0.2
Leżałam w ciepłym, miękkim łóżku i wpatrywałam się w sufit. Kątem oka zobaczyłam godzinę na podświetlanym na zielono budziku, znajdującym się na ciemnobrązowym stoliczku obok łóżka. 2:49. Cały pokój ciocia Marta urządziła naprawdę pięknie. Fiołkowe ściany z zielonymi dodatkami przypominały mi wrzosowiska, na które z resztą miałam doskonały widok z okna. Na ścianach były zdjęcia koni. Wstałam i zatopiłam nogi w białym, puchowym dywanie. Założyłam moje szare kapcie i podeszłam do czarnego obrotowego fotela przy ciemnobrązowym, jak wszystkie meble, biurku i sięgnęłam po bluzę rudego. Założyłam ją i zapięłam. Sięgała mi do połowy uda i doskonale zakrywała krótkie spodenki w których spałam. Wyszłam z pokoju, cicho zamykając drzwi, by po chwili opuścić również cały dom. Wdychałam świeże, mokre powietrze nie zmącone żadnymi spalinami. Kirkland miał rację - niecałą godzinę temu przestało padać. Ruszyłam wzdłuż ulicy, okrywając się szczelniej bluzą i napawając ciszą. Aż do czasu, gdy jakiś owczarek szkocki, popularnie zwany collie, wskoczył na mnie. W ostatnim momencie zdążyłam się zaprzeć, by się nie przewrócić.
— Cześć piesku — zaśmiałam się, gdy polizał mnie po ręce.
— Aston! Chodź tu! — zawołał dziwnie znajomy mi głos, a pies momentalnie pobiegł do jego źródła.
Po chwili zza zakrętu wyłoniła się dobrze mi znana ruda czupryna.
— Alli! — krzyknęłam i podbiegłam do chłopaka.
— [_-__]*? C-co tu robisz? Poza tym, jest ciemno i zimno! Wracaj do domu.
— Nic mi nie jest. Mam ciepłą bluzę — uśmiechnęłam się i zakręciłam wokół własnej osi.
Westchnął. — No już dobrze, ale nie powinnaś wychodzić sama, gdy jest tak ciemno. Nie znasz jeszcze tego miejsca. Ciocia wie, że wyszłaś?
— Martwisz się? — postanowiłam zmienić temat.
— O takiego kurdupla? — zaśmiał się złośliwie i żeby jeszcze bardziej mnie zdołować i zażenować położył mi rękę na głowie i przycisnął do dołu.
— Hej! — wyrwałam się. - Ile ty masz w ogóle wzrostu, he?
— Metr osiemdziesiąt siedem.
No dobra. Przy moim metr sześćdziesiąt dziewięć** faktycznie jestem niska... Mieć chociaż te sto siedemdziesiąt pięć centymetrów... Marzenia. Ale z drugiej strony. Małe jest piękne! Poza tym, nie chce odpowiedzieć na moje pytanie, więc się ze mnie śmieje? Dzieciak...
— No i co? Zatkało kakao? — zaśmiał się i szturchnął w bok. Ja się nie odezwałam. Przykucnęłam przy psie i pogłaskałam. Po chwili pod rękę wcisnął się kolejny pyszczek. Ten był mniejszy czyli pewnie należał do suczki.
— Twoje? — spytałam.
— Nieee, ukradłem. I teraz jestem ścigany jak Wielka Brytania długa i szeroka. No pewnie, że moje.
No tak. Głupie pytanie.
— Jak się nazywają?
— Astona już poznałaś — wskazał na większego psa z jaśniejszą sierścią, wpadającą prawie w popiel. Gdzieniegdzie odznaczała się czarna sierść która tworzyła ciekawe plamki. Miał także niebieską, materiałową obrożę. - A to Raksa — przeniosłam wzrok na mniejszego, z śliczną ciemno karmelową sierścią. Był, a raczej była, ubrana w czarne szelki, do których była przypięta smycz, którą trzymał Allistor i taką samą jak pierwszy, tyle, że różową obrożę.
— Można było się domyśleć, że będziesz miał psa. Lub psy.
— Dlaczego? - Spytał, nie kryjąc zdumienia.
— No... Owczarki szkockie kojarzą się ze Szkocją. Czyli z tobą.
— Nie wierzę w ciebie... — mruknął i pogłaskał mnie po głowie. — Wracaj do domu.
— A ty co tutaj robisz? — spytałam naciągając rękawy na ręce.
— Wyszedłem z psami na spacer.
— Ale dlaczego akurat pod moim domem?
— Emm... — podrapał się po karku. — No...
— No? — spytałam z ciekawością małego dziecka, które pierwszy raz widzi daną rzecz i zastanawia się nad jej działaniem.
— Mhpf — przyłożył rękę do ust.
— Co? Powiedz to normalnie.
— Chciałem zobaczyć twój dom. Poza tym miałem blisko, więc się tak nie ciesz! — mruknął uciekając wzrokiem w bok.
— Czemu?
-Bo chciałem zobaczyć, czy wszystko w porządku — zaczerwienił się i zaczął bawić się smyczą Raksy w dłoniach.
Uśmiechnęłam się i podeszłam trochę bliżej.
— I postanowiłeś przyjść do mnie o trzeciej w nocy, żeby mi to powiedzieć?
— Dobra, nieważne — mruknął. — Nie lubię mówić o swoich uczuciach.
— Jak każdy facet — mój uśmiech się poszerzył. — Masz ochotę się ze mną przejść?
— Jeśli obiecasz, że nie zmarzniesz.
— Nie ma szans, mam cieplutką bluzę.
Spojrzał na mnie krzywo, a potem wzruszył ramionami i pociągnął mnie w dół ulicy.
— Koniec tej słodyczy w rozmowie, bo zaraz zwrócę te ciastka twojej cioci. A byłaby szkoda...
Zakochałam się w jego towarzystwie. W jednej chwili potrafi być miły, by za chwilę zamienić się w prawdziwego szkockiego chama.
— Gdzie idziemy?
— Zobaczysz. Powiedz mi tylko, która godzina.
— Trzecia szesnaście — zerknęłam na wyświetlacz mojego telefonu. — A co?
— Mamy jeszcze trochę czasu. Chodź, przejdziemy się wzdłuż ulicy, a potem ci coś pokażę.
— Mam się bać? — zaśmiałam się i przyjęłam jedną ze smyczy, którą podał mi Allistor. Dostałam Raksę.
— Nie, jestem pewny, że ci się spodoba.
Dalej szliśmy w ciszy. Czyste powietrze to chyba największy urok wsi. Ogólnie zawsze chciałam mieszkać właśnie na wsi. Poza tym, Szkocja nie jest wcale taka zła, jak myślałam.
— Muszę o coś spytać — powiedzieliśmy w tym samym czasie.
— Ty pierwsza — zaśmiał się.
— Nie, mów.
-Dobra. Zostawiłaś w Polsce kogoś oprócz rodziców?
— Chodzi o rodzeństwo?
— Nie.
— Przyjaciół? — o co mu chodzi?
— Nope.
— Ooo... chłopaka? — zmarszczyłam brwi.
— Bingo.
— Zazdrosny?
— Chciałabyś — uśmiechnął się zadziornie. — Tylko ciekawi mnie czy ktoś na ciebie tam czeka.
— Nie. I raczej utrzymało by się to przez długi czas.
— Czemu?
— No popatrz na mnie. Raczej nie jestem typem dziewczyny, która podoba się facetom. Do tego, szczerze mówiąc, jestem dość nieśmiała...
— A jaka się niby podoba? — zmierzył mnie od stóp do głów, ignorując drugą część wypowiedzi.
— Ładna, wysoka, szczupła, z pewnymi... walorami — zaczęłam wymieniać na palcach.
— I ty niby tego nie masz? — uniósł jedną brew.
— Nie... — mruknęłam. Kiedy znów na niego popatrzyłam, uśmiechnął się i pocałował w mnie czoło.
— Jesteś śliczna — jestem pewna, że się zarumieniłam. Dodatkowo zamilkłam. Nie jestem przyzwyczajona do komplementów!
Przeszliśmy parę metrów, a ja przypomniałam sobie, że chciałam go o coś zapytać.
— Alli... Jak... Jak właściwie to jest? No wiesz, bycie krajem?
Przystanął i zamyślił się, pocierając brodę.
— To duży zaszczyt, ale też odpowiedzialność. Muszę znać się na gospodarce państwa, podejmować rozważne decyzje. Muszę stawiać się w Edynburgu na każde święto, ode mnie i moich kontaktów z innymi krajami zależy czy nie wybuchnie wojna... No oprócz Anglii, wszyscy są przyzwyczajeni... — dodał cicho, a ja zachichotałam. — Jestem nieśmiertelny, ale można mnie zabić. Gdy to się stanie, kraj zacznie podupadać... Więc nie jest to jakaś super sprawa, bycie taką personifikacją to naprawdę spore problemy...
— A jak się nią stałeś?
— Urodziłem się taki. Moją matką jest Brytania — zerknął na mnie i ruszył przed siebie wolnym krokiem.
— Mogę jeszcze o coś zapytać?
— Wal śmiało — zaśmiał się. Dostrzegłam jak bacznie obserwuje co się dzieje wokół.
— Jak to jest z dziećmi? — przystanął, zachłystując się powietrzem. Gdy się uspokoił, zapytał:
— W sensie?
— No... Jeśli mielibyście dzieci...
— Aaa, czaję — lekko się rozluźnił. — No to męskie personifikacje mogą mieć dzieci z normalnymi kobietami. Tyle, że to dziecko pewnie nigdy nie pozna ojca. No i jest... Zwykłe. A żeńskie, jeśli już im się uda zajść w ciążę, to z reguły ich dzieci stają się nowymi personifikacjami. Na przykład Starożytna Grecja i Grecja, Brytania i my. Ale to tylko Imperia tak miały, nie wiem jak jest z współczesnymi żeńskimi krajami — powiedział wszystko na prawie jednym wdechu. Wow.
— No a jak Imperium było mężczyzną?
— Imperium mężczyzną... — zamyślił się. — No na przykład Germania. Gilberta, czyli Prusy, znalazł podczas jednej z swoich wypraw. Czuł, że jest wyjątkowy, więc się nim zajął. No, Yao - Chiny - znalazł Kiku - Japonię - w bambusie... Fakt, stary jest, ale nie był Imperium... No, ale jak ja bym teraz znalazł taki mały kraj, albo mikronację to mógłbym się nim zająć.
— Yhym... A gdzie idziemy? — taktyczna zmiana tematu. Ta rozmowa zaczęła być dla mnie zbyt inteligenta i niezrozumiała.
— Nie-spo-dzia-nka~
Doszliśmy na jakieś wzgórze. Allistor puścił psy ze smyczy i usiadł na kamiennym płotku. Mi kazał zrobić to samo. Siedzieliśmy w ciszy, a ja przymknęłam oczy i napawałam się spokojem.
— Popatrz teraz — szepnął mi do ucha, a ja posłusznie utkwiłam wzrok w niebie. Wschód słońca. Niebo przybrało złocisty odcień, a ognista kula wychyliła się zza horyzontu.
— Jak tu pięknie — szepnęłam.
Rudzielec tylko pokiwał głową. Słowa są zbyteczne.
Gdy słońce było już wyżej, postanowiliśmy się zbierać. W końcu ciocia nie może się martwić.
Dotarliśmy do domu dość szybko.
— To co? Jedenasta dalej aktualna? — Spytałam, otwierając cicho drzwi wejściowe.
— Aye — popatrzyłam na niego wzrokiem "Ale o co ci znowu chodzi?". Chyba to spostrzegł, bo zaraz wszystko mi ładnie wyprostował. - Tak, [Zdrobnienie]. Naucz się szkockiego, skoro będziesz tu mieszkać.
— To angielski mi nie wystarczy? — mruknęłam.
— Nie. Nie ma w życiu tak łatwo.
— No dobra... Ale nie mów do mnie [Zdrobnienie].
— Jasne, [Zdrob....]- [__]*** — uśmiechnął się i odszedł w swoją stronę w towarzystwie dwóch uroczych owczarków szkockich.
_______
* - To może być trochę mało intuicyjne... Chodziło mi o [T-twoje imię].
** - bardzo chciałam, żeby Reader była niższa, a 169 cm to pierwsze co mi do głowy przyszło.
*** - Jeśli ktoś nie wie, o co mi tu chodziło to dam na przykładzie swojego imienia. Mniej więcej coś takiego : -Jasne, Monicz-, Monika.
Mam nadzieję, że jasno to wytłumaczyłam... xD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top