Rozdział 50
Owen zdał sobie sprawę, że mimo, iż znał Laurel już ponad pół roku, tak naprawdę nigdy nie był w jej hotelu, który dzieliła z Dianą.
Kiedy tylko tam weszli, córka Afrodyty pociągnęła go do sypialni. Chłopak zdążył tylko zdjąć kurtkę i buty, ale rozejrzał się. W małym przedsionku ściany były jasnobrązowe, a z boku wisiały wieszaki. Dalej korytarzyk prowadził prosto. Po ominięciu jakiś drzwi (zapewne prowadzących do łazienki) znaleźli się w głównym pokoju. Po lewej stronie stały dwa łóżka, a po prawej - mały stolik, dwie pufy i telewizor.
- Nie ma Diany? - spytał Owen.
Laurel machnęła ręką w kierunku okna. Kiedy do niego przyszła, była dość spokojna, ale teraz wyglądała, jakby ADHD rozsadzało ją od środka.
- Wyszła. Chciałam, żebyśmy byli sami.
- Kiedy wróci?
- Prawdopodobnie wieczorem.
- Więc mamy dużo czasu.
Laurel westchnęła. Usiadła na pufie i wskazała chłopakowi wzrokiem drugą. Owen zajął miejsce.
- Musimy poważnie porozmawiać - powiedziała Laurel, obracając w palcach swój koralikowy naszyjnik z Obozu Herosów. - Ja... miałam ostatnio kontakt z matką. Podczas snu.
Owen zamrugał powiekami ze zdziwienia. Po tym, jak ostatnio Kalipso i Piper opowiedziały o nauczycielce, półbóg myślał, że już nic go nie zaskoczy, a tu proszę - odzywa się sama Afrodyta.
- Według mojej matki - ciągnęła Laurel - data przebudzenia naszego wroga to dwudziesty dziewiąty czerwca.
- Dwudziesty dziewiąty? - spytał Owen, zdumiony. - To zakończenie roku szkolnego. Więc zostały dwa miesiące na przygotowania?
Oczy Laurel rozbłysły.
- Tak. Ale to nie wszystko, Owen. Moja matka jest też pewna, że podczas tej bitwy zginą dwie osoby.
Dwie osoby. Więc nawet, gdyby chłopak się poświęcił, chcąc chronić przyjaciół, i tak umrze ktoś jeszcze. Chyba że...
Poruszył się niespokojnie na siedzeniu. Nie mógł się pozbyć z głowy wizji Leona Valdeza, leżącego bezwładnie na ziemi.
- Dwie osoby? Więc... ktoś z nas plus nasz wróg?
Warga Laurel zadrżała.
- Nie. Afrodyta powiedziała dokładniej: dwoje herosów. O śmierci naszego wroga nie wspomniała.
Świetnie. Owen wiedział, że może być źle, ale okazało się, że na pewno będzie beznadziejne. Wlepił wzrok w blat stolika.
Laurel przyglądała mu się uważnie, zastanawiając, czy powinna zdradzić mu ostatnią wiadomość. Nadal pamiętała uśmiech matki i jej słowa:
Ale mam też dobre wieści, Laurel! Będzie dużo miłości.
Naturalnie, mogło chodzić o innych herosów. Percy z Annabeth, Frank z Hazel, Diana z Harper czy Nico z Willem. A jednak... Dziewczyna nadal miała cień nadziei, że Afrodyta mówiła o niej. O niej i Owenie.
Chłopak podniósł wzrok. Laurel musiała podjąć szybką decyzję. Nie mogła dłużej milczeć. Albo powie mu o tym, albo zmieni temat.
Kiedy brązowe oczy Owena padły prosto na jej niebieskie, zdecydowała się na drugą opcję.
- No więc... powinniśmy powiedzieć o tym innym. Ja chciałam najpierw tobie, bo... - ugryzła się w język. - Uważałam, że nie trzeba od razu tak tego, mmm, rozpowszechniać. To może pójdziemy i im...
Owen nakrył jej dłoń swoją. Laurel wydała w myślach okrzyk radości. Na bladych policzkach chłopaka dostrzegła delikatne rumieńce.
- Nie teraz - powiedział. - Później. Może w szkole. Jutro.
Laurel kiwnęła głową.
- No dobra. - Myślała przez chwilę, o co go spytać. - A... słyszałam, że Percy uczy cię szermierki. Jak ci idzie?
Owen zsunął rękę.
- W porządku, jak myślę. Na pewno lepiej, niż panowanie nad Mgłą.
- Ach.
Laurel słyszała, że Owen ma problemy z opanowaniem tego rodzaju magii. Uśmiechnęła się zachęcająco.
- Na pewno ci się uda. Po prostu się nie poddawaj.
Z jakiegoś powodu ta rada zabrzmiała w ustach Laurel bardziej motywująco niż u Harper czy Hazel. Kącik ust Owena drgnął.
- Mam nadzieję.
Zapanowało na chwilę milczenie, po czym przerwała je Laurel.
- Wiesz - powiedziała - może się przejdziemy, jeśli ci się nie spieszy.
Półbóg pomyślał o czekających na niego stosach podręczników w domu.
- Skąd - odparł. - Mam mnóstwo wolnego czasu.
***
Nico wsunął do ust kolejną frytkę. Z jakiegoś powodu lepiej odrabiało mu się lekcje w McDonaldzie. Siedział i pisał, nie zwracając uwagi na tłumy gapiów.
Już od dłuższego czasu - a dokładniej: odkąd opuścili Obóz Herosów - di Angelo walczył z pokusą złamania sobie ręki, nogi lub czegokolwiek. Potrafiłby znieść ten ból, byleby zobaczyć się z chłopakiem. Ale tego nie zrobił. Po pierwsze - obiecał Willowi. Po drugie - zbliżała się wielka bitwa i musiał być w dobrej formie. Nie wiadomo, kiedy wróg zaatakuje.
Kiedy skończył odrabiać historię, wsunął zeszyt ćwiczeń do plecaka. Przez przypadek trącił łokciem coca-colę, ale zdołał złapać butelkę, zanim zalała książki. Odetchnął z ulgą i wyciągnął następny przedmiot.
Myślał nad swoimi ocenami. Z angielskiego wychodziła mu trójka, więc nie było tak źle. Z matematyki - też trzy. Z historii miał nawet szóstkę. Tak, lubił ten przedmiot, który wydawał mu się wyjątkowo bliski, jakoże Nico urodził się w latach trzydziestych ubiegłego wieku.
Dalej... Biologia. Spokojnie pięć. Nico spędził tyle czasu z Willem podczas leczenia herosów, że miał anatomię w jednym palcu.
Pomyślał o pozostałych przedmiotach. Nie było tragedii. Nie miał żadnej dwójki ani jedynki. Nieźle, biorąc pod uwagę, że przez dłuższy czas nie chodził do szkoły.
W końcu Nico skierował się do apartamentu. Było wyjątkowo ciepło na dworze (jak na kwiecień, naturalnie), więc rozpiął kurtkę. Lekki wiatr rozwiewał jego półdługie czarne włosy.
Nagle, kiedy syn Hadesa był już naprawdę niedaleko, gwałtownie się zatrzymał. Dlaczego to zrobił? Sęk w tym, że właśnie nie wiedział. Jakby jakaś potężna magiczna siła kazała mu to zrobić.
Obraz przed oczami Nica się zaćmił. Chłopak zobaczył parę scen: ogromny mężczyzna jakby wynurzający się z ciemności, ogromna eksplozja ognia i płonący budynek.
Trwało to zaledwie chwilę. Potem wszystko wróciło do normy. Obraz się wyostrzył.
Nico rozejrzał się. Był sam na drodze.
Chyba się dziś naprawdę nie wyspałem, pomyślał. To znaczy, bardziej niż zwykle.
I pobiegł do apartamentu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top