Rozdział 16

Owen siedział w swoim pokoju. Harper bardzo długo nie wracała do domu, ale pomyślał, że zasiedziała się z kimś w kawiarni czy coś takiego. 

Chłopak gniewał się na siebie. Był taki rozkojarzony, wracając ze szkoły. Może zapamiętałby, gdzie jego siostra szła albo poszedłby z nią, albo przekonałby ją, by się nigdzie nie zatrzymywała, albo... cokolwiek. Harper była najbardziej odpowiedzialną i samodzielną osobą, jaką znał, ale jeśli stało się coś naprawdę złego... 

Próbując stłamsić w sobie poczucie winy, przeszedł się, by jej poszukać. Ale kiedy jej nie znalazł, wrócił do domu i zaczął robić zadanie domowe z matematyki. Matematyka była przedmiotem, który potrafił wyprać mózg, więc przez nią Owen nie myślał o Harper, tylko o tym, jak beznadziejne jest jego życie i jak nienawidzi obliczeń. 

W pewnym momencie drzwi otworzyły się. Wszedł ojciec. 

- Jeszcze jej nie ma? - spytał. 

- Nie. 

Kiedy tato wyszedł, Owen mocno ścisnął długopis. Świetnie, teraz znów o niej myśli. Musi przestać. Wlepił wzrok w zeszyt ćwiczeń i zaczął czytać polecenie, ale jego ADHD nie pozwalało mu się skupić. 

Zanim się zorientował, nastał późny wieczór. Owen schował ćwiczeniówkę do plecaka. Nie odrobił zadania, no, ale się starał. Próbował. 

Miał zamiar iść spać, ale nie mógł znaleźć piżamy. Zaczął grzebać w szafie, kiedy nagle usłyszał pukanie w szybę. 

Odwrócił się... i omal nie krzyknął. 

Zobaczył Laurel, która jakimś pieprzonym sposobem siedziała na jego parapecie od strony zewnętrznej i pukała. Nawet w półmroku wydawała się Owenowi bardzo piękna. Tak, to było pierwsze, co poczuł - zachwyt. Potem pojawiło się zdumienie, a na koniec lekki wstyd. Uważał, że to chłopak powinien wspinać się do pokoju dziewczyny, jak książę z bajki do Roszpunki. 

Laurel pokazała gestem, żeby otworzył okno. Owen nie miał wyboru. Najciszej jak potrafił zdjął kwiatki z wewnętrznego parapetu, po czym wpuścił półboginię, która z gracją weszła do jego pokoju. 

- Cześć - powiedziała. 

W tej chwili Owen powinien zawołać: "Co tu robisz?", "Jak się tu dostałaś" czy coś w tym stylu. Ale nie był w stanie, kiedy Laurel lustrowała go tymi niebieskimi oczami. Nie zmyła makijażu, mimo, że był już wieczór, a choć Owen nie przepadał za tapeciarami, makijaż tej dziewczyny był taki idealny, a poza tym wydawało mu się oczywiste, że bez niego też jest oszałamiająco piękna. 

- Hej... Jak... Ja... Jesteś... - wydukał. - Uuu. Ech. 

Laurel zmarszczyła brwi. 

- Dobrze się czujesz? 

- Taaa - wymówienie tego słowa zajęło mu chwilę. - Eee, to znaczy, tak. 

- Wiesz, Diana nie wróciła do domu. Mówiła, że chce się spotkać z Harper. Jest może u ciebie? 

Owen usiłował odpowiedzieć jej bez jąkania się. 

- Eee, no, mmm, Harper też, eee, nie wróciła. Nie wiemy i się marw... Martwimy. 

Laurel kiwnęła głową. 

- Rozumiem. Dzięki. Nie mów swojemu tacie, że tu byłam, w porządku? 

Po czym skierowała się do okna. Owen przez chwilę był w transie, więc nie potrafił zareagować, ale kiedy Laurel się odwróciła, dotarł do niego sens jej słów. I zdołał zaprotestować. 

- Nie! - krzyknął. 

Laurel spojrzała na niego, lekko poddenerwowana. 

- Spotkamy się jutro. Wyśpij się, dobrze? 

- Nie - zaprotestował Owen. - Idę z tobą. 

Dziewczyna wlepiła w niego niebieskie oczy. 

- Zostań - oznajmiła twardo. 

Po czym szybko otworzyła okno i wyskoczyła. 

Owen krzyknął, po czym uświadomił sobie, że tato jest w kuchni i może go usłyszeć. Rozejrzał się. Bardzo chciał pójść z dwóch powodów: a) nie wiedział, gdzie jest Harper, b) była szansa zaprzyjaźnienia się z Laurel. 

Nie miał czasu, by się ubrać cieplej. Miał na sobie tylko dżinsy i koszulkę z krótkim rękawkiem. Ale jego ukochana już uciekała. Wyjrzał przez okno. Skoro nie zgodziła się, by jej towarzyszył, będzie się ukrywał. Wyskoczył, co nie było wielkim wyczynem, ponieważ miał pokój na parterze.

Zadygotał z zimna. Nie myślał o tym, że zostawił otwarte okno i że tato może się zaniepokoić, gdy wejdzie do jego pokoju. Tak cicho, jak tylko potrafił, pobiegł za Laurel. 

***

Diana rzuciła się i popchnęła Harper, zanim dziewczynę pochłonęła chmura ognia. Harper odwróciła się i wytrzeszczyła oczy. Zobaczyła stworzenie, którego nie sposób opisać - dziwne połączenie, tułów jakiejś kozy czy czegoś tam, głowa lwa i ogon węża. Stwór zwrócił się ku nim i ryknął ogniem. 

Tym razem Harper sama uskoczyła - ona w jedną stronę, Diana w drugą. Co robić? Uciekać? Tak, to był świetny pomysł, tylko, że potwór zwrócił się do Granger, a przecież dziewczyna nie mogła zostawić koleżanki na pastwę tego... No, nie wiedziała, jak to nazwać. 

Nie mając zielonego pojęcia, co zrobić, Harper wykrzyczała głośno kilka przekleństw w kierunku stwora. Przynajmniej zwrócił na nią uwagę. Otworzył paszczę i dziewczyna wiedziała, że za chwilę zionie ogniem. 

Zaczęła uciekać, ale stwór miał cztery nogi, więc biegł szybciej. Harper uważała, że fajnym sposobem ucieczki byłoby na przykład wspięcie się na drzewo.

Tylko, że tu nie rosły drzewa. 

Nagle potwór się zatrzymał. Harper odwróciła się w biegu i zobaczyła, że Diana jakimś cudem wlazła temu czemuś na grzbiet. Potwór ryknął wściekle, a jeden płomień minął Harper dosłownie o parę centymetrów. Dziewczyna wrzasnęła. 

- Na co czekasz?! Uciekaj! - zawołała Diana. - Ucie... AAA! 

Potwór zionął ogniem, zatrząsł się z zrzucił nią z grzbietu, po czym zaczął biec ku Harper. Na początku sparaliżował ją strach, a wtedy Diana wrzasnęła: 

- SPINKA! 

Było to tak absurdalne, że Harper się trochę rozbudziła i uskoczyła w bok. 

- CO?! - krzyknęła. 

- Zdejmij spinkę! - rozkazała jej Diana. - Ściśnij! 

Uczepiła się wężowego ogona, który zaczął nią szamotać. Diana krzyczała. 

Harper pomyślała, w jak bardzo beznadziejnej są sytuacji. Ale w sumie, nie miała nic do stracenia. Zdjęła wsuwkę z włosów i zacisnęła na niej palce. 

- No i co?! - zapytała Dianę. - Co niby się stało, ty... Di immortales!

Nie miała pojęcia, skąd jej się wzięło to przekleństwo, ale wiedziała, że jest po łacinie. 

W dłoni, zamiast swojej czarnej spinki, trzymała długą włócznię. 

Diana tymczasem puściła wężowy ogon i upadła na trawę, po czym błyskawicznie się podniosła, złapała Harper za rękę i odciągnęła na bok. Potwór bardzo się zdenerwował i zaczął ziać ogniem na wszystko dookoła. 

- Ale ze mnie idiotka, nie wzięłam miecza - mruknęła Diana. 

- MIECZA?! - krzyknęła Harper. 

- Cicho. Ja trenowałam. Daj to. 

Chwyciła drzewce włóczni Harper, ale ta nie puściła. Odciągnęła broń na swoją stronę. 

- Dlaczego mam dawać to tobie? Jest moje

- Nie bądź śmieszna - burknęła Diana, po czym wrzasnęła, kiedy potwór zionął ogniem i odciągnęła Harper ponownie na bok. - Co ty potrafisz z tym robić?

Harper poczuła taką złość, jak nigdy. 

- Pokażę ci - oznajmiła. 

- Nie pokazuj! 

- No to pokażę. 

- Ach, znowu chcesz się kłócić? 

- Pokażę ci - upierała się Harper. 

Nie wiedziała, co robi. Jak miała dać radę czemuś takiemu? To śmieszne. Ale po prostu nie mogła znieść tego, że Diana zamierza za nią rzucić się na tego stwora i że traktuje ją jak dziecko, któremu trzeba wszystko tłumaczyć. 

Jej koleżanka próbowała się jeszcze spierać i wyrwać jej włócznię, ale Harper ją odepchnęła. 

- Stój tu - warknęła, po czym spojrzała na potwora. - Hej, ty! Tu jestem! 

- Jesteś - mruknęła Diana. - Jesteś głupia. Przestań. 

Harper zignorowała ją. Zaczęła biec ku potworowi. Ten, naturalnie, zionął ogniem. Diana wrzasnęła, ale nieznana z pochodzenia półbogini przemknęła dalej, zanim płomienie ją pochłonęły. Stwór się tego nie spodziewał. Korzystając z chwili zaskoczenia, Harper wskoczyła na jego grzbiet. Wężowy ogon syknął na nią, ale wbiła mu ostrze włóczni w gardło. Reszta ciała usiłowała ją zrzucić. Harper przeskoczyła do przodu i chwyciła się lwiej grzywy. 

Diana rzuciła się na potwora, by jej pomóc, ale potwór odepchnął ją łapą. Harper zaklnęła pod nosem. Usiłowała zatopić ostrze włóczni w grzbiecie kreatury, ale ta miała wyjątkowo twardą skórę. 

Dziewczyna przesunęła się więc do przodu i wbiła swoją broń w oko potwora. Ten zionął ze złością ogniem. Harper nie mogła się poddać. Nie wiedziała, co się dzieje ani czym jest to coś, z czym walczy, ale nie mogła dać się przecież zabić. W ten cios włożyła cały swój gniew o... wszystko, właściwie. Nowi, tajemniczy uczniowie nie chcieli jej nic powiedzieć. Nigdy nie poznała swojej matki. Miała jakieś urywki wspomnień co do wydarzeń w parku z Dianą i Annabeth. Nienawidziła niewiedzy. 

Dłubanie w oku potwora nie było rzeczą najprzyjemniejszą. Harper słyszała krzyki koleżanki. Zebrała całą siłę, jaką w sobie miała. Przekrzywiła włócznię i ostrze wydostało się obok oka. 

Z perspektywy czasu, Harper uznała, że było to bardziej wyczerpujące niż kartkówka z matmy. 

Poczuła się strasznie słaba. Drzewce włóczni się złamało. Diana znowu krzyknęła. Harper spadła z głowy potwora, który zionął ogniem. Płomienie drasnęły jej ubranie. Uderzenie bolało jeszcze bardziej. 

Ku swojemu zdumieniu, Harper zorientowała się, że potwór rozsypuje się w pył. Jej włócznia-spinka magicznie złożyła się w całość. To było dla niej za dużo. Czuła, jak mózg się jej przegrzewa. 

Zapamiętała parę scen przed omdleniem - Diana podbiegła do niej i coś mówiła, wyglądając na spanikowaną. A potem film jej się urwał. 

***

Laurel pobiegła na skrzyżowanie dróg, ponieważ ostatnio szła inną, krótszą drogą. Już z daleka słyszała jakieś krzyki i ryki, więc się zaniepokoiła. Nie chciała, by ktokolwiek zginął. 

Nagle... usłyszała coś. Kichnięcie? Blondynka zmarszczyła brwi i się odwróciła. Jakaś postać czmychnęła za krzak. 

- Owen! - krzyknęła, zaciskając pięści. - Mówiłam ci, żebyś za mną nie szedł. 

Chłopak wyszedł z kryjówki i skrzyżował ręce na piersiach, a wtedy serce Laurel - jak zwykle - przyspieszyło. W duchu cieszyła się, że przyszedł. Teraz, w półmroku, wydawał się jej mniej śmieszny, bardziej przystojny i mroczny, ze zwichrzonymi brązowymi włosami i ciemnymi oczami, tak pięknie błyszczącymi. 

Ale nie mógł za nią iść. Musiała koniecznie utrzymać w tajemnicy to, kim on jest. 

- Musiałem - odpowiedział. 

I popatrzył na nią tak, jakby mówił: "No idź, ja podążę za tobą". 

Laurel westchnęła. 

- Wracaj. 

Pokręcił głową. 

- W takim razie - oznajmiła Laurel - muszę to zrobić. 

Wzięła głęboki wdech. Tak naprawdę, posiadała też moc czaromowy. Nie była potężna jak Drew, nie mówiąc już o Piper McLean. Poza tym dziewczyna bardzo rzadko z niej korzystała, zachowując tę umiejętność na czarną godzinę. Teraz jednak uznała, że przyszedł czas. 

Spojrzała Owenowi w oczy. 

- Wracaj - powiedziała. - Zapomnij, że się dzisiaj wieczorem spotkaliśmy, dobrze? Dziękuję. 

Chłopak zmarszczył brwi. 

- Ale... - usiłował protestować, ale nagle dodał: - Dobrze. Nie ma za co. 

Mówiąc to, wytrzeszczył oczy, jakby sam nie wierzył w to, co właśnie oznajmił. A jednak odwrócił się i ruszył w kierunku domu. 

Laurel patrzyła przez chwilę, jak odchodzi. Tak naprawdę, zanim użyła czaromowy, miała ochotę go pocałować. Przecież niczego by nie pamiętał. 

A jednak tego nie zrobiła. Znali się zbyt krótko. Jeszcze... jeszcze nie. Miałaby poczucie winy. 

Kiedy Owen odszedł, Laurel zaczęła iść przed siebie, kiedy nagle usłyszała, że ktoś woła ją po imieniu. Odwróciła się i zobaczyła dwie postaci. Po chwili rozpoznała, że to Nico i Hazel. Co oni, do cholery, mieli tu robić? 

- Laurel! - krzyknęła Rzymianka. 

- Hazel? Nico? - zapytała Laurel. - Co wy tu robicie? 

Podbiegli. Syn Hadesa wziął głęboki wdech, jakby chciał powiedzieć coś ważnego. 

- My... 

Przerwał im jednak kolejny krzyk. Z jeszcze innej strony biegła Diana, ciągnąc za sobą... Czy to była Harper? 

- Pomóżcie mi z nią! - zawołała Diana. 

Laurel była pewna, że jej przyjaciółka ma do opowiedzenia niezłą przygodę z Harper. Pobiegła jej pomóc. 

***

Frank miał zaskakująco spokojny sen.

Śniła mu się bowiem najprzyjemniejsza część jego pierwszej misji. Stał obok Hazel. Miał w głowie mieszane uczucia. Percy Jackson spadł w przepaść i nie wiadomo, co się z nim stało. Frank właśnie odkrył swoją zdolność zamieniania się w zwierzęta, ale chyba ośmieszył się przed przyjaciółką. Czekał teraz na jej reakcję.

Hazel przyglądała mu się tymi swoimi bursztynowymi oczami, tak bardzo wyróżniającymi się na czekoladowej cerze. Jej kręcone włosy pięknie się układały i otulały jej twarz. 

A potem przyciągnęła go do siebie i pocałowała.

- Jesteś niesamowity - powiedziała. - I potrafisz być bardzo przystojnym słoniem.

Frank czuł się wówczas wniebowzięty.

Potem Hazel zmieniła się. Jej skóra pojaśniała, włosy wyprostowały się i pociemniały. Piękne, bursztynowe oczy zmieniły kolor na brązowy. Na początku ta dziewczyna przypominała Frankowi Reynę, ale miała odrobinę jaśniejsze od niej tęczówki i trochę inne rysy. Była to Harper. 

Senny, widmowy Frank naprzeciwko niej, a ona wpatrywała się w jakiś punkt za nim z szeroko otwartymi oczami. Chłopak nie potrafił ocenić, czy jest bardziej przerażona, czy zaskoczona, ale usłyszał krzyk Diany: "SPINKA!", co było całkowicie bez sensu. 

Widmowy Frank zamierzał się właśnie odwrócić, kiedy sen się skończył. Chłopak się obudził. 

Otworzył szeroko oczy i powstrzymał się od krzyku. Wszyscy spali. Percy przybrał dziwną pozę. Piper przykryła głowę poduszką. Właściwie to tylko Kalipso, Leo i Annabeth spali normalnie. 

Hazel i Nica nie było. Frank był jednak zbyt zmęczony, bo myśleć o tym trzeźwo. A jednak pomyślał, że warto się rozejrzeć, bo mogło się coś stać. 

Sprawdził w ganku, ale nikogo nie było. W łazience światło się nie paliło. Chłopak zmarszczył brwi. Gdzie oni byli? Może wyszli do... 

- Frank? 

Zhang odwrócił się. Kalipso już nie spała. Kiedy, do cholery, ona się obudziła? Miała przekrwawione oczy, a jej jasne włosy sterczały na wszystkie strony. 

- Przepraszam - szepnął. - Ale Hazel i Nico gdzieś zniknęli. 

Kalipso wybałuszczyła oczy. 

- Bogowie... Musimy ich poszukać.  Szybko, ubie... 

Nie dane jej było dokończyć. Usłyszeli dźwięk towarzyszący otwieraniu drzwi. Kalipso i Frank wymienili spojrzenia, po czym pobiegli do ganku. 

Tam zastali Nica i Hazel, którzy wieszali bluzy na wieszakach. Kiedy ich zauważyli, zmieszali się. 

- Ej - syknęła Kalipso. - Co wy tu robicie? 

- Już nic - odpowiedziała Hazel, po czym pocałowała Franka w policzek. - Opowiemy rano. 

Poszła do łazienki i przebrała się w piżamę, po czym położyła się spać, dając wszystkim do zrozumienia, że jest zmęczona. Nico nawet nie zmieniał ciuchów. Ignorując Kalipso i Franka, podszedł do swojego łóżka i rzucił się na nie, po czym natychmiast zaczął chrapać. 

Czarodziejka spojrzała na Zhanga. 

- Rano zarządamy wyjaśnień - powiedziała. 

Ziewnęła. Frank musiał się z nią zgodzić. Jutro musiał wcześnie wstać. Spojrzał na Nica. Zastanawiał się, czy powinien zdjąć mu buty, ale jakoś się nie odważył. Położył się na swoim łóżku i przykrył się kołdrą. 

I nawet nie pamiętał, kiedy zasnął. 

___________

To jest chyba najdłuższy rozdział, jaki kiedykolwiek napisałam. Mam nadzieję, że nie przeoczyłam żadnego błędu podczas sprawdzania. Miłego czytania i do następnego rozdziału! ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top