścianę, usiłując zebrać myśli.
- Odejść od zdrowych zmysłów tak, żeby wymyślić, jak wydostać się z tarapatów - powtórzyła. - Słonko. Tak. Leo, spotkajmy się.
I właśnie w tym momencie, tuż za najbliższym zakrętem, rozległ się wywołujący u Kalipso zimny dreszcz ryk, który z pewnością nie należał do żadnego z jej przyjaciół.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top