Rozdział 23

Nie ma nic gorszego, niż sam na sam z eks.

Kalipso miała się o tym przekonać.

Owen nie wrócił do końca lekcji. Herosi ustalili, że zaczną go szukać, jeśli Harper nie zastanie go po powrocie do domu. Percy "przez przypadek" podłożył nauczycielkę pod siedzenie szpilkę, więc musiał zostać po lekcji. Annabeth była wściekła na swojego chłopaka, więc postanowiła zostać w bibliotece i poczekać na niego. 

Kalipso chciała wracać od razu, razem z resztą, ale zaczepiła ją nauczycielka muzyki, pani Edmunds. Kiedy dziewczyna wychodziła z klasy, ta położyła jej rękę na ramieniu. 

- Kalipso? - zapytała. 

Czarodziejka się odwróciła. 

- Tak?

- Wiesz, słyszałam, że ładnie śpiewasz - powiedziała pani Edmunds. - Chciałabyś się może przyłączyć do szkolnego klubu? 

Kalipso przełknęła ślinę. Przyjechała do tej szkoły z konkretną misją. Pewnie, że lubiła śpiewać i szło jej nieźle, ale nie myślała o żadnych zajęciach dodatkowych. Była przecież byłą boginią, miała za sobą lata doświadczenia... 

A jednak teraz, kiedy nauczycielka jej to zaproponowała, poczuła pokusę  wykazania się. Może, dla własnej satysfakcji, mogłaby dołączyć do klubu i na koniec roku dostać szóstkę? 

Kalipso obejrzała się za siebie. Jej przyjaciele zatrzymali się, czekając. Patrzyli pytająco. 

- Ja... - zaczęła. - No, tak. Zostanę. 

Pani Edmunds się rozpromieniła. 

- Wyśmienicie! Ktoś z twoich kolegów też ma taki talent? 

- Myślę, że Piper McLean.

Nauczycielka skinęła głową na Piper i przywołała ją gestem. Zdumiona córka Afrodyty zbliżyła się. Kalipso posłała reszcie spojrzenia mówiące: "Możecie iść", a pani Edmunds objęła obie heroski ramionami. 

- Chodźcie za mną - rzekła, po czym zwróciła się do Piper: - Twoja koleżanka mówi, że ładnie śpiewasz. Chcesz dołączyć do klubu szkolnego? 

Przez twarz Czirokezki przemknęły kolejno różne emocje: zaskoczenie, niepewność i radość. 

- Eee... oczywiście! 

- No to chodźcie za mną - zaszczebiotała nauczycielka. 

Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie, po czym podążyły za nią. 

W pewnym momencie Kalipso poczuła, że ktoś łapie ją za ramię. Odwróciła się i stanęła twarzą w twarz z osobą. I o mało się nie rozpłakała. 

- Leo? Jestem zajęta - powiedziała, wbijając paznokcie w dłonie. 

Spojrzał na nią smutno. Kalipso starała się ignorować myśl, że Valdez wyglądał w tym momencie bardzo uroczo - z tymi niesfornymi ciemnymi lokami, elfią twarzą i lekko spiczastymi uszami. W zwykłych dżinsach oraz bluzie z kapturem nie przypominał napakowanego Supermana, ale nastoletniego chłopaka, mechanika. Młodszy, niższy i chudszy od Odyseusza, pirata Drake'a albo Percy'ego Jacksona, a jednak zdołał uwolnić ją z wyspy. Takiego go kochała. Gdyby nie ta złość... 

- Kalipso - szepnął, nie puszczając jej ręki. - Nie idź z nią. 

- Co? Dlaczego? 

Pani Edmunds odwróciła się do nich. 

- Kalipso? Idziesz? Jeśli chcesz zostać, powiedz. 

Czarodziejka zacisnęła usta. 

- Nie, nie, idę. Leo tylko... pytał, co było zadane, bo zapomniał. Prawda, Leo? 

- Jasne - mruknął syn Hefajstosa. 

Rzucił swojej byłej dziewczynie ostatnie spojrzenie, po czym odszedł. 

Piper poparzyła pytająco na Kalipso. Czarodziejka zmarszczyła brwi. Nauczycielka chyba nie była potworem, prawda? Dlaczego Leo chciał ją zatrzymać? 

Kalipso szybko zrównała krok z córką Afrodyty i obie ruszyły, gotowe dołączyć do klubu. 

***

Owen wyszedł przez okno. 

W sumie nie było to jakoś szczególnie szalone. Robił różne dziwne rzeczy w swoim życiu. No i właśnie się dowiedział, że jest półbogiem. Chciał wyładować energię, robiąc coś zwyczajnego, ludzkiego - byleby nie myśleć o tym, że jego świat się wali.

Poszedł do parku. Niektórzy ludzie spoglądali na niego kątem oka, zastanawiając się zapewne, co tu robi nastoletni chłopiec w porze szkolnej. On jednak miał to gdzieś.

Poszedł do kawiarni - ulubionego miejsca Harper, gdzie zamówił jej ulubiony napój, gorącą czekoladę.

Owen chciał wyjaśnić jej wszystko od razu. Opowiedzieć o spotkaniu z matką i Hemerą. Może i Harper na początku wzięłaby go za wariata, ale gdyby zaczął ją naprawdę mocno przekonywać... Mogłoby się udać. A Harper mógł zaufać. Była jego siostrą.

W dodatku czekało ją to zadanie...

Owen zacisnął powieki. Wyobraził sobie, że są wakacje - nie ma nowych podejrzanych uczniów ani żadnych znaków wskazujących na to, że chłopak nie jest do końca człowiekiem. Przypomniał sobie, jak spędził z siostrą i ojcem dwa lipcowe tygodnie w Egipcie. Bardzo mu się podobało. Chciał tam kiedyś wrócić.

Sierpień i końcówkę czerwca Owen nigdzie nie wyjeżdżał. Wychodził tylko na miasto z siostrą lub kolegami.

Wszystko byłoby super i normalnie, pomyślał Owen, gdyby nie ci beznadziejni nowi uczniowie.

Po czym zganił się za tę myśl. Jeśli faktycznie jego matka była boginią, wkrótce by się o tym dowiedział. A poza tym, do nowych uczniów należała Laurel...

Owen zacisnął palce na kubku. Czekolada w jego ustach straciła smak.

Chłopak nigdy nie był nieśmiały. Miał ADHD, nie potrafił usiedzieć w miejscu i gęba mu się nie zamykała. Ale jeśli chodziło o Laurel... wymiękał.

Dziewczyna bardzo mu się podobała. Jej długie faliste włosy kołysały się w hipnotyczny i pociągający sposób. Oczy miała piękne, w kolorze bezchmurnego nieba. Wystarczyło podejść do niej, na przykład pod pretekstem, że zapomniał zapisać pracy domowej i nie wie, co odrobić. Ale Owen się bał.

Laurel była przecież taka piękna. Może chciała odważnego, idealnego faceta, a nie nadpobudliwego chudego chłoptasia, mierzącego metr sześćdziesiąt pięć? Poza tym, Owen nie miał w sobie nic wyjątkowego. Można było go pomylić z tysiącem podobnych szesnastolatków na ulicy. Jakie były szanse, że ktoś taki spodoba się Laurel?

Owen już naprawdę nie mógł dopić czekolady. Ściskał w dłoni brązowo-biały, papierowy kubek.

I nagle poczuł rękę na ramieniu.

Czyżby się zasiedział i Harper go tu znalazła? Nie, to nie była jego siostra. Zobaczył młodą dziewczynę - nieznacznie starszą od niego - o kasztanowych krótkich włosach i czarnych oczach. Jej uśmiech był niesamowicie zniewalający. Miała na sobie dżinsy oraz kurtkę z nadrukiem na piersi - swoim imieniem zapisanym fantazyjną czcionką. Owen usiłował skupić się na napisie. Odczytał tylko Ser. A potem nie mógł oderwać wzroku od tych czarnych oczu w kształcie migdałów...

- Cześć - powiedziała Dziewczyna-Ser. Nie szczebiotała jak popularne dziewczynki w szkole Owena. Miała spokojny, głęboki i aksamitny głos. - Przepraszam, że przeszkadzam. Mógłbyś mi w czymś pomóc?

Owen zapomniał języka w gębie.

- Eee... Ihhhh... J-jasne!

Dziewczyna spuściła wzrok.

- Tak... Jestem na dodatkowych zajęciach pozaszkolnych. Ale... No wiesz, muszę...

Nie było dane jej skończyć. Jakiś pocisk śmignął koło jej twarzy. Czarnooka wrzasnęła.

Jakaś wolno działająca część mózgu Owena pomyślała: Co się dzieje? Może się obrócę, żeby zobaczyć.

Nie zdążył. W tym momencie Laurel Spencer śmignęła obok niego, złapała go za rękę (to było akurat fajne) i pchnęła go do tyłu. Ludzie z krzykiem wybiegli z kawiarni. Owen upuścił czekoladę, która rozlała się po podłodze, a kelnerzy zbiegli się ze ścierkami.

Laurel uniosła rękę. Przez ramię miała przerzucony kołczan. Napinała strzałę na cięciwie łuku.

- UCIEKAJ! - wrzasnęła do Owena.

Jej głos był taki przekonujący... Z rozpuszczonymi blond włosami, ubrana w jasne dżinsy i kurtkę w kolorze lilii,  wyglądała tak obłędnie, że...

Stop, powiedziała części mózgu Owena, która działała szybciej i lepiej. Przed chwilą, pod wpływem głosu Laurel, był jak w jakimś transie - to znaczy, bardziej niż zwykle przy Laurel. A teraz się z niego wyrwał.

- CO?! - krzyknął do blondynki. - Nie zostawię cię... Z nią! - wskazał na czarnooką, której włosy zmieniły się właśnie w płomienie.

- Dam sobie radę - warknęła Laurel. - Mam więcej doświadczenia, więc...

- KONIEC POGADUSZEK! - ryknęła Dziewczyna-Ser. Jej oczy poczerwieniały i rzuciła się na Owena.

Zanim chłopak zdołał zareagować, Laurel walnęła Dziewczynę-Ser łukiem z całej siły. Potem naciągnęła strzałę i wystrzeliła, ale przeciwniczka uskoczyła przed pociskiem.

- To empuza! - zawołała Laurel. - Ona chce cię ugryźć. Uciekaj, JUŻ!

Jeszcze raz chwyciła go za rękę i dosłownie wyrzuciła go za drzwi. Potem zamknęła je i zaparła całym ciałem. Przygotowała kolejny pocisk do wystrzału.

Empuza... Owenowi zaświtało coś w głowie. Ale nie mógł zastanawiać się, jak to coś się nazywa. Miał ważniejsze problemy: na przykład, że to coś próbuje zabić jego i Laurel.

Empuza warknęła. Zdarła dżinsy, ukazując dwie różne nogi. Po czym rzuciła się na Laurel, przybijając jej ręce do drzwi i rozdzierając ramiona pazurami.

Zabawa się skończyła, pomyślał Owen.

Spojrzał na swój zegarek. Zobaczył, że na dole pojawiło się lekkie zgrubienie. Nacisnął je i bum! - w ręce chłopaka pojawił się długi miecz ze spiżu.

Po czym Owen zrobił coś, co wymagało ADHD na poziomie zaawansowanym.

Laurel i empuza napierały na drzwi. Ale to go nie powstrzymało. Zbił mieczem szklaną ścianę, po czym wbiegł do środka. Gotowy do ataku, naskoczył na przeciwniczkę.

Empuza była tak zdumiona, że zdołał się tu dostać, że nie zdążyła się obronić. Owen przebił jej pierś mieczem. Umierając, potworzyca krzyczała trochę starogreckich przekleństw, które Owen, o dziwo, rozumiał. Już planował wypowiedzieć je do innych potworów, takich jak miniatury, chimery czy nauczycielki od matmy.

Podniósł się, po czym spojrzał na Laurel. Wyglądała na zszokowaną. Nawet z rozdartą kurtką i kroplami potu spływającymi po czole, była bardzo piękna.

- Ty... Owen, jesteś ranny - wydukała.

No tak. Chłopak zajął się walką i zapomniał, że podczas wybijania szkła parę kawałków nacięło mu dłonie i ramiona.

- Bogowie! - Laurel podbiegła do niego i spojrzała na jego ręce, po czym uświadomiła sobie, co powiedziała. - Eee, to znaczy...

- Bogowie - powtórzył Owen. - Tak, wiem.

Laurel była zszokowana.

- Ty... wiesz?!

- Tak. Chodźmy gdzieś indziej, co?

Po czym rzucili się do ucieczki, zanim zatrzymali ich kelnerzy.

Laurel biegała bardzo szybko, ale co chwilę zatrzymywała się i obracała, żeby spojrzeć z troską na ramiona Owena.

Wkrótce usiedli na ławce w parku.

- Co ty tu robisz? Nie powinieneś być w szkole?

- Długa historia. Nie mogę ci powiedzieć.

- Co? Dlaczego?

Owen zagryzł wargę. Tak naprawdę miał ochotę zwierzyć się Laurel że wszystkiego - ze spotkania z matką, z rozmowy z Hemerą. Ale nie mógł. Przecież obie boginie mu zabroniły.

- Mam zakaz - wyjaśnił. - Przykro mi. Od dwóch nieśmiertelnych pań. Ale... tak, wiem, że jestem półbogiem. Nie znam tylko imienia mojej boskiej matki. I... Laurel, ty też krwawisz.

- Wiem - burknęła. - Złóż miecz.

Owen nacisnął literę Z. Jego broń zmieniła się w zwykły zegarek.

Laurel pstryknęła w swój kołczan, który natychmiast stał się modną jasnoróżową torebką. Dziewczyna wyciągnęła z niej bandaże, którymi zaczęła owijać ręce Owenowi.

- Jak dużo wiesz? - zapytała.

- Niewiele. I nie mogę ci powiedzieć. Ty też jesteś półboginią, tak?

Laurel skinęła głową.

- Córką Afrodyty.

Afrodyta? Owenowi zaświtało coś w pamięci. Nie mógł sobie przypomnieć, czemu patronowała ta bogini. Ale niedawno wiedział...

- No dobra - rzekł. - Teraz kolej na ciebie z tymi opatrunkami. To jak tu przyszłaś?

Laurel spojrzała ze smutkiem na zniszczoną kurtkę i ją zdjęła. Zatrzęsła się z zimna, po czym owinęła sobie ramiona.

- Ja... No, postanowiłam cię poszukać. Moje koleżanki myślą, że jestem na rozmowie z jedną nauczycielką. Trwa teraz długa przerwa. Ale i tak muszę się spieszyć. Do zobaczenia.

Pomasowała sobie ręce, po czym zaczęła biec.

- Zaczekaj! - krzyknął Owen.

Nie wiedział, czy dobrze robi. Ale Laurel właśnie straciła kurtkę w mróz. A jego była nadal dobra, bo w kawiarni rozebrał się do koszulki. Przemknęło mu przez myśl, że bardziej romantyczne byłoby podarowanie bluzy, ale wybór kurtki wydawał mu się bardzo praktyczny.

Zdjął więc kurtkę i zarzucił ją na ramiona Laurel. Dziewczyna spojrzała na niego ze zdumieniem. A potem się zarumieniła.

- Ojej - mruknęła. - Ja... dziękuję.

Owen poczuł, że też się rumieni.

- Mhm. Nie ma sprawy. Drobny gest za uratowanie mi życia. A jest zimno.

Laurel otuliła się szczelniej jego kurtką.

- Przecież to ty...

- Ty dwa razy - przerwał jej Owen, zarumieniony jak napompowany czerwony balon, który ma zaraz pęknąć. - Raz uderzyłaś ją łukiem, potem mnie wypchnęłaś.

- Ech, no dobrze. Jesteśmy chyba kwita. Do zobaczenia.

Laurel musnęła ustami jego policzek i pobiegła.  Owen nie wiedział, czy był to pocałunek romantyczny czy przyjacielski - ale i tak poczuł się wniebowzięty. Miał na sobie jedynie koszulkę, ale chłód mu nie doskwierał, kiedy wracał do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top