Rozdział XXXIX

- Hell? Obudzisz się w końcu? - usłyszałem miły głos. Otworzyłem oczy i zobaczyłem po mojej lewej stronie matkę, za kierownicą. Wyglądała jednak jakoś inaczej. Nie miała krótkich włosów, tylko długie, ciemne jak moje, związane w byle jaki koczek. Z uśmiechem zerkała to na mnie, to na drogę.
- Kochanie, przecież już nie długo dojeżdżamy - zauważyła rozbawiona.
- J-jak to...? - wydyszałem nic nie rozumiejąc.
- No przecież ty znalazłeś w sieci tą zieloną szkołę - zauważył ktoś z tyłu. Obróciłem się i dech mi zaparło. Zara - z ładnie uczesanymi dwoma warkoczami i roześmianymi oczami siedziała obok Zectora, który obejmował ją ręką, przysypiając trochę. Nie był ani trochę podobny do ponuraka, którego znałem, a uczesane włosy Zary były dla mnie całkowitą nowością. Po drugiej stronie Zary siedział jakiś brunet... nie... To był Artmate, tylko bez kolczyków i kolorowych włosów nawet go nie poznałem. Patrzył na moje oszołomienie z rozbawieniem.
- Nasza królewna śnieżka obudziła się lekko nie kapiata - zapytał z rozbawieniem. Śnieżka... Tp.35.70. narkotyk śnieżka...
- Dzwoniłam do Hariet - oświadczyła nagle Zara. - Będzie z Casperem trochę później, bo jej mamie popsuł się samochód i muszą czekać na rodziców Caspera - wyjaśniła.
- Oj, przecież proponowałam, że mogę ich też zabrać...
- Oj, proszę pani, przecież ten samochód to nie autokar - zauważył ze śmiechem Artmate.
- Wasi rodzice poprosili, zgodziłam się z chęcią. Tata Zary też prosił, zgodziłam się...
- Swoją drogą, szkoda, że Sky się nie załapała - stwierdził Arty. Zara wzruszyła ramionami.
- Nie załapała się. Były tylko dwa miejsca dla kogoś ze starszych klas i załapały się oczywiście wasi - westchnęła. Zector uchylił powiekę i przytulił mocniej dziewczynę.
- Masz nam to za złe? - zapytał potulnie, a Zara zarumieniła się z lekka.
Co...? Ale... ja nic nie rozumiem...
- Skądże! - zaprzeczyła. - Tyr ma po prostu zaczepisty refleks jak widać, a Dean... - spojrzała na mnie wymownie. Zamrugałem z niezrozumieniem.
- Co z Deanem? - zapytałem trochę głupio. Cały czas rozpraszała mnie jej idealna fryzura. To jak się wtulała w Zectora... Co tu się u licha dzieje?!
- No nie rób z siebie idioty Hell - zaśmiał się Artmate. Brakowało mi dzwonienia jego kolczyków...
- Przecież wszyscy już wiedzą, co was łączy - zauważył układając z dłoni serce. Teraz i Zector wybuchną śmiechem.
- Jakbyś jeszcze nie wiedział to Dean jest już na miejscu od rana, on i jego rodzice przygotowują rezydencję - wyśnił, a Zara pokiwała głową na potwierdzenie jego słów.
- Alan i Gumi przyjadą wieczorem bo muszą zaliczyć sprawdzian, a Profesor Roger i Earth razem z nimi. Ponoć będzie jeszcze ta mała... jak jej było?
- Julie - podrzuciła Mia.
- Właśnie, ta adoptowana siostrzyczka Deana - uśmiechnęła się rozmarzona. - Ona jest śliczniutka! - emocjonowała się dalej. Zector nachylił się bliżej jej ucha i wyszeptał coś, na co dziewczyna zachichotała i cała poczerwieniała. Moje wywalone gały chyba bardzo rozśmieszyły Artmate, który zaczną się rzucać ze śmiechu na mój widok po całym samochodzie.
- Hej, dzieciaki! Grzeczniej gołąbeczki, bo Artmate zaraz się posika ze śmiechu, a ja nie chcę wymieniać tapicerek - zauważyła Mia z udawaną powagą.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem.
Wszyscy - oprócz mnie.
Co... to ma być? Jakaś równoległa rzeczywistość?! Może... to wszystko prawda?
A co jeśli to wszystko jest prawdą, a moja przeszłość w Szkole Morderców... To tylko sen?!
- Hej Hell, przestań tak się gapić, bo ci oczy wypadną - zauważył ponu... Zector.
Wymusiłem z siebie śmiech i usiadłem prosto na swoim fotelu obok kierowcy.
Wszystko... było takie jasne i kolorowe. Nie zrozumiałe dla mnie. Zector flirtujący z Zarą?! To jakiś kiepski żart?! A co z misją?! Earth nauczycielem, Boże... Hariet i Caspar żyją?! Żyje Gumi? Przecież to...
Mój telefon zaczął grać początek jakiejś piosenki, której nie rozpoznałem. Wyciągnąłem go z kieszeni i prawie wypuściłem z rąk komórkę. "Gordon". Odebrałem szybko.
- Halo...? Gordon...?
- No raczej brachu!
- Ale...
- Chciałem tylko zadzwonić, że już jestem na miejscu, no wiesz, rodzice się spieszyli... Już zaklepałem nam wspólny pokój, mówię ci brachu tutaj jest pięknie!
- Ale...
- Tak tak, wiem, że chcesz być blisko ukochanego. Dean z Alanem biorą pokój obok więc luz...
- No... dobrze... - bąknąłem tylko. Słyszałem go tak wyraźnie... Zupełnie nie załapałem... Przecież widziałem jak Gordon ginie. Nawet dwa razy! A teraz słyszę jego głos, jego "brachu", mogę sobie nawet wyobrazić, jak siedzi na jakimś hotelowym łóżku i rozmawia ze mną przez telefon.
- ... Nawet jest biblioteka, w całym budynku jest Wi-Fi... mówię, ci to jakiś raj... - urwał nagle i w tle słyszałem kilka głosów. - Dobra muszę kończyć, widzimy się na miejscu!
- Dobra... Na razie... - i najnormalniej w świecie się rozłączyłem. Telefon nie został zniszczony, ktoś nie wyrwał mu go z rąk, tylko po prostu się rozłączyłem.
Czy... to możliwe...
- Daleko jeszcze Mia? - zapytałem kobiety. Spojrzała na mnie dziwnie.
- Mów mi normalnie, "mamo". Nie już nie daleko. Musiałam pojechać trochę dłuższą drogą bo trwają roboty drogowe na prawie całym odcinku - wyjaśniła. Pokiwałem głową, gdy nagle rozległo się pikanie z deski rozdzielczej.
To musi być bomba! Wiedziałem, że to nie może być tak spokojna...
- Oho! Paliwo - westchnęła matka. - Musimy zjechać do stacji benzynowej - powiedziała kobieta włączając kierunkowskaz na prawo.
Wjechała na stację i stanęła w kolejce samochodów.
- No dobra, chwilę poczekamy... Skoczcie po coś do picia i jedzenia - zaproponowała.
- Nie ma problemu, prze pani - stwierdził Artmate i odpinając pasy (Pasy?! Jaki psychopata zapina PASY?!)  wyszedł z samochodu, a za nim Zara i Zector. Machnął na mnie ręką, więc ja także wyszedłem.
W trójkę ruszyliśmy do niewielkiego sklepu przy stacji.
- Hej, Hell, chcesz coś do picia? - zapytał Artmate przekraczając próg sklepu.
- Mmm... Może kawę - zdecydowałem. Wszyscy spojrzeli na mnie jak na wariata.
- Co...? - zapytałem, widząc ich przerażone miny. Artmate zaczął się z wolna śmiać.
- Przecież ty nienawidzisz kawy - zauważył.
JA? Ja miałbym nienawidzić kawy? Przecież to mój boski napój, oda do radości, alleluja śpiewana przez chóry anielskie...
- Widocznie mi się odmieniło - stwierdziłem wzruszając ramionami. Zector otarł wyimaginowaną łezkę.
- Nasz mały Hell dorasta - powiedział z teatralnym wzruszeniem i tym razem, ja także się z nimi śmiałem.
Może Szkoła Morderców to naprawdę wytwór mojej wyobraźni?
- Hej... - podszedłem do Zary, która akurat oglądała jakieś kolorowe pisemka.
- Co jest?
- Wiesz co wydarzyło się dwadzieścia lat temu? - zapytałem. Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona.
- Em... a o co może ci chodzić?
- Dzień Ustawy nr 7. No wiesz, trzydziesty pierwszy października...?
- Jaka ustawa nr 7, Hell dobrze się czujesz? - upewniła się Zara.
Nic... czyli, nie ma podziału. Nie ma psychopata, czy normalny. Nie ma Szkoły. To był sen...
- Tak, tylko miałem jakiś koszmar - zaśmiałem się w końcu.
Byłem wolny od problemów. Wszytko wyglądało tak... pięknie!
- Ooo... - zza półek wyszli Artmate i Zector. - Spokojnie Helluś. Jak dojedziemy to Dean z chęcią utuli cię do snu - zapewnił Artmate, a Zector niczym wizualizacja myśli brata, zaczął śmiesznie poruszać brwiami. Nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem.
- Boże, dajcie mi spokój - zaproponowałem, ale nie uspokoiło to nas.
Że niby Dean jest moim chłopakiem? Przypomniałem sobie każdą dziwną sytuację z Deanem w Szkole Morderców. Może to już podświadomość mówiła mi, że jest mi bliski sercu...?
Kurde, nieee... Nie, to jakiś żart!
Po zakupach wróciliśmy do mojej mamy, która już na nas na parkingu z pełnym bakiem i pełną gotowością do drogi.
- Chodźcie, jeszcze jakieś pół godziny i będziemy na miejscu - oświadczyła z uśmiechem.
- Teraz ja obok kierowcy - zaparł się Artmate, a ja w sumie obojętny, zgodziłem się bez przeszkód. Usiadłem na miejsce Artmate, podczas gdy ten zasiadł dumny obok mojej mamy, jakby to siedzenie było święte.
- Pamiętacie zasadę? - zapytał kiedy Mia odpaliła silnik. Zector pokiwał głową z lekka znudzony.
- Tak, tak: kierowca prowadzi, z tyłu podają przekąski, a miejsce obok kierowcy...
- Wybiera muzę! - ucieszył się Artmate sięgając do schowka przy nogach. Wysypały się tuziny płyt, a Artmate zaczął w nich przebierać jak dziecko w sklepie z zabawkami.
- To... nie... o to to! - mruczał do siebie jak opętany przez coś. Mia w tym czasie najspokojniej w świecie włożyła do uszu zatyczki by nie słyszeć eksperymentów bliźniaków.
Eksperyment... Na mnie...
Jeśli Szkoła Morderców była snem... To jak zdołałem to wszystko wyśnić? Musiałbym być naprawdę zdrowo popier***ony...
W końcu z głośników poleciała jakaś ostra nuta, a na twarzy Artmate pojawił się uśmiech.
- Twoi ulubieńcy Hell - zauważył kolo... Arty. Uśmiechnąłem się niepewnie, ale w końcu stwierdziłem, że piosenka naprawdę mi się podoba. Razem z Zectorem, Zarą i Artmate śpiewaliśmy do każdego refrenu, a Arty udawał, że gra solówki na gitarze. Nie mogłem przestać się z niego śmiać, ale kiedy do gitarzysty dołączył perkusista, w którego wcielił się Zector, już zupełnie straciłem oddech i pokładaliśmy się z Zarą ze śmiechu.
- Uwaga, muzycy, już jesteśmy na miejscu - oświadczyła Mia, wyjmując sobie słuchawki z uszu i wyłączając odtwarzacz CD.
Podekscytowany wyjrzałem przez okno wyglądając naszego ośrodka...
Czy ja się cieszyłem? Ba. Cieszyłem się jak dziecko. Jak normalne dziecko. Co się stało z Hellem, który zabił Gumi, który był więziony przez Eartha, który... Był mordercą?
Chyba już go nie ma.
- O patrzcie, Gordon na nas czeka! - ucieszyła się Zara. Otworzyłem na oścież okno i wystawiłem głowę za samochód by to zobaczyć i...
Jechaliśmy wprost do rezydencji, wyglądającej jak Szkoła Morderców. Nie... to BYŁA Szkoła. Ale z mojego snu...
- Oto i ona! Rezydencja "Dom" - oświadczyła kobieta, parkując przed tak dobrze znaną mi bramą. A za bramą...
- Hell! - zawołał Gordon z uśmiechem widząc moją wystawioną głowę.
Także się uśmiechnąłem.
Oto i prawdziwy świat, który prawie przespałem!
Wskoczyłem z samochodu i przybiłem "sklejkę" z przyjacielem.
- Brachu, mówię ci, wszystko tutaj jest tak odstrzelone w kosmos, że nawet nie zauważysz różnicy między snem, a jawą - oświadczył z ekscytacją, a ja zaśmiałem się widząc jego oczy wielkie jak talerze.
- Dobra, spokojnie Gordi bo się zahiperwentylujesz - zauważyłem. Podeszli do nas Zara i Zector ciągnąc za sobą swoje walizki.
- Poczekaj wezmę swój bagaż - powiedziałem tylko do przyjaciela, ale ten już się witał z zakochanymi.
Wróciłem do samochodu po swój bagaż. Tam Artmate siłował się z dwoma walizkami.
- Hell? Pomożesz? - zapytał błagalnie, a ja tylko pokiwałem głową i zabrałem jedną jego walizkę i swoją, dość sporą.
- Po co ci aż dwie walizki? - zapytałem. - Przecież szkolny samorząd zorganizował nam już ręczniki, rzeczy higieniczne i tak dalej... Mieliśmy wziąć tylko ubrania - zauważyłem, choć do końca nie wiedziałem, skąd miałem to wiedzieć. Artmate przewrócił oczami.
- Wiem, wiem, ale to rzeczy na imprezę na ostatni dzień - wyjaśnił trochę ściszając głos. Pokiwałem głową z uśmiechem.
- Super pomysł - zgodziłem się.
- Tylko wiesz... chce się jakoś wyróżniać na tej zabawie... ale jeszcze nie mam pomysłu co zrobić - wyznał. Zastanowiłem się chwilę.
- Pofarbuj włosy na różne kolory - zaproponowałem z uśmiechem. - Na pewno będziesz się wyróżniał - obiecałem.
Artmate spojrzał na mnie z tak szerokim uśmiechem, że myślałem, iż sobie coś rozerwie.
- To genialne! Będę wyglądał, jak... jak...
- Kucyk pony?
-Dokładnie! Będę się mega wyróżniał! Dzięki Hell, właśnie uszczęśliwiłeś gościa z dwoma kciukami i już nie długo kolorowymi włosami! - zabrał jedną ze swoich walizek i uciekł czym prędzej.
Zostawiając mnie z dwoma ciężkimi walizami...
- Kurde... - warknąłem do siebie pod nosem targając obie walizki i przeklinając w myślach - już nie długo - kolorowego wariata.
- Pomóc ci? - usłyszałem kogoś i uśmiechnąłem się jeszcze nigdy nie radując się widokiem bruneta tak bardzo.
- Cześć Dean, byłbym wdzięczny - westchnąłem, a chłopak wziął moją walizkę.
- Hell! - obróciłem się i zobaczyłem jak mama macha mi na pożegnanie. - Ja już jadę! Bawcie się dobrze!
- Na razie mamo!
- Do widzenia pani! - pomachał także brunet, a potem samochód odjechał.
Przekroczyliśmy bramu Szkoły... Znaczy się rezydencji i było słuchać tylko turkot walizek, które ciągnęliśmy za sobą. Nagle z moich ust wyrwało się pytanie.
- I jak tam zawody? - Dean uśmiechnął się, widocznie zadowolony, że o to pytam. Wyciągnął z kieszeni jakiś mały przedmiot i mi go podał. Był to złoty medal z rysunkiem postaci strzelającej z łuku.
- Gratulacje! - zawołałem. Dean wyszczerzył białe żeby.
- Puchar i jakieś tam nagrody zostawiłem w domu, ale... nie mogę się tym nacieszyć...
- No ja myślę! - zaśmiałem się. - Po raz pierwszy startowałeś w normalnej kategorii, a nie jako Junior, a i tak wszystkich rozgromiłeś!
- Przestań tak się drzeć - zaproponował lekko popychając mnie barkiem na bok. Oddałem mu z rozbawieniem.
- Ej... a co mówi trener? Za rok olimpiada i...
- Tak, zdobywając to - zabrał mi swój medal - mogę się starać o miejsce w reprezentacji...
- Przecież... będziesz chyba jednym z najmłodszych reprezentantów - zauważyłem z podnieceniem. Dean śmiał się tylko ze mnie.
- Nie cieszysz się? - zdziwiłem się, a chłopak wybuchnął tylko głośniejszym śmiechem.
- No co ty! Wiesz jak ja się cieszyłem na zawodach? Chyba podium się zarwało pode mną kiedy skakałem z pucharem - powiedział rozbawiony. Zacząłem się z niego śmiać kiedy wyobraziłem sobie takie małe dziecko skaczące z radości, a Dean potargał mi włosy.
- Dobra, nieważne moje miejsce na olimpiadzie jeszcze nie jest pewne, ale trener twierdzi, że jeśli utrzymam formę...
- Oj tam, dla mnie już jesteś olimpijczykiem - stwierdziłem z pełnym przekonaniem w głosie. Dean pokiwał głową z chichotem.
- Zamówię ci taką koszulkę: "Chodzę z olimpijczykiem" - stwierdził. Zacząłem się śmiać, ale mój umysł znów spanikował.
Chodzę z Deanem?! Jakim cudem ja się pytam? Nawet jeśli Szkoła Morderców to był sen to jakim cudem jesteśmy razem?! To się kupy nie trzyma, przecież jakkolwiek lubię Deana, to chyba nie mógłbym z nim... być!
Weszliśmy na tak znajomy mi teren Szkoły i przeszliśmy w stronę akademików. Gadaliśmy tak luźno, tak bez przeszkód... że wydawało się to czymś niemożliwym. Nic nie rozumiałem. Tu jest zbyt pięknie, by ten świat był prawdziwy...
- Tu jest naprawdę pięknie - westchnął Dean, kiedy postawił moją walizkę przed pokojem akademika. Odstawiłem walizkę Artmatego kilka drzwi dalej, by kolorowy mógł ją sobie wziąć.
- Ta... aż niemożliwe, że takie miejsca istnieją na ziemi - przyznałem. Dean spojrzał na mnie z uśmiechem tak szerokim, że aż zadrżałem.
- Co...
- Choć, coś ci pokaże - oświadczył łapiąc mnie za rękę i ciągnąc wzdłuż korytarza. Zmarszczyłem brw, ale pozwoliłem by chłopak mnie prowadził.
Miijaliśmy korytarze, tak dobrze mi znane. Schody, które też pamiętałem. Dlaczego Szkoła Morderców tak bardzo przypomina tą rezydencję. Dlaczego wszystko tutaj jest takie dziwne? Ja to pamiętam, co to sekundy, pamiętam kilka miesięcy w Szkole... Więc jakim cudem był to sen?
Dean poprowadził mnie przez ostatnie schody i zobaczyłem drabinę. Chłopak sprawnie wdrapał się na szczeble i otworzył klapę na suficie. Z zachęcającym "Choć" na ustach wyszedł prze klapę.
Nawet bez zastanowienia wspiąłem się po szczeblach drabiny wchodząc na...
... Dach Szkoły Morderców.
... Dach rezydencji "Dom".
Wszystko mi się mieszało. Doznania, wspomnienia, twarze, poszczególne cechy, nazwy...
- Spójrz na ten widok i nie powiedz, że tu jest pięknie - zawołał Dean.
Faktycznie.
Kiedy spojrzałem na las rozciągający się za terenem Szkoły/rezydencji, kiedy spojrzałem z góry na ogród, na wszystkie budynki na Suche Pole... Nie widziałem cmentarza, który w Szkole był nieopodal Suchego Pola, ale zauważyłem samotną wierzbę płaczącą.
Wziąłem głęboki oddech, czując jesień w powietrzu. Wiatr który zawiał zmierzwił mi włosy i szczypnął zimnem  w nos, nie sprawił, że widok stracił urok. Uśmiechnąłem się tylko patrząc w dal. Tutaj naprawdę było niesamowicie.
Poczułem czyjąś rękę na swoich plecach i magiczna chwila prysła na rzecz gorąca uderzającego mnie w twarz.
- I jak?
- Niesamowity widok - westchnąłem, czując, że chłopak jest zbyt blisko. W Szkole skutecznie potrafiłem go odepchnąć. Dlaczego tutaj nie potrafię tego zrobić? czyżbym tutaj nie był tak jak we śnie... Psychopatą...?
- Hell? - usłyszałem cicho, wypowiedziane moje imię. Co się ze mną stało? Co sprawiło, że moje serce stopniało w jednej chwili i obróciłem się do Deana. Był za blisko! Odsuń się, odsuń się, odsuń się idioto! Nic nie działało.
Dean ujął moją twarz w ręce i zbliżył twarz.
NIE!
Także się zbliżyłem...
NIE NIE!
Poczułem słodki smak jego ust na swoich wargach...
NIE! TO NIE JEST PRAWDA!






































- Nie drzyj się tak - upomniał mnie ostry głos. Otworzyłem oczy i zobaczyłem Deana obok siebie z nieprzytomnym wyrazem twarzy.
- Chciałem spać, ale ty cały czas gadasz - westchnął. Rozejrzałem się. Matka za kierownicą, Zector oparty o szybę, a na nim leżał Armate. Po drugiej stronie, niczym w lustrzanym odbiciu leżała Zara i Sky.
- To nie jest sen? - upewniłem się. Brunet zmarszczył brwi. Wyciągnął rękę i uszczypnął mnie dość mocno w policzek.
- Au... - jęknąłem, gdy zabrał rękę.
- Witaj w ponurej rzeczywistości - uśmiechnął się bez entuzjazmu, a potem zamknął oczy i zaczął spać.
Uśmiechnąłem się do siebie i wyjrzałem przez okno.
Świtało...















#Błaaaagam o wybaczenie. Ale co  się stało? USUNĘŁO SIĘ. Wszystko musiałam pisać od początku. Na moje szczęście (i wasze też) cały przebieg zapisałam na kartkach. Przepraszam raz jeszcze.
I jak? Powiało Incepcją :')
Podoba wam się taka tęczowa rzeczywistość?

#Capricorn
/Gordon który pojawił się w rozdziale! ^^/

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top