Rozdział 27
Tik, tak.
W noc wigilijną Diana nie mogła zasnąć. Leżała na swoim łóżku w hotelu, co chwilę przewracając się na drugą stronę. I rozmyślając.
Tik, tak.
Słuchała bicia zegara wiszącego na ścianie. Przyjechała tutaj z misją. Miała odnaleźć półbogów i razem z resztą przyprowadzić ich do obozu. I tyle.
Tik, tak.
Diana była córką Aresa. Potrafiła walczyć. Lubiła walkę. Walka była jej ulubionym zajęciem. Dziewczyna nigdy nie rozczulała się nad nikim, bo po śmierci matki zrozumiała, że to może ją zniszczyć. Trzymała emocje na wodzy. Zawsze.
Tik, tak.
No dobra, nie zawsze! To się zmieniło, kiedy tu przyjechała.
Tik, tak.
"Zadurzyłam się w niej", pomyślała Diana. "Zadurzyłam się w Harper McRae. Jak do tego doszło, na gacie Hadesa?"
Tik, tak.
Usiłowała z tym walczyć, jak ze wszystkimi przeciwnościami losu. Ale tę walkę akurat przegrywała. Oczy Harper były intensywnie brązowe, piękne i gubiące, a jej włosy w kolorze lukrecji tak miło pachniały i łaskotały ją w twarz, kiedy... No, kiedy ją pocałowała.
Tik, tak.
Nie planowała tego. Po prostu to zrobiła. I sprawiło jej to przyjemność. A potem, kiedy już razem pokonały Minotaura... Ten uścisk dłoni. Uśmiech Harper. Diana czuła, że wymięka, patrząc na płatki śniegu w jej włosach i czerwoną od zimna, ale rozpromienioną twarz przyjaciółki.
Tik, tak.
Ech... Przyjaciółki. Wolałaby nazywać ją inaczej.
Tik, tak.
Później wróciła do hotelu. A potem poszła do reszty półbogów, na Wigilię. No i wszyscy zauważyli, że Diana zachowuje się zbyt pogodnie.
Tik, tak.
Co powinna zrobić? Iść do koleżanek? Do Piper, córki bogini miłości? Stanąć przed nią i powiedzieć: "O, hej, musimy pogadać... Wiesz, podoba mi się Harper McRae, ale nie wiem, czy ja podobam się jej, no i nie wiem, jak spytać o chodzenie... Doradzisz mi trochę?".
No, nie. To by było upokarzające. Ona, Diana Granger, radząca się córeczek Afrodyty w sprawach miłosnych?
Tik, tak.
Leżąc i myśląc, Diana nie zdawała sobie sprawy, że w domu państwa McRae Harper jest pogrążona w zadumie równie mocno jak ona.
***
- Na bogów - warknął Owen. - Przestań hałasować!
Harper miała go w nosie. Odbijała gumową piłeczkę o ścianę.
Owen zacisnął zęby.
- Zaraz ci ją zabiorę - ostrzegł.
Harper uśmiechnęła się kpiąco.
- Tylko spróbuj.
Odwróciła się. I kpiący uśmieszek zniknął z jej twarzy. Teraz przybrała spokojny, rozmarzony wyraz twarzy.
Owen zamierzał wygłosić jakąś uwagę, ale zobaczył minę siostry. Kiedy wróciła do domu, opowiedziała mu bardzo dokładnie o spotkaniu z matką. A potem dodała: "No i wróciłam do parku, gdzie była Diana. No i razem pokonałyśmy Minotaura".
Ale chłopak czuł, że w tym parku wydarzyło się coś więcej. Musiał to wyciągnąć od Harper.
Owen ześlizgnął się z łóżka i złapał piłeczkę w locie, po czym przysunął się do ściany.
Harper westchnęła z irytacją.
- Oddaj to! - powiedziała.
Zaczęli sobie wyrywać piłeczkę.
- Powiedz, co się działo w parku - wykrztusił Owen.
- Nie! - zaprotestowała Harper.
Nagle usłyszeli kroki. Drzwi ich pokoju się otworzyły. Wszedł ojciec. Oczy miał podkrążone. Przed przyjazdem rodziny półbogowie opowiedzieli mu o wszystkim - o spotkaniu z Nemezis i o tym, że już wiedzą, kim są. Pan McRae zareagował dość nerwowo. Wyjaśnił, że wcześniej nie mógł im powiedzieć. Oni to zrozumieli. Ale Harper nadal miała pretensje do matki.
Ojciec zmarszczył brwi na ich widok.
- Wszystko w porządku?
Harper i Owen odskoczyli od siebie, ale Owen zdołał zachować piłeczkę. Siostra popatrzyła na niego wściekłym wzrokiem.
- Tak - odparł chłopak.
- Na pewno?
- Nie jesteśmy dziećmi, tato - zapewniła go Harper.
Ojciec uśmiechnął się słabo.
- No tak. Wiem. Ale... Dobrze.
Rzucił im ostatnie spojrzenie i wyszedł.
Owen błyskawicznie przeskoczył na łóżko. Pomachał piłeczką Harper.
- Oddam ci to - oświadczył. - Tylko powiedz. Proszę. Jestem twoim bratem, nie?
Harper westchnęła.
- Tak. Ale... No, akurat tego ci nie mogę powiedzieć.
- Dlaczego?
Harper podbiegła do niego i w mgnieniu oka wyrwała mu piłeczkę, po czym poszła schować ją w zamykanej na klucz skrzyneczce z czasów, kiedy była małą dziewczynką.
- Ej! - zaprotestował Owen.
- Przepraszam - wydusiła Harper. - Ja... no, ja ci powiem. Kiedyś. Niedługo. Teraz nie.
Przekręciła kluczyk i położyła się do łóżka. Zamknęła oczy.
Owen westchnął. Ale nie miał innego wyjścia. Również położył się spać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top