Rozdział 15
- Właź tutaj!
- Co, zwariowałeś?
- Po prostu właź! Klucze leżą na parapecie.
Will wziął głęboki wdech, patrząc na szkolny schowek z mopami. Percy twierdził, że mało kto tu zagląda, więc to idealna kryjówka. W dodatku stała tu szafa, w której można się było schować. Po dłuższej namowie syn Apollina zgodził się tu zostać. Porwał klucze z parapetu i oparł się o ścianę.
Percy pobiegł na górny korytarz. Nico nadal rozmawiał o czymś z Hazel i Leonem, a Owen siedział, czekając. Jackson podszedł najpierw do nieznanego z pochodzenia półboga.
- Hej - odezwał się - jeszcze trochę, muszę spytać o coś kogoś.
Owen nie wyglądał na zachwyconego, ale Percy zignorował go i zbliżył się do swoich przyjaciół z obozu.
- Ej, Nico - powiedział. - Chodź na chwilę.
Di Angelo zmarszczył brwi.
- Nie teraz, Jackson.
- Proszę. To ważne.
Nico rzucił Leonowi takie spojrzenie, jakby ten całkowicie zwariował, po czym odszedł na bok z Percy'm. Spojrzał mu głęboko w oczy.
- O co chodzi? - spytał.
- Słuchaj, wiesz, gdzie jest ten schowek z mopami, no nie?
Nico zmarszczył brwi.
- Ten na dole? No, wiem.
- Idź tam. Szybko.
- Po co?
- Mówiłem, że to ważne?
Nico zawahał się, ale pobiegł. Percy podszedł jeszcze do Hazel i Leona. Zapytał ich, o czym rozmawiali. Valdez spuścił wzrok.
- O niczym - odpowiedziała córka Plutona.
Percy wzruszył ramionami. Hazel wróciła do dziewczyn i zaczęła z nimi rozmawiać, choć wyglądała, jakby nadal myślała o tamtej wymianie zdań z Valdezem. Percy i Leo usiedli obok Owena.
- Co się stało?
- Małe zamieszanie, jakaś nauczycielka wołała Nica - skłamał Percy.
Owen chyba to kupił, bo pokiwał głową. Wszyscy troje wrócili do luźnej rozmowy.
***
Nico nie rozumiał, po co Percy kazał mu iść do tego małego pomieszczonka. Ale Percy był czasami naprawdę, naprawdę dziwny.
Di Angelo zszedł po schodach. Nauczycielka dyżurująca stała na drugim końcu korytarza, gdzie kręciło się więcej osób. Mógł więc spokojnie wejść do schowka, nie rzucając się nikomu w oczy.
Położył dłoń na klamce i otworzył drzwi. Nie patrząc przed siebie, starannie je zamknął. A potem się odwrócił. I nie zdążył niczego zobaczyć, bo ktoś nachylił się nad nim i go pocałował.
Nico był tak zaskoczony, że nie odwzajemnił pocałunku. A oczy miał otwarte i szybko rozpoznał tego blondyna. Jednak on nie mógł być tutaj, tylko w Obozie Herosów. To wszystko wydawało się tylko cudownym snem.
Nie, to nie był sen. Will Solace był tu naprawdę. Po chwili odsunął się od niego i uśmiechnął promiennie.
- Cześć, Kumplu Śmierci.
Na chwilę Nico zapomniał, jak się oddycha.
Po czym sobie przypomniał i rzucił się Willowi na szyję.
- Co ty tu robisz?
- Przyjechałem - oznajmił wesoło. - Ale... Tylko na jeden dzień. Tęskniłem, ale nie mogłem się skontaktować. Ci głupi rzymscy cesarze wszystko blokują.
- Tylko jeden dzień? - zdziwił się Nico.
Will skinął głową.
- Chciałbym dłużej, ale nie mogę. Poprosiłem Chejrona, żeby mi pozwolił... I dostałem tylko dobę, zanim inni się zorientują. Obóz potrzebuje lekarza.
- Ja potrzebuję lekarza - wymamrotał cicho Nico, ale Will tego nie dosłyszał.
Syn Apollina zmarszczył brwi.
- Co mówiłeś?
- Nic - odparł Nico.
- W porządku. Pomożesz mi jakoś przemknąć do waszego apartamentu?
Nico pomyślał o planie, który opowiedział mu Leo Valdez. Chłopak nie chciał wkopać w dwie sprawy, gdyby żadna z nich się nie udała. A jednak... Postanowił to zrobić.
- Poczekaj tutaj - poprosił. - Zawołam Annabeth.
***
- Byłam kiedyś tam z moim tatą, ten budynek jest wspaniały - mówiła blondynka.
Tylko bogowie i ona wiedzą, jak udało się zjednoczyć dzieciaki z całego dolnego korytarza i zaciągnąć je na nudne wykłady o architekturze.
Tymczasem Nico przemknął cicho w towarzystwie Willa. Przebiegli przez całe podwórko szkolne i pożegnali się przy bramie. Annabeth obserwowała to wszystko z okna.
Kiedy Solace zniknął za zakrętem, córka Ateny ładnie zamknęła swoją wypowiedź. Poklepała po plecach jakąś dziewczynę, która prawie usypiała.
- No - oznajmiła. - Możecie iść. Chyba, że chcecie więcej.
Nagle wszyscy ożywili się i uciekli. Annabeth odetchnęła z ulgą.
Chwilę później podszedł do niej Nico.
- Dzięki za pomoc.
- Nie ma za co. Lubię przekazywać wiedzę.
Syn Hadesa zetknął na chłopaka, który przed chwilą słuchał monologu jego przyjaciółki. Uczeń rozłożył się na całej ławce i zaczął smacznie chrapać, wygięty w dziwacznej pozie. Inni śmiali się i robili mu zdjęcia na Facebooka.
- Aha. Jasne.
W tym momencie rozbrzmiał dzwonek. Nico zarzucił plecak na ramię.
- Gdzie mamy zdjęcia?
- Na górze, w sali przyrodniczej.
Oboje pobiegli schodami. Annabeth dołączyła się do Piper. Leo Valdez podszedł do Nica.
- I co, zrobimy to?
Di Angelo pokręcił głową.
- Poczekaj. Może nie będzie trzeba. Może on to pokaże jakoś inaczej.
Syn Hefajstosa zwilżył wargi.
- Dwa tygodnie - powiedział.
Nico drgnął.
- Co?
- Jeśli za dwa tygodnie nadal nie będzie okazji, to wcielimy mój plan w życie.
Nico nie był pewien. Może i był to pierwszy przemyślany pomysł Valdeza na coś innego niż maszyna. Ale się wahał.
- Miesiąc - powiedział.
- Trzy tygodnie?
- Może być.
Leo uśmiechnął się z satysfakcją i odszedł.
***
Wracając ze szkoły, Harper czuła się nijako.
Nie wiedziała, jak inaczej to powiedzieć. Tak właśnie było.
Nie ufała nowym uczniom. Zwłaszcza tej dziewczynie z fioletowymi włosami, Dianie. Gdzieś już ją widziała... Ale gdzie?
Harper postanowiła wstąpić na gorącą czekoladę.
- Owen - powiedziała do brata, który z nią wracał - powiedz tacie, że trochę się spóźnię.
Nie protestował. Wpatrywał się rozmarzonym wzrokiem w chodnik. Wymamrotał coś na znak zgody i ruszył dalej, szurając nogami.
Już niebawem Harper trzymała w dłoni filiżankę ciepłego, smacznego napoju. Zamierzała go skosztować, kiedy rozległ się znajomy głos.
- Cześć, Harper.
Odwróciła się i zobaczyła Dianę, która opierała ręce na biodrach. Nieznana z pochodzenia półbogini uśmiechnęła się do niej spode łba.
- Cześć. Też przyszłaś na czekoladę?
Diana skinęła głową.
- Tak. Poczekasz, aż zamówię? Będę mogła się przysiąść?
- Jasne.
Harper patrzyła uważnie, jak córka Aresa płaci za czekoladę, po czym niesie ją do stolika.
- Widzę, że przyszłaś prosto ze szkoły - oznajmiła Diana, wskazując na plecak koleżanki.
Harper skinęła głową.
- Hmmm. Ja najpierw poszłam do domu. Co z twoim bratem?
- Wrócił na obiad - odpowiedziała Harper.
Potem wahała się przez chwilę, czy zadać to pytanie. Nie chciała wtrącać się w sprawy Diany. A jednak zdecydowała się...
- Mogę cię o coś spytać?
Fioletowowłosa wyglądała na zaskoczoną i może trochę zmieszaną. Ale kiwnęła głową.
- No, jasne. Wal.
- Skąd przyjechałaś?
- Z Nowego Jorku.
- A dokładny adres?
Diana poczuła się tak, jakby dostała pięścią w twarz. Jak ma powiedzieć, że mieszka w Obozie Herosów, nie zdradzając koleżance, że mity greckie to prawda? Och, fajnie, że spytałaś. Mieszkam w takim obozie. Przez cały rok. Tak, to normalne. I nie możesz tam przyjechać... Jeszcze nie.
Zacisnęła palce na filiżance.
- A co? - wycedziła.
- Po prostu.
Czysty, miły głos Harper zirytował ją.
- Nie możesz wiedzieć - odparła chłodno.
Głębokie, ciemnobrązowe oczy Harper rozbłysły.
- Co? Dlaczego? Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? Jesteście podejrzani, wszyscy. Nic o was nie wiem!
To ostatnie zdanie powiedziała trochę za głośno. Niektórzy ludzie zwrócili uwagę na dwie nastolatki popijające czekoladę.
Diana miała ochotę ją walnąć.
- I dobrze, że nie wiesz! Dlaczego miałoby cię to obchodzić? Ciągle wtykasz nos w nie swoje sprawy, ty...
- Dziewczyny, możecie ciszej? - zapytała jakaś pani. Miała około sześćdziesiątki, ale wyglądała na bardzo zadbaną i dobrze wychowaną. Na kolanach siedziała jej mała dziewczynka.
Diana poczuła, że palą ją policzki.
- Przepraszamy - mruknęła Harper.
Córka Aresa westchnęła. Usiłowała przywołać tyle empatii do koleżanki, ile tylko się dało.
- Przepraszam - powiedziała, ale nie do starszej pani, tylko do półbogini. - Harper, nie zrozum mnie źle. Chyba cię nawet polubiłam. Ale... No...
- Dobrze - przerwała jej Harper. - Nie powinnam zaczynać. Nie gadajmy o twojej przeszłości. Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym.
Zaczęły gawędzić. Okazało się, że obie lubią zespół "Green Day", zwłaszcza piosenkę She's a rebel.
Harper nawet nie zauważyła, kiedy zleciało im tyle czasu.
- Och! - krzyknęła. - Już dwudziesta! Przepraszam, Diano, muszę wracać do domu.
Córka Aresa się roześmiała.
- Faktycznie, rozgadałyśmy się. Idziemy w tym samym kierunku. Przejdźmy się razem.
Ruszyły chodnikiem. Harper wyciągnęła telefon. Miała nieodebrane połączenia od taty. Zadzwoniła do niego i powiedziała, że niedługo będzie w domu i że przeprasza. Po czym się rozłączyła.
Diana wpatrywała się w jej komórkę jak w jadowitego pająka. Ale uśmiechnęła się promiennie. W tym mroku jej oczy wyglądały, jakby odbijał się w nich prawdziwy ogień.
Doszły do skrzyżowania. Diana uścisnęła jej rękę, rozpromieniona.
- Do jutra, Harper - powiedziała.
- Do jutra - odpowiedziała. - Wiesz, nigdy nie sądziłam, że...
- Nie - przerwała jej Diana, wpatrując się w jakiś punkt za nimi. - HARPER, NIE!
***
Nico pocałował Willa w policzek.
- Pa, sunshine.
- Pa. Zobaczymy się w grudniu, w ferie.
Pocałował go, tym razem w usta, po czym wsiadł do taksówki i odjechał.
Nico westchnął, wpatrując się w gwiazdy. Nie mógł doczekać się zimy. Chłodny, wieczorny wiatr wiał w jego twarz.
Byłby tak siedział do rana. Spędził z Willem cudowne popołudnie. Nawet odrabianie lekcji wydawało się przyjemne przy nim.
Ale usłyszał, że woła go Hazel. Wykrzykiwała jego imię kilka razy. Po chwili Nico zauważył, że jest naprawdę zaniepokojona.
Odwrócił się.
- Tak?
- Nico, jest późno. Nie czujesz... tego?
Zmarszczył brwi. Hazel miała rację. Jakieś dziwne uczucie w środku... O co mogło chodzić?
A potem sobie uświadomił. To uczucie oznaczało, że ktoś jest blisko śmierci.
Tym razem dotyczyło to dwóch osób: Diany Granger i Harper McRae.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top