Rozdział 26

W Obozie Jupiter śnieg padał naprawdę obficie. Hazel Levesque siedziała w Ogrodzie Bachusa, trzymając Franka za rękę. 

- Jak myślisz? - spytała dziewczyna. - Co u Nica i reszty? 

Frank westchnął. Pocałował Hazel w policzek. 

- Na pewno sobie poradzą. Na sto procent. Jak tam idzie Lavinii? 

Hazel na chwilę podchwyciła temat. 

- Ona uczy... - Levesque zawiesiła głos. - Eee, nie wiem, w sumie! Nie odbiegaj od tematu! Martwię się o nich! 

Frank patrzył na pokryty grubą warstwą śniegu Obóz Jupiter i Nowy Rzym. Dostrzegł biegające młodsze dzieci, a wśród nich dziewczynkę z warkoczami i wyrastającymi dopiero przednimi zębami, Julię. 

Chłopak ścisnął mocniej rękę Hazel. Cieszył się, że wrócił z nią do obozu. Mogli dużo czasu spędzać tylko we dwójkę. A obserwując bawiące się w mieście maluchy, Frank z łatwością mógł wyobrazić sobie siebie i swoją dziewczynę, siedzących tutaj za parę lat. Mieszkanie w Nowym Rzymie, stały związek, małżeństwo... 

Oczywiście, były to odległe marzenia. Hazel miała dopiero czternaście lat. A jednak lubił sobie porozmyślać. 

Jeszcze niedawno na te myśli Frank płonąłby ogniście mocnym rumieńcem. Ale nie był już szesnastoletnim chłopcem z niewielkim doświadczeniem, tylko pretorem, jednym z Wielkiej Siódemki. I, co najważniejsze, chłopakiem Hazel Levesque. 

- Ja też trochę się martwię - powiedział heros. - Ale... mamy Boże Narodzenie. Święta. W takim dniu nie wplątają się w poważne kłopoty. 

Hazel zagryzła wargę. Kosmyki jej ciemnych kręconych włosów wymykały się spod czapki. 

- Może masz rację - rzekła i go pocałowała. 

Frankowi natychmiast przestał doskwierać chłód. 

- No - powiedział, po czym postanowił zmienić temat. - Ćwiczysz naukę jazdy, kiedy jest tak ślisko? 

Hazel się skrzywiła. 

- Nie. Znaczy, może trochę, ale mniej. Kiedy ostatnio próbowałam, przyrżnęłam w Terminusa. 

I oboje parsknęli śmiechem. 

*** 

Will westchnął z irytacją i skrzyżował ręce na piersi. 

- Nie możesz cały dzień się głodzić, a potem ssać kolorowy lukier z tubki, wiesz? 

- Właśnie, że mogę - zaprotestował Nico. 

- To sama chemia! Ty się trujesz! 

- Ale super. 

Nico opróżnił tubkę z zielonym lukrem, po czym zabrał się za niebieski. Smak był cudowny - taki nieokreślony i sztuczny. Tego mu było trzeba. 

Will parsknął, po czym zaczął sączyć ze szklanki zwykłą wodę. Percy i Annabeth wyszli na spacer, a Leo, Kalipso i Piper siedzieli nadal w salonie, przygotowując wszystko. To znaczy: Kalipso i Piper przygotowywały, a Leo siedział i oglądał telewizję, słysząc co chwilę narzekania dziewczyn, że powinien pomóc. 

Will opróżnił połowę szklanki, po czym wstał i podszedł do Nica. 

- Słuchaj, Kumplu Śmierci - powiedział. - Są święta. Nie możesz okazać choć trochę optymizmu? 

- Co z tego, że są święta? Dzień jest w miarę normalny. Nie będę się do niczego zmuszał. I nie będę udawał optymisty. 

- No to próbuj zostać optymistą - zaproponował Will. 

Tym razem Nico parsknął śmiechem. I go pocałował. 

- Nie, nie - rzekł. - Wolę być pesymistycznym wypijaczem chemicznego lukru. To fajniejsze. 

Will wywrócił oczami, ale przysunął sobie szklankę wody i usiadł obok Nica. Siedzieli obok siebie w milczeniu. W tym momencie Leo włączył jakieś świąteczne piosenki przez YouTube w salonie. Dźwięk dochodził do kuchni. 

A wtedy Nico i Will - tak, Nico też - poczuli atmosferę świąt... w wyjątkowy sposób. Najpiękniejsze Boże Narodzenie, jakie mogli sobie wymarzyć, było spędzane w dwójkę, tak jak teraz. Spojrzeli na siebie i rozumieli się bez słów. 

Po czym ich usta złączyły się w jednym długim, namiętnym pocałunku. 

*** 

Harper skłamałaby, gdyby powiedziała, że ma mieszane uczucia. 

W tym momencie nie miała uczuć. Jej mózg i emocje się wyłączyły. 

Nieznajoma kobieta, ubrana tylko w skórzaną kurtkę w środku zimy, cholernie do niej podobna, powiedziała, że jest jej matką i ma na imię Nemezis, po czym obie magicznie się teleportowały, przez co Harper była pewna, że spóźni się na spotkanie z przyjaciółką. 

No tak. Dlaczego nie? 

Kiedy dziewczyna otworzyła oczy, siedziała na miękkiej skórzanej kanapie przed kawowym stolikiem z koszykiem pełnym ciasteczek. Po drugiej stronie, na pufie, siedziała matka, krzyżując ręce na piersiach. Jej brązowe oczy płonęły, ale Harper nie potrafiła ocenić, czy ze złości, czy z podniecenia. 

Nastolatka chciała coś powiedzieć, ale nie wiedziała, od czego zacząć. W końcu wydusiła tylko jedno pytanie: 

- Jak się tu znalazłyśmy? 

Okej, oczy Nemezis płonęły dziką radością. Ale ruchy miała spokojne. Poruszyła się delikatnie na siedzeniu. 

- Harper, znasz może mitologię grecką? - zapytała. 

- Trochę kojarzę. Ale co to ma wspólnego z... 

- Uwierzysz, jeśli powiem, że mity są prawdziwe? - przerwała jej matka. 

Harper zmrużyła oczy. Po czym pstryknęła się w ramię. 

- Czy to sen? Opowiadasz mi bajki? 

Zacisnęła mocno powieki, po czym uniosła je z powrotem. Miała nadzieję, że się obudzi i znajdzie się w swoim domu, w swoim łóżku. Ale nadal siedziała w tym salonie. Cholera.  

Nemezis się roześmiała. Był to dość chłodny śmiech. 

- Nie, to nie sen. Spójrz. 

Pstryknęła palcem. Do głowy Harper wróciły wspomnienia: spotkanie z Annabeth i Dianą w parku, walka Annabeth z jakimś potworem, atak dziewczyny o płonących włosach w sklepie odzieżowym i zniknięcie Owena. Pamiętała też, jak toczyła walkę z jakimś stworem... Chimerą? Zamieniła chyba spinkę do włosów w włócznię? 

"Nie, to chore", pomyślała Harper. 

Matka przyglądała się jej z satysfakcją. 

- Zdjęłam Mgłę z twoich oczu. Niedługo ty też będziesz musiała umieć to robić. Wierz lub nie, ale mity prawdziwe. Sądzisz, że nowi uczniowie są podejrzani? To półbogowie. Percy Jackson, syn Posejdona, Laurel Spencer, córka Afrodyty, no i tak dalej. Ja jestem Nemezis, boginią sprawiedliwości, równowagi i zemsty. A ty, jako moja córka... Córka bogini i śmiertelnika... 

Harper poczuła się trochę rozdrażniona. 

- Nie  - syknęła. - Nie mogę być... półboginią. To niemożliwe. 

- Bardzo możliwe - zaprotestowała Nemezis. - Rozmawiałam już z twoim bratem. On uwierzył. A ty nie? Jesteście moimi wyjątkowymi dziećmi. Czeka was zadanie. Po pierwsze, musicie się nauczyć panować nad Mgłą, magiczną zasłoną, dzięki której śmiertelnicy i niektórzy półbogowie widzą niebezpieczne rzeczy w... hmmm, lepszy sposób. Na przykład potwora mogą widzieć jako coś normalnego, jak posąg. 

Harper wpatrywała się w koszyk z ciasteczkami stojący na stole. Przypomniała sobie chwilę, kiedy była małą dziewczynką... W tym pokoju, kiedy bawiła się z Owenem. Kobiecy głos, który słyszeli, należał do Nemezis. Tak samo później do nich przemówiła, w tym dniu, w którym Harper skręciła kostkę. 

Dziewczyna poczuła, że ogarnia ją złość. Spuściła głowę. A potem spojrzała na matkę. W jej oczach płonął gniew. 

- OCZYWIŚCIE! - krzyknęła. - POKAZUJESZ SIĘ TERAZ, PO SZESNASTU LATACH?! I OCZEKUJESZ, ŻE WSZYSTKO BĘDZIE SUPER! 

Wzrok Nemezis zrobił się jeszcze zimniejszy i bardzo szklisty. 

- Nie rozumiesz - powiedziała opanowanym tonem. 

Harper wstała. 

- NIE ROZUMIEM?! PRZEZ TE WSZYSTKIE LATA... POTRAFIŁAŚ MI TYLKO POWIEDZIEĆ, ŻE CZEKA MNIE BÓL! JESTEŚ PRZECIEŻ BOGINIĄ! 

Zaczęła iść przed siebie. 

- Boscy rodzice nie mogą utrzymywać zbyt dużo kontaktu z dziećmi - rzekła Nemezis. - Poza tym, jestem boginią zemsty. Czy ty spodziewasz się po mnie... 

- NIE OBCHODZI MNIE, CZEGO JESTEŚ BOGINIĄ! - krzyczała dalej Harper. - JESTEŚ MOJĄ MATKĄ! JAK STĄD WYJŚĆ?!

Dziewczyna miała taką minę, jakby chciała rozwalić ścianę i przez nią uciec. Wyjrzała przez okno. Miała zabłocone buty, więc trochę pobrudziła podłogę. Ale jej to nie obchodziło. Była tak wściekła, że siłą woli powstrzymywała się od trzaśnięcia bogini w twarz. 

Nemezis westchnęła z irytacją. 

- Nie chcesz tu być? Proszę bardzo! - oświadczyła. - Ale najpierw... to, co najważniejsze. 

Wyciągnęła z koszyczka stojącego na stole kruche ciasteczko, po czym podeszła do Harper. Stanęła z nią twarzą w twarz. Były do tego stopnia do siebie podobne, że wyglądały jak dwa kłócące się klony jednej osoby, tyle, że w różnym wieku. 

- Czeka cię zadanie, jak już mówiłam - powiedziała Nemezis. - Możesz mu nie podołać. Wspomogę cię wtedy, ale za pewną cenę. Kiedy będziesz gotowa, przełam to ciasteczko. 

Wcisnęła córce do ręki ciastko. Nie powiedziała wprost, co będzie ceną, ale spojrzała na nią tak znaczącym wzrokiem, że Harper niemal usłyszała to słowo w głowie. Dziewczynę ogarnęła jeszcze większa wściekłość. Zrobiło się jej niedobrze. 

- Jesteś nienormalna! - wrzasnęła. 

Nemezis rozłożyła ręce. 

- To drobna zapłata. Daję ci fory, bo jesteś moją córką... 

- Nie nazywaj mnie tak!

- Jak sobie życzysz - warknęła bogini. - Nie zamierzam zmuszać cię do rozmowy. 

Włożyła Harper ciasteczko do kieszeni, po czym pstryknęła palcem. Półbogini zniknęła w podobnym obłoku pyłu, jak na początku. 

Kiedy Harper otworzyła oczy, stała za rogiem, blisko parku. Czuła, że ma twarz czerwoną ze złości. Ale to przez ten nadmiar informacji. Jej matka... boginią? I Owen o tym wiedział. Ale jej nie mówił. Pewnie wtedy, miesiąc temu, był poddenerwowany właśnie z tego powodu. 

A nowi uczniowie... Diana... 

Harper ruszyła żwawym krokiem. Zobaczyła przyjaciółkę siedzącą na ławce ze zdegustowaną miną. Kiedy fioletowowłosa zobaczyła nadchodzącą dziewczynę, dźwignęła się na nogi. 

- Harper, spóźniłaś się! - zawołała. - Już miałam wracać. Gdzie... - Nagle zobaczyła jej minę. - Eee, co się stało?

- Wybacz, że się spóźniłam - padła odpowiedź. - Tak wyszło, że zatrzymała mnie bogini Nemezis, moja matka. 

Diana miała taki wyraz twarzy, jakby Harper natarła jej twarz śnieżynką. 

- Och... wiesz - wydusiła. - Ja jestem córką Aresa. 

- Teraz mi to mówisz, tak?! - krzyknęła Harper. - I udajesz, że wszystko jest w porządku?! TAK?! 

Diana zmarszczyła brwi. Przechodnie zaczęli się gapić. 

- Nie mogłam wcześniej powiedzieć - rzekła. - Ja... 

Nagle zamarła. Zauważyła coś, czego nijak nie mogła przeoczyć. Tuż za plecami Harper szedł ogromny potwór, byko-człowiek. 

Diana sięgnęła po miecz - po czym przypomniała sobie, że go nie ma. Nie wzięła go ze sobą, co robiła naprawdę rzadko. Po prostu myślała, że podczas przyjacielskiego spotkania z przyjaciółką, w Wigilię, nic złego się nie wydarzy. 

Ale pamiętała, jak córka Nemezis, podczas ich ostatniej walki z Chimerą, zdjęła z włosów spinkę, która zamieniła się w niezniszczalną włócznię. Gdyby do tego opracowały obie jakiś plan, byłoby świetnie. 

- Em, Harper? 

Diana wskazała palcem za nie. Harper się odwróciła. Na początku wytrzeszczyła oczy, ale potem skrzyżowała ręce na piersi i przybrała obojętny i nieco zirytowany wyraz twarzy - jakby czekała w kolejce do lekarza już dwie godziny. Nie kwapiła się do dobycia włóczni. 

- Och, świetnie - powiedziała. - Niech mnie rozszarpie. Dla mojej mamusi chyba nie będzie to miało znaczenia. 

Diana była w szoku. 

- Co, zwariowałaś?! 

- Może i tak - przyznała Harper, po czym krzyknęła do Minotaura: - Hej, tu jestem! Gotowa na śmierć!

Diana nie mogła dłużej na to patrzeć. Obróciła Harper o sto osiemdziesiąt stopni, do siebie, po czym  przycisnęła jej twarz do swojej tak blisko, że stykały się nosami. I wzięła głęboki wdech. 

- Harper McRae - powiedziała, siląc się na spokojny ton. - Poddać się śmierci to najgorsze, co może zrobić heros. 

- Nie jestem herosem - mruknęła Harper.

- Jesteś - zaprotestowała Diana. - Jesteś jedną z najbardziej walecznych osób, jaką kiedykolwiek spotkałam. A jeśli potrzebujesz sposobu na powrót do logicznego myślenia i rzeczywistości, to... - zawahała się i pomyślała przez chwilę, że to głupi pomysł, ale postanowiła brnąć w to dalej. - To proszę bardzo. 

Córka Aresa wzięła pełną odpowiedzialność za to, co się następnie stało. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że coś takiego zrobi. Prędzej sądziłaby, że zacznie tańczyć kaczuszki na środku ulicy. Ale Minotaur był coraz bliżej, a ona czuła gwałtowny przypływ adrenaliny. 

Zbliżyła swoją twarz do twarzy Harper. I ją pocałowała. 

Harper wybałuszyła oczy ze zdumienia, ale gniew zniknął z jej oczu. Chwilę później, kiedy Diana się odsunęła, córka Nemezis wyglądała na bardziej opanowaną. 

- No i co? - spytała Granger. - Wyciągaj włócznię. Ja odwrócę jego uwagę. 

Harper przełknęła ślinę, ale natychmiast podjęła działania. Zdjęła czapkę i odpięła spinkę, która natychmiast zamieniła się w włócznię. Dziewczyna pobiegła w bok, by wziąć Minotaura od tyłu. Diana, zgodnie z planem, postanowiła odwrócić jego uwagę. 

Obu dziewczynom jeszcze nigdy nie pracowało się tak dobrze w parze. Córka Aresa wykrzykiwała różne obelgi w kierunku Minotaura, a w końcu natarła na niego bez broni. Potwór nie spodziewał się tak samobójczego ataku. Kiedy był zajęty dziwieniem się, Harper przeszyła mu włócznią plecy, po czym zeskoczyła na ziemię, cała w pyle. 

Przez chwilę ona i Diana gapiły się na siebie w milczeniu. 

W końcu Harper wydusiła: 

- To było... ciekawe spotkanie. 

Diana roześmiała się. 

- No jasne. Tylko więcej nie gódź się tak szybko na śmierć. 

- Nie będę - obiecała Harper i się uśmiechnęła. - Wesołych Świąt, Granger. 

- I nazwajem, McRae. 

Obie złapały się za ręce. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top