Rozdział 11

Tammi okazała się miłą osobą, a jednak coś niepokoiło Harper. Wprowadziła ją do sklepu odzieżowego, po czym zaczęła przeglądać koszulki w paski i w kropki. Jej ruchy były spokojne i zaplanowane. To jeszcze bardziej niepokoiło półboginię. 

I nagle, ni z gruchy, ni z pietruchy, zaczęły ją nękać wspomnienia z dzieciństwa. 

Była małą dziewczynką - może z dwa, trzy latka. Dzieliła wtedy jeszcze pokój z bratem i ojcem. Pan McRae sprzątał w kuchni, a ona bawiła się ze swoim bliźniakiem. 

No, mówiąc "bawiła się z nim" chodziło o to, że Owen brał po kolei plastikowe samochody i je rozwalał, po czym rzucał na kupę, a Harper obserwowała z mieszaniną fascynacji i grozy. 

Dziewczyna dobrze pamiętała, jak wtedy wyglądali, a nawet co mieli na sobie. Brązowa czupryna Owena dopiero rosła, a już sterczała na boki. Jego orzechowe tęczówki błyszczały radośnie i łobuzersko. Na zielonej koszulce widniała wielka plama z coca-coli. Przedziurawił sobie dresy, ale nadal pozostawał wesoły. 

Malutka Harper podniosła się z łóżka i spojrzała w lustro. Jej czarne włosy były wystarczająco gęste, by zrobić z nich dwa kucyki. "Odziedziczyłaś je po babci", mówił ojciec. Królewskie rysy dziewczynki trochę zakrywał dziecięcy urok i różowa spódniczka. 

I nagle w głowie Harper rozległ się kobiecy głos: Pamiętam o tobie. Pamiętam o was. 

Dziewczynka zamrugała. Owen przestał niszczyć zabawki, ale jakimś magicznym sposobem koło od wozu strażackiego wystawało spod jego koszulki. Bliźnięta wymieniły zaniepokojone spojrzenia. Oboje to usłyszeli. Wiedzieli o tym. 

Nagle ojciec zawołał ich na obiad. Owen wsunął samochodziki pod swoje łóżeczko i pobiegł za siostrą do kuchni. Już nigdy więcej nie usłyszeli tego głosu. 

No dobra, żart. To nie był koniec dziwnych wydarzeń. 

Kiedy mieli po dwanaście lat, Harper przewróciła się na chodniku i skręciła kostkę. Później wracała do domu, wspierając się na ramieniu Owena i mimo młodego wieku sypiąc tak barwnymi sformułowaniami, że nawet jej brat zatkał uszy. 

"Harper", mówił. "Jesteśmy rodzeństwem, w dodatku bliźniakami. Gdybym mógł, oddałbym ci nerkę. Ale, proszę... moje bębenki uszne". 

Dziewczyna zastanawiała się, skąd jej brat zna takie pojęcia jak "bębenki uszne", ale znowu ją zabolało i wrzasnęła coś jeszcze mocniejszego. Mogli wziąć telefon i chodzić po jakiś bardziej zaludnionych miejscach. 

I ten głos. Łagodny, ale surowy... 

Ból będzie ci towarzyszył. Jeszcze długo. 

"Dzięki za pocieszenie", pomyślała Harper, po czym zemdlała. 

Dlaczego akurat teraz sobie to przypomina? To wspomnienie zirytowało ją. Było naprawdę dziwne. 

Ale... teraz znowu jest dziwnie. 

- Tammi? - odezwała się słabym głosem, kątem oka spoglądając na innych ludzi. 

Jej towarzyszka zaśmiała się wesoło, po czym wyciągnęła granatowo-białą, modną koszulkę. 

- Och, oczywiście, kochana! - zawołała. - Ta jest idealna, prawda? 

- Ale ten bykołak...

Tammi położyła jej rękę na ramieniu. 

- Rozumiem. Chodź, doradzisz mi trochę. 

Harper nawet nie pamiętała, jak znalazły się nagle przy przymierzalni. Tammi zasunęła za sobą zasłonę - tę przeklętą zasłonę, która nigdy nie dochodzi do końca i zawsze każdego irytuje. McRea zaczęła się rozpaczliwie rozglądać. Po sklepie krążyło niewielu ludzi, wszyscy byli spokojni. 

Nagle z przymierzalni wyszła z pełnym wdziękiem Tammi. Koszulka odsłaniała pasek jej idealnego, płaskiego brzucha z lekko zarysowanymi mięśniami. 

- I jak? - zapytała. 

- Ładnie - odparła Harper. - Ale...

- No tak, wejdź - zachęciła ją Tammi. 

Stanęły obie przed lustrem. Budową ciała były całkiem podobne - dwie szczupłe, wysokie nastolatki z lśniącymi, bujnymi włosami i z lekkim makijażem. A jednak Harper miała wrażenie, że jej towarzyszka jest inna. 

Tammi zaczęła przybierać różne pozy przed lustrem. 

- Wiesz co, miałam kiedyś taki sen - mówiła. - Naprawdę nietypowy.

Przeciągała zdania, co irytowało Harper, ale wiedziała, że złością nic nie wskóra. Słuchała cierpliwie. 

- Mitologia grecka, te wszystkie boginie Olimpu i bogowie... - opowiadała Tammi. - To było prawdziwe. A ja byłam empuzą. 

- Wampirzycą z jedną włochatą, a drugą metalową nogą - przypomniała sobie Harper. 

Tammi rozpromieniła się. 

- Dokładnie, kochana! I wiesz... Ja, razem z moją szefową Kelli, musiałyśmy zabić i wypić krew takiego chłopaka. 

Harper skrzywiła się, po czym usiłowała przywołać na twarz uśmiech. 

- Och... ciekawie - skomentowała. 

- Cieszę się, że to doceniasz - odparła Tammi. - Wiesz, empuzy potrafią naprawdę zauroczyć chłopaków! A on był naprawdę przystojny z tymi ciemnymi włosami i... Och, nieważne. Ja, jako taka jakby uczennica, wprowadziłam go w trans. Niestety... jego przyjaciółka, która chyba coś do niego czuła, ocuciła go. Chciałam ją zabić, ale ten chłopak, półbóg, machnął mieczem, no i... 

Rozłożyła ręce. 

Harper poczuła, że pocą jej się dłonie. Nie lubiła tego. 

- Och, jasne - mruknęła. - Ale dziwny sen. 

Tammi opuściła wzrok. Jej dłonie zacisnęły się w pięści. 

- Wiesz... Racja. Ale te empuzy... one zwykle nie zabijają, dziewczyn? 

Harper pokiwała głową. 

- Ale ta, którą byłam... której miejsce zajęłam - ciągnęła dziewczyna - była tak pochłonięta nienawiścią do tej przyjaciółki tego chłopaka, że postanowiła zmienić obyczaje.

I nagle Tammi wybuchnęła śmiechem. 

- Och, nie! - zawołała. - Co za okropna pomyłka! To wcale nie był sen!

Zrzuciła dżinsy, ukazując swoje nogi - jedną włochatą, drugą mechaniczną, po czym obnażyła zęby - które okazały się kłami - i warknęła. Jej oczy rozbłysły na czerwono, włosy zamieniły się w płomienie, po czym rzuciła się na Harper. 

Pierwsza reakcja - unik. Półbogini poczuła, jak panika ogarnia jej umysł, a jednak opanowała krzyk. Po skroni spłynęła jej kropelka potu, po czym uchyliła się przed pazurami Tammi. 

Usiłowała myśleć racjonalnie i zachować zimną krew - na pewno bardziej niż parę lat temu, kiedy złamała kostkę. Rozejrzała się rozpaczliwie w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby się bronić. Po chwili dotarło do niej, że jedyną bronią w tej chwili są twarde guziki od dżinsów. 

Super. Po prostu wspaniale. 

Tammi znowu natarła. Harper zauważyła, że nie robi to wrażenia na ludziach, którzy nadal spokojnie rozglądali się za odzieżą. Była zdana tylko na siebie. 

Zajrzała do kieszeni dżinsów. Pustka. W desperacji odpięła od włosów spinkę - jedyną twardą rzecz, jaką miała przy sobie - w nadziei, że może dźgnąć empuzę w oko. 

Ścisnęła wsuwkę mocno. Jakież było jej zaskoczenie, kiedy spinka wydłużyła się - i nagle Harper trzymała w dłoniach długą włócznię. 

- I tak mnie nie pokonasz! - zawyła Tammi i rzuciła się ponownie. 

Harper często oglądała szermierkę na YouTubie. Nigdy nie ćwiczyła, ale wyłapała kilka ruchów. Może włócznią bardziej dźga się niż sieka... Ale i w tym miała doświadczenie. Jak pomyśli o tych wszystkich pojedynkach na patyki z Owenem w pierwszej klasie... 

Cisnęła. Trafiła prosto w pierś przeciwniczki, która wytrzeszczyła oczy. Przyglądała się drzewcu wystającemu z piersi, jakby nie mogła uwierzyć, że to naprawdę się stało. Harper też nie mogła, szczerze mówiąc. 

- Jak śmiesz... - zaczęła Tammi, po czym rozsypała się w pył. 

Harper zakaszlała. Podeszła jak w transie i podniosła włócznię, która przeobraziła się w spinkę. 

Chwilę później do sklepu wbiegły Annabeth i Diana. Harper nie pamiętała, o czym rozmawiały, ale kiedy wróciła do domu, zdała sobie sprawę, że nie pamięta nawet, co zdarzyło się w tym sklepie...





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top