Rozdział 30
Kiedy Hazel wyszła z przebieralni, zobaczyła, że Harper odchodzi gdzieś z Owenem. Córka Nemezis miała skwaszoną minę. Obok stała Laurel, delikatnie marszcząc brwi.
- Co tu się stało? - spytała Hazel.
Laurel wzruszyła ramionami, po czym odbiegła.
Hazel ruszyła na górny korytarz, gdzie usiadła na ławce i wyjęła z plecaka kanapkę. Piper, Annabeth i Diana dalej nie przychodziły, ale się tym nie przejmowała. Aż w pewnym momencie podeszły do córki Plutona dziewczyny z jej klasy.
- Hej, Hazel - powiedziała jedna z nich, Alice. - Możemy się dosiąść?
Levesque przełknęła kęs kanapki i wykrzesała z siebie uśmiech.
- Och, jasne - oznajmiła.
Posunęła się delikatnie. Dziewczyny usiadły obok niej.
- Słyszałaś o tym, co mówiła pani Edmunds? - spytała Alice.
Hazel zmarszczyła brwi.
- Pani Edmunds? Nie, nie słyszałam.
- O rany! - westchnęła Summer. - Takie cudowne wieści!
- Szkolny bal, który miał zostać odwołany, jednak się odbędzie - poinformowała rozentuzjazmowana Melody. - I to już za tydzień! My już zaczynamy myśleć o kreacjach!
Hazel tym razem uśmiechnęła się szczerze. Oczywiście, przyjechała tutaj z ważną misją. A jednak... odrobina rozrywki naprawdę by się przydała. W dodatku, na imprezie miałaby okazję zatańczyć z Frankiem i na chwilę uciec od codziennych trosk. Mogliby udawać, że są zwykłymi śmiertelnikami, zakochanymi w sobie na zabój, bez obowiązków ratowania świata. To znaczy, miłości nie musieli udawać.
Alice zakręciła sobie kosmyk włosów na palcu.
- Ja założę swoją żółtą sukienkę - powiedziała. - Wiecie, tę na ramiączkach, z takim wzorkiem wokół dekoltu. No i zrobię sobie loki.
- Ja też - oznajmiła Summer, po czym spojrzała z zazdrością na Hazel. - No tak, ty, Hazel, nie musisz nic robić z włosami. Są takie ładne!
Dotknęła gęstwiny kręconych włosów półbogini, co naprawdę zirytowało Hazel. Oczywiście, cieszyła się ze swoich loków. A jednak przez nie wszystkie dziewczyny z prostymi lub falistymi włosami lubiły kręcić je sobie na palcach. Wtedy córka Plutona miała ochotę krzyknąć: "Ja nie macam ci głowy, to ty nie macaj mi!".
Melody westchnęła głęboko.
- Tak, są piękne - potaknęła. - Tyle bym dała, żeby takie mieć.
Hazel zacisnęła usta.
- Dziękuję - wymamrotała.
Alice, Summer i Melody zaczęły trajkotać coś o tym, jak się ubiorą na zabawę. Hazel starała się udawać, że słucha z zaciekawieniem, ale tak naprawdę nie obchodził jej strój. Chciała po prostu miło spędzić czas...
***
Owen wziął głęboki wdech. Palce mu się trzęsły. Siedział na podłodze po turecku, naprzeciwko Harper.
- Czy to było to, co widziałem, że było? - zapytał. - Powiedz tylko "tak" albo "nie", okej?
- Chcę wyjść z męskiego kibla - powiedziała Harper.
- Daj spokój, nikt tu nie wchodzi, wszyscy korzystają z tego u góry.
- Ale w filmach takie rozmowy zawsze odbywają się w damskich -zaprotestowała Harper. - Wiesz, toaleta dziewczyn to taka jakby tajna baza. Jej ściany słyszały rzeczy, o jakich nawet nie śniłeś. Odbyło się tam milion szczerych rozmów. Za to męska łazienka to taka jakby śmierdząca komórka, w której chłopaki srają i obsikują podłogę. Taka prawda.
Uszy Owena poczerwieniały.
- Zamknij się, dobra? Zadałem pytanie.
Uszy Harper poczerwieniały jeszcze mocniej.
- J-ja...
- Całowałaś się z Dianą? W sensie, jesteś...
- No. I... całowałam się z nią. Tak. Może. Tak.
Natychmiast pożałowała tego, co powiedziała. Może powinna wytłumaczyć to jakoś łagodniej. Teraz Owen wpatrywał się w nią błyszczącymi, brązowymi oczami. Serce Harper waliło jak szalone. Co jej brat teraz powie? Chyba nie ma homofobii, bo przecież wiedział, że Will i Nico są razem i to akceptował. Ale może fakt, że jego rodzona siostra jest lesbijką, zbyt go zszokuje. Może się od niej odsunie albo coś?
A wtedy Owen parsknął śmiechem. Nie kpiącym, ale radosnym, jakby właśnie dostał prezent, o którym marzył całe życie. I pocałował Harper w policzek, po czym poklepał ją po ramieniu.
- No nareszcie! - zawołał. - Wy... wy do siebie zarąbiście pasujecie! Jak mogłem tego nie zauważyć? Jesteście już razem?
Harper otrząsnęła się z szoku i przełknęła ślinę. Na jej twarzy zagościł uśmiech.
- No... tak - odparła, rumieniąc się. - Tak oficjalnie, od dzisiaj.
- A w tym parku... co tam się działo?
- Pocałowała mnie. Pierwszy raz.
Owen jeszcze raz się roześmiał.
- No dobra. Chodźmy stąd, bo ktoś faktycznie może przyjść.
Harper wyszła z łazienki za Owenem. Uśmiech nie schodził z twarzy chłopaka.
- Kto wie, oprócz mnie? - spytał.
- Nikt - mruknęła Harper. - O tym pocałunku w parku nikomu nie mówiłam. Później nie widzieliśmy się przez dwa dni Bożego Narodzenia i resztę wolnego. Mówiłam, związek ustaliłyśmy dopiero na przerwie. Kiedy... no...
- Przeszkodziłem wam - dokończył Owen. - Rany, przepraszam! Gdybym wiedział, że...
Harper dała ku kuksańca. Tak naprawdę, bardzo się zamartwiała. No bo jak to powie innym? Nie potrafiła podejść do koleżanek, trzymając Dianę za rękę, i powiedzieć: "Hejka, laski, jak wam życie mija? Aha, tak przy okazji, ja i Diana jesteśmy razem, fajnie, co?". Na samą myśl o tym skręcało ją w żołądku.
Ale teraz dziewczyna zauważyła przechodzącego korytarzem wysokiego, łysego chłopaka z rozgniewaną miną. Miał na sobie dresy i niebieski podkoszulek bez rękawów, odsłaniający muskularne ramiona. Jego czarne oczy przypominały ciemne, głębokie tunele. Twarz miał mniej więcej tak przyjazną jak ściana cegieł.
Harper rozpoznała go: Kevin, jeden ze szkolnych osiłków, którzy brali udział w tej akcji z Nikiem di Angelo na początku roku szkolnego. Chwilę później dostrzegła, co trzyma w ręce: dziennik.
Czyżby zanosił go do pokoju nauczycielskiego jak grzeczny uczeń? Ha. Mało prawdopodobne. Harper usiłowała zebrać myśli, jak odebrać Kevinowi dziennik. Owen jednak nie potrafił tak nad sobą zapanować. I nie umiał owijać w bawełnę.
- Ej, łysy! - krzyknął. - Po co ci ten dziennik?
Kevin spojrzał na niego. I natychmiast wykrzywił twarz w kpiącym uśmiechu.
- Oho, McRae, znowu mieszasz się w nieswoje sprawy, co? - spytał. - A przyłożyć ci?
- Jak chcesz, to przyłóż! - zawołał natychmiast Owen. - Mogę się z tobą bić, tylko oddaj ten dziennik.
Harper przyglądała się to jednemu, to drugiemu chłopakowi. Z jednej strony, chciała powstrzymać brata, który miał naprawdę nikłe szanse w bijatyce z wyższym o głowę nastolatkiem i zdecydowanie bardziej napakowanym. A jednak... Byli półbogami, tak? Dziećmi Nemezis. Musieli stawać w obronie sprawiedliwości, nawet w tak błahych sprawach.
Bo od rzeczy drobnych, jak zwrócenie dziennika nauczycielce, mogą przejść do czegoś większego. Ocalić świat. Wypełnić to zadanie, które przydzieliła im matka. Jakkolwiek Harper nienawidziła Nemezis, była jej córką. Teraz to zrozumiała. Musiała odegrać swoją rolę. Relacje z rodzicielką to już inna sprawa.
Kevin prześwietlił Owena wzrokiem.
- Chcesz się bić? - spytał. - Naprawdę? Ty? Ze mną?
- Chcesz się popisać? - spytał Owen. - Tak, jak przy akcji z Nikiem?
Harper ani drgnęła. Jej oczy błyszczały.
Uszy Kevina poczerwieniały.
- Uważaj, McRae...
- Oddaj dziennik - przerwał mu Owen. - Jeśli chcesz, to się pobijemy.
Zapadła chwila ciszy. Kevin ściskał dziennik tak mocno, że pobielały mu knykcie.
A potem wymamrotał parę przekleństw pod nosem i rzucił Owenowi dziennik.
- Masz to, śmieciu - warknął. - Następnym razem ci nie daruję.
I odszedł.
Harper zagwizdała, przyglądając się uważnie bratu.
- Zrób tak przed Laurel - zaproponowała.
Owen się zarumienił.
- Przymknij się.
Harper wywróciła oczami. Teraz ona mogła trochę pożartować z miłosnej sytuacji swojego brata.
- Dasz radę odnieść ten dziennik do pokoju? - spytała. - Tak, żeby cię nie zauważyli.
- Jasne, nie martw się o mnie.
Owen ścisnął jej rękę, po czym zbiegł po schodach. Harper westchnęła. Stała na korytarzu, na którym rzadko ktoś przechodził. No... chyba, że chciał kogoś znaleźć.
Dziewczyna usłyszała, jak ktoś woła ją po imieniu. Odwróciła się. Diana szła ku niej z błyszczącymi oczami. Przebrała się ze stroju na wuef: miała teraz na sobie czarne dżinsy, pomarańczową koszulkę Obozu Herosów i czarną dżinsową kurtkę bez rękawów. Fioletowy kosmyk włosów wymknął się z jej kucyka.
Diana stanęła naprzeciw Harper. Nic nie mówiła. Po prostu nie musiała tego robić. Obie doskonale rozumiały się bez słów.
Córka Aresa chwyciła swoją dziewczynę za rękę. W końcu się odezwała i spytała: - Ktoś już wie?
- Tylko Owen - odpowiedziała Harper. - Nie wiem... Chcesz powiedzieć innym?
Diana wlepiła wzrok w okno. W jej brązowych oczach nie było teraz śladu ognia jak u jej ojca, Aresa. Malowały się tam same ciepłe uczucia, jak u matki, Cassandry Granger (no chyba, że Cassandra właśnie się z kimś kłóciła, a wówczas łagodnego wzroku nie miała).
- Nie - odparła. - Jeśli spytają, to powiemy. Ale jeśli nie... Nie spieszy nam się, prawda?
Harper skinęła głową.
- Okej - oznajmiła. - Owen raczej nie powie.
- Raczej? - Diana uniosła brew.
Diana wywróciła oczami.
- O rany, na pewno nie wygada! To irytujący chłopak, ale umie dochować tajemnicy. Chyba, że wygada się...
- Laurel Spencer - dokończyła córka Aresa. - Tak, wiem. To oczywiste.
Po czym pocałowała Harper. Na chwilę obie zapomniały o wszystkich troskach: dziewczynach, które mogą je obgadać, typowych sprawach półbogów, zadaniach przydzielonych przez boskich rodziców. Były tylko one dwie. Owszem, będą musiały przygotować się na wiele niebezpieczeństw. Ale póki co... mają siebie. Rozpoczęcie tego związku to jak rozpoczęcie nowego rozdziału w życiu.
Nieważne, że czekają na nie trudne chwile. Obie wiedziały, ba - były pewne jednej rzeczy: matka ich przyjaciółek, Piper i Laurel, bogini Afrodyta lub rzymska Wenus, jest z nimi.
***
Nemezis połknęła kolejne ciasteczko.
- Oni nie są jeszcze dobrze przygotowani.
Hemera rozczesywała spokojnie włosy. Zaśmiała się łagodnie na słowa siostry.
- Och, Nemezis, daj spokój! Mają jeszcze mnóstwo czasu. Aha, ten twój syn, Owen... to bardzo sympatyczny chłopiec. Córki nie poznałam osobiście, ale wydaje się w porządku.
Bogini zemsty zanurzyła rękę w koszyku z ciasteczkami. Drugą dłonią odrzuciła do tyłu włosy. Może ta mrocznie wyglądająca knajpa nie była dobrym miejscem na takie rozmowy, ale postanowiła tu wstąpić razem z Hemerą. W środku nie zastały tłumów: jedynie przy końcu siedziała dwójka śmiertelników. Ciemnoskóry chłopak, piętnasto- albo szesnastoletni, powstrzymywał się od śmiechu, słuchając jakiegoś wywodu młodszej dziewczyny, blondynki z niebieskimi pasemkami we włosach. Przy ladzie krzątali się pracownicy.
- Cieszę się, że uważasz ich za dobrych półbogów - powiedziała Nemezis. - Ale odkąd zadurzyli się w tych dwóch heroskach, Laurel i Dianie...
Hemera poklepała siostrę po ramieniu.
- Czyżby mamusia nie akceptowała związków swoich dzieci?
- Ależ akceptuję, Hemero! - zaprotestowała Nemezis. - Po prostu boję się, że za bardzo wywrócą im to w głowach. Harper i Owen będą musieli chyba pogodzić niebezpieczne misje z miłością. Ja... wiem, że wszyscy herosi to robią. Ale oni wyjątkowo. Potrzebują czystości umysłu do walki z...
- Nie! - przerwała jej bogini dnia. - Nie wymawiaj jego imienia, błagam. Siostro, ja... wiem. Ale nastoletnia miłość jest taaaka piękna, nie uważasz?
Nemezis zerknęła w wizje, które wyświetlały się na ścianie. Na jednej z nich chłopak z burzą jasnobrązowych włosów biegł po schodach z dziennikiem. Miał czujny wzrok. Na drugim całowały się dwie dziewczyny.
Bogini westchnęła.
- Muszą sobie poradzić - rzekła. - A czasu jest coraz mniej. Obawiam się, że cena, którą płaci Harper, jest za mała.
- Jak to za mała? - zdziwiła się Hemer, ściągając włosy w wysokiego kucyka.
Nemezis wywróciła oczami.
- Nie rozumiesz, Hemero? Jeśli pójdzie wyjątkowo źle, jedno z moich dzieci, w zamian za pokój na świecie, będzie musiało oddać życie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top