Rozdział 22
Owen obudził się z krzykiem i usiadł. Potrzebował chwili na uporządkowanie myśli.
Był na swoim łóżku, w swoim pokoju. Zegarek stojący na szafce nocnej wskazywał godzinę dwunastą. Czyżby zaspał do szkoły?... Nie, przecież wstawał. No, chyba, że spotkanie z matką było snem. To w sumie dość prawdopodobne. Tak. To był sen.
Owen rozkoszował się tą myślą przez chwilę, dopóki nie spojrzał na podłogę. Wtedy oczy omal nie wyszły mu z orbit.
Pod jego łóżkiem leżała jakaś paczka, owinięta w zwykły, szary papier. Była do niej doczepiona karteczka z wykaligrafowaną wysokością: Zachowaj to. Może się przydać. Ale dopóki nie przyjdzie pora, nie pokazuj nikomu. ~ Sam Wiesz Kto (NIE VOLDEMORT).
A sama paczka kształtem przypominała...
- Niemożliwe - mruknął do siebie pod nosem.
Podniósł podarunek i odwinął papier. Nie wierzył własnym oczom, kiedy już po chwili trzymał w ręku długi, spiżowy miecz. Pomyślał, że to zabawka, ale kiedy dotknął krawędzi, okazały się bardzo ostre. Zacisnął na nich palec mocniej i omal się nie naciął.
Chłopak zaśmiał się nerwowo przez chwilę. Czyżby matka zostawiła mu ten miecz? No, z tego, co pamiętał z mitologii... Był półbogiem, tak? A półbogowie często walczyli z potworami. Może by...
Owen chwycił miecz, po czym bardzo ostrożnie i powoli się nim zamachnął. Gdyby poćwiczył, chyba by dał radę stoczyć prawdziwą bitwę.
Ale w liściku było napisane, żeby na razie tego nikomu nie pokazywał. Super, tylko gdzie ukryć coś takiego? Harper miała kontrolę nad porządkiem w ich pokoju, a ojciec - w reszcie domu. Przeszukiwali wszystkie zakamarki. Jak ukryć coś tak długiego?
Owen westchnął. Spojrzał na rękojeść. Była ciemnoszara i bardzo prosta, ale półbóg dostrzegł na niej zgrubienie z ozdobną literą Z. Co to mogło oznaczać? "Zabijanie"? "Zło"? "Zdrada"?
Zaciekawiony nacisnął zgrubienie.
I omal nie krzyknął, kiedy długi miecz zamienił się w szary zegarek na rękę.
Sprytne, pomyślał, zakładając zegarek. Nigdy nie nosił zegarków i uważał je za zbędne. Uważał, że mają je bardziej tacy zorganizowani i porządni ludzie - jak na przykład jego ojciec. Ale nie on.
Chłopak zdał sobie sprawę, że jest sam w zamkniętym domu. Harper była w szkole. Ojciec - w pracy. Co powinien zrobić? Iść jeszcze na lekcje? O, nie. To tak, jakby sam podał mordercy nóż.
Wtedy jednak usłyszał jakieś dźwięki dochodzące z pozostałych pokoi. Serce podskoczyło mu do gardła. Kto mógłby być o tej porze w domu?
Zerknął na swój zegarek. Jak rozłożyć go w miecz? Zaczął naciskać kolejne miejsca, ale nic się nie stało.
I tak muszę sprawdzić, kto to, pomyślał Owen.
Otworzył drzwi tak bezszelestnie, jak tylko potrafił. Zmiął jeszcze papier po mieczu, ale karteczkę wsunął do kieszeni.
Skierował się przez salon do kuchni. To stamtąd dochodziły dźwięki. A teraz, kiedy był bliżej, usłyszał też... Czyżby jakieś nucenie? Nie, to raczej niemożliwe.
A jednak... Śpiew był taki prawdziwy... Niewątpliwie należał do kobiety, która nuciła w jakimś języku... Starogreckim?
Serce Owena biło coraz szybciej. Przywarł do ściany i odważył się spojrzeć.
Kobieta siedząca u niego w domu odwróciła się natychmiast i Owen spostrzegł, że nigdy jej nie widział. Miał jeszcze większą ochotę dobyć miecza.
Ale kobieta nie wyglądała jak zabójczyni. Jej piękny, szeroki uśmiech był zarażający. Długie, mocno kręcone włosy w kolorze jasnego blondu rozsypywały się na jej ramionach i kontrastowały kolorystycznie z mocno opaloną skórą. Miała oczy błękitne jak niebo. Nie nosiła zwyczajnych strojów, ale złoto-niebieskie szaty. Zupełnie jak jakaś królowa... albo bogini.
- O, już jesteś - zatrajkotała na powitanie.
Owen był tak oszołomiony, że wydusił z siebie jedynie coś w stylu: - Eee?
Nieznajoma roześmiała się i odgarnęła swoje jasne loki do tyłu. Chłopak dostrzegł połyskujący w nich złoty diadem.
- No tak, ja się nie przedstawiłam! Wiesz, spotkałeś się z matką, prawda? Ale bogom nie wolno zbyt się wtrącać w sprawy śmiertelników. Dlatego poprosiła inną boginię, żeby trochę ci rozjaśniła sprawę.
Podeszła do niego i teraz Owen dostrzegł, co robiła w kuchni. Jakimś cudem wyczarowywała różne ozdoby oraz szorowała blat na połysk, choć nie miała żadnej ściereczki.
Bogini uśmiechnęła się.
- Jestem Hemera - przedstawiła się. - I, wiesz, nie musisz się martwić o szkołę. Powiedz swojej siostrze, że poszedłeś na dodatkowe zajęcia z wuefu.
Owen odzyskał głos.
- Ja... to trochę słaba wymówka.
Hemera wzruszyła ramionami.
- To nic. Ważne, żebyś coś powiedział. Zadziała, zobaczysz. Twoja matka się o to zatroszczyła. Aha, mogę trochę ulepszyć twoją kuchnię? Uwielbiam zajmować się takimi sprawami. Trzeba aktywnie wykorzystywać dzień, rozumiesz?
- Mhm.
- No to świetnie! - Hemera wróciła do blatu. - Możesz gdzieś usiąść. Wyjaśnię ci parę spraw.
Owen czuł się dziwnie. Obca kobieta weszła do jego domu i zaczęła zachowywać się, jakby to on przyszedł do niej. A jednak, ponieważ nie lubił domowych obowiązków, nie śmiał zaprotestować. Usiadł na krześle przy kuchennym stole, po czym odgarnął przydługą grzywkę na bok.
Hemera podśpiewywała przez chwilę pod nosem. Jej ręce błyszczały złotym pyłkiem, którym obsypywała blat kuchenny, doprowadzając go do należytego porządku. Owen uznał to za fajną umiejętność.
- Zacznijmy od początku - powiedziała Hemera. - Masz do mnie jakieś pytania?
Owen zaśmiał się nerwowo. "Tak, mnóstwo", chciał odpowiedzieć. "Po coś przylazła do mojego domu i po co mieszasz mi jeszcze bardziej w głowie?".
Na głos powiedział jednak coś innego: - Właściwie to chciałbym wiedzieć... kim jest moja matka?
Oczy Hemery rozbłysły w taki sposób, że wydawały się prawie białe.
- Nie wiesz? No tak, wspominała o tym, że się nie domyśliłeś. Niestety, akurat tego nie mogę ci zdradzić. Zabroniła mi. Musisz sam do tego dojść.
Owen westchnął.
- Mała podpowiedź, proszę?
Hermera się zamyśliła.
- Ma w środku literę "i".
No, pomyślał Owen. To fantastycznie.
- Możesz pytać dalej - rzekła Hemera. - O coś innego.
Chłopak zamyślił się.
- Yyy, a dlaczego ta moja mama z literką "i" w środku wezwała akurat... panią?
Nie był pewien, jak należy mówić do takiej bogini. "Proszę pani"? "Pani Hemero"? "Wasza Wysokość"? Miał jednak nadzieję, że nie uraził bardzo Hemery.
Jak się okazało, nie uraził. Bogini obrzuciła go uprzejmym, szerokim uśmiechem.
- Ponieważ jestem jej siostrą - wyjaśniła. - Boginią dnia.
Owen uznał, że powinien powtórzyć wiedzę z piątej klasy podstawówki. Nie pamiętał tych głupich greckich bogiń - nawet tych głównych, o pomniejszych nie mówiąc. Nie kojarzył znikąd żadnej Hemery, pani dnia.
Owen zaczął zastanawiać się nad kolejnym pytaniem. Czego on właściwie chciał się dowiedzieć? Nie wiedział. Nie wiedział, co chce wiedzieć.
- Szybciej, chłopcze - powiedziała Hemera i odwróciła się z wdziękiem od blatu, kończąc pracę. - Nie mamy wiele czasu.
Czy wszystkie boginie nie mają ciągle czasu?, pomyślał Owen. W tym momencie poczuł się źle z myślą, że jego matka odwiedziła go raz na szesnaście lat i już sobie poszła, a potem musiała prosić siostrę o wyjaśnienie jakiś spraw. Może by tak mogła wysłać jemu i Harper kartkę na urodziny? Przyjść na jego mecz koszykówki w siódmej klasie? Cokolwiek?
- No to, eee, ten miecz...? - Owen pomagał zegarek.
Bogini roześmiała się łagodnie.
- Ach, ten miecz! To dar od twojej matki. Został dobrze skonstruowany. Kiedy będziesz go potrzebował, do walki, treningu lub innej ważnej rzeczy, pojawi się na nim delikatnie zgrubienie. W innym wypadku nie będzie to możliwe.
Owen uznał, że to bardzo w stylu jego boskiej mamuśki.
Hemera tymczasem odsunęła swoje krzesło i usiadła. Jej oczy przybrały z powrotem kolor błękitnego nieba. Jasne włosy pociemniały w cieniu i wydawały się szarawe.
- Muszę ci coś powiedzieć, Owenie - rzekła, robiąc minę królewską, poważną i surową, zanim chłopak zdążył pomyśleć nad następnym pytaniem. - Jesteście wyjątkowymi dziećmi... mojej siostry. - Omal nie zdradziła jej imienia. - Czekają was ciężkie zadania. Twoja siostra, Harper...
W tym momencie bogini się skrzywiła. Serce podskoczyło Owenowi do gardła. Może i nie zawsze dogadywał się w pełni z Harper. Często czuł się przy niej jak niezdarny młodszy braciszek, choć byli bliźniętami. Od dziecka otwarcie rywalizowali, nawet o takie drobne rzeczy jak ostatni kawałek ciasta. (No dobrze, może to akurat nie była drobna rzecz). Ale myśl, że mogło jej się coś stać... Owen usiłował nie panikować.
Hemera uśmiechnęła się, ale w jej oczach tym razem brakowało ciepła.
- To naturalne, że teraz zaczniesz się martwić - ciągnęła - ale Harper niekoniecznie umrze. To znaczy, może polec, ale ma jakieś szanse.
Owen poczuł się o jedną dziesiątą lepiej, lecz i tak czuł się źle.
Diadem we włosach Hemery błyszczał. Bogini splotła palce.
- Ona... musi wykonać te zadania. Wasza matka surowo zabroniła ci w jakikolwiek sposób jej pomagać. Możesz ewentualnie życzyć jej powodzenia czy coś. Ale przejdźmy do zadania... Do jej dwóch zadań.
Owen skupił się tak mocno, jak tylko pozwalało na to jego ADHD.
- Zarówno ona, jak i ty, powinniście nauczyć się panować nad Mgłą.
- Nad Mogłą?
- Mgłą, chłopcze. Zasłoną, dzięki której śmiertelnicy oraz niektórzy półbogowie nie potrafią zobaczyć potworów i tych rzeczy.
- I my mamy?...
- Tak. Mam nadzieję, że przyjmujcie wyzwanie. No a poza tym, Harper czeka ta sama ofiara, co jej brata.
Owen przełknął ślinę. Hemera dostrzegła jego wyraz twarzy. Machnęła leniwie ręką.
- Ach, nie ciebie. Jesteście półbogami, a więc macie mnóstwo innego rodzeństwa. W bezpiecznym miejscu, Obozie Herosów.
- Obozie Herosów?
- Owenie, możesz mi nie przerywać? Tak, w takim miejscu. W każdym razie... Ten chłopak poprosił o przysługę. W zamian musiał coś oddać. Harper będzie musiała zrobić to samo.
Owenowi przebiegły przez myśli różne scenariusze. O co mogło chodzić? Jaką ofiarę? Chyba nie życie, prawda?
Hemera otrzepała ręce ze złotego pyłku, który spadł na podłogę i się rozpłynął.
- Mój chłopcze - powiedziała. - Musisz pamiętać, aby na razie nikomu nie mówić, że wiesz o swoim pochodzeniu. Jako syn pomniejszej bogini nie masz aż tak dużej aury, ale jeśli już wplączesz się w kłopoty...
Pokręciła głową. Owen zacisnął usta.
- Rozumiem. A jakie jest moje zadanie?
Hemera wyglądała, jakby zadano jej pytanie, którego się obawiała. Zacisnęła mocno powieki.
- Twoje zadanie... Twoje zadanie to...
Nagle rozbłysła jasnym światłem i krzyknęła, zdumiona. Otworzyła oczy.
- Ojej. To sygnał od twojej matki. Koniec czasu na rozmowę. Powodzenia, herosie!
Owen wytrzeszczył oczy.
- Co? A-ale... Nie! Czekaj! Proszę zaczekać!
Za późno. Hemera rozbłysła jeszcze jaśniej, a potem zniknęła.
Owen nie mógł nic zrobić. Westchnął z irytacją. Dopiero co poznał bogów, a już znienawidził ich zwyczajów.
Spojrzał na zegarek. Miał parę godzin, zanim jego kumple i Harper wrócą, prawda?
Postanowił produktywnie wykorzystać ten czas. Krok pierwszy: wymknąć się z domu.
I to jak najszybciej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top