Rozdział 33
Hazel czuła się wniebowzięta.
Część niej chciała iść z resztą paczki, by poszukać Owena. Ale w sumie... Zobaczy ich później. Teraz miała ciekawsze zajęcie.
Teraz tańczyła z Frankiem. Wyglądało to trochę komicznie, ponieważ chłopak był od niej o wiele wyższy, ale się tym nie przejmowała. Było cudownie.
Przyglądała się swojemu partnerowi. Tak bardzo się zmienił od ich pierwszego spotkania... Po pierwsze, sporo podrósł. Po drugie, pozbył się niezdarności. Wyglądał jak prawdziwy przywódca, prawdziwy pretor. A ta koszula i dopasowane spodnie tak świetnie na nim leżały... Hazel przypomniała sobie tego chłopca, który w pierwszych miesiącach przybycia do obozu wstawił się za Percy'm, czego nie mógł zrobić, ponieważ miał za niski stopień...
Nieco dalej tańczyli Percy i Annabeth. Ich dzieliło tylko pięć centymetrów wzrostu, ale dziś blondynka włożyła szpilki, więc chyba dorównywała synowi Posejdona. Dobrze się bawili, tańcząc razem i się śmiejąc. Percy w pewnym momencie przycisnął do siebie dziewczynę i pocałował ją w głowę. Ona zachichotała.
W porównaniu do nich, Hazel i Frank byli o wiele spokojniejszą parą. Chłopak podniósł rękę i obrócił córkę Plutona dookoła. Uśmiechnęła się.
Gdyby zawsze było tak jak teraz..., pomyślała nieprzytomnie.
Ale wiedziała, że to niemożliwe. Jako półbogowie, a także jako pretorzy Obozu Jupiter, musieli być gotowi na mnóstwo niebezpieczeństw. Normalne życie było tylko marzeniem, odległym lądem, na którym nigdy nie stanęła stopa ludzka (ani półboska).
Frank podniósł rękę i obrócił Hazel dookoła. Dziewczynie zrobiło się cieplej. Czuła, że w swojej złotej sukience razem z synem Marsa rozświetla tę imprezę. To była przyjemna myśl.
- Jak ci się podoba? - spytał Frank.
Hazel westchnęła z zachwytu.
- Jest cudownie - powiedziała. - Nie mogę się doczekać, kiedy reszta znajdzie Owena i Laurel. Wtedy pobawimy się razem.
Frank parsknął śmiechem.
- Oczywiście. Ale póki co, mamy parę chwil dla siebie.
Hazel nie mogła powstrzymać uśmiechu. Parę chwil dla siebie. Oczywiście, oboje spędzali mnóstwo czasu w Obozie Jupiter, ale wtedy rozmawiali jedynie o poważnych rozmowach, takich jak sprawy obozowe. Teraz mogli się rozluźnić.
Półbogini oparła głowę na piersi swojego chłopaka. Jest idealnie, pomyślała.
Tymczasem Percy i Annabeth bawili się równie dobrze.
- Świetna ta piosenka - powiedziała córka Ateny.
Percy jej potaknął.
- Też mi się podoba.
Właśnie wtedy przyciągnął ją i pocałował we włosy. Annabeth się roześmiała, po czym znowu tańczyli. Dziewczynie przypomniało się, jak parę lat temu, po uwolnieniu jej i Artemidy, miała okazję oglądać naradę Olimpijczyków. Po niej bogowie zdecydowali się wyprawić zabawę. Właśnie wtedy Percy po raz pierwszy zaprosił ją do tańca - sam z siebie, nie pod pretekstem wtopienia się w tłum, jak w tej szkole wojskowej. Na początku heroska czuła się trochę zażenowana, jednak później zaczęło jej się podobać. Już wtedy trochę durzyła się w tym lekko głupkowatym chłopaku o morskozielonych, cudownych oczach.
Ech... Czy to naprawdę było trzy lata temu? Prawie cztery? Annabeth poczuła się staro. Głupota, pomyślała. Jestem przecież nastolatką.
Miała ochotę pocałować Percy'ego, ale się wahała. Wokół było tyle ludzi... To znaczy, fakt, całowali się przy tłumie Rzymian, ale wtedy widzieli się pierwszy raz od dziewięciu miesięcy.
Choć w sumie... Annabeth się rozejrzała. Większość uczniów tańczyła w kółku, nieliczni w parach. Znalezli się też ci, którzy podpierali ściany albo siedzieli na ławkach. Większość jednak zajmowała się sobą i nikt nie zwracał na nich większej uwagi.
A co mi tam, raz się żyje.
Annabeth cmoknęła go szybko w usta i się zarumieniła.
Percy się rozpromienił.
- Hej, Mądralińska - powiedział.
Przerwał na chwilę taniec i pocałował ją jeszcze raz - tym razem dłużej i namiętniej. Mieli wszystkich gdzieś. W końcu powinni się dobrze bawić na tej imprezie, tak?
Całując Percy'ego, Annabeth marzyła, by ta chwila trwała wiecznie. Więc, oczywiście, natychmiast im przerwano.
Sala gimnastyczna mieściła się na parterze. Tuż koło niej były schody prowadzące na pierwsze piętro, gdzie od razu od brzegu znajdowała się świetlica. I właśnie ze świetlicy rozległ się głośny ryk, zdecydowanie nieludzki.
Annabeth i Percy odsunęli się od siebie. Albo zaatakował ich krwiożerczy stwór, który za chwilę rozszarpie ich na strzępy, albo nauczycielka matmy postanowiła olać fakt, że jest dzień wolny od nauki i zapytała jakiegoś nieszczęsnego ucznia o zagadnienie z materiału przerabianego na lekcji.
Niezależnie od tego, o co chodziło, musieli jak najszybciej ruszyć na pomoc. Percy zerknął na Franka i Hazel, ale oni zdawali się tego nie słyszeć. Czyżby tak bardzo oddali się wspólnej chwili?
To było nieważne. Percy i Annabeth rzucili się biegiem. Przy drzwiach stała gromada popularnych dziewczyn z równorzędnej klasy, które, jak zwykle, zajmowały się tylko plotkami. Półbogowie ominęli je, po czym pobiegli na świetlicę.
***
- Chimera! - krzyknęła Harper, po czym dodała pod nosem: - Znowu.
Ona i Diana wymieniły spojrzenia. Ostatnio miały niemałe problemy z pokonaniem tej potworzycy.
Herosi zareagowali natychmiast. Wszyscy dobyli swoich broni i otoczyli przeciwników. Właścicielka Chimery, tęga kobieta w dżinsowej sukience i kapeluszu, roześmiała się. Miała małe paciorkowate oczy, brudne od kawy zęby i rozdwojony język.
Piper ścisnęła mocniej swój sztylet. Przypomniała sobie, co jej kiedyś opowiedziała Annabeth - że podczas jej pierwszej misji ona i satyr Grover zostawili na chwilę Percy'ego Jacksona, a on w tym czasie musiał toczyć walkę. Jako dwunastoletni chłopiec nie miał dużych szans, więc skoczył kilkanaście metrów w dół, do wody, omal nie przyprawiając przyjaciół o palpitację serca. Jego przeciwnikiem była Chimera oraz jej matka, a także matka wszystkich potworów. Miała na imię...
- To ty - wypaliła Piper. - Echidna.
Kobieta nadal trzymała Chimerę na smyczy, więc potworzyca nie atakowała - tylko stała i syczała.
- Tak, to ja. Wielka matka potworów! Powinniście czuć się zaszczyceni. A teraz, wreszcie, wypuszczę na wolność mojego lwi...
Nie dane jej było skończyć. Z tyłu drzwi sali się otworzyły. Pierwsza wpadła Annabeth, która natychmiast zamachnęła się sztyletem i odcięła głowę wężowi. Chimera natychmiast się odwróciła i zionęła ogniem na dziewczynę, ale wtedy pojawił się Percy i odciągnął ją na bok.
- NIE! - wrzasnęła Echidna. - WSZYSTKO ZEPSULIŚCIE!
Następnie wydarzyło się tyle rzeczy, że tylko heros z ADHD mógł to ogarnąć. Innymi słowy, dobrze, że nie było tu Franka Zhanga.
- Hej! - krzyknęła Piper, używając czaromowy. - Stój, yyy... - usiłowała sobie przypomnieć, jak w opowieści Annabeth Echidna nazywała Chimerę. - Stój, lwipyszczku!
Potworzyca się zatrzymała, a wtedy herosi zaatakowali ze wszystkich stron. Laurel błyskawicznie naciągnęła łuk i wystrzeliła w otwarty pysk Chimery. Wtedy ona wypadła z transu. Ryknęła i zionęła ogniem.
Popełniła jednak ten błąd, że za cel obrała Leona Valdeza. Chłopak nie tylko nie spłonął, ale także skupił się i zachował ubranie w nienaruszonym stanie.
Chimera zamrugał lwimi oczami, jakby nie potrafiła pojąć, że Leo jest odporny na ogień. W tym czasie Annabeth cisnęła sztyletem, który wbił się w jej otwarty że zdumienia pysk, a Diana zamachnęła się na na Echidnę. Z ciała matki potworów popłynął Ichor, a ona wrzasnęła.
Tymczasem Chimera zrozumiała, że Leona nie pokona ogniem. Obnażyła kły, jakimś cudem wypluła sztylet Annabeth i rzuciła się na syna Hefajstosa.
Wszyscy natychmiast zaatakowali z powrotem. Diana, Owen i Piper ustawili się w szeregu z gotowymi do ataku brońmi. Leo wyciągnął z pasa na narzędzia parę śrubokrętów i cisnął je do pyska potworzycy, jednak ona szybko go zamknęła. Laurel napięła łuk i wystrzeliła w Echidnę, by odwrócić jej uwagę. Annabeth podniosła sztylet i pobiegła z nim do matki potworów.
Najlepiej poradził sobie jednak Percy. Wystrzelił potężny strumień wody, który zalał Chimerze oczy i nos. Stwór upadł na ziemię i zaczął się miotać.
Zwycięstwo herosów było jednak tymczasowe. Echidna krzyknęła coś głośno po starogrecku - coś, czego nikt z półbogów nie rozumiał. Brzmiało to jednak jak rozkaz.
Chimera zamachnęła się łapą, odrzucając na oślep losowych herosów z całej siły - Piper, Percy'ego i Annabeth, Laurel, Leona z Kalipso, Dianę. Wszyscy uderzyli o coś głowami - o kanty stołów, ściany, półki. Hazel i Frank wpadli do sali i natychmiast zostali odrzuceni jak reszta.
Harper poczuła mocną dawkę adrenaliny, kiedy zobaczyła krew sączącą się z głowy Diany i swoich przyjaciół. Ale zauważyła, że Chimera oszczędziła ją i Owena. Dlaczego?
Echidna się podniosła. Sukienkę miała porozcinaną, a z ran sączyła się jej złota krew.
Owen usiłował pobiec do rannych półbogów, jednak odrzuciła go jakaś niewidzialna siła.
- Hej! - jęknął. - Co to?!
Echidna pomachała rozdwojonym językiem.
- Och, nie bądź taki nerwowy, chłopcze - powiedziała. - Kiedy tu weszłam, od razu mnie zaatakowaliście. A ja przyszłam tylko na pokojową rozmowę!
Palce Harper zacisnęły się na włóczni.
- Oczywiście - warknęła. - I dlatego nasi przyjaciele krwawią.
Percy usiłował się podnieść i wymamrotał coś pod nosem, ale Echidna wyciągnęła rękę i chłopak padł na ziemię. Leżał teraz nieruchomo, ale oczy miał szeroko otwarte.
- P-percy! - wyjąkała Annabeth, usiłując wstać.
- Co mu zrobiłaś?! - krzyknął Owen.
Echidna zachichotała.
- Bądźcie spokojni, a nikomu nic się nie stanie. Odłóżcie broń.
Harper obluźniła rękę, którą trzymała włócznię i wymieniła spojrzenia z bratem. Diana dźwignęła się z trudem na nogi i podniosła miecz.
- Nie ważcie się jej słuchać! - wrzasnęła.
Chciała podbiec, ale Echidna tylko westchnęła i machnęła ręką.
- Ach, irytujący herosi!
Wszyscy półbogowie oprócz Harper i Owena padli na podłogę w takim stanie, jak Percy.
- Przestań! - krzyknęła Harper, rzucając włócznię na ziemię.
Owen zerknął na Laurel i odłożył miecz.
- Ach, cudownie! - zaśmiała się Echidna. - Ktoś chcę się z wami spotkać, dzieci.
Ponownie machnęła ręką i osnuła ich czarna mgła.
____
Hejka! Zaczyna się akcja :)
Ave!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top