Rozdział 42
Laurel patrzyła przez okno, jak Owen oddala się razem z grupą ich przyjaciół. Czuła złość.
Oczywiście, zależało jej na Obozie Herosów. Od śmierci jej ojca, brata i macochy był to jej dom - miejsce, gdzie zawsze czuła się bezpiecznie. Teraz okazało się, że coś jest z nim nie tak. Półbogini bardzo się martwiła.
Ale denerwowało ją, że to stało się akurat dzisiaj. Dzisiaj, kiedy zamierzała wyznać Owenowi, co do niego czuje. Nie mogłaby zrobić tego, kiedy głowę chłopaka zaprzątało coś innego.
Tego dnia dziewczyna musiała ponadto zrezygnować z dodatkowych zajęć z tańca, na które zapisała się niedawno. To znaczy, nie stawiała pasji ponad życie towarzyszy. Lecz i tak było jej trochę przykro.
Jak się domyśliła, kiedy tylko skończyły się podstawowe zajęcia, Annabeth Chase dostała SMS-a od Percy'ego. Musieli natychmiast zjawić się w obozie.
Złapali dwie taksówki. Do pierwszej wsiedli Frank, Hazel i Annabeth. Laurel wylądowała w drugiej z Piper i z Kalipso. Jimmy uznał, że zostanie, choć nikt nie wiedział, dlaczego tak postąpił.
Siedziała za kierownicą, wpatrując się w okno. Jej towarzysze rozmawiali przyciszonymi głosami o tym, co mogło się stać, ale Spencer nawet ich nie słuchała.
W końcu dotarli na miejsce. Kierowca wyciągnął rękę po zapłatę, ale Piper uśmiechnęła się tylko i zapewniła go, że nie muszą płacić, bo dla mężczyzny zawieźć ich było czystą przyjemnością. Ten się zgodził i odjechał.
Cała trójka zbiegła ku obozowi i zastała go w ruinie.
Pawilon jadalny, całkiem niedawno naprawiony po walce herosów z Kolosem Nerona, znów był w opłakanym stanie - choć nie aż tak strasznym, jak ostatnio. Niektóre domki miały nadpalone ściany.
Ale tych drobnych uszkodzeń nikt nie nazwałby "zrujnowaniem obozu". W najgorszym stanie byli obozowicze.
Annabeth, Frank i Hazel już dotarli. Krzątali się dookoła, pomagając dzieciom Apollina w opatrywaniu rannych.
Kalipso, Piper i Laurel nawet się do siebie nie odzywali. Po prostu rzucili się biegiem.
Minęli dwie dziewczyny, bliźniaczki Victor. Holly zwijała się z bólu, a w ramiona miała wbite noże, ale uśmiechała się triumfująco. Laurel, imienniczka córki Afrodyty, była w jeszcze gorszym stanie, z podbitymi oczami, mieczem w lewej nodze i skręconą prawą kostką, ale wznosiła swój łuk w górę.
- Udało się! - wykrzyknęła. - Zwycięstwo dla półbogów!
Po czym zemdlała. Austin Lake i Kayla Knowles podbiegli do nich.
- Co tu się stało? - zapytała Piper, rozglądając się i rozkładając ręce.
Koło nich przekuśtykała Julia Feingold ze złamaną nogą, wspierając się o kulach.
- To nie ja miałam te pułapki - wymamrotała. - To Alice. Albo Connor. Albo Cecil. Nie wiem.
Trójce herosów jeszcze bardziej pomieszało się w głowie, ale wtedy podbiegł Will Solace. Miał na sobie typowy lekarski strój, ale sądząc po jego zabandażowanym nadgarstku, sam nie wyszedł z tego bez szwanku.
- Hej! - zawołał. - Całe szczęście, że już jesteście. Dopiero co odparliśmy atak na obóz.
- Jak to? - zdumiała się Kalipso. - Przecież bariery powinny was chronić!
Will bezradnie rozłożył ręce.
- Nikt nie wie, jak do tego doszło. Ale potworów było nieludzko dużo.
Dłonie Laurel zacisnęły się w pięści.
- A... obozowicze? Gdzie jest... - chciała powiedzieć "Owen", ale w porę ugryzła się w język.
- Wszyscy w cięższym stanie są w domku Apollina - odparł Will. - Chodźcie.
***
Owen miał wizje. Znowu.
Na początku śniło mu się, że stoi w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Ktoś trzymał go za rękę, ale chłopak nie wiedział, kto to. Chwilę później rozbłysło światło. Wokół nich pojawiły się wysokie ściany. Owen zobaczył stojącą obok Harper.
Odwróciła się do niego. Za tą królewską pewnością siebie w jej oczach kryło się przerażenie. Dziewczyna uniosła lekko kącik ust.
- Daj z siebie wszystko - powiedziała. - Chcę cię jeszcze zobaczyć, rozumiesz?
Po czym zniknęła. Owenowi pociemniało przed oczami, ale odwrócił się jeszcze i zobaczył przed sobą długi korytarz, z którego głębi rozległ się potworny ryk.
Następnie wizja zmieniła się. Syn Nemezis stał obok jakiegoś chłopaka w bluzie z kapturem.
- To jest nieuniknione, McRae - powiedział chłopak. - Ale postaram się jakoś wam pomóc.
- Pomóc? - spytał Owen z niedowierzaniem, marszcząc lekko nos. - Niby jak?
- Trzymać się na uboczu. Jak zwykle. Wiesz mi, to pomoże. Nie próbuj się ze mną skontaktować. Nie próbuj mnie odnaleźć.
Sen ponownie się zmienił. Owen zobaczył Obóz Herosów, cały w ruinie. Tylko przy ognisku Hestii stała pewna bogini. Bogini, którą chłopak bardzo dobrze znał.
Nemezis, pomyślało jego senne ja.
Matka spojrzała prosto na niego. Kiedy przemówiła, jej głos rozbrzmiał w jego umyśle.
Czas próby się zbliża. Bądź gotowy. I niech cię serce prowadzi.
A potem wydarzyło się coś jeszcze bardziej niezwykłego. Owen usłyszał jeszcze jeden głos, głośniejszy.
- Hej? Obudź się!
Otworzył oczy. Zobaczył nad sobą chłopaka z jasnymi włosami. Zaraz... Will Solace!
Chwilę później Owen przypomniał sobie sen, jaki miał dawno temu: budzi się i widzi nad sobą jakiegoś nastolatka. A więc wizje, które pojawiały się w jego głowie, przedstawiały przyszłość.
Na początku ogarnęła go radość. Więc faktycznie będzie spędzał czas w stajni z pegazami w towarzystwie Laurel. Później jednak przypomniały mu się inne wizje: Kalipso krzycząca i ostrzegająca przed czymś Leona, sam syn Hefajstosa leżący bezwładnie na ziemi, Harper krzywiąca się z bólu i zakrywająca twarz dłońmi oraz wiele innych, niezbyt przyjemnych scen.
To się nie może zdarzyć, pomyślał Owen. Leo Valdez nie może umrzeć. To wszystko... tego nie będzie. Dopilnuję, choćbym sam miał zginąć.
Ale myśląc to, poczuł się żałośnie. Jakie szanse miał jeden chudy chłopiec przeciwko przeznaczeniu?
Will Solace położył mu rękę na ramieniu.
- Jak się czujesz?
Zmysły Owena się wyostrzyły. Przypomniał sobie, co się ostatnio działo: wielka bitwa, obozowicze kontra armia potworów. W pewnym momencie półbóg poczuł jakieś mocne uderzenie w głowę i tu film się urywał.
Chłopak zobaczył, że leży w jakimś miejscu, jakby w małym oddziale szpitalnym. Przy nim siedział Will Solace w stroju lekarskim. Dalej stała Laurel Spencer, zaciskając pięści i z malującą się w oczach nadzieją.
Bogowie. Laurel tu jest...
- C-co się stało? - spytał Owen.
Gwałtownie się podniósł. Will zmierzył go wzrokiem.
- Jak widzę, nic poważnego - powiedział. - Czujesz się lekko osłabiony, ale w porządku, prawda?
Owen powstrzymał się od uderzenia go w twarz.
- Ale co z obozem?
Laurel podbiegła do niego, zanim Will zdążył odpowiedzieć i mocno go uścisnęła.
- Ty idioto! - zawołała. - Obóz tworzą herosi. Póki z nimi jest wszystko w porządku, obóz nadal istnieje.
Pocałowała go jeszcze w policzek i się odsunęła.
- Dokładnie - poparł Laurel Will. - Martw się o siebie. Ale jeśli już musisz wiedzieć, udało nam się ocalić to miejsce.
Dopiero wtedy Owen odetchnął z ulgą.
- Ufff - powiedział. - No to, yyy, dobrze. Co z resztą obozowiczów?
- Reszta... - Will westchnął. - No więc większość duchów natury jest w dobrym stanie. Dzieci Hermesa też wyszły bez większego szwanku, tylko parę nacięć i siniaków... Nie licząc Alice. Reszta...
Pokręcił głową. Owen się zaniepokoił.
- Co z resztą?
- Yyy, spokojnie, wszyscy żyją - zapewnił go szybko Will.
Uśmiechnął się. Syn Apollina miał wyjątkowy dar uspokajania innych. Owen trochę ochłonął.
- Jasne - mruknął. - Ale co z nimi?
Will i Laurel pomogli mu się podnieść.
- Skoro już ci się poprawiło, możesz chyba iść do reszty - powiedziała córka Afrodyty i spojrzała na blondyna niepewnie i pytająco.
Solace kiwnął głową.
- Jasne jak słońce - oznajmił.
Laurel wyprowadziła Owena z domku Apollina i zaproponowała, by udali się nad jezioro kajakowe. Na początku syn Nemezis nie był zwolennikiem tego pomysłu, bo właśnie tam siedział z Harper i Damienem, kiedy dowiedział się o ataku na obóz od Cecila. Jednak kiedy Laurel o coś prosiła, nie potrafił odmówić, toteż chwilę później oboje siedzieli nad jeziorkiem.
Córka Afrodyty opowiedziała mu, jak tutaj przyjechali, bo Percy napisał do Annabeth.
- Alice ma złamaną nogę - powiedziała Laurel. - Paolo, syn Hebe... - skrzywiła się - oderwaną. I oderwaną rękę.
- CO?! - krzyknął Owen.
- Spokojnie, Will Solace mu ją przyszył - Laurel uśmiechnęła się blado. - Wiesz, Paolo ciągle się jakoś uszkadza. Bliźniaczki Victor od Nike też nie mają się najlepiej z tymi powybijanymi wszędzie nożami. Billie Ng złamała rękę. Leona, Nika i ciebie znaleziono nieprzytomnych. Percy miał strzały w ramieniu. Chiara, Nyssa od Hefajstosa, Diana i Damien wyglądają, jakby wleźli pod pociąg co najmniej dziesięć razy. Shermana zastaliśmy w kałuży krwi. Malcolm Pace najpierw złamał nogę, a potem dostał czymś w głowę i zemdlał. Harper, Valentina i Miranda po zderzeniu z jakimś mechanicznym potworem dostały ataku drgawek.
- Ufff, a już myślałem, że mamy kłopoty.
Laurel się skrzywiła.
- Wbrew pozorom, sporo przetrwało. Uzdrowiciele są przynajmniej w stanie uzdrawiać. Troje dzieci Hermesa wyszło z tego w dobrym stanie. No i najmłodszy obozowicz, Harley, także.
Owen kiwnął głową. Po czym zapadła między nimi cisza.
Jedynym dźwiękiem był szum jeziora. Owen siedział i czuł, że temperatura wzrasta z każdym oddechem Laurel Spencer. Ta dziewczyna była niesamowita.
A potem córka Afrodyty wyciągnęła rękę i ujęła jego dłoń. Chłopak usiłował nie zemdleć.
- Owen... - zaczęła, biorąc głęboki wdech. - Posłuchaj, skoro już tu jesteśmy, chcę ci o czymś powiedzieć. Bardzo mi się po...
Oczywiście, ta chwila nie mogła trwać długo.
Znowu ktoś podbiegł.
Tym razem była to dziewczyna, którą Owen widział podczas walki. Miała krótkie ciemne włosy, oliwkową skórę i migdałowe oczy.
- Hej! - wykrzyknęła. - Jesteście tu potrzebni!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top