Rozdział 35
Powróciły złe wspomnienia.
Ten stan, który wywołała u herosów Echidna machnięciem ręki... To było okropne. Każdy z półbogów przeżył to w najgorszy dla siebie sposób.
Laurel zobaczyła obrazy. Ujrzała wysoką kobietę z promiennym uśmiechem na twarzy i upiętymi ciasno złotymi włosami, z których wyłaniały się ciemne odrosty. Kobieta stała obok mężczyzny mniej więcej swojego wzrostu, z jeszcze jaśniejszymi włosami, lekko pofalowanymi.
Między sobą ściskali za obie ręce małego chłopca. Laurel dobrze znała tego malca. Miał na sobie niebieską koszulkę i dżinsy, które trochę na nim wisiały, bo były przuduże. Jego oczy, czarne jak u tej kobiety, błyszczały radośnie. Krótko ścięte brązowe włosy mu się rozkopały.
Cała trójka się uśmiechnęła. Chłopiec podbiegł do Laurel i zarzucił jej rączki na szyję.
- Mama powiedziała, że niedługo jedziesz - oznajmił chłopiec z lekkim smutkiem.
Laurel omal nie pękło serce. Ten chłopiec był taki uroczy!
- Nie martw się - pocałowała go w głowę. - Obiecuję, że wrócę. To tylko jedno lato.
Chłopczyk parsknął.
- No jasne! Ten obóz... Tatuś mówił, że jesteś półboginią. Że twoja mama to bogini miłości.
- To prawda - Laurel uśmiechnęła się słabo.
Chłopiec skrzyżował ręce na piersi i zrobił naburmuszoną minę.
- No i co? - spytał. - Tam przecież są potwory! Czasami łuk nie wystarczy, żeby je pokonać, one nie umierają.
Popatrzył na dziewczynę z całą swoją powagą przedszkolaka. Laurel stłumiła śmiech.
- Nie musisz się martwić - orzekła. - Poradzę sobie, zobaczysz.
Chłopiec wywrócił oczami, po czym cmokął Laurel w policzek, odwrócił się i pobiegł. Padł prosto w objęcia złotowłosej kobiety. Ona roześmiała się i wzięła go na ręce. Mężczyzna objął kobietę, swoją żonę, po czym uśmiechnął się do córki Afrodyty.
Kolejna wizja: przyszła jesień. Laurel przyjechała do domu. Kiedy otworzyła drzwi, w progu stanął mężczyzna z falistymi włosami, jej ojciec.
- Cześć, Laurel! - uścisnął ją. - Jak było na obozie?
Dziewczyna roześmiała się. Nie widziała się z rodziną ponad dwa miesiące i bardzo się za nimi stęskniła.
- Cześć, tato - powiedziała. - Było...
Nie skończyła, bo w tym momencie do przedpokoju wpadł mały, czteroletni chłopczyk. Przez wakacje trochę już podrósł, ale poza tym wiele się nie zmienił - ścięte krótko brązowe włosy, czarne jak obsydian, ale wesołe i dziecięce oczy, opalona buzia.
- Laurel!!! - krzyknął i ze śmiechem rzucił się na nią z pluszowym misiem.
Półbogini roześmiała się. Podniosła chłopca.
- Też mi ciebie brakowało, Trevor.
Za chłopcem weszła jego matka, macocha Laurel ze złotymi włosami. Wyglądało na to, że akurat sprzątała. Miała na sobie fartuch, a w ręce ściskała nasiąkniętą płynem ściereczkę do mycia naczyń. Oparła się o framugę drzwi i uśmiechnęła.
Niewiele półbogów ma takie kochające rodziny, pomyślała Laurel. Jestem naprawdę ogromną szczęściarą.
Znowu przeskoczyła do następnej wizji. Była już starsza. Dwunastego lipca miała skończyć szesnaście lat, a był czerwiec. Wyjeżdżała na kolejny obóz i żegnała się z ojcem, macochą i bratem.
Trevor nie bawił się już misiami. Uważał to za dziecinne. Jego jedynymi zabawkami były plastikowe samochody, a także zabawkowe łuki.
Akurat chłopiec miał na plecach kołczan, a w ręce łuk. Żegnała się z siostrą.
- Wiem, że jestem śmiertelnikiem - mruknął. - Nie półbogiem. Ale widzę przez Mgłę. Będę bardzo dzielny jak ty, Laurel. A kiedy dorosnę, zostanę instruktorem łucznictwa. Żeby zwykli ludzie też mogli się wykazać.
- Z pewnością dopniesz swego, kochanie - powiedziała czule Laurel. - Muszę już lecieć.
Nachyliła się, by go pocałować w policzek, ale się cofnął.
- Fuj! Nie jestem już dzieckiem!
Laurel udawała, że robi obrażoną minę. Trevor wymiękł. Opuścił ramiona.
- Ech... No dobra.
Dziewczyna roześmiała się i pocałowała go we włosy. Po czym pożegnała go i wyszła.
A później... Ten dzień. Głos w telefonie. Laurel zapamiętała go do końca życia.
Wiesz... chodzi o twoją rodzinę. Cała trójka. Atak terrorystyczny. Niestety zginęli, ale...
Potem w głowie heroski pojawiła się scena, której nigdy wcześniej nie widziała: galeria handlowa, tłum ludzi. Wśród nich jej rodzina. Macocha ciągnęła małego Trevora za rękę. Chłopiec miał na sobie koszulkę, szorty i zabawkowy łuk. Chwilę później Laurel zorientowała się, że ludzie panikują. Coś się działo.
A jednak mimo to w oczach Trevora nie było strachu. Ten ośmiolatek miał taką minę, jakby był gotów wyskoczyć i ustrzelić każdego napotkanego przestępcę swoim łukiem.
Nagle pojawiła się kobieta z czarnymi włosami ściągniętymi w koka i bursztynowymi oczami. Zamierzała chyba przemówić do tłumu. Swoją postawą i gestykulacją, a także naturalnym kolorem włosów przypominała Dianę Granger.
- ZACHOWAJCIE SPOKÓJ! - krzyknęła tak głośno, jak tylko potrafiła. - SZYBKO, WSZYSCY DO WYJŚCIA! BEZ PANIKI!
I pomogła iść starszej pani z laską.
- Mamo? - odezwał się Trevor, ściskając mocniej jej rękę. - Ci wszyscy ludzie mówią, że...
Ojciec zacisnął zęby.
- Słyszałeś, co mówi pani, Trevor. Bez paniki i do wyjścia.
- Mówią o ataku terrorystycznym - wymamrotał Trevor. - Że był niedaleko i tu też mogą być bomby.
- Na pewno to nieprawda! - krzyknęła jego matka. - Siedź cicho i chodź.
- Muszę powiedzieć - zaprotestował chłopiec. - Ja wcale nie zamierzam tutaj umrzeć. Wczoraj skończyłem osiem lat. To mało, bo inni mają tak bardzo, bardzo dużo. Chcę być instruktorem łucznictwa, Laurel we mnie wierzy.
Matka ciągnęła go do wyjścia. W końcu wzięła go na ręce, bo za dużo ludzi się pchało.
- BEZ PANIKI, POWTARZAM! - krzyknęła kobieta z bursztynowymi oczami.
- Ale jeśli umrę - ciągnął Trevor, zaciskając piąstki - to nic. Chcę tylko, żeby moja siostra wiedziała, że byłem dzielny. Powiemy jej jakoś? Laurel, usłyszysz mnie teraz jakoś?
- SPOKÓJ! - zawołała kobieta. - SZYBKO, PROSZĘ, JEŚLI ZACHOWAMY SPOKÓJ, NIKOMU NIC SIĘ NIE...
W tym momencie bomba rozerwała ją na kawałki. Macocha Laurel krzyknęła, podobnie jak mnóstwo innych ludzi, kiedy eksplozja wypełniła całą galerię.
A Trevor zacisnął tylko mocno powieki.
***
Laurel otworzyła oczy i natychmiast zalała się łzami. Przetarła twarz ręką, rozmazując makijaż.
Jej przyjaciele powoli się podnosili. Niektórzy krwawili, ale ją bolała tylko głowa. W najgorszym stanie była chyba Diana, ale Harper szybko do niej podbiegła.
Hazel wymamrotała pod nosem parę zwrotów, których porządna dziewczyna z lat trzydziestych nie powinna w ogóle znać. Odgarnęła kręcone brązowe włosy na bok.
- H-hej? - wyjąkała. - Co się stało?
Annabeth objęła Percy'ego. Kalipso, Leo i Piper dźwignęli się na nogi. Owen podniósł miecz, po czym się rozejrzał. Jego wzrok natychmiast trafił na córkę Afrodyty.
- O nie - wymamrotał. - Wszystko w porządku?
Za tymi jego oczami w kolorze gorzkiej czekolady, pełnymi niepokoju, krył się cień nieśmiałości. Laurel przypomniała sobie, jak chciała go pocałować i jak głupio wtedy wyszło przez tę nauczycielkę. Zarumieniła się ze wstydu.
- T-tak - wyjąkała. - To tylko, yyy, skutek uboczny?
Owen nie wyglądał na przekonanego, ale odezwała się Harper. Diana wspierała się na jej ramirniu.
- Nieważne - powiedziała. - Koniec imprezy. Musimy szybko wracać, bo mamy wam ciekawą historię do opowiedzenia.
***
Pół godziny później wszyscy siedzieli w apartamencie półbogów. Był tam też Will Solace, który pomagał z rannymi. Wkrótce jednak wszyscy czuli się w miarę dobrze i słuchali opowieści bliźniaków.
Annabeth zacisnęła pięści. Kręcone włosy w kolorze miodu miała znów związane i wymknęło jej się tylko parę kosmyków.
- Powinniśmy już zacząć - oświadczyła.
Owen zmarszczył brwi.
- Co zacząć?
- Przygotowania - oparła Hazel. - Wasze. Nemezis mówiła, że macie się nauczyć panować nad Mgłą, tak? Nie ma co zwlekać. Ja to potrafię, więc mogę wam trochę pomóc.
Harper poruszyła się niespokojnie na pufie.
- Wiesz, byłoby miło. Ale to chyba wymaga dużego zaangażowania?
Hazel się roześmiała.
- Niekoniecznie. Oczywiście, nie trzeba też podchodzić do tego lekceważąco. Sami się przekonacie, bo możemy zacząć nawet teraz.
Laurel zmarszczyła brwi. Zmyła makijaż i siedziała bez niego, co było nie w jej stylu.
- Teraz? A są gotowi?
Hazel wzruszyła ramionami i spojrzała na dzieci Nemezis.
- Jesteście? - spytała.
Harper i Owen wymienili spojrzenia. Chcieli jak najszybciej przygotować się do walki z tym tajemniczym wrogiem, żeby mieć to za sobą. Poza tym, wstąpili niedawno do domu i zamienili eleganckie ubrania na zwykle dżinsy i podkoszulki. Było im więc wygodnie.
- Jesteśmy - powiedzieli równocześnie.
Nico rozłożył ręce.
- Cudownie! Mogę sobie iść?
Diana wywróciła oczami.
- Możemy iść do hotelu mojego i Laurel. Jest nawet spory, jak na hotel...
- Nie - przerwała jej Harper. - Hazel, chodź do nas. Możecie sobie tu zostać.
Po krótkiej dyskusji bliźniaki razem z córką Plutona udały się do domu McRae'ów. Herosi w większości zostali w apartamencie, ale Diana i Laurel wróciły do hotelu.
Kiedy się szykowały, Laurel zatrzymała córkę Aresa, która zakładała kurtkę.
- Diana? - odezwała się. - Możemy cię o coś spytać?
Dziewczyna zmarszczyła brwi.
- My? W sensie, ty i...?
- Ja.
Diana nawet nie zauważyła, kiedy Piper McLean stanęła w progu. Pozostali półbogowie zajmowali pokój, więc nikt nie powinien usłyszeć ich rozmowy.
Diana zmrużyła oczy, patrząc na obie córki Afrodyty. Miała pewne podejrzenia co do treści ich pytania i trochę (bardzo) się denerwowała.
Jej obawy się spełniły. No oczywiście, że tak.
Piper zakręciła na palcu swój cienki warkoczyk zapleciony z boku.
- Jedno krótkie pytanie - rzekła. - Odpowiesz szczerze?
Diana położyła ręce na biodrach i przybrała pewną siebie minę. Parsknęła.
- Oczywiście, że odpowiem - warknęła.
Laurel zachichotała. Po tym, jak rozpłakała się na zabawie, wróciła już do siebie.
- No dobra, w porządku. To, jak patrzysz na Harper. Nie jesteście tylko przyjaciółkami, prawda? Chodzicie ze sobą?
Mina Diany musiała być bezcenna, bo dziewczyny parsknęły śmiechem.
- Spokojnie - rzekła Piper. - Nie będziemy plotkowały. Nikomu nie powiem.
- Ja też nie - obiecała Laurel. - Po prostu... To prawda?
- No, tak - burknęła Diana. - Nie wiem, jak się dowiedziałyście...
- Nie oszukasz córek miłości - oznajmiła Piper. - Pa.
Diana i Laurel ruszyły do swojego hotelu, ale przez całą drogę nie odzywały się do siebie.
Piper natomiast była w znakomitym humorze. Odczekała tylko, aż jej koleżanki zamknęły drzwi.
Diano Granger - pomyślała. - Zapamiętaj sobie, tak na przyszłość: kiedy obiecuję, że nikomu nie powiem, moja najlepsza przyjaciółka się nie liczy.
Odwróciła się.
- Annabeth?! - zawołała.
- Tak, Pipes?
- Chodź na chwilę, mam ci coś do powiedzenia.
_____
Mam dużo weny UwU
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top