Rozdział 34
Nico nienawidził spacerów.
Dlatego też nie wiedział, dlaczego akurat teraz postanowił wyjść. Jego przyjaciele byli na szkolnym balu, więc mógł siedzieć w domu i cieszyć się samotnością.
A jednak... Coś go tchnęło. Sam się sobie dziwił, ale wyszedł.
Na dworze było zimno. Nico poprawił szalik. Na rękach miał rękawiczki, ale i tak czuł, że palce drętwieją mu od mrozu. Kiedy przechodził obok parku, zobaczył dwójkę dzieci bawiących się przy dużym bałwanie. Zaraz... To był ich bałwan, bałwan ulepiony przez herosów! Jakim cudem przetrwał tak długo i nie zniszczyli go mali chuligani? Czyżby chroniły go jakieś olimpijskie czary?
Nico szedł dalej, kiedy nagle... poczuł za sobą szum. Chłopak zmarszczył brwi i odwrócił się, ale, jak się okazało, zrobił to zbyt wolno. Ani się obejrzał, a już coś przydusiło go do ziemi.
Mój miecz, pomyślał nieprzytomnie Nico. Nie mógł sięgnąć po broń. Potwór położył na nim cały swój ciężar.
Chłopak mu się przyjrzał. Na początku napastnik wyglądał jak wyjątkowo muskularny nastolatek, jeden ze szkolnych dręczycieli słabszych. Miał na sobie markową kurtkę. Spod czapki wystawały mu potargane włosy.
Chwilę później nastolatek zmienił się w potwora. Nico przypomniał sobie opowieść Percy'ego: w wieku trzynastu lat syna Posejdona napadły na lekcji wuefu ludożerne stwory. Później spotkał się z nimi na misji, na którą poszedł z Frankiem i Hazel.
- Lajstrygonowie - syknął Nico. - Kanadyjczycy.
Potwór nawet nie potrudził się, by jakoś mu odpowiedzieć. Gotował się do prawdziwego ataku.
Nico zamierzał wtopić się w cienie. Jednakże wtedy stało się coś nieoczekiwanego.
Jego przeciwnik został trafiony strzałą. I drugą. I kilkoma kolejnymi.
Laurel, pomyślał Nico. Albo Frank. Jak przyszli tu z imprezy?
Zanim jednak zdołał sprawdzić, kto ustrzelił lajstrygona, ten wyjął sobie z piersi jedną strzałę i wbił ją w ramię Nica. Chłopak krzyknął.
Chwilę później Kanadyjczyk rozpadł się w pył. Ktoś chwycił Nica za rękę i pociągnął go w górę.
Ten ktoś miał za mało siły jak na Franka, ale za dużo jak na Laurel. Czyżby...
Nie. Niemożliwe.
A jednak!
Patrzył na niego naburmuszony chłopak w jego wieku, ubrany w narciarską kurtkę z napisem "OKEMO MOUNTAIN" na kieszeni, czapkę, szalik i rękawiczki. Spod czapki wystawały jego jasne kręcone włosy, wywijające się charakterystycznie nad uszami.
To sen, myślał Nico. On nie może tu być.
Jednak te spokojne oczy w kolorze nieba, wpatrujące się w niego z irytacją, były jak najbardziej prawdziwe. W ręce chłopaka trzymał łuk, przez ramię miał przerzucony kołczan.
- Znowu pakujesz się w kłopoty - powiedział i chwycił Nica za rękę. - Chodź. Szybko.
Ruszył żwawym krokiem w kierunku apartamentu.
Nico usiłował poukładać sobie wszystko w głowie.
- Ale... co tu robisz, Will?
Syn Apollina wywrócił oczami i wsadził łuk do kołczanu.
- Co ja tu robię? Co ty tu robisz! Z informacji, które posiadam, macie dziś zabawę w szkole. Dlaczego na niej nie jesteś?
- Przecież wiesz, że nie lubię takich imprez. Powtarzam: jak tu przyjechałeś? Chejron ci pozwolił?
Will zaklnął pod nosem po starogrecku.
- Rachel miała krótką wizję, że będą tu ranni herosi. Przecież mogę tu przyjeżdżać, jeśli komuś z was stanie się coś poważnego.
W tym momencie Nicowi opadły ramiona.
- Naprawdę?! - jęknął. - Dlaczego o tym nie wiedziałem?! Przecież bym... Yyy...
- Co byś? - Will odwrócił się, a jego zwykle spokojne oczy płonęły. - Nico di Angelo, celowo nic ci nie mówiłem. Stawiam twoje zdrowie nad spotkania ze mną. Masz się nie narażać, zrozumiano?
Objął go ramieniem i pocałował w głowę.
Nico pociągnął nosem.
- Jasne - wymamrotał.
Ale już snuł w głowie niecne plany.
***
Owen już kiedyś pił alkohol. Nigdy jednak nie doprowadził się do stanu upojenia.
Teraz czuł się jak pijany. Jego zmysły się przyćmiły. Widział twarz Echidny, słyszał jej głos, ale nie potrafił wyłapać słów. Poczuł, że ktoś łapie go za rękę. Zobaczył dziewczęcą twarz, w której oczach malowało się zagubienie. A, no tak. Harper.
Nagle jego zmysły się wyostrzyły. Nadal siedzieli w tej czarnej mgle. Ściskał rękę siostry. I nie miał pojęcia, co z jego przyjaciółmi.
- ...czy dacie radę - mówiła Echidna. - On chce z wami pomówić. Wystarczy, że go zawołacie.
Po czym zniknęła.
Harper i Owen zostali sami w ciemności.
- No to co? - spytał chłopiec.
Harper wzięła głęboki wdech.
- Musimy go zawołać, tego kogoś.
- No tak. Musisz ratować swoją dziewczynę - wypalił.
W ciemności trudno było stwierdzić, czy Harper się zarumieniła.
- Ta. Ty swoją też.
- Ona nie jest moją dziewczyną.
- Jeszcze.
Owen zacisnął pięść - tę, którą miał wolną.
- Hej! - zakrzyknął w ciemność. - Chcemy porozmawiać!
Rozległ się głęboki, kpiący śmiech, ale nikt się nie pojawił. Odezwał się tylko męski głos.
Świetnie, pomyślał Owen. Poszukiwania ich przeciwnika zawężone do wszystkich potworów płci męskiej w mitologii greckiej.
~ Nareszcie ~ powiedział głos. ~ Czy to wy jesteście dziećmi bogini zemsty, które chcą się ze mną zmierzyć?
- Na to wychodzi - odparł Owen.
~ I dlatego tu przybyliście?
- Może - rzekła Harper. - I dlatego, że nasi przyjaciele są w jakiejś śpiączce, a typiara w dżinsowym stroju nam grozi. Kim ty właściwie jesteś?
Głos zamruczał.
~ Do tego musicie dojść sami. Wasi przyjaciele mnie doskonale znają. Ale obecnie mamy ważniejsze sprawy na głowie. Muszę wiedzieć, że jesteście w ogóle godni, bym się z wami mierzył.
Harper splunęła na osnutą mgłą ziemię.
- Oho, już biegnę. Tak się składa, że niczego nie musimy ci udowadniać.
Owen przyglądał się jej. Jakaś część jego podziwiała te dumę i odwagę. Tyle, że przez to mogli zaraz zginąć. Ale to szczegół.
Ich przyszły przeciwnik roześmiał się.
~ Och, jasne! Cóż za brawura. Tyle, że właśnie, hmmm, musicie. Inaczej zmiotę cały świat, zaczynając od osób, które kochacie.
- Wygląda na to, że czeka nas zadanie - mruknął Owen.
~ Tak myślisz? Zadanie? ~ spytał głos. ~ Hmmm, niezupełnie. Zastosuję inną taktykę, dzieci. I nie teraz. Ale zanim was odeślę, pragnę zadać wam jedno pytanie. Odpowiedzcie szczerze. Zgoda?
Owen kiwnął głową. Nie był pewien, czy ten mroczny gość widzi to w ciemności, ale on po chwili się odezwał, więc chyba zobaczył.
~ Wyśmienicie. A zatem: czy wy naprawdę chcecie być narzędziami swojej matki?
Harper zmarszczyła brwi.
- O co ci chodzi?
On się roześmiał.
~ O, Harper McRae, ty w szczególności uważasz postępowanie Nemezis za niesprawiedliwe, prawda? Ona cię wykorzystuje. Nie potrafiła być dla ciebie kochającą matką. Spytałbym teraz, dlaczego w takim razie spełniacie jej egoistyczne zachcianki, ale po waszych minach widzę, że nie jesteście jeszcze w stanie odpowiedzieć. Rozumiem to. Nie martwcie się, puszczę was wolno. Ale kiedyś wrócę do tego pytania. Powodzenia, herosi.
Zaśmiał się jeszcze i czarna mgła się rozwiała.
______
Piszę to w środku nocy, więc perfekcyjnie nie jest. Mam nadzieję, że jednak wypadło spoko.
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top