Rozdział 41
Mimo, że w większości Stanów Zjednoczonych zima już przechodziła, w maleńkiej części Nowego Jorku szalały wichury i padał śnieg. Kobieca postać w płaszczu przepychała się przez tłum, by w końcu dotrzeć do nocnego klubu, w którym się umówiła.
Chłód jej nie doskwierał. Weszła pospiesznie do środka, gdzie przesiadywały spore grupy śmiertelników otoczonych tak grubą Mgłą, że można było krzyczeć im do ucha o bogach greckich w dwudziestym pierwszym wieku, a oni pomyśleliby, że ktoś gada o jakiś codziennych sprawach.
Kobieta delikatnie odrzuciła kaptur płaszcza do tyłu, ukazując swoją twarz seryjnej morderczyni. Miała mocny makijaż, mocne szaleństwo w oczach i czekoladowe włosy.
Wyminęła śmiertelników i usiadła przy jednym ze stolików, naprzeciwko postaci w szarej bluzie. Następnie zdjęła płaszcz.
- Cześć! - zawołała. - Stęskiłeś się?
Chłopak zrzucił kaptur. Miał dwukolorowe oczy, bladą cerę i zdegustowany wzrok.
- Po co tu przyszłaś, Eris? Spodziewałem się kogoś innego.
Wywróciła oczami.
- Och, dajże spokój! Wiedziałeś, że się tu zjawię. W końcu mam coś dla ciebie.
Sięgnęła do kieszeni. Wyciągnęła z niej spory, zwinięty kawałek pergaminu, po czym rozłożyła go na stoliku. Uśmiechnęła się promiennie do Liama.
- Oto mapa! Ta, którą chciałeś! A tu - wskazała na róg kartki - jest dokładny adres.
Chłopak wywrócił oczami, sięgnął po mapę i zamierzał już znikać, ale bogini złapała go za nadgarstek.
- Hej, zaczekaj! - zrobiła minę niewinniątka. - Liam, chyba nie zamierzasz tego nie wykorzystać.
On jedynie westchnął i niechętnie opadł na krzesło. Z powrotem rozłożył mapę.
- No dobra. Jaki masz plan?
Oczy Eris zapłonęły - bardziej niż zwykle. Wyciągnęła nóż i wskazała nim punkt na mapie.
- Tutaj - oświadczyła - możemy uderzyć. Co ty na to?
Liam zacisnął usta.
- Nie - odparł. - To zły pomysł.
- No wiesz co? - warknęła Eris. - Chodź za mną.
Zanim zdążył zareagować, schowała nóż i mapę, zarzuciła płaszcz i złapała Liama za rękę. Przepychając się między ludźmi, wyszli z baru. Bogini zaprowadziła go za budynek nocnego klubu.
- Czy tu nie jest idealnie? - spytała, rozmarzona.
Chłopak odetchnął z ulgą, jakby właśnie przebiegł maraton, a ona podała mu butelkę wody.
- Jest... dobrze - wymamrotał. - No więc, jeśli chodzi o ten twój plan...
- O tak! - wykrzyknęła podekscytowana Eris. - W tym miejscu, które ci pokazywałam. Jest tam ta dwójka dzieci, której szukałeś... No, w każdym razie są w pobliżu. Pasuje ci?
Liam otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale się zawahał. Poprosił swoją towarzyszkę, żeby poczekała, po czym jeszcze raz wyciągnął mapę. Rozłożył ją w taki sposób, żeby i Eris wszystko widziała.
I nagle poczuł w prawej ręce ból - tak mocny, że omal nie zemdlał. Zawirowało mu przed oczami parę wizji z przeszłości. Zobaczył siebie samego sprzed wielu lat, nieprzytomnego, spadającego w mrok w jakby zwolnionym tempie, z rozwianymi włosami i odłoniętymi pobliźnionymi rękami.
Pomyślał tylko "No nie, znowu?!". A potem zachwiał się i osunął na ziemię.
Upadłby, gdyby Eris go nie podtrzymała.
- Liam! - syknęła. - Mówiłeś, że trzymasz to pod kontrolą!
Chłopak przełknął ślinę o smaku folii aluminiowej. Wyprostował się.
- Przepraszam. Już wszystko dobrze. Co do tego planu...
- Tak? - Eris odzyskała entuzjazm.
Liam nienawidził bliskiego kontaktu, dlatego nienawidził, kiedy bogini kłótni tak się do niego przybliżała, miała swoją twarz blisko jego twarzy albo go obściskiwała. Teraz zrobiła te trzy rzeczy naraz. Chłopak powstrzymał się od nawrzeszczenia na nią i tylko lekko ją odepchnął.
- Hmmm - mruknął. - No, to dobry plan, nawet, ale...
Eris klasnęła w dłonie i podskoczyła.
- Świetnie!
Pochyliła się szybko nad mapą i pstryknęła w nią palcem. W jednym punkcie pojawił się czarny znak przedstawiający skrzyżowany miecz z włócznią.
Zrobiła to tak prędko, że Liam na początku nie zareagował. Czuł się jak w jakimś transie. Dopiero po zobaczeniu tego znaku trochę oprzytomniał. Wystarczająco, żeby przerazić. Zamrugał powiekami.
- Zaczekaj! - zawołał. - Nie mówiłem, żebyś odpalała ten plan! Nie słyszałaś mojego ale?
Eris zagwizdała i powłóczyła nogą.
- Ups.
- Musimy to cofnąć! - krzyknął Liam. - Szybko, do...
- Czekaj - przerwała mu bogini.
Jej wzrok stwardniał. Oczy zrobiły się zimne i przyjazne mniej więcej tak samo jak jej przyczepiony do pasa, zaostrzony nóż. Gdyby zwykły śmiertelnik zobaczył taką kobietę na ulicy, w dodatku z taką miną, zacząłby się zastanawiać, czy przypadkiem nie jest za późno na ratunek.
- Liam - syknęła. - Co ci tak zależy, co? Czyją stronę trzymasz?
Chłopak wiedział, że bogini kłótni mu nie odpuści. Znał ją wystarczająco dobrze. Zawsze robiła wszystko, by jak najbardziej przedłużyć każdą sprzeczkę. Musiał sam odpuścić. Wywrócił więc tylko oczami.
- Wiesz, którą - odparł. - Nie musimy tego powstrzymywać, jeśli nie chcesz.
Eris potaknęła.
- No.
Po czym wyrwała mu mapę, zarzuciła na głowę kaptur i odeszła bez słowa.
Liam został sam. Ulicą przejechało parę samochodów, ale żaden kierowca nie zwrócił uwagi na samotnego chłopaka stojącego w samej bluzie w nietypowym miejscu. On jednak się przyzwyczaił. Łatwo było go przeoczyć. Nikt nie poświęcał mu swojego zainteresowania, wszyscy zajmowali się sobą.
Liam westchnął. Pomyślał o tym, co przed chwilą wywołała Eris. Nie chciał tego, ale stał tutaj, bezradny. Mógł mieć jedynie nadzieję, że cała akcja obędzie się bez rannych.
A były to marne nadzieje.
Chłopak spojrzał w niebo. Zimno mu nie doskwierało. Pomyślał o Jimmy'm Mossie. Ze wszystkich herosów, jakich spotkał w życiu, ten syn Hebe był... jak by g nazwać?... najodpowiedniejszy do tego zadania. Liam nie czuł się zbyt dobrze, kładąc mu na barkach tak dużą odpowiedzialność.
Musiał jak najszybciej jechać do hotelu Jimmy'ego, póki ten był w szkole, żeby zostawić mu kartkę z wiadomością. Nie mógł pojawić się przed nim... nie w tej formie.
No i był jeszcze jeden powód. Liam obawiał się spojrzenia mu w oczy po... no, po tym, co zrobił pod wpływem emocji.
Nie mogę marnować czasu, pomyślał i pobiegł do samochodu.
***
Owen padł na ziemię i odczołgał się na bok.
W ostatniej chwili. Gdyby tego nie zrobił, zostałby zmiażdżony drzewem, które przed chwilą Minotaur wyrwał razem z korzeniami. Naładowany adrenaliną chłopak dźwignął się na równe nogi i zmienił zegarek w miecz.
- Skąd ich tak dużo?! - krzyknął Connor Hood.
Cecil, chłopak, który poinformował Harper, Owena i Damiena o ataku na obóz, otarł pot i krew z twarzy.
- Nie mam pojęcia - wymamrotał i skoczył z mieczem na najbliższą Empuzę.
Pozostali herosi też natarli. Niedaleko Harper przeleciała strzała Chejrona.
Dziewczyna uniosła włócznię. Chciała zaatakować, ale się wahała. Najpierw potrzebowała planu. Potworów było niemiłosiernie dużo i garstka półbogów nie miała z nimi szans. Musieli szybko coś wymyślić.
Córka Nemezis nawet nie zauważyła zbliżającego się do niej ogromnego kształtu. Zorientowała się dopiero, kiedy Percy przebiegł obok niej i cisnął mieczem w Minotaura. Trafił idealnie w jego pierś.
- Harper! - wrzasnął Jackson. - Co tak stoisz? Ruszaj się!
- Próbuję myśleć! - zaprotestowała. - Jest ich za dużo, musimy użyć podstępu.
Malcolm Pace wbił sztylet w plecy Empuzy o krótkich, kasztanowych włosach - tej, którą spotkali Owen i Laurel w kawiarni. Uchylił się, kiedy rozzłoszczona wampirzyca zaczęła machać i drapać przed rozpadnięciem się w pył.
- Tu się zgadzam - powiedział. - Feingold!
Julia zaciekle walczyła swoim nożem. Z nacięcia na jej policzku sączyła się krew.
- Jestem trochę zajęta!
- Twój domek! - odkrzyknął Malcolm. - Mówiłaś, że jedenastka ma te jakieś wybuchające pułapki. Macie je?
Julia zmarszczyła brwi.
- O czym ty... - Nagle jakby ją olśniło. - Ach, tak! Te pułapki! Miałam je, przechowywałam osobiście. Ale potem dałam je Alice. Alice, daj pułapki!
Jej współgrupowa podbiegła. Wyglądała na wyczerpaną.
- Nie mam ich! - zawołała. - Dałam je Connorowi! Albo Cecilowi, nie pamiętam! Chłopcy, pułapki!
Connor odbił uderzenie kolejnej Empuzy mieczem i się odwrócił.
- Mnie nic nie dawałaś!
Cecil parsknął.
- A to ciekawe, bo mi też nie!
- Dawałam wam! - sprzeciwiła się Alice.
Cała trójka zaczęła się sprzeczać. Malcolm westchnął.
- Okej, ten pomysł odpada. Dajcie mi chwilę, wymyślę nowy plan.
Sherman Yang uskoczył przed ognistą kulą Kanadyjczyka.
- Ta? Sęk w tym, że nie mamy chwili!
Nieco dalej Nico tupnął nogą. Ziemia zadrżała i pochłonęła połowę potworów, ale wtedy niemal natychmiast nadbiegła kolejna gromada.
- Co to ma być?! - jęknął di Angelo.
Zamierzał znowu przyzwać podziemną magię, ale wtedy rozległ się krzyk Willa: "Nawet o tym nie myśl!". Nico odwrócił się do swojego chłopaka i spojrzał na niego ze złością, ale dalej walczył już tylko mieczem.
Malcolm Pace strzelił palcami.
- No i co? - mruknął Sherman. - Masz jakiś błyskotliwy pomysł?
- Pomysł mam, niekoniecznie błyskotliwy. Ale da nam parę chwil. Percy, dasz radę zabrać część potworów nad jezioro kajakowe?
Syn Posejdona kiwnął głową, po czym zaszarżował na sporą grupę przeciwników. Wykrzyknął parę sprośności w ich kierunku, a następnie rzucił się biegiem. Potwory podążyły za nim.
- Powinniśmy dać radę! - zawołał Malcolm, choć w jego oczach tlił się cień niepewności. - Tylko dajcie z siebie wszystko!
Herosi kiwnęli mu głową, po czym rzucili się w dalszy wir walki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top